Po drugiej stronie muru codziennie spotykałem Panuela. Siedział przed moim hotelem i czyścił buty. Nieważne, czy słońce paliło kark, czy czarny od brudu deszcz zalewał ulice. Każdego dnia, na tym samym kawałku krawężnika, czyścił buty. Stawka wszędzie jest taka sama, 50 birrów za parę. Jeden złoty i dwadzieścia pięć groszy. Takich jak Panuel koło hotelu było wielu. Każdy miał ten sam zestaw czyścibuta: dwa, trzy plastikowe wiaderka z wodą, gąbki, stojak na buty i krzesło dla klienta. Czasem sprzedawali jeszcze papierosy i gumy. Najpierw mokrą gąbką czyścili z grubsza buty, potem zdejmowali sznurówki i prali je. Na koniec pastowanie. Tam, gdzie często nie ma chodników, albo są w nich ogromne dziury (etiopscy strażacy są często wzywani do wyciągania ludzi, którzy do nich wpadli), wypolerowane buty są jak odrobina luksusu. Na ulicach Addis Abeby to bardzo popularna usługa, wiele osób zatrzymuje się na chwilę żeby złapać oddech i usiąść, ale ja długo się wahałem. Jak poprosić chłopca w wieku moich synów, aby wyszorował mi buty?
Panuel ma 15 lat. Powinien chodzić do szkoły, ale musi zarabiać na życie. Próbujemy się dogadać gestami, bo zna tylko kilka słów po angielsku: "Poland, Lewandowski, Barcelona", czyli jestem z Polski i "Germany, Poland, Ukraine", czyli gdzie leży Polska. Panuel zgodził się na zdjęcia. Dostał duży napiwek, to najłatwiejszy sposób, aby wyciszyć wyrzuty sumienia. Jakie perspektywy może mieć dziecko, którego horyzont kończy się tam, gdzie buty, jakieś 30 cm na ziemią? Niektóre dzieci z wiaderkami mają sześć, osiem lat.
W Etiopii nic nie jest pewne na 100 proc., a już na pewno nie dane statystyczne. Ale są takie, które mówią, że nawet 1/3 dzieci nie chodzi do szkoły. Sprawdziłem. Wałęsające się bez celu dzieci są wszędzie. Przed hotelami i na poboczach wiejskich dróg. Trzeba założyć na siebie grubą skórę, bo cały czas jakiś maluch prosi o coś do jedzenia. Wegene Temesgen Kebede (pierwsze to imię "mój bliski", drugie to imię ojca "dziękujemy Bogu", a trzecie po dziadku, znaczy "szanowany") zabrał mnie autem poza stolicę, żebym mógł zobaczyć interior.
- W najgorszej sytuacji są dzieci, które mieszkają na wsi, szczególnie dziewczynki - opowiada, a my mijamy bajkowe krajobrazy przeplatane dojmującą biedą - one nie chodzą do szkoły, bo muszą wypasać krowy. Wegene pracuje z turystami z Europy i może sobie pozwolić na to, aby jego nie musiały pracować.
Rolnictwo to główny sektor gospodarki, zajmuje się nim 2/3 Etiopczyków. Wielu tylko po to, żeby mieć co włożyć do garnka. Na wsiach wiele domów ma prąd, ale bieżąca woda to luksus. To jak Polska Żeromskiego, siedem godzin lotem z Brukseli i można przenieść się do Galicji z XIX wieku. W Etiopii nie używają kalendarza greogirańskiego, ale starszego, koptyjskiego, więc mają teraz 2018 rok. Etiopia żyje w przeszłości.
Wyjeżdżając z Addis Abeby zatrzymuje nas kilka razy milicja. Łatwo ich rozpoznać. Nie mają mundurów, mają za to karabiny. Etiopia to nieustająca wojna. Ostatnio głównie na zachodzie i północy kraju. Tylko konflikt z leżącym na północy regionem Tigraj pochłonął kilka lat temu od 300 do 600 tys. ludzi. Do tego na północy tli się potencjalna wojna z sąsiednią Erytreą (chodzi o dostęp do morza, którego Etiopia nie ma, ale który miała kiedy okupowała sąsiada). Obok, na zachodzie, jest Sudan - właśnie teraz wpadający w coraz większą otchłań. Polskie MSZ wymienia długą listę regionów, do których lepiej nie jeździć, brytyjski rząd publikuje nawet mapę w trzech kolorach: czerwony, czyli odradza się wszelkich podróży, pomarańczowa - "tylko niezbędne podróże". Nawet zielona strefa nie oznacza 100 proc. bezpieczeństwa.
Dlatego po olbrzymim kraju (ponad trzy razy większym niż Polska) najbezpieczniej podróżuje się samolotami , które są stosunkowo tanie - za lot tego samego dnia potrzeba zapłacić 300 zł. Samochód można łatwiej zatrzymać a jego pasażerów porwać. Nasi "stróże", których spotkaliśmy chwilę po tym, jak wyjechaliśmy w stolicy, są mili, pozwalają robić zdjęcia. Ci, którzy mieli mniej szczęścia, decydują się na ucieczkę. Przed wojną lub/i biedą. Co trzeci migrant, który próbuje dostać się z Afryki Wschodniej do Europy, pochodzi z Etiopii. Uciekają głównie młodzi, bo takich jest najwięcej, 2/3 Etiopczyków nie ma 30 lat.
Salomon przygląda mi się, kiedy przepycham się przez tłum, jednocześnie unikając wpadnięcia do jednej z dziur i nagrywam relację dla Polsat News. Ma 21 lat lat i bardzo dobrze mówi po angielsku, bo pracuje dla Brytyjczyków. Montuje dla nich filmy z wesel. Dostaje link, ściąga surówkę i montuje cudze wspomnienia. W mieście, w którym często nie ma prądu, a internet jest bardzo drogi, ogląda na swoim monitorze bogatych Brytyjczyków i chce tego samego.
- Oczywiście, że myślę o migracji - przyznaje. Są dwie drogi do Europy, migranci albo próbują przedostać się na północ Afryki i potem wsiąść na łodzie na Morzu Śródziemnym, albo przez Morze Czerwone na Półwysep Arabski. Wielu utonie.
Wielu polityków w Europie przekonuje, że jedynym skutecznym sposobem na zatrzymanie nielegalnej migracji jest poprawienie warunków życia w krajach, z których ludzie chcą uciekać. Etiopia nigdy formalnie nie była kolonią (choć w połowie lat 30. została na kilka lat zajęta przez Włochy), ale solidarnie z resztą Afryki mierzy się z tą samą postkolonialą przeszłością: tanio sprzedaje to, czego ma dużo (żywność), a drogo płaci za to, czego nie da się znaleźć na miejscu (ropa i gaz). O postkolonialnych kliszach zapytałem Funke - 30-letniego Nigeryjczyka, obywatela świata, ubranego w drogą skórzaną kurtkę, którą kupił w Londynie. Prowadzi w Etiopii szkolenia dla informatyków.
- Dlaczego w Afryce jest tak mało inwestycji z Europy? Czy to przez postkolonialną przeszłość, nie chcecie naszych firm? - pytam. - To nie tak, że nie chcemy firm z Europy, jest próżnia, ale wy boicie się ją wypełnić. Chińczycy nie mają takich oporów. Inwestują w całej Afryce, w tym w Etiopii, na potęgę - wyjaśnia.
Na początku 2024 roku tutejszy rząd (jako pierwszy na świecie!) zakazał importu samochodów spalinowych, bo sprowadzanie ropy kosztował za dużo. Dzisiaj mniej więcej co 10-ty samochód to elektryk, głównie chiński, choć sporo aut jest też z Indii. Kiedy rozmawiam z taksówkarzami, ci, którzy jeżdżą autami na baterię przyznają, że nawet w stolicy jest tylko kilka stacji ładujących, ale auto można naładować w domu. O ile nie wyłączą prądu.
Rosjanie też tu są. Zaproponowali, że wybudują tu elektrownię atomową. Takie umowy mają z kilkunastoma krajami Afryki (choć jak na razie powstaje tylko jedna taka elektrownia w Egipcie). Nie robią tego za darmo. Budują swoje wpływy, przejmują całe gałęzie gospodarki (kopalnie diamentów, złoża surowców), rekrutują tu żołnierzy, którzy potem giną w ukraińskim Donbasie.
- Wy ciągle myślicie o Afryce jak o miejscu, które potrzebuje pomocy. Dla Chińczyków czy Rosjan to po prostu biznes - podsumowuje Funke.
Etiopia to nie tylko bezdomne dzieci czyszczące buty na ulicach, ale też nowoczesne wieżowce w centrum stolicy. Rozwalające się busiki obok elektryków z Chin. To doskonałe mięso z rusztu i surowy, trwający pół roku post. To prostytutki żegnające się gorliwie przed kościołami. Etiopia to kraj kontrastów. Bezrobocie oficjalnie jest niskie (poniżej 5 proc.), a wzrost gospodarczy wysoki (prawie 10 proc.). Ale ciężko traktować te dane poważnie. W stolicy bez pracy jest co piąty mieszkaniec, na wsi jest lepiej, bo tam można uprawiać kawałek ziemi.
Nieważne, czy w bogatej Belgii, czy w biednej Mołdawii, czy tutaj, w Etiopii, wszędzie można zobaczyć tego samego wirusa, który zaatakował światową gospodarkę kilka lat temu. Najpierw pandemia, potem wojna w Ukrainie - wszędzie oznaczały to samo. Drożyznę. Inflacja w Etiopii w latach 2022-23 wynosiła rocznie ponad 30 proc., teraz spadła do kilkunastu procent. Dla ludzi, którzy walczą o każdy obiad, inflacja jest zabójcza. Efekt jest taki, że za mycie butów trzeba zapłacić złotówkę, ale dobry posiłek może kosztować tyle, co w Europie. W Etiopii nikt nie pyta o socjal w Europie, ale o to, czy możesz załatwić mu pracę.
- Często to ludzie w garniturach, którzy studiowali np. ekonomię. Zarobki są dramatycznie niskie. Do tego Amerykanie wycofali swoją pomoc w ramach USAID, dużo ludzi straciło pracę i musiało odnaleźć się w nowej rzeczywistości - opowiada Adam Kukliński, który przygląda się Etiopii od lat. Jest koordynatorem Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, które szkoli tu strażaków czy załogi karetek. Czego ich uczą? Na przykład tego, jak dbać o sprzęt. Wielu etiopskich strażaków nie ma w domu nawet wiertarki, więc nie wiedzą, jak obchodzić się z pompami czy pneumatycznymi przecinarkami. Kamil Nadolski - strażak, który współpracuje z fundacją, spodziewał się, że szkolenia będą trudne, ale okazało się, że nie tylko szybko się uczą, ale są też pomysłowi.
- Przywieźliśmy z Polski urządzenie do naprawy węży. Jeden z kursantów powiedział, że może takie sam zbudować. Wyciągnął papier i zrobił pomiary - opowiada.
Kilkanaście remiz i kilkadziesiąt karetek odpowiadają za bezpieczeństwo w liczącej może 5, a może nawet 9 milionów ludzi metropolii (dane są rozbieżne). Siedzimy w remizie i czekamy na sygnał. Jest telefon. Wsiadam z tyłu do zdezelowanego jeepa, włączamy sygnał. Próbujemy przebijać się przez zakorkowane miasto.
- Najczęściej przyjeżdżamy, kiedy jest już za późno - przyznaje Biruk Amare, ratownik ze stolicy, który bierze udział w szkoleniu prowadzonym przez PCPM. Karetek jest tak mało, że rannych w wypadkach wozi się głównie prywatnymi autami albo taksówkami. Jeśli do wypadku dojdzie na wsi, trzeba czekać, aż ktoś się zatrzyma i pomoże. Spotkałem chłopaka, który czekał wiele godzin, w tym czasie zmarło siedmioro pasażerów busa którym jechał. - Ponad 60 proc. zgłoszeń karetek to są zgłoszenia do porodów, do krwotoków poporodowych, lub komplikacji poporodowych przy porodach domowych - tłumaczy Hanna Ruta, ginekolog, wysłana tu przez PCPM. Do tych, które przebiegają bez komplikacji, nikt nie wzywa karetki.
- Jak jest to poród fizjologiczny, to jest dobra zasada: najlepiej nie przeszkadzać. Jest ta intuicja kobieca, ten organizm wie, co robi - dodaje. Polscy instruktorzy uczą etiopskich kolegów po fachu jak szybko pomóc, kiedy poród jest trudny.
Szkolenia są finansowane przez polski rząd - to część programu "Polska Pomoc" Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Kilka milionów złotych, które mogą uratować setki żyć. Jeśli wierzyć danym (około 200 przypadków na 100 tys. porodów) co roku umiera około 8 tys. rodzących kobiet. Każdego dnia ponad 20. W Polsce to z reguły mniej niż 10 przypadków rocznie.
Etiopia ma około 130 mln mieszkańców (w Afryce więcej ludzi mieszka tylko w Nigerii, 230 mln). Co roku rodzą się 4 miliony dzieci. Ile z nich wyląduje na ulicy z wiaderkami i papierosami zanim wsiądą do łodzi?