Był rok 1987 lub 1988, Dominic właśnie szedł do szkoły. Wtedy na jego drodze pojawili się partyzanci polujący na dzieci. Chłopiec został zabrany do buszu, gdzie wraz z grupą innych dzieci miał zostać wcielony do rebelianckiej armii. Dominic wraz z trójką innych dzieci podjął próbę ucieczki. Niestety, nieudaną. Zostali złapani, a wtedy Dominic po raz pierwszy został zmuszony do popełnienia brutalnego morderstwa. Pod groźbą śmierci kazano mu obedrzeć żywcem ze skóry jednego z pozostałych uciekinierów. Tak zaczęło się jego życie, a raczej przetrwanie w Armii Bożego Oporu. Tak również wyglądało ono dla większości spośród kilkudziesięciu tysięcy dzieci, które zostały przez nią uprowadzone. Przez kolejne 27 lat od momentu swojego porwania Dominic był żołnierzem.
Wszystko zaczęło się od Alice Lakweny i przejęcia władzy w Ugandzie przez Yoveriego Museveniego. Nowy przywódca doprowadził uspokojenia sytuacji w Ugandzie, a przynajmniej jej południowej części, po trwających wiele lat wojnach domowych. Wprowadził system bezpartyjny, doprowadził do przeprowadzenia pierwszych bezpośrednich wyborów i je wygrał. W latach 90. XX wieku uznawany był przez Zachód, jak zwykle nierozumiejący złożoności afrykańskiej polityki, za zbawcę swego kraju i szansę na demokratyzację Ugandy. Tymczasem krajem Aczoli na północy Ugandy w dalszym ciągu wstrząsały rebelie. Duża część mieszkańców tego regionu należała do zwolenników poprzednika nowego prezydenta. Museveni jeszcze jako przywódca ruchu partyzanckiego swoje siły opierał na ludności z południa kraju, a obalony przez niego w 1986 r. Tito Okello należał do plemienia Aczoli.
W tym czasie na scenę weszło kilka postaci, które są niezwykle znaczące dla historii tego kraju. Między nimi była Alice Auma, nazywana także Lakweną, czyli Alicja od Ducha Świętego. W latach 80. XX wieku pochodząca z północy Ugandy Alice obwołała się medium. Twierdziła, że przemawia przez nią Duch Święty, który w snach mówi jej, co ma robić. Przekonywała także, że to Aczoli powinni według niego objąć władzę w Ugandzie. I opierając się na tych hasłach, stworzyła armię. Jej wojsko pomimo początkowych sukcesów zostało jednak pokonane przez oddziały rządowe, a sama Alice uciekła do Kenii. Mimo porażki jej legenda się utrzymała, a na tej fali wybiła się kolejna postać, która miała na niespotykaną skalę terroryzować Ugandę w kolejnych latach.
Tym człowiekiem był Joseph Kony, kuzyn i jeden z dowódców Lakweny. Podobnie jak Alice twierdził on, że przemawia przez niego Bóg i wydaje się, że naprawdę sam w to wierzył. Początkowym celem stworzonej przez niego po upadku Lakweny Armii Bożego Oporu (LRA) była zmiana rządu i wprowadzenie systemu wielopartyjnego. Działalność tej złożonej z ludności Aczoli formacji odwróciła się jednak szybko przeciwko samemu ludowi. Armia porywała młodych mężczyzn, napadała na wsie, żądając zaopatrzenia i wszczynała potyczki z wojskiem ugandyjskim. Kiedy ludność cywilna zaczęła zgłaszać się po ochronę do armii państwowej Kony potraktował to jako wypowiedzenie otwartej wojny. Od tego czasu jego armia przestała mieć jakiekolwiek zahamowania, a jej potęga rosła z miesiąca na miesiąc, w okresie największego rozkwitu sięgając liczebności kilku tysięcy. W 2005 r. Międzynarodowy Trybunał Karny oskarżył Kony’ego o zamordowanie przynajmniej 10 tysięcy osób (tyle na tamten moment zdołano udokumentować) i zmuszenie 24 tysięcy dzieci do niewolnictwa.
Żeby w pełni zrozumieć przerażającą legendę, jaką stała się Armia Bożego Oporu, trzeba pojąć cały mistycyzm, który spowijał zarówno ją, jak i samą postać jej założyciela
.
Otaczający Kony’ego przez lata ludzie twierdzą, iż przemawiały przez niego konkretne duchy, odpowiadające katolickim świętym, a w zależności od tego, który z nich danego dnia go nawiedzał, Kony miał inny nastrój, był spokojny, życzliwy, lub porywczy, okrutny i nieprzewidywalny. Każdy z duchów miał także odpowiadać za inne sfery życia.
Podobnie jak Alice Lakwena, Kony twierdził, że duchy nawiedzają go we śnie i mówią mu, co ma robić. Bojowników swojej armii przed wysłaniem do walki oblewał święconą wodą, dzięki czemu mieli stać się odporni na kule.
Czy Kony wierzył w to, co mówił? Trudno powiedzieć. Niemniej rozpowszechniane przez niego opowieści na temat przemawiających przez niego duchów, lub bogów w połączeniu z nieuzasadnionym niczym okrucieństwem, jakiego dopuszczali się jego dziecięcy żołnierze, doprowadziła do tego, że jego armia stała się w Ugandzie opowieścią, którą matki straszyły dzieci, by te nie zapuszczały się same do lasu. Ponieważ bojownicy LRA najczęściej właśnie polowali na dzieci.
Te historie zazwyczaj zaczynają się podobnie, ponieważ działanie Armii Bożego Oporu najczęściej było schematyczne. Jej żołnierze wpadali do wsi po zmroku, palili domy, mordowali lub okaleczali dorosłych, gwałcili kobiety i zabierali dzieci. Często napadali także na szkoły. Najlepszą zdobyczą dla nich były dzieci na tyle małe, by można je było odpowiednio uformować psychicznie. Po porwaniu w opowieściach dzieci najczęściej następuje długi marsz. Oddziały armii kryły się w lasach, ich przewagą było pozostawanie w nieustającym ruchu, stosowała krótkie wypady, podczas których atakowała wioski i uprowadzała dzieci, a potem wracała do buszu, zanim ugandyjskie wojsko mogło zacząć jej szukać. Wędrówka przez busz była szybka, pozbawiona czasu na jedzenie i odpoczynek. Jeśli ktoś nie nadążał, ginął. Jeśli próbował uciec, również ginął. Dzieci LRA opowiadają o tym często, o tej pierwszej próbie, jakiej zostały poddane. Musiały przetrwać marsz, a później, czasem w ramach kary za próbę ucieczki, czasem jako swoisty rytuał przejścia, były zmuszone do zabicia współtowarzysza podróży. To miał być sprawdzian, dowódcy chcieli zobaczyć, które z nich nadają się na bojowników, które są wystarczająco okrutne. Ponieważ to właśnie z okrucieństwa Armia Bożego Oporu zasłynęła najbardziej. Najczęściej więc dzieci musiały zabić w sposób drastyczny, powolny, jak zadeptanie, czy pobicie na śmierć. Jeśli udało im się przejść tę pierwszą próbę, podróż była kontynuowana, a one zostawały same na długie godziny z tym, co właśnie zrobiły. Jeśli nie, stawały się ofiarami kolejnej osoby, która dostała polecenie zabicia "słabszych". Ten pierwszy etap ich drogi na zawsze odmieniał to, kim były, było to pierwsze przekroczenie granicy. Później dzieci trafiały do obozów LRA. Uprowadzone dziewczynki zostawały "żonami" bojowników. Żołnierze LRA mieli ich zazwyczaj po kilka, sam Kony podobno miał ich 50. Często rodziły one dzieci już w wieku kilkunastu lat. Kiedy ich "mężowie" ginęli w walce, były wydawane za kolejnych mężczyzn. Ucieczka w ich przypadku karana była w taki sam sposób jak w przypadku chłopców, była jednak trudniejsza, ponieważ kobiety musiały uciekać z maleńkimi dziećmi. O tym, która dziewczynka wychodzi, za którego mężczyznę decydował sam Kony, który nie akceptował faktu, że któryś z jego bojowników nie chce wziąć żony.
Dzieci z armii niekiedy uciekały. Zdarzało się im nawet robić to skutecznie. Społeczeństwo obawiało się jednak przyjmowania ich ponownie. Przyczepiona łatka Bożej Armii pozostaje na zawsze. Ludzie w Ugandzie wiedzą co robiły jako bojownicy. Nie widzą już w nich dzieci. Jeszcze w gorszej sytuacji są kobiety, które były żonami żołnierzy. Najczęściej z buszu wróciły z dziećmi, bez ukończonej szkoły czy wyuczonego zawodu, bez szans na ponowne wyjście za mąż. Niewielu mężczyzn decyduje się na ślub z kobietą, która była w armii.
Uganda wprowadziła specjalne ośrodki przystosowania dzieci do powrotu do społeczeństwa, gdzie otrzymywały pomoc psychologiczną i opiekę. Niestety zdarzały się przypadki, że dzieci, nawet po wyjściu z takich ośrodków, wracały ponownie do armii rebelianckiej. Wynikało to z braku akceptacji w społeczeństwie, braku pracy, możliwości utrzymania, niemożności przystosowania się do zwykłego życia. Dzieci po powrocie często były odrzucane przez własne rodziny, ich rodzice nie żyli, a dalecy krewni obawiali się przyjęcia pod swój dach byłych partyzantów.
Dzieci w kraju Aczoli przez lata wiedziały, że po zmroku nie są bezpieczne nawet w domu. Te z mniejszych miejscowości na noc wędrowały do miast, by tam spędzić godziny kiedy LRA była najbardziej aktywna. Jednocześnie również dorośli wierzyli, że armię otacza niezwykła, mroczna moc. Joseph Kony wiedział, w jaki sposób zbudować wokół armii atmosferę strasznej tajemnicy. Bo co może być bardziej przerażającego od dzieci, które zabijają?
Wysyłani do walki młodzi chłopcy dostawali konkretne polecenia. Najczęściej było to podpalanie wiosek, okaleczanie i gwałcenie. Każda odmowa karana była śmiercią. Zdarzało się więc, że młodzi chłopcy zmuszeni byli do urządzenia brutalnego mordu we własnej wsi. Armia Bożego Oporu specjalizowała się przede wszystkim w wymyślnych okaleczeniach ciała, takich, jak obcinanie ludziom kończyn, nosów, ust, czy uszu. Okaleczonych pozostawiała przy życiu, w ramach ostrzeżenia. Bojownicy lubowali się w wymyślnym okrucieństwie, niekiedy polecali ludziom dokonać wyboru czy mają odciąć im nogi, czy ręce, albo decydować pomiędzy śmiechem lub milczeniem - w tym przypadku potrafili rozciąć usta na całą szerokość lub zamontować w nich kłódkę. Potrafili także mordować dla kaprysu, uprowadzać całe grupy kilkudziesięciu osób, które potem poza wsią kamienowali. Ta "wizytówka" napawała jeszcze większym przerażeniem.
Wielu mieszkańców wsi ze względu na napady LRA musiało zostać przesiedlonych. Wiele wsi przestało istnieć, a ich mieszkańcy przenosili się do obozów dla uchodźców wewnętrznych, pilnowanych przez armię ugandyjską. Mimo to często i te obozy były ponownie napadane. Żołnierze ubogiej wciąż Ugandy byli albo w mniejszości i nie potrafili skutecznie przeciwdziałać napadom, albo słabo opłacani dali się przekupić.
W roku 2015 Dominic Ongwen został pojmany na terenie Republiki Środkowoafrykańskiej, a dwa lata później rozpoczął się jego proces przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze. Trybunał uznał, iż Ongwen jest winny popełnienia 60 z 71 zarzutów, w tym popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni wojennych, wykorzystywanie dzieci poniżej 15 roku życia do udziału w działaniach wojennych i zmuszanie do niewolnictwa seksualnego. Tylko za lata 2002-2004 udało się udokumentować 2200 morderstw i 3200 uprowadzeń popełnionych przez Armię Bożego Oporu na ludności cywilnej. Ongwen był jednym z pięciu jej dowódców, o których aresztowanie wniósł naczelny prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego po przedstawieniu sprawy przez prezydenta Museveniego. Podczas trwającej właśnie apelacji Ongwen wnioskował o opiekę psychologiczną zamiast wyroku 25 lat więzienia, jaki został na niego nałożony w zeszłym roku.
Sprawa Dominica Ongwena wciąż budzi wiele kontrowersji. Jak oceniać człowieka, który sam jest zarówno ofiarą, jak i oprawcą? Jak oceniać dziecko, które zostało zmuszone do popełnienia strasznych zbrodni i przeszło wieloletnie pranie mózgu? Zarówno trybunał, jak i psychologowie mieli problem ze stwierdzeniem, na ile on sam był odpowiedzialny za swoje czyny. Badający go psychiatrzy ocenili, że cierpi na zespół stresu pourazowego oraz zaburzenie dysocjacyjne tożsamości. Ta druga przypadłość charakteryzuje się występowaniem przynajmniej dwóch odrębnych osobowości, które zazwyczaj w diametralny sposób różnią się od siebie zachowaniem i nie wiedzą o swoim istnieniu.
Podczas procesu w jego obronie stanęła jedna z jego "żon". Kobieta, która podobnie jak on została uprowadzona we wczesnym dzieciństwie, a potem oddana jednemu z bojowników. Ongwena, z którym związano ją po śmierci pierwszego "męża", opisywała jako dobrego człowieka, który nigdy nie stosował wobec niej przemocy.
Inne zdanie na jego temat mieli mieszkańcy obozów dla przesiedleńców wewnętrznych Paluje, Lukodi, Odek i Abok, na które Ongwen napadł ze swoimi ludźmi. Oni mówili o niespotykanym okrucieństwie. Opowieści o tym, iż kazał swoim ludziom zabijać, a później gotować i zjadać ciała ofiar, brzmią niewiarygodnie. A jednak zeznawało przeciw niemu 4 tysiące osób.
Od 2012 r. Armia Bożego Oporu stawała się mniej liczna, a jej działalność stopniowo przenosiła się do Demokratycznej Republiki Konga i Sudanu Południowego. Dziś podobno może liczyć nawet jedynie około 100 żołnierzy. A jednak nigdy naprawdę nie przestała działać. Pomimo szeregu rozmów mających na celu zawarcie pokoju z rządem Ugandy nie udało się doprowadzić do zupełnego rozwiązania tej formacji. W ubiegłym roku przeprowadziła jedynie kilkadziesiąt ataków, głównie porwań, co jest gigantyczną zmianą w stosunku do poprzednich lat. Miejsca ich dokonania świadczą o tym, że jej bojownicy działają głównie na terenie Demokratycznej Republiki Kongo i Sudanu Południowego.
Joseph Kony wciąż się ukrywa. Przewiduje się, że przebywa na terenie Demokratycznej Republiki Kongo, Republiki Środkowej Afryki, Sudanu Południowego, lub Sudanu. Choć jest poszukiwany od 15 lat, a Stany Zjednoczone za jakąkolwiek wskazówkę mogącą doprowadzić do chwytania go wyznaczyły nagrodę w wysokości 5 mln dolarów amerykańskich, przy gwarancji 100% anonimowości nikt nie zdołał go pojmać. Do roku 2005 armia ugandyjska nie miała nawet jego zdjęcia. Przez wiele lat był jedynie strasznym duchem.
Armia Bożego Oporu to wielowymiarowa tragedia. Tragedia dzieci żołnierzy, tragedia rodzin, które straciły bliskich, tragedia okaleczonych, oszpeconych, pozbawionych domów ludzi, tragedia kobiet porwanych, gwałconych, oddanych za żony członkom armii. Młodych matek wychowujących dzieci w obozach w buszu. Ale jest to także obraz tego, co możemy zobaczyć na przykładzie Dominica Ongwena. W jaki sposób zło rodzi kolejne zło.