"To nieprawda! Tu przesadzili! Tak nie było!". W pierwszym "Gladiatorze" takie reakcje części widzów były skutkiem ubocznym efektownego, ale nieraz mijającego się z prawdą scenariusza. Rozdrażnienie "panów i pań od historii" budziła szczególnie postać Marka Aureliusza, pokazanego jako kogoś w rodzaju współczesnego lewicującego pacyfisty zamordowanego przez swojego syna. Tak naprawdę Kommodus był przez cesarza wyznaczony na następcę, a Maksimus... Cóż, po prostu nie istniał.
Takie jest jednak zbójeckie prawo fikcji literackiej. Kardynał Richelieu też nie był taki jak w "Trzech muszkieterach", a Janusz Radziwiłł inny niż u Sienkiewicza. W "Gladiatorze II" dzieje się jednak coś zupełnie innego. W przypadku pierwszej części szczególnie często roztrząsano nieścisłości w ukazaniu walk w rzymskim Koloseum i innych amfiteatrach. Wydaje się, że 86-letni Ridley Scott tym razem postanowił wszystkim malkontentom pokazać gest Kozakiewicza, czy nawet brzydziej. Bo dziś to on decyduje o tym, co działo się w Koloseum, a przynajmniej jego filmy tworzą jego wyobrażenie. Więc mogą się dziać rzeczy nieprawdopodobne.
Animowana czołówka kontynuacji "Gladiatora" przywodzi na myśl raczej nie pierwszą część filmu, a komiksowych "300" Zacka Snydera z 2006 roku. Trudno powiedzieć, czy Ridley Scott, bogato żywiący się swoim wielkim kinowym hitem sprzed ćwierć wieku, przy okazji celowo nawiązał do tamtego filmu, czy nie, ale skojarzenie nasuwa się samo. Dotyczy nosorożca - zwierzęcia, o którego przetrwanie dziś świat toczy walkę z kłusownikami, a które przez tysiąclecia budziło lęk i fascynację jako groźna bestia o nieprawdopodobnym wyglądzie, żyjąca w najdalszej Afryce i Azji.
Jeszcze w XV wieku Albrecht Dürer stworzył słynny drzeworyt z charakterystycznym nosorożcem przypominającym nieco zwierzę odziane w pancerz, acz bardzo realistycznym. Tym większy szacunek dla malarza z Norymbergi, że wielkiego ssaka nigdy na własne oczy nie widział. Znał je z opisów.
W "300", poświęconych bitwie Greków i Persów w wąwozie termopilskim w 480 roku p.n.e., scena z nosorożcem jest jedną z bardziej zapadających w pamięć. Gigantyczna bestia jest jedną z "zabawek" perskiego wodza Kserksesa, mającą dowodzić jego panowania nad czterema stronami świata. Budzi przerażenie, ale nie u nieulękłych Spartan, którzy z ironią wyrażają się o "dziwolągach", a w końcu ich król Leonidas zabija szarżujące na niego zwierzę pojedynczym rzutem oszczepu, a potem spokojnie czeka, gdy u jego stóp padnie martwy już potwór.
Akcja "Gladiatora II" toczy się oczywiście o 700 lat później. Rzymianie na pewno nosorożce znali - pojawiają się one już na dużo starszych mozaikach pochodzących z różnych części imperium. Nosorożec lub nosorożce brały udział w walkach zwierząt i polowaniach na zwierzęta w inauguracji Koloseum w 80 roku, za czasów cesarza Tytusa Flawiusza, opisanej przez kilku autorów, w tym ze szczegółami przez poetę Marcjalisa. Urządzono wówczas 100-dniowe pokazy, podczas których miało walczyć 900 gladiatorów i zginąć tysiące zwierząt. Nieustające święto miało być świadectwem potęgi cesarza, jego rodu, ale też pozwolić zapomnieć o wcześniejszej o rok tragedii miast Pompeje, Herkulanum i Stabie, zniszczonych w strasznej i słynnej po dziś dzień erupcji Wezuwiusza.
Ale nikt nigdy nigdzie, ani w Rzymie Flawiuszy, ani 120 lat później za czasów dwóch cesarzy Karakalli i Gety, kiedy toczy się akcja "Gladiatora II", nie wpadł na to, by nosorożca ujeżdżać! Co więcej, w siodle przypominającym końskie. Nie istnieją ani afrykańskie rysunki skalne, ani egipskie czy hinduskie malowidła, na których ktoś jeździłby na nosorożcu. Istnieje więc prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że się nie da. Albo ludziom wydawało się, że się nie da. Do teraz!
Gladiator na nosorożcu to jednak tylko fragment szalonego bestiariusza, który otrzymujemy. W najnowszym filmie Scotta mamy także niesławną już scenę z pawianami, a raczej czymś, co jest skrzyżowaniem tych małp z pumami i dobermanami oraz filmową grafiką komputerową sprzed dwóch dekad.
Tu także mamy krok do przodu. W historii kinematografii, bo ani żaden z filmów z serii "Planety małp", ani bajka o "Pingwinach z Madagaskaru", ani w ogóle nikt inny aż tak morderczo tego gatunku nie przedstawiał. Ridley Scott twierdzi, że inspiracją była groźna przygoda nieodpowiedzialnego turysty w zoo w RPA, której był świadkiem. Wniosek z tego? Nie wpuszczać reżyserów do ogrodów zoologicznych. W wyniku podobnego niedopatrzenia powstała bodajże najgorsza scena w dorobku jednego z największych twórców filmowych. A także w tym filmie, pomimo że ogólnie zapewnia on całkiem przyzwoite widowisko.
W filmie, co za sprawą trailera żywo komentowano, pojawiają się też rekiny pływające w Koloseum w organizowanych tam walkach statków. To także zmyślenie, ale tym razem już będące elementem bardzo sprytnej gry z widzem. Widowiska z walczącymi statkami w Koloseum organizowano chociażby podczas wspomnianej inauguracji amfiteatru w 80 roku. Napełniono go wodą pochodzącą z akweduktu i faktycznie zorganizowano tam bitwę morską. Później dobudowanie szerokich zejść i wind dla zwierząt (które paradoksalnie możemy oglądać w filmie) uniemożliwiło już organizowanie tego rodzaju atrakcji i kolejne bitwy morskie dla publiki odbywały się w nurtach Tybru i tworzonych przez niego zbiorników wodnych.
Ridley Scott tymi przeniesieniami i nawiązaniami do wydarzeń z innych czasów bawi nas ciągle, sprawiając, że "Gladiator II" jest mało dokładny historycznie, ale za to bardzo erudycyjny. Tak jak losy małpki należącej do jednego z cesarskich braci są nawiązaniem do konia Incitatusa, mianowanego wedle historyka Swetoniusza senatorem przez cesarza Kaligulę. Scenę tę pięknie przedstawiono w serialu "Ja, Klaudiusz" z 1976 roku na podstawie równie znakomitej powieści Roberta Gravesa.
Tego rodzaju zabawy z widzem, także tym znającym historię starożytną, jest w najnowszym filmie Scotta więcej. Zdecydowanie więcej niż w poprzednim "Gladiatorze". Inaczej zginęli dwaj cesarze - bracia Karakalla i Geta. Cesarz Makrynus (Denzel Washington) nie był czarnoskóry i nie był handlarzem niewolnikami. Był prominentnym rzymskim prawnikiem i członkiem elity. Pochodził, owszem, z terenów dzisiejszej Algierii lub Maroka. Mógł być z pochodzenia Grekiem ze względu na liczne kolonie greckie w tym rejonie albo należeć do tubylczych Berberów - ludu o jasnym kolorze skóry, prostych włosach, wśród którego spotkać można i jasnowłosych blondynów, i rudzielców.
Mamy też rozpoczynającą film spektakularną scenę rzymskiej inwazji Numidii, także fragmentu wybrzeża północnej Afryki, prawdopodobnie chodziłoby o terytorium Tunezji lub Algierii - okolice odbudowanej przez Rzymian Kartaginy. Wspomniany zostaje nawet tamtejszy władca, numidyjski król Jugurta. Takie oblężenia faktycznie miały miejsce, ale w okolicach lat 118 p.n.e.-105 p.n.e., kiedy to Jugurta został pojmany i stracony. To prawie 300 lat przed wydarzeniami z "Gladiatora II", którego akcja rozgrywa się na początku trzeciego wieku n.e.
Jak widać, leniwy student czy uczeń nie powinien uczyć się od Scotta, ale osoba zainteresowana lub chcąca zainteresować się starożytnością może się rozkoszować odkrywaniem nawiązań. Chociażby do autentycznej rzymskiej przysięgi małżeńskiej (w oryginale: "Gdzie ty, Gajuszu, tam ja, Gaja") albo zabawą poezją Wergiliusza.
Przeglądanie międzynarodowych forów i stron, a także rozmowy z miłośnikami historii starożytnej z całego świata mogą zaskoczyć polskiego widza. W rankingach filmów cenionych za najlepsze oddanie starożytnego Rzymu wysoko stoi polska produkcja - u nas kojarząca się przede wszystkim z drewnianą grą aktorską i finansową rozrzutnością, jaką było spalenie scenografii, czyli pożar Rzymu. Przy wszystkich swoich wadach, pieczołowitość Sienkiewicza i posiłkowanie się przez Jerzego Kawalerowicza solidnymi konsultantami historycznymi dało efekt w postaci całkiem przyzwoitego ukazania starożytności.
Choć oczywiście nie najlepszego. Ogólnie rzecz biorąc sprawa ma się tak, że w kinie, jak w historii - Rzym nie jest tani. Do droższych jak na swoje czasy należał wspomniany serial "Ja, Klaudiusz" z lat 70., a koszty zabiły po dwóch sezonach najlepszy bodaj serial poświęcony starożytności "Rzym", opowiadający o najbardziej znanym okresie historii, czyli czasach Cezara, Cycerona, młodego jeszcze Oktawiana, który wkrótce stanie się Augustem. Pieczołowite scenografie, konsultacje, wielomiesięczne szkolenie statystów w szyku wojennym doprowadziły do finansowej katastrofy, ale nam dały znakomite widowisko.
Rzym przede wszystkim kosztował w przypadku innego dzieła - filmu, który przez lata uchodził za najdroższą produkcję, a do dziś jest prawdopodobnie najdłużej nieustannie kręconym filmem fabularnym - "Ben-Hura" z 1959 roku. Co prawda nie uniknął on kilku sztandarowych błędów, jak choćby umieszczenia na rzymskich galerach niewolników. Tak mogło być w przypadku kolonialnej Wielkiej Brytanii, w starożytności załogi stanowiły wykwalifikowani marynarze lub żołnierze, często ochotnicy. Mimo tego, "Ben-Hur" do dziś robi wrażenie.
A jeśli chodzi o całą starożytność? Tego, co można powiedzieć o "Quo vadis", nie można powiedzieć o 36 lat starszym "Faraonie" na podstawie powieści Prusa. Film zestarzał się niestety niemiłosiernie. Oprócz filmów fantasy w rodzaju "Mumii", "Gwiezdnych wrót" czy "Króla Skorpiona", Egipt nie cieszy się jakimś gigantycznym zainteresowaniem filmowców, może poza jego kresem - czyli losami Kleopatry, o której dawno temu powstało kilka filmów, w tym najgłośniejszy z Elizabeth Taylor w 1963 roku. Egipt o ponad tysiąc lat starszy pokazuje inny film Ridleya Scotta - "Exodus. Bogowie i królowie", gdzie sporo pracy włożono w obrazy królewskiego miasta Pi-Ramzes, a także różnych znanych do dziś miejsc starożytnego Egiptu. A czy plagi egipskie były, i czy opisane w Starym Testamencie wyjście Żydów z "ziemi egipskiej, z domu niewoli" jest faktem historycznym? To dziś jedna z największych zagadek historycznych.
A co z Grekami oprócz wspomnianych komiksowych "300"? Jest "300: Początek imperium", chronologicznie poprawny, ale w sposób komiksowy, przerysowany, momentami wręcz szalony, ukazujący zmagania z Persami. Mity z pewnymi przedstawieniami historycznymi miesza także "Troja" - dzieło króla kina morskiego, Wolfganga Petersena. Ale najlepszym filmem o późniejszych Grekach, czy jak kto woli Macedończykach, jest "Aleksander" Oliviera Stone’a. I bez względu na dzisiejsze fatalne wybory polityczne reżysera i jego dawne zaangażowania, historia największego zdobywcy starożytności, wraz z jej ukazaniem niuansów politycznych, wielkich starożytnych bitew, miast i cudów budowlanych, jak latarnia w Faros czy brama Isztar w Babilonie, chyba pozostaje niedościgniona. Spór niekiedy dotyczy co najwyżej tego, czy to najlepszy film poświęcony starożytności, historii, czy najlepszy film w ogóle.
Choć są tacy, którzy jako za najlepszy wskażą pierwszego "Gladiatora" - zdecydowanie większy hit niż film Stone’a. Drugi "Gladiator" nie ma tu szans, co nie oznacza, że nie warto go obejrzeć. Nawet z tymi nieszczęsnymi pawianami.