Reklama

"Zastanów się, które dziecko będziesz ratowała pierwsze!" Mama czworga dzieci, doświadczona instagramerka, wydawałoby się, odporna na hejt. Po latach dodawania różnych postów przyzwyczaiła się, że jakiś procent komentarzy, to "dogryzanie trolli". Tym razem jednak siła rażenia była większa. Wojna w Ukrainie wybuchła, gdy była na rodzinnych wakacjach. Jak większość Polaków wstrzymała wtedy oddech. Na jej Instagramie pojawiły się zdjęcia z kurortu. Dlaczego? Bo tak czuła.

Jedna z instapodróżniczek opublikowała swoje zdjęcie na lotnisku. Pozowała z walizką, pisząc pod spodem, że leci odpocząć, gdzieś w stronę słońca. Nic o pączkach, nic o wojnie. Dlaczego? Bo tak czuła.

Reklama

Zuzanna Biegun prowadzi sklep z odzieżą używaną, na Instagramie do niego odsyła, pije z obserwatorami poranną kawę i radośnie tańczy przed kamerą. Robi dostawy raz w tygodniu, zwykle w czwartki, wyprzedają się w mgnieniu oka. W tłusty czwartek wystąpiła na Instastory ubrana w barwy ukraińskiej flagi i powiedziała, że absolutnie nie neguje wstawiania zdjęć pączków, ale sama nie ma siły zrobić dostawy. Dlaczego? Bo tak czuła.

Anna Skura podzieliła się na Instastories obawą, że ona i jej córka chorują na covid. Anna przebywa obecnie na Bali, które jest jej drugim domem. Influencerka dziennie udostępniała dziesiątki postów z apelami pomocy. Przeplotła je wstawkami ze "zwyczajnego" życia. Dlaczego? Bo tak czuła.

Oberwało się większości. Dlaczego? Bo hejterzy mają potrzebę wbicia szpilki, tam, gdzie boli najbardziej. Zmuszają do tłumaczenia się z rzeczy, z których nikt tłumaczyć się nie powinien - ze skali swojej empatii.  

Wojna o pączki

W tle niewyobrażalnej tragedii naszych sąsiadów od dwóch tygodni toczy się spór w mediach społecznościowych. Można wzruszyć ramionami i stwierdzić, że hejt w internecie zawsze był i będzie, niezależnie od tematu, a teraz po prostu trafił na podatny grunt.

Rosja zaatakowała Ukrainę w nasz tłusty czwartek, dzień, kiedy udostępnienie zdjęcia z pączkiem jest w Polsce tak oczywiste, jak wstawienie informacji, że spadł pierwszy śnieg. Wiadomości, które docierały z każdej strony, sprawiły, że dla niektórych pączki przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

Poranny Instagram, zamiast ociekać lukrem i dżemem, zamilkł. Słodkości, razem ze łzami stanęły ludziom w gardłach. Na chwilę, która dla każdego powinna trwać tyle, ile potrzebował. W mediach społecznościowych to inni jednak najlepiej widzą, co i jak długo powinna czuć osoba, wstawiająca na swoją tablicę zdjęcie.

I tak publikacja sfotografowanego pączka kończyła się ostrzeżeniami "odlajkowywania" profilu, oceną moralności, empatii, przyzwoitości człowieka. Ludzie podzielili się na tych z flagą na profilowym i tych bez. Ci bez krytykowali tych z, że obrazek nie pomoże, ci z tłumaczyli, że pod nim kryje się więcej. I tak kilka kolorowych pikseli wywoływało emocjonalne bitwy na puste słowa.

Matki matkom, kobiety kobietom

Po pączkach grupa komentujących uznała, że nie powinno się publikować wschodów słońca, zachodów, podróżnych walizek, piasku na plaży. Dostało się między innymi Mai Bohosiewicz, która wraz z synem żegnała słońce, dziękując za kończący się dzień. Ich dzień. "Hmm, a jakimi słowami witają dzień teraz dzieci na Ukrainie? Albo już te, które są w Polsce, daleko od ojców?" zapytała obserwatorka. Chciała naprawdę wiedzieć, czy wbijała szpilkę?

Złośliwcy bronią się tym, że skoro publikuje, to musi się liczyć z krytyką. Pytanie, czy matka - autorka komentarza wchodząc do domu Mai, która akurat podawałaby swoim uśmiechniętym dzieciom słodkie naleśniki, zapytałaby: ciekawe co teraz jedzą dzieci w Ukrainie? Prawdopodobnie nie.

Nie da się nie zauważyć, że przykrymi słowami najczęściej strzelają kobiety. Nie szanują tego, że odwiedzając czyjś profil, wchodzą do czyjegoś domu i poruszają się po urządzonej przez kogoś przestrzeni. Według praw, zasad i potrzeb danej osoby.

W wojnie o pączki i zachody słońca przykre jest to, że nie zostawia się miejsca na indywidualną potrzebę radzenia sobie z trudnym tematem. A co jeśli komuś opublikowanie uśmiechu dziecka daje "namiastkę" tak potrzebnej normalności?

Lubiana i rozpoznawana na Instagramie mama małej gromadki - od początku wojny nieustannie dostaję komentarze, które usuwam jak chwasty. "Nie boisz się wojny, mając tyle dzieci? Widzę, że humorek dopisuje i reklama musi wlecieć".  - Nie ma przekleństw, nikt mnie nie wyzywa, a jednak słowa uderzają dotkliwie. Olewać mi je teraz trudniej niż kiedykolwiek. Szczerze sobie ze swoim strachem nie radzę. Zwłaszcza, jak wytykają mi, że mam czworo dzieci i czy zastanowiłam się, które będę ratować jako pierwsze - mówi instagramerka i pierwszy raz w życiu woli pozostać anonimowa.

Wyścigi na pomaganie

Gdyby nie media społecznościowe zryw ludzi gotowych do bezinteresownej pomocy nie byłby możliwy na taką skalę. Gdy gąsienice pierwszych rosyjskich czołgów zaczęły niszczyć ukraińską ziemię, nikt się nie zastanawiał czy działać, pytano tylko jak i gdzie potrzeba najbardziej. Nikt nie powiedziałby, patrząc w oczy wolontariuszowi, że lansuje się 17 godzinę, segregując rzeczy, by jak najszybciej dotarły do potrzebujących. Ale na Instagramie już można.

Udostępniasz zbiórki, to tylko udostępniasz, nie dając nic z siebie. Pokażesz zdjęcie z dworca, gdzie rozdajesz kanapki, chodzi ci tylko o zdjęcia. Wspomnisz, że gościsz u siebie uchodźców, robisz to dla rozgłosu. Szukasz im mieszkania, dlaczego nie weźmiesz ich do siebie. To są realne zarzuty w stronę ludzi, którzy mają trochę większą liczbę obserwatorów.

- Nie umiem wrzucać rzeczy, które robię - przyznaje aktorka Lidia Sadowa - Nie będę wrzucać relacji z dworca, bo jest to dla mnie zbyt krępujące. Chyba że wiem, że tylko ja mogę zrobić taką relację i w ten sposób powiedzieć o czymś ludziom, o czym nie mieliby pojęcia. Dlatego niektórym może wydawać się, że tylko udostępniam, a nie działam sama.

Lidia słusznie podkreśla, że przy nagrywaniu ludzi, nigdy nie tracić z oczu człowieka i jego godności. Nie "używać" ludzi, nie robić im zdjęć, tam, gdzie nie trzeba, gdzie narusza się ich prywatność. - Trochę ruszyć wyobraźnię i zastanowić się jak samemu chciałoby się być traktowanym.

Przydałoby się o tym pomyśleć także przed wstawieniem komentarza.

Strach przed linczem

Anna Skura znana na Instagramie jako @whatannawears kilka dni temu wspomniała o problemie małych firm, które zdobywają klientów głównie przez media społecznościowe. Boją się linczu za publikację czegoś, co może sugerować, że nie myślą o sytuacji w Ukrainie.

Tarta Grzechu Warta, mała cukiernia z Trójmiasta na jakiś czas wstrzymała się z publikacją codziennych zdjęć, nie z obawy przed hejtem, a własnymi odczuciami. Dwa tygodnie bez Instagrama sprawiły, że w kalendarzu z zamówieniami zrobiło się luźniej  - Na tym profilu nie ma miejsca na nienawiść,  jedzenie ma łączyć nie dzielić. Pokazywanie kolorowych tortów w obliczu wojny, kiedy ludziom lecą pociski na głowę nie wydawała mi się na miejscu. Potrzebowałyśmy także czasu, by zaangażować się w pomoc. Ania, która z nami pracuje, jest z Ukrainy, jej rodzice zostali w kraju - mówi Paulina Wilczek.

Katarzyna Suwalska odpowiedzialna za markę Mama’s Feet, przyznała, że temat premiery nowej kolekcji, zaplanowanej na początek marca był dla niej bardzo trudny - Z jednej strony pracowałam nad nowymi skarpetkami od ponad pół roku. Zainwestowałam ogromne pieniądze w produkcję i przygotowanie towaru (sesje zdjęciowe, katalogi). Z drugiej tydzień przed startem za granicą wybucha wojna, która totalnie nie mieści się w ludzkich głowach. Musiałam zdecydować, co robić dalej.

- Jako człowiek zupełnie nie czułam pozytywnych emocji, jakie zwykle towarzyszą pokazywaniu naszych nowości i uważałam, że to bardzo niezręczny i nieodpowiedni czas. Jednak jako właściciel marki pracującej z butikami na całym świecie (a na świecie ta woja jest oczywiście tragedią, ale zdecydowanie bardziej odległą niż dla nas) nie mogłam blokować klientów. Chcieli rozpocząć sprzedaż produktów, które od nas kupili - ciężko jest narzucić odbiorcom, żeby zamrozili kupiony towar na lepszy czas.

Katarzyna przyznaje, że firma spokojniej niż zwykle podeszła do tematu - w zaplanowanym terminie, ale bez wielkiej ekscytacji. Dodatkowo każda sprzedana para nowości to 5 zł na pomoc Ukrainie. Nie spotkaliśmy się z hejtem, dostaliśmy dużo pozytywnej energii. Klienci coraz częściej proszą o normalność. Natłok złych informacji jest tak przytłaczający, że choć na chwilę w falbankach chcą oderwać się od wojny.

Zapominamy, że Instagram nie jest już tylko zabawką dla nastolatków. To poważne źródło dochodu wielu osób, "Wojna, a ty tu pokazujesz reklamy. Tylko kasa się liczy." Influencerzy podpisują umowy, w których określane jest dokładnie kiedy, jak i gdzie powinni pokazać zachwalany produkt. Poszli do pracy, tak jak większość z nas. Tylko większość z nas nie usłyszała, że wykonywanie obowiązków świadczy o ignorancji okrucieństwa za wschodnią granicą.

Jak dobrze, że jest normalność

 "Boże jak dobrze, że u ciebie jest normalność, ja się tak cieszę" - tak brzmi komentarz wyłapany pomiędzy kłótniami kobiet, o to, która więcej o emocjach Kingi. Kinga nie przestała publikować, nie zmieniła charakteru zdjęć na Instagramie. A emotek z serduszkami i brawami jest coraz więcej.

Czym jest teraz nasza instagramowa "normalność", której coraz częściej w mediach społecznościowych szukamy? Zwyczajnym wschodem słońca, zwyczajnym zachodem. Zwyczajną walizką na lotnisku. Zwyczajnym piaskiem pod bosymi stopami, zwyczajnym śniadaniem obfotografowanym z każdej strony. Zwyczajnym pączkiem. Albo mniej zwyczajnym, bo z różowym lukrem i posypką.