Katarzyna Pruszkowska: Czym właściwie jest piecza zastępcza?
Bartłomiej Jojczyk: - Formą opieki nad dzieckiem, które, z różnych powodów, nie może być pod opieką rodziców biologicznych. W Polsce mamy dwie formy pieczy zastępczej - instytucjonalną i rodzinną. Pierwsza to tzw. domy dziecka, w których powinno mieszkać nie więcej niż 14 dzieci w wieku od 10 do 18 lat - kontynuacja edukacji pozwala na wydłużenie pobytu w placówce do ukończenia 25 roku życia. Natomiast rodzinną pieczę zastępczą stanowią rodziny, które decydują się przyjąć dzieci do swojego domu i tam sprawować nad nimi opiekę. Według danych GUS, pod koniec 2024 roku w pieczy zastępczej przebywało 77,3 tys. dzieci - ok. 17,5 tys. w domach dziecka i 59,8 tys. w pieczy rodzinnej.
- Nawiasem mówiąc od lat obserwujemy narastający konflikt między pieczą rodzinną a instytucjonalną. Zwolennicy pieczy rodzinnej uważają, że domy dziecka nie są naturalnym i optymalnym środowiskiem dla dziecka, bo opiekunowie pracują w systemie zmianowym, a więc trudno o zbudowanie bezpiecznej i stabilnej więzi. Słychać również głosy, że koszt utrzymania dziecka w instytucji jest bardzo wysoki - mówimy o kilku, a czasem nawet kilkunastu tysiącach złotych miesięcznie, w zależności od województwa. Z kolei przedstawiciele domów dziecka odpowiadają, że piecza rodzinna sprawdza się w przypadku dzieci "bezproblemowych", a te wymagające większego wsparcia i tak w końcu lądują w instytucji. Jako Fundacja oczywiście zgadzamy się, że w pieczy rodzinnej rzeczywiście panują warunki bardziej zbliżone do domowych, ale jesteśmy realistami - domy dziecka również są potrzebne, bo stanowią swego rodzaju "bezpiecznik" systemu.
Ponieważ mogą przyjmować właśnie te "wymagające" dzieci?
- To jeden z powodów, bo rzeczywiście, w domach dziecka jest wiele dzieci, po które nikt z rodzina zastępczych się nie zgłosi. Powody mogą być różne - rozmaite dysfunkcje i zaburzenia, historia przemocy, niepełnosprawność czy zagrożenie przestępczością. Jednak prawda jest taka, że nie wszystkie dzieci chcą trafić do rodziny zastępczej. Szczególnie nastolatki, które nie chcą już migrować między rodzinami i ostatnie lata przebywania w pieczy chcą spędzić w jednym miejscu, bez konieczności budowania relacji z kolejnymi "ciociami", "wujkami", przyszywanym rodzeństwem.
Czy do pieczy trafiają przede wszystkim dzieci, które nie mają rodziców?
- Nie, to mit, choć nadal często powtarzany. W systemie pieczy zastępczej mamy bardzo mało tzw. sierot naturalnych, czyli dzieci, które nie mają ani mamy, ani taty. Zazwyczaj jeśli rodzina funkcjonuje prawidłowo i zdarzy się tragedia, w której oboje rodzice stracą życie, dziecko trafia do krewnych. Najwięcej dzieci z pieczy to tzw. "sieroty społeczne", które mają jedno lub dwoje rodziców biologicznych, ale oni nie są w stanie zajmować się dziećmi. Powody mogą być różne, np. choroby czy dysfunkcje intelektualne lub psychiczne. Jednak najczęstszą przyczyną jest stosowanie przez dorosłych używek, wśród których prym wiedzie alkohol, choć oczywiście zdarzają się uzależnienia od narkotyków..
Dzieci, które trafiają do pieczy rodzinnej muszą być spokrewnione z opiekunami?
- Mamy trzy rodzaje rodzin zastępczych. Pierwsza to rodziny zastępcze spokrewnione, w których opiekę nad dzieckiem sprawują członkowie rodziny, najczęściej dziadkowie lub dorosłe rodzeństwo. Właśnie w takich rodzinach przebywa w tej chwili najwięcej dzieci skierowanych do pieczy zastępczej. Drugim rodzajem są rodziny niezawodowe, które mogą tworzyć zarówno osoby spokrewnione z dzieckiem, jak i "obce" - na przykład przyjaciele rodziny. W takich rodzinach pod koniec (GUS: Według stanu w dniu 31 grudnia 2024 r. w Polsce funkcjonowało 36,5 tys. rodzin zastępczych oraz 0,9 tys. rodzinnych domów dziecka. Wśród rodzin zastępczych rodziny spokrewnione stanowiły 63,6%, rodziny niezawodowe - 30,4%, a rodziny zawodowe - 6,0%). Prócz pokrewieństwa te dwa rodzaje rodzin różni jeszcze dofinansowanie opieki nad dzieckiem, tj. w przypadku rodzin niezawodowych jest ono wyższe niż w przypadku rodziny spokrewnionej.
- Trzecim rodzajem są rodziny zastępcze zawodowe, w których opiekę sprawują osoby obce, które przeszły kwalifikację i szkolenia, aby móc zajmować się dziećmi "na cały etat". Taka rodzina jest najlepiej wynagradzana - państwo przekazuje nie tylko pieniądze na utrzymanie dzieci, ale także wynagrodzenie za pracę opiekuna. W przypadku rodzin zastępczych zawodowych specjalistycznych, a więc takich, które są przygotowane do opieki na dziećmi z niepełnosprawnościami, te środki są oczywiście adekwatnie wyższe.
- Jak pani widzi, rodziną zastępczą może w Polsce zostać tak naprawdę każdy. Nie trzeba pozostawać w związku małżeńskim ani posiadać własnego mieszkania, można być singlem. Byłbym jedynie ostrożny w przypadku osób, które z różnych przyczyn nie mogą zostać rodzinami adopcyjnymi, i chcą potrzebę opieki na dzieckiem zrealizować w pieczy zastępczej. To ryzykowne działanie, bo, przynajmniej w teorii, piecza zastępcza od adopcji różni się, m.in., tym, że jest tymczasowa. A więc dziecko może w każdej chwili wrócić do rodziny biologicznej lub trafić do adopcji. W przypadku adopcji para decyduje się na konkretne dziecko i bierze za nie pełną i niezbywalną odpowiedzialność - dziecko otrzymuje nazwisko nowych rodziców, wymienia dokumenty, w tym także akt urodzenia.
Użył pan sformułowania "w teorii". Czy to dlatego, że teoria i praktyka się różnią i piecza wcale nie jest czasowa?
- Niestety tak. Modelowo system powinien działać tak, że kiedy coś złego dzieje się w rodzinie biologicznej, Ośrodek Pomocy Społecznej stara się ją wspomóc, np. przydzielając asystenta rodziny. W trakcie wprowadzania zmian dzieci, na mocy orzeczenia sądu, mogą przebywać w domu dziecka lub rodzinie zastępczej - z tą intencją, że kiedy sytuacja w domu ulegnie poprawie, dzieci wrócą do rodziców. Jednak w praktyce wygląda to tak, że jeśli dziecko znajdzie się w pieczy zastępczej, i nie ma szans na reintegrację z rodzicami oraz przez długi czas jego sytuacja prawna nie jest uregulowana, tak aby mogło trafić do adopcji, jest duże prawdopodobieństwo, że utknie w niej już do 18 roku życia - tak dzieje się w większości przypadków. Dzieci zabrane jako dwu-trzy latki spędzają w pieczy całe dzieciństwo i młodość. To rodzi mnóstwo problemów, bo system jest zaprojektowany tak, by udzielać wsparcia krótko- a nie długoterminowego. Inaczej przecież powinno się pracować z dzieckiem, które ma przebywać w pieczy kilka miesięcy, a inaczej z takim, które pozostanie w niej kilkanaście lat.
W jakim stanie psychicznym są dzieci, które trafiają do pieczy rodzinnej? Pytam właśnie w kontekście pracy i wspierania dzieci kierowanych tam przez sądy.
- To zasadne pytanie, ponieważ nie bez powodu od przyszłych opiekunów wymaga się odpowiednich kompetencji i odbycia szkoleń. W przeważającej liczbie przypadków do pieczy trafiają dzieci, w których domach działo się źle - były tam krzywdzone, nadużywane, a relacja z rodzicami była zaburzona. A jednak często nie chcą tych domów opuszczać. Przeważanie mają także kontakt z rodzicami biologicznymi, np. telefoniczny, więc słyszą różne obietnice - że to tylko na chwilę, że rodzic pójdzie do sędziego i "załatwi sprawę", że szybko znajdzie pracę, że przestanie pić. Zdarza się też, że rodzice winę na sytuację zrzucają na dzieci - gdyby dziecko nie wagarowało, nie pobiło się z kimś, dobrze się uczyło, nikt obcy nie zainteresowałby się rodziną i wszystko byłoby w porządku. A tak? Dziecko ma "czego chciało".
- Wyjątkowo trudną sytuacją, z którą sam spotkałem się co najmniej kilkanaście razy, jest "oddawanie" dzieci do pieczy przez rodziców, którzy po prostu dłużej nie chcą się nimi opiekować. Najczęściej scenariusz wygląda tak, że rodzice się rozwodzą i zakładają nowe rodziny, a starsze dziecko, na ogół nastolatek, zaczyna im przeszkadzać. W końcu ląduje w domu dziecka i stamtąd śledzi w social mediach nowe, szczęśliwe życie rodziców. Co tu dużo mówić, dzieci, które trafiają do pieczy, mogą mieć w swoim plecaku więcej negatywnych doświadczeń niż niejeden dorosły człowiek. Moim zdaniem piecza rodzinna powinna stanowić dla nich bezpieczną przystań, ale czasem tak się nie dzieje, ze względu na kryzysy, które od kilku lat trawią system.
Jakie to kryzysy?
- Jest ich kilka. Zacznę od tzw. kryzysu kolejki, który zaczął się kilka lat temu. Jeszcze 3-4 lata temu w kolejce do pieczy zastępczej czekało 471 dzieci, a na koniec 2024 r. mieliśmy ich już 1890. To oznacza, że choć dzieci, których zdrowie lub życie jest zagrożone, powinny mieć zagwarantowaną pomoc, mogą przez wiele miesięcy czekać na zabranie ich z rodzin biologicznych. Czyli 8-letni chłopczyk, który jest w domu bity i zaniedbywany, zostaje przez sąd skierowany do pieczy. Jednak nie ma dla niego miejsca ani w domu dziecka, ani w rodzinie zastępczej. Gdzie dziecko będzie oczekiwało na swoją kolej? W dysfunkcyjnym domu. Czyli tam, gdzie dzieje mu się krzywda.
- Dla mnie taką symboliczną datą upadku systemu pieczy zastępczej w Polsce była śmierć kilkumiesięcznego Wojtka ze Świebodzina, który od momentu narodzin czekał w kolejce do umieszczenia w pieczy zastępczej. W domu, w rodzinie, która była znana służbom, spędził 7 miesięcy. W końcu urzędnicy otrzymali informację, że dziecko w poniedziałek wreszcie zostanie zabezpieczone w pieczy zastępczej. Niestety, ojciec zakatował Wojtka kilka dni wcześniej. To oczywiście nie jest pierwsza taka historia, bo wcześniej mieliśmy choćby Kamilka z Częstochowy, który nie doczekał się pomocy. Jednak Wojtek zginął rok po Kamilu, a powód był ten sam - system nie był w stanie w porę zapewnić im bezpieczeństwa.
Powiedział pan, że kolejka do pieczy w ostatnich latach urosła gwałtownie. Jakie są tego przyczyny?
- Nie mogę dać pani twardych danych, ponieważ w Polsce tak naprawdę nikt na poważnie nie zgłębił tego tematu, nie stworzył raportów. Ale w opinii ekspertów i specjalistów ze środowiska pieczy zastępczej wynika, że istnieje kilka powodów, które się na siebie nałożyły. Pierwszym była pandemia, podczas której niemal wszyscy zostaliśmy nagle zamknięci w domach i nie było wiadomo, co dokładnie dzieje się w rodzinach. Kiedy w końcu szkoły się otworzyły, zaczęto dostrzegać nieprawidłowości, które miały miejsce w lokalnym środowisku dzieci. Wszczynano postępowania, sądy wydawały orzeczenia, które się kumulowały.
- Drugim powodem był wybuch wojny w Ukrainie. Do Polski trafiło wtedy wiele ukraińskich dzieci, zazwyczaj przyjeżdżających z mamami, z których wiele było w kryzysie psychicznym, doświadczało załamań, miało objawy PTSD, traumy. Jeśli te kobiety nie były w stanie opiekować się potomstwem, dzieci trafiały do pieczy. Choć oczywiście przyczyny bywały także inne, związane z różnicami wychowawczymi między Polską a Ukrainą - np. u nas raczej nie zostawia się 8-latków samych w domu, tam nie jest to postrzegane jako nic niewłaściwego. Zresztą w polskich domach dziecka przebywają nie tylko dzieci z Ukrainy, ale także inne dzieci cudzoziemskie, np. z Afganistanu, Sudanu, Iranu czy Iraku, co ma związek z sytuacją na naszej wschodniej granicy.
- Trzecim powodem, w mojej ocenie najistotniejszym, była sprawa wspomnianego już Kamilka z Częstochowy, zakatowanego w domu rodzinnym przez swojego ojczyma. Po tej tragedii, o której pisały chyba wszystkie media, w ekspresowym tempie została uchwalona tzw. ustawa Kamilkowa, która wprowadziła nowe narzędzia reagowania i interweniowania w sytuacji, kiedy dziecku dzieje się krzywda.
Dlaczego jej uchwalenie miało aż taki wpływ na kolejkę?
- Z wielu rozmów, które, jako fundacja, prowadzimy z pracownikami Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie i Ośrodków Pomocy Społecznej, wynika, że część sędziów z obawy przed tragedią, asekuracyjnie sięga po najbardziej kategoryczne rozwiązania. Osobiście uważam, że ta ustawa była potrzebna, jednak faktycznie czasem bywa niezbyt dobrze rozumiana. A dodatkowo wraz z jej wprowadzeniem powinno się od razu podjąć działania, które zwiększyłyby przepustowość systemu.
Przyszło mi do głowy, że może jedną z przyczyn jego słabej drożności jest to, że dzieci spędzają w pieczy więcej czasu, niż wstępnie zakładał "system".
- To dobra intuicja. Poza tym ważny jest jeszcze jeden czynnik. Otóż, jak już mówiłem, większość rodzin zastępczych to rodziny zastępcze spokrewnione, w których opiekę nad dziećmi sprawują najczęściej dziadkowie. Dziś ponad połowa takich opiekunów jest w wieku od 51 do 70 lat. Zdarza się, że z czasem nie są już w stanie podołać swojemu zadaniu, czy to ze względu na wiek, czy na choroby. Wtedy dzieci z powrotem trafiają do systemu i czekają na swoją kolej.
- Jednak dzieci zmieniają opiekunów nie tylko dlatego. Mamy całą rzeszę dzieci, które wędrują od jednej rodziny zastępczej do drugiej, a na końcu trafiają do domu dziecka - bo kolejni opiekunowie nie mogą dać sobie z nimi rady. Bo choć to dzieciaki strasznie poranione, które straciły fundament, a jednak na ogół nie idą do pieczy z uśmiechem; przeciwnie - zazwyczaj chcą zostać w domu rodzinnym. Nieważne, że tata bije, mama pije, więc sąd uznaje, że nie mają szans na właściwy rozwój. Ten dom, ci rodzice, to jedyne, co znają, a więc postrzegają jako normalne. A nauczyciel, który zauważył siniaki, policjant, który zabrał z domu, sędzia, który to nakazał - to są prawdziwi wrogowie. Żeby te dzieci się otworzyły, zaufały, pozwoliły się sobą zaopiekować, musi minąć wiele czasu, a rodzina zastępcza musi wykonać naprawdę potężną pracę. Nie każdy jest na to gotowy, nie każdemu to się udaje. Wielu sądzi, że wystarczy wielkie serce, aby odmienić los poranionego dziecka. A tak naprawdę to bardzo duże poświęcenie, wymagające doświadczenia oraz świadomości nt. realiów dziecka i możliwych scenariuszy po jego przyjęciu. Od wielu miesięcy jako fundacja zwracamy uwagę, aby w różnych kampaniach promujących rodzicielstwo zastępcze rzetelnie informować o tym, jaka powinna być rola opiekuna zastępczego, z jakimi realiami może się spotkać i na jakie wsparcie od PCPRu może liczyć. W przeciwnym razie bardzo szybko będziemy tracić potencjał przyszłych kandydatów na rodziców zastępczych, którzy już po kilku tygodniach, czasem miesiącach informują PCPR, że chcą zwrócić dziecko.
Czy państwo gwarantuje jakieś wsparcie takim dzieciom i ich zastępczym opiekunom?
- No cóż, na papierze taki pakiet istnieje. Jednak od pracowników domów dziecka słyszymy, że placówki są przepełnione, więc trudno im pracować z nimi indywidualnie. Z kolei rodzice zastępczy zgłaszają, że są wypaleni, bo ich potrzeby nie są słyszane, a oni nie radzą sobie z dziećmi. Ten brak odpowiedniego zadbania o opiekunów przekłada się na słabą jakość usług dla wychowanków. A czasem nie chodzi o to co "jest na stole" wśród metod wsparcia dla rodziców zastępczych od PCPR-ów, czasem to po prostu rozczarowanie między wizją rodzicielstwa zastępczego, a realnością - w szczególności wtedy, gdy okazuje się, że dziecko otrzymuje diagnozę FAS lub inną.
Usług? Co ma pan na myśli?
- Lubię posługiwać się tym terminem, żeby zwrócić uwagę na to, że opieka na dziećmi, zarówno w pieczy instytucjonalnej, jak i rodzinnej, powinna być maksymalnie profesjonalna. Trudno mówić o jakichś standardach, jeśli stosujemy terminologię "dziecko potrzebuje serca", "dajmy mu czas", "wystarczy ciepło i wyrozumiałość". Nie. Najpierw musimy zdefiniować usługę, potem ustalić jej standardy, a na końcu wybrać dostawców tych usług i sposoby rozliczenia. Wiem, że to nazewnictwo brzmi brutalnie, ale ten sposób myślenia, wymusza też na organizatorach pieczy i ustawodawcy, aby zakopać spory nt. tego, która forma pieczy jest lepsza (rodzinna czy instytucjonalna) i zacząć monitorować, audytować domy dziecka i rodziny zastępcze, tak aby wspierać te, które potrzebują wsparcia, a te które "nie dowożą" m.in. standardów zamykać.
Jaki jest zatem poziom tych usług obecnie?
- Niski. W wielu przypadkach nadal uważa się, że rodzice zastępczy powinni mieć czułe serca i otwarte głowy, a wszystko z dziećmi w końcu będzie dobrze. Ale to nieprawda. Żeby tak się stało, w proces, który może trwać wiele miesięcy, a nawet lat, musi być zaangażowany sztab specjalistów z różnych dziedzin. Bo zanim dziecko odnajdzie się w szkole i zacznie przynosić dobre stopnie, trzeba popracować nad jego samooceną, często zdeptaną przez rodziców, nieufnością wobec dorosłych, ograniczoną umiejętnością nawiązywania relacji z rówieśnikami. Bardzo często ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia, np. krzyczą, wyzywają się, biją, rzucają, kopią, uciekają etc. W takich przypadkach opiekunowie i nauczyciele muszą włożyć sporo czasu i wysiłku w to, by dzieci nauczyły się zachowywać w sposób społecznie akceptowalny, dzięki czemu nie będą piętnowane i odrzucane przez otoczenie. One muszą mieć przestrzeń do wyładowania swojej złości, gniewu i smutku, a opiekunowie w domu dziecka, czy rodzice zastępczy, muszą umieć pomieścić te emocje.
- Wielu rodziców zastępczych opowiada, że kiedy pojawiają się problemy, zostają sami. Nie ma pieniędzy na specjalistów, na dodatkowe wsparcie. Czasem współpraca z PCPR układa się dobrze i obie strony robią wszystko, by dziecku było jak najlepiej, a czasem rodzice zostają pozostawieni samym sobie. To może przekładać się potem na liczbę rodzin zastępczych - są powiaty, gdzie jest ich naprawdę sporo, są takie, gdzie jest ich niewiele, są takie, gdzie nie ma ich wcale.