"Interesuje mnie zjawisko władzy jako przestrzeń sukcesu, ale, jako też przestrzeń smutku. Potężni ludzie skrywają wielkie tajemnice dotyczące ich prywatnego życia. Uwypuklenie ich samotności może dopuścić widza do ich wnętrza. Kiedy są samotne i zmagają się ze swoimi demonami, wtedy można się do nich zbliżyć" - mówił w wywiadzie, jaki miałem przyjemność przeprowadzić z Pablo Larraín.
Chilijski reżyser jest wyjątkowo mocno zainteresowany lustrowaniem samotności tych, którzy w oczach masowej publiki są wiecznie tryskającymi szczęściem niczym fontanna przed Hotelem Bellaggio w Las Vegas ikonami. Ikonami sukcesu, blichtru i stylu. Ikonami beztroskiego spełnienia. Jacqueline Kennedy ("Jackie"), księżna Diana ("Spencer") to dwie kobiety, które u Larraína zderzają się z własnymi demonami dopadającymi je w bardzo złotej i bardzo rozepchanej brokatową mitologią klatce.
Niebawem zobaczymy podobny obraz Marii Callas, który zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za "El Club" właśnie kręci z Angeliną Jolie w tytułowej roli. Co prawda Larraín w zeszłym roku przyglądał się też samotności największego nemesis swojego narodu - Augusto Pinocheta, który w jego netflixowym "Hrabim" jest nieśmiertelnym wampirem, ale to wiwisekcja samotności ikonicznych kobiet jest znakiem rozpoznawczym jego ostatnich filmów. Nie tylko jego. "Priscilla" Sofii Coppoli to kolejny film zdobywczyni Oscara za "Między słowami", gdzie ukazuje ona życie ikonicznej kobiety płynące między największymi sławami. Samotność, poświęcenie i egzystencjalny ból ukryty za pijarem i blichtrem - to wszystko wybrzmiewało już w jej "Marii Antoninie" (2006) i ma swoją kontynuację w biografii żony innego króla. Króla popkultury i króla zbiorowej wyobraźni. Króla prawdziwego, bo z ery przed ziszczeniem przepowiedni Warhola o 15 minutach sławy dla każdego.
Co łączy Sofię Coppolę i Pablo Larraína poza tym, że oboje kręcą filmy o kobiecych ikonach? Oboje pochodzą z elitarnych domów. Rodzice Larraína należeli do postpinochetowskiego obozu prawicy (ojciec to były senator, zaś matka była ministrem urbanistyki w rządzie Sebastiána Piñery), natomiast Sofia to córka wielkiego Francisa Forda Coppoli. Sofia Coppola od dziecka przesiąkała wielkim hollywoodzkim kinem, choć jej ojciec zawsze marzył o budowaniu swojej niezależnej pozycji w studio American Zoetrope w bezpiecznie, ale też wygodnie oddalonym od Fabryki Snów San Francisco. Filmowa familia Coppolów od najmłodszych lat naznaczyła drogę Sofii. Aktorką jest jej ciotka Talia Shire i jej syn Jason Schwarzman. Brat Roman to scenarzysta i producent oraz stały współpracownik Wesa Andersona, zaś kuzyn Nicolas Coppola jest szerzej znany jako Nicolas Cage.
W reżyserskie ślady genialnego ojca poszła również młodsza siostra Sofii Gia Coppola, mająca na koncie dwa niezależne filmy "Palo Alto" i "Mainstream". Sofia wystąpiła przed kamerą już jako niemowlak w scenie chrztu w "Ojcu chrzestnym", gdy Michael Corleone jako ojciec chrzestny syna siostry Connie i Carlo wyrzekając się szatana, rozprawia się krwawo z głowami czterech nowojorskich rodzin mafijnych. Znamienne, że w tej na wskroś sycylijskiej scenie, gdzie brutalna vendetta miesza się z katolicyzmem, Sofia zagrała męską rolę. Potem pojawiła się w epizodach w filmach ojca, które miały być jego powrotem do niezależnego kina po gargantuicznych sukcesach "Ojca chrzestnego" i "Czasu Apokalipsy", czyli w "Wyrzutkach", "Rumble Fish" i "Peggy Sue wyszła za mąż". Fatalnie odebrana przez krytyków rola Mary Corleone w "Ojcu chrzestnym III" (1990) zakończyła aktorskie podboje Sofii i skierowały ją na drugą stronę kamery. To istotne w kontekście wchodzącej na nasze ekrany "Priscilli", ale też "Marii Antoniny" sprzed 18 lat. Sofia Coppola dobrze wie, jak będąc księżniczką w królewskiej rodzinie, istotne jest wybicie się na niezależność.
Sofia Coppola od wstrząsającego reżyserskiego debiutu z 1999 roku "Przekleństwa niewinności" (wolę oryginalny tytuł "Samobójstwo dziewic") tworzy autorskie kino, idąc drogą, jaką wymarzył sobie jej ojciec, który trochę przypadkowo został wciągnięty w hollywoodzką machinę. Przyjęcie zlecenia (okazało się, że "propozycji nie do odrzucenia") na nakręcenie "Ojca Chrzestnego" miało dać mu pełną niezależność w innych projektach. Droga Francisa Forda Coppoli zawsze była kręta i pełna osobistych dramatów (tragiczna śmierć ukochanego syna Gian Carlo wpłynęła na szekspirowską wymowę "Ojca Chrzestnego III") oraz charakteryzowała się nieustającą walką o artystyczną wolność. O jego wojnie z producentem "Ojca chrzestnego" legendarnym Robertem Evansem powstał nawet serial "The Offer" (u nas dostępny na SkyShowtime), a epopeja skandali na planie "Czasu Apokalipsy" kosztowała go poważny uszczerbek na zdrowiu. 84-letni Coppola nadal walczy i kręci od roku (120 mln dolarów budżetu z ogromną częścią prywatnych środków Coppoli) projekt życia pt. "Megalopolis", który próbował zrealizować od 30 lat. Wydaje się, że to wszystko miało ogromny wpływ na samą Sofię, która, choć ma na koncie Oscara za scenariusz "Między słowami", Złotą Palmę za reżyserię w Cannes ("Na pokuszenie") i Złotego Lwa za "Somewhere", to pozostaje głucha na komercyjne pokusy i penetruje ważny dla niej temat: egzystencji w złotej klatce.
Robi to inaczej niż Pablo Larraín, który w "Jackie" pokazał przemianę Jackie Kennedy (Natalie Portman) z ofiary, która trzyma na kolanach roztrzaskaną głowę prezydenta USA, przeobraziła się w lwicę walczącą o jego dziedzictwo oraz przyszłość własnych dzieci. Jest w waszyngtońskiej złotej klatce pełnej zdradzieckich żmij i musi nie tylko ocalić dziedzictwo (choć Larraín sugeruje również jej mitotwórczość) JFK, ale ocalić własną duszę (kluczowe rozmowy z duchownym granym przez Johna Hurta) i spełnić zadanie matki chroniącej swoje dzieci. Jest przy tym samotna i opuszczona przez do niedawna wierny dwór. Księżna Diana (Kristen Stewart) w "Spencer" również walczy o swoje dzieci, ale też szuka własnej tożsamości. Walczy z osamotnieniem w świecie niechętnej jej Elżbiety II. Jackie musi okiełznać szaleństwo świata po zamachu na prezydenta USA i ojca jej dzieci. Diana musi pokonać swoje własne szaleństwo. Obie z księżnych przeistoczyły się w królowe, choć w wymiarze ludowym a nawet ludycznym. "Królowa ludzkich serc."- Larraín ten cukierkowy wizerunek zanurza w mroczniejsze oblicze brytyjskiej monarchii. Momentami chłodno wampirycznej, co przecież kontynuuje w swoim lewicowym manifeście "Hrabia", gdzie wampirem jest nie tylko Augusto Pinochet, ale też Margaret Thatcher. Kapitalistyczni krwiopijcy? Bunt dziecka chilijskiej prawicy, mającej twarz kapitalistycznych reform kierowanych od czasów Pinocheta przez wychowanków Miltona Friedmana ze Szkoły chicagowskiej wciąż chilijskiego reżysera nie opuścił. A Sofia Coppola? Przeciwko czemu ona się buntuje?
"To śmieszne!"- mówi Maria Antonina (Kirsten Dunst), która jest przez swój dwór zmuszana do porannego rytuału. "To jest Wersal, madame" - odpowiada jej dworzanka. Maria Antonina w wizji Coppoli szybko buntowniczą naturę nastolatki porzuca. Jej walka toczy się o względy nieśmiałego i zagubionego Ludwika XVI (w tej roli, a jakże!, jej kuzyn Jason Schwartzman) i zdobycie szacunku niechętnego jej dworu. Maria Antonina tak długo nosi maskę, że się z nią zrasta i jej początkowe "to śmieszne!" ma inny wymiar podczas "ostatniej wieczerzy". Tuż przed ucieczką z Wersalu gubi się w gąszczu pustych i nic nieznaczących w świetle lśniącej z oddali gilotyny rytuałów. Coppola niedawno przyznała, że dorastanie w domu, gdzie przewijały się największe gwiazdy Hollywood, pozwalało jej poznać celebrytów i artystów bez masek. "Ludzie myślą, że będąc sławnym i bogatym można uciec przed samotnością i smutkiem. Ja przyglądam się ludzkiej stronie tego problemu. Zawsze interesowało mnie przeciwstawienie sobie bajki z realizmem"- mówi w promującym "Priscille" wywiadzie dla The Irish Times. Koresponduje to ze przywołanymi słowami Pablo Larraína o samotności ikon z mojego wywiadu z nim dla TVP Kultura. Coppola straciła w wypadku brata i musiała przeżyć żałobę w hollywoodzkiej złotej klatce. Tak jak Maria Antonina w najbardziej emocjonalnej scenie jej filmu, gdy żegna trumnę ze swoim dzieckiem odjeżdżającej z klatki z napisem Wersal.
Opowieść o królowej żyjącej w cieniu króla Elvisa to idealny projekt dla Sofii. Przez lata musiała odcinać się od oskarżeń o bycie "nepo baby" z klanu Coppolów i do tego wygryzać sobie miejsce w męskim reżyserskim świecie, bez porzucania autorskiego wymiaru swojej twórczości. Może stąd sercowe związki ze Spikem Jonze i Quentinem Tarantino? "Priscilla" jest opowieścią o relacji z Elvisem (Jacob Elordi) widzianą oczami Priscilli Beaulieu (Cailee Spaeny). W genialnie pstrokatej Elvis-Operze Baza Luhrmanna "Elvis" (2022) niewiele miejsca poświęcono jego ukochanej, choć Luhrmann również przecież chciał pokazać, co kryje się za maską jednej z największych ikon w historii popkultury. "Jest to rzecz niezwykle trudna, skoro Elvis jest najbardziej parodiowaną postacią w historii. Musieliśmy pokazać prawdziwe oblicze kogoś takiego bez powielania klisz. Stąd scena pokazująca ciągnące się od dzieciństwa rozdarcie Elvisa między czarną muzykę a religię"- mówił mi rok temu w wywiadzie reżyser. Coppola zupełnie odcina się od tego wymiaru postaci Elvisa, nie grając nawet na ekranie jego muzyki. Jest ona i on. Ona- 14 latka uwiedziona w 1959 roku w niemieckiej bazie wojskowej przez będącego już gwiazdą (ale jeszcze nie Królem) Presleya. On- kapryśny i narcystyczny geniusz bawiący się w boga.
Oparty na wydanych w 1985 roku wspomnieniach Priscilli "Elvis i ja" film penetruje, to co Sofia tak mocno uwypuklała w "Marii Antoninie", a co różni jej spojrzenie na życie ikon od percepcji Pablo Larreina. Priscilla Beaulieu zostaje wybrana przez Elvisa tak jak wybrana przez dwory w Austrii i Francji była Maria Antonina. Elvis ze swoim dworem zwanym Memphis Mafia od samego początku tworzy przyszłą żonę ze swojego żebra. Wybiera jej ubrania, fryzurę i nawet kontroluje seksualne życie, dopasowując jej pragnienia do własnych zachcianek. Na boku romansuje z gwiazdami kina, a Priscilli odmawia seksu (początkowo rzekomo przez jej wiek), co zresztą rymuje się z seksualną oziębłością Ludwika XVI, która jest jednym z głównych tematów filmu Coppoli z 2006 roku. Priscilla nie buntuje się przeciwko kolejnym wyskokom Elvisa. Przyjmuje jego narcyzm i egotyzm, pompowany raz statusem gwiazdy, innym razem powrotem do religii i Pisma Świętego, albo narkotykami. Priscilla milcząco wszystko znosi, jak Maria Antonina, akceptując złotą klatkę, w której się znalazła. Oba filmy kończą się zresztą sceną opuszczenia królestwa, które Priscillę wyzwala (co odbija się na jej delikatnym uśmiechu), zaś Marię Antoninę prowadzi na szafot. Obie mają szansę wcześniej odwrócić bieg zdarzeń, ale trwają przy swoich mężczyznach. Na swoją zgubę. Sofia Coppola nie ma w zwyczaju oceniać wyborów swoich bohaterek (w "Bling Ring" przecież też przypatruje się tylko zblazowanym dzieciakom okradającym domy celebrytów), ale zwraca uwagę na to, że są one ukształtowane przez swoje czasy. Los Marii Antoniny został przypieczętowany przez Habsburgów w dniu jej narodzin. Priscilla wychowała się natomiast w konserwatywnej wojskowej rodzinie z Teksasu i jej percepcja żony została ulepiona przez magazyny dla "kur domowych" z lat 50.. No, ale czy los córki klanu Coppolów nie został również przypieczętowany na planie filmowym, gdy znak krzyża na jej czole robi sam Michael Corleone? Czyż los urodzonego w establishementowej chilijskiej rodzinie Pablo Larraíne’a nie został również narysowany, jak los Diany Spencer z Windsorów?
Reżyser "Jackie" i reżyserka "Priscilli" wybrali własną drogę kariery. Wampiryczno-antykapitalistyczny "Hrabia" to dowód, że Larraíne odcina się od politycznych wyborów swoich rodziców, zaś Sofia w wielkiej włoskiej familii Coppolów wydeptała własną drogę, będąc jednak nadal integralną częścią klanu. Może dlatego ich spojrzenie na samotność ikon XX wieku jest inne? Bunt Jackie i Diany to również bunt Pabla. Przystosowanie się do reguł familii, przy jednoczesnym rozpychaniu się w strukturze Wersalu z Memphis to Sofia. Oboje w swoich filmach mówią nam jednak, że samotność tych ze złotych klatek na Olimpie nie jest wcale łagodniejsza niż samotność w świecie śmiertelników. Może właśnie to wyszeptał Scarlett Johansson do ucha Bill Murray w finale najpiękniejszej opowieści o samotności i miłości w "Między słowami"?