- Patrz na to! Jest ich cała flota, spójrz na ekran! - załoga myśliwca F/A-18 Super Hornet wydaje się absolutnie zdumiona tym, co widzi. Na nagraniu z kamery na podczerwień zainstalowanej w ich maszynie widać, jak dziwny obiekt przypominający dziecięcego bączka, oddala się z dużą prędkością i obraca. - Stary, to musi być jakiś dron! O, rany! - mówi pilot, obserwując manewry, które przekraczają możliwości ludzkiego organizmu.
To jedno z wielu upublicznionych w ostatnich miesiącach nagrań, dokumentujących spotkania lotników amerykańskiej marynarki z nieznanymi obiektami latającymi. US Navy potwierdziło: nagrania są autentyczne. A sami piloci, wbrew trwającej od dziesięcioleci tradycji milczenia o podobnych zjawiskach, zaczęli udzielać wywiadów o swoich doświadczeniach, zapewne z błogosławieństwem Pentagonu.
- Te rzeczy latały nad nami cały dzień, pozostawały w powietrzu przez 12 godzin - opowiadał "New York Timesowi" były pilot Super Horneta, Ryan Graves. - Pojawiały się prawie codziennie i latały z ogromnymi prędkościami o wiele dłużej, niż się spodziewaliśmy.
Opisywane przez pilotów obiekty nie miały skrzydeł, żadnych widocznych silników, ale mimo to osiągały pułap 10 tys. metrów i prędkości wielokrotnie przekraczające prędkość dźwięku. Spotkania były dla pilotów bardzo niepokojące - w jednym z przypadków załoga myśliwca zgłosiła, że obiekt zbliżył się tak bardzo, że niemal doszło do kolizji z samolotem. - Przyspieszały jak nic, co kiedykolwiek widziałem - wspominał w rozmowie z "NYT" inny z pilotów, David Fravor.
Spotkania, wielokrotnie rejestrowane przez wojskowe kamery, zaniepokoiły Pentagon na tyle, że już w 2007 roku powołały specjalny zespół do ich badania. Znany jako "Program Indentyfikacji Zaawansowanych Zagrożeń Powietrznych" (AATIP), przez 13 lat analizował wojskowe raporty dotyczące niezidentyfikowanych obiektów, które, aby uniknąć stygmy towarzyszącej skrótowi "UFO", nazwano "Niezidentyfikowanymi Fenomenami Powietrznymi" - "UAP".
Program prowadził Louis Elzondo, doświadczony agent amerykańskiego kontrwywiadu, który wcześniej wiele lat pracował w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie. - Rząd przyznał już, że te fenomeny są prawdziwe. To nie moje zdanie, to zdanie rządu - powiedział w ubiegłym miesiącu w wywiadzie udzielonym dziennikarzom programu "60 Minutes" CBS News. - Wyobraźcie sobie technologię, która toleruje przeciążenia od 6 do 700 g, która pozwala na loty z prędkością 19 tys. kilometrów na godzinę, która unika radarów, nie ma żadnego zauważalnego źródła napędu, skrzydeł czy sterów, a mimo to nie poddaje się grawitacji Ziemi. To jest to, co obserwujemy.
Największą obawą amerykańskich wojskowych nie jest to, że to kosmiczne sondy wysłane na Ziemię przez pozaziemską cywilizację, a to, że te obiekty są jak najbardziej ziemskiego pochodzenia i mogą stanowić dowód na to, że chińska czy rosyjska technologia lotnicza, daleko prześcignęła amerykańską.
Teraz, po 13 latach pracy, Kongres zobowiązał Pentagon do upublicznienia raportu dotyczącego tych spotkań. Raport ma zostać opublikowany 25 czerwca, ale dziennikarze "New York Timesa", "Washington Post" i CNN już dotarli do przedstawicieli Pentagonu, którzy znają jego treść.
Raport zawiera relacje z ponad 120 incydentów, do których doszło w ciągu ostatnich 20 lat. Wnioski z badań są jednak mgliste. Jedno, czego badacze są pewni to to, że dziwne obiekty nie są amerykańskie - USA nie dysponuje technologiami, także utrzymywanymi w sekrecie, pozwalającymi na budowę pojazdów o takich właściwościach. Nie ma dowodu na to, że są pochodzenia pozaziemskiego, ale nie można tego zupełnie wykluczyć. Wersja o chińskim czy rosyjskim pochodzeniu UAP wydaje się najbardziej prawdopodobna, ale nadal pozostaje jedynie w sferze podejrzeń.
Jawny raport, którego opracowanie kosztowało 22 mln dol., zawiera jednak utajniony aneks o nieznanej zawartości. Jego istnienie z pewnością napędzi nowe teorie spiskowe. Co, być może, jest jednym z celów jego powstania.
Pentagon od dziesięcioleci miał mieszane uczucia odnośnie latających talerzy. Z jednej strony, u szczytu pierwszej fali obserwacji UFO w latach 50., amerykańscy wojskowi obawiali się, że ufomania jest wynikiem działania radzieckiej propagandy, próbującej zasiać w USA panikę. Gdy latem 1952 roku liczba obserwacji UFO zgłoszonych US Air Force skoczyła z 23 do 148 miesięcznie, CIA opracowała raport wzywający do stworzenia "narodowej polityki odnośnie tego, co mówi się opinii publicznej na temat tego fenomenu, aby zminimalizować ryzyko paniki". Tak zwany Raport Robertsona wyrażał obawę, że "masowa histeria UFO może doprowadzić do zwiększonej wrażliwości na wrogą wojnę psychologiczną". CIA zalecało stworzenie kampanii propagandowo-edukacyjnej, w którą miała zaangażować się firma Walta Disneya. Wojskowe i wywiadowcze badania niezidentyfikowanych obiektów latających trwały od lat 40. do 80. pod rozmaitymi postaciami. Projekty "Mogul", "Sign", "Grudge", "Blue Book", czy Raport Condona, nie dały, przynajmniej oficjalnie, żadnej jednoznacznej odpowiedzi na temat pochodzenia obserwowanych fenomenów.
Z drugiej strony, Pentagon chętnie wykorzystywał UFO jako przykrywkę dla swoich własnych działań, w tym do testów supernowoczesnych samolotów o dziwacznych kształtach. Próby w locie niewidzialnych dla radaru bombowców F-117 i B-2 w latach 80. prowadziły do fali obserwacji UFO nad Nevadą i sąsiednimi stanami. Wtedy amerykańscy wojskowi niczego nie dementowali.
Niemal pewne jest, że raport Pentagonu doprowadzi do nowej fali zainteresowania UFO. A ta już i tak rosła. W pandemii liczba obserwowanych na niebie niezidentyfikowanych obiektów wzrosła o kilkadziesiąt procent. A sprawa dotarła już do najwyższych instancji amerykańskiej polityki. Były prezydent Barack Obama pytany o UFO przez prowadzącego talk-show "The Late Late Show" Jamesa Cordena, odpowiedział nieco tajemniczo "jest prawdą, i mówię zupełnie poważnie, że mamy zdjęcia i nagrania obiektów na niebie - niezidentyfikowanych fenomenów powietrznych - co do których nie wiemy dokładnie, czym są". Pytany o te słowa Joe Biden, odparł krótko "ja bym go o to jeszcze dopytał", po czym wyszedł z konferencji prasowej.
Naukowcy mają wątpliwości, czy najnowszy raport cokolwiek wyjaśni, czy, tak jak wszystkie poprzednie, uzna, że to, co było niezidentyfikowane, nadal takim jest.
- Spodziewam się, że będzie mnóstwo dyskusji i informacji dotyczących prawdziwych problemów powiązanych z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi, ale nie spodziewam się, żeby entuzjaści UFO byli usatysfakcjonowani - mówi magazynowi "Scientific American" dziennikarz naukowy Mick West i dodaje:
Eksperci zauważają, że część z nagrań może być rezultatem nie obserwacji realnych obiektów, ale wynikać z błędów i artefaktów tworzonych przez skomplikowane systemy optyczne i komputerowe składające się na wojskowe czujniki. Mogą być też obserwacjami nieznanych lub błędnie rozpoznanych naturalnych fenomenów atmosferycznych. Wreszcie, o ile nie można wykluczyć całkowicie, że są pochodzenia pozaziemskiego, to o wiele bardziej prawdopodobne jest to, że odpowiedzialne za nie "zielone ludzki" noszą po prostu zielone mundury któregoś ze światowych mocarstw. Pewne jest, że do wyjaśnienia zagadki jest wciąż bardzo daleko. A badania nawet jeszcze nie zaczęły się na poważnie.