Reklama

Był wieczór Bożego Narodzenia 2019 roku, kiedy Austin Butler i jego ówczesna dziewczyna (aktorka Vanessa Hudgens), jechali przez Griffith Park w Los Angeles. W radiu leciała piosenka Elvisa Presleya "Blue Christmas". Austin zaczął śpiewać razem z Elvisem, (nie po raz pierwszy), a Vanessa doznała objawienia i zawołała: "Ty musisz koniecznie zagrać Elvisa w filmie. Będziesz niesamowity!". Sprawiła, że młody aktor, naprawdę zaczął myśleć o zdobyciu praw do historii życia Presleya.

I właśnie wtedy los sprawił, że Baz Luhrmann rozpoczął pracę nad filmem o Elvisie. "Jakby gwiazdy ustawiły się w konstelacji, jaką sobie wymarzyłem. Zdecydowałem, że stanę na głowie i zdobędę tę rolę" - opowiada Austin w rozmowie z magazynem "Vogue".

Reklama

Postępował tak, jakby już ją dostał. Zaczął szczegółowo badać życie Elvisa. Zatrudnił czterech trenerów: ruchu, dialektu, aktorstwa i śpiewu. Przesłuchał wszystkie piosenki Presleya, w porządku chronologicznym. W końcu postanowił, że nagra dla Luhrmanna video z  "Love Me Tender". Ale kiedy obejrzał nagranie, uznał, że jest ono nieszczere, że nieudolnie "podszywa się" pod Presleya. Zniechęcony poszedł spać. Po kilku godzinach obudził go zły sen. 

"Miałem koszmar, że moja mama nadal żyje, ale właśnie w tym śnie umiera. I wydawało mi się to takie świeże i bolesne". Butler stracił ukochaną  mamę i zarazem najlepszego przyjaciela w wieku 23 lat,  odeszła w 2014 roku, po długiej walce z rakiem. Aby wesprzeć jego karierę, zdążyła jeszcze sprzedać własny biznes. Elvis Presley poniósł tę samą stratę i także dokładnie w wieku 23 lat. Butler wiedział o tym z setek dokumentów o nim, jakie obejrzał. Tamtej nocy uznał to za znak.

"Pomyślałem, że prawdopodobnie on też miał noce, w których budził się z takich sennych koszmarów, jak mój. Więc może powinienem z tym coś zrobić?"- wspomina.

Wstał z łóżka, założył szlafrok i sięgnął po kamerę. Usiadł do pianina. Spontanicznie zaczął grać i śpiewać "Unchained Melody,". Nie mógł wiedzieć, że ten właśnie utwór Luhrmann zaplanuje na koniec filmu.

- Kiedyś ćwiczyłem tę piosenkę, ale zawsze śpiewałem ją dla mojej dziewczyny. Tej nocy zaśpiewałem dla mamy. Nie próbowałem wyglądać i brzmieć jak Elvis. Nie próbowałem nic robić, a jedynie przelałem te uczucia w wykonanie piosenki"- opowiada.

Taśma z nagraniem Butlera zrobiła wielkie wrażenie na Luhrmannie. Rozważał bardziej znanych kandydatów do roli Elvisa, choćby Harry’ego Stylesa czy Milesa Tellera. "Unchained Melody" w wykonaniu Butlera i emocje, jakie w nią włożył, okazały się jednak czymś, czego nie mógł zignorować. Intuicyjnie czuł, że dobrze wybiera i nie pomylił się - to był obsadowy strzał w dziesiątkę, kto wie, czy nie najcelniejszy w reżyserskiej karierze Luhrmanna.

Bądźmy szczerzy: nagrodzony Oscarem Rami Malek swoją zbudowaną w całości na naśladownictwie Mercury’ego kreacją, może buty czyścić Austinowi Butlerowi.

Seksualne trzęsienie ziemi

O samym filmie Baza Luhrmanna, wspaniałym widowisku, ubogim jednak w psychologię postaci, pisaliśmy szeroko w Tygodniku, przy okazji jego polskiej premiery, (czerwiec 2022 roku). Australijski reżyser znany z zamiłowania do przepychu i wizualnej orgii i tym razem nie zawiódł fanów. Przypomnijmy więc tylko, że Luhrmann narratorem opowieści uczynił "Pułkownika" Toma Parkera (Tom Hanks), odkrywcę i wieloletniego menadżera Presleya, postać mocno kontrowersyjną, traktującą piosenkarza niczym kurę znoszącą złote jajka i eksploatującą go ponad granice wytrzymałości.

Reżyser, pokazując historię kariery i upadku bohatera, ledwie prześlizguje się po historii jego związku z Priscillą Ann Wagner, później Presley, nie mówiąc już o relacjach z córką, przyjaciółmi, itd. Luhrmann, który ponad wszystko  na świecie kocha show, po raz kolejny interesuje się nade wszystko bohaterem w wersji scenicznej. A tę, trzeba mu to przyznać, potrafi pokazać genialnie.

Austin Butler nawet nie próbuje taniego naśladowania króla rock and rolla, rezygnując z drogi, jaką obrał Malek. Buduje od podstaw przejmującą, niesamowitą kreację, naprawdę przeistaczając się w Elvisa Presleya. Mający w sobie zarówno chłopięcą niewinność jak i bezsprzeczny seksapil aktor, płynnie przechodzi od nieśmiałego chłopca do świadomego swoich walorów króla sceny. Dzięki temu udało się także pokazać jak sam jeden, Presley stopniowo dokonuje obyczajowej rewolucji, która zmieniła świat. Robi to swoim tańcem biodrami, atramentowymi włosami opadającymi na twarz, stając się dla strażników purytańskiej moralności seksualnym trzęsieniem ziemi.

Urodził się, by zagrać Elvisa Presleya

Po pierwszym pokazie filmu, który Luhrmann zorganizował tylko dla rodziny, Priscilla Presley i córka Elvisa - Lisa Marie płakały ze wzruszenia, przyznając, że na ekranie Austin jest Elvisem. Zmarła niespodziewanie dwa dni po wręczeniu Butlerowi Złotego Globu Lisa, poszła nawet dalej, podkreślając, że jeśli młody aktor nie dostanie Oscara, ona "zje własną stopę". Na naszych oczach narodziła się prawdziwa gwiazda, obdarzona charyzmą, talentem wokalnym, scenicznym i aktorskim.

Butler wykonał na potrzeby filmu niesamowitą pracę pod względem choreograficznym i muzycznym. Wszystkie utwory młodego Presleya wykonuje genialnie sam. Ponadto porusza się i co najtrudniejsze, mówi jak Elvis Presley. To ostatnie zawdzięcza miesiącom pracy z trenerem dialektu, który pozwolił mu osiągnąć charakterystyczny, południowy akcent piosenkarza. Gdy pojawił się na pierwszym spotkaniu z Luhrmannem, ten był pewien, że pochodzi z Południa, stąd ten akcent. Gdy usłyszał, że z Kalifornii, a akcentu nauczył się dla roli, której jeszcze nie dostał, był pod jeszcze większym wrażeniem Butlera.

Nie jest tajemnicą, że aktor wczuł się w swoją rolę do tego stopnia, że po zakończeniu zdjęć trafił do szpitala, za sprawą napadów bólu "niewyjaśnionego pochodzenia". Jakby "po zrzuceniu" z siebie postaci Elvisa, musiał uczyć się od nowa być Austinem.

Aż trudno uwierzyć, że tak bardzo bał się, iż nie udźwignie roli, że w pewnym momencie rozważał nawet wycofanie się z projektu. Dopiero po premierze filmu w Cannes, gdzie twórcom zgotowano 12-minutową owację na stojąco, a w recenzjach powtarzało się zdanie: "Urodził się, by zagrać Elvisa Presleya" w wywiadzie dla "Variety" przyznał:" Naprawdę bałem się, że moja kariera jest zagrożona. Bałem się, że moje życie jest zagrożone!".

Tymczasem za rolę już zgarnął Złoty Glob, nagrodę BAFTA, People’s Choice, Satelitę i wiele innych, a teraz stoi przed realną szansą zdobycia Oscara. Już przeszedł do historii kina.

"Aktorstwo to moje powołanie"

Nie ulega wątpliwości, że Austin Butler wyrasta na jednego z ciekawszych aktorów przejmującego pałeczkę pokolenia. Tak naprawdę jednak do czasu "Elvisa" poza rolami drugoplanowymi, oprócz Amerykanów mało kto o nim słyszał.

Butler urodził się w 1991 roku w Anaheim, w Kalifornii jako syn kosmetyczki i rzeczoznawcy majątkowego. Dom jego dzieciństwa mieścił się w połowie drogi między Disneylandem a parkiem rozrywki Knott's Berry Farm. Gdy Butler miał siedem lat, rodzice rozwiedli się, a Austin i jego starsza siostra Ashley kursowali między dwoma domami. Chociaż jego rodzina, jak przyznał żyła oszczędnie, mama kupowała regularnie bilety do Disneylandu, gdzie odbywało się weekendowe szaleństwo.

Gdy miał trzynaście lat, podczas lokalnych targów Orange County Fair, wypatrzył go łowca talentów, który pomógł mu rozpocząć pracę w branży rozrywkowej. Austin odkrył, że to jego droga i zaczął brać lekcje aktorstwa. Dość szybko zwrócił na siebie uwagę i zaczął grać w serialach i programach telewizyjnych dla młodzieży. Jasnooki i zwinny pracował regularnie przez następną dekadę w programach Disneya i stacji Nickelodeon. Jego delikatna uroda często spychała go do jednego gatunku ról - anielskich chłopczyków, których nie znosił. Odkąd jako 11-latek zobaczył "Na Wschód od Edenu", oszalał na punkcie Jamesa Deana, a z czasem także Marlona Brando, o których istnieniu jego koledzy nie wiedzieli. Dla nich został aktorem.

Zawsze był nad wyraz dojrzały na swój wiek. I nadwrażliwy. Jako 13-latek nauczył się grać na fortepianie, a potem na gitarze. Zaczął też komponować i wykonywać swoje utwory. Wciąż jednak mówił: "Aktorstwo jest moim powołaniem". Grał tak dużo, że mama postanowiła zapewnić mu prywatnego nauczyciela w domu, by dostosować naukę do harmonogramu pracy w programach telewizyjnych. Kontynuował naukę w domu do dziesiątej klasy, a później zdał CHSPE (California High School Proficiency Exam ), gwarantujący państwowy dyplom kończenia szkoły średniej.

 Niestety, role, w jakich go obsadzano dalekie były od tych z marzeń. Dobiegał dwudziestki, gdy zagrał w prequelu przygód bohaterki "Seksu w wielkim mieście", pt. "Dziennik Carrie". Był "chłopakiem sprzed Biga", a panna Bradshaw miała ledwie... 16 lat. Potem był ciekawy serial "Switched at Birth", bardzo znany w Ameryce, opowiadający o dwóch rodzinach, których córki zamieniono po urodzeniu, zgodnie z tytułem. Wreszcie "Kroniki Shannary", gdzie 26-latek grał półelfa i miał serdecznie dość takiego kina.

"Byłem trochę zawstydzony niektórymi rolami, postanowiłem więc traktować każdą z tych prac jako sposób na rozwój". Porównywał gdzie w jego wieku ze swoją karierą był DiCaprio i wpadał w rozpacz.

- To była świetna lekcja pokory, by nigdy z nikim się nie porównywać, bo każdy ma własną ścieżkę - mówi dzisiaj.

W końcu jednak pojawiło się poczucie stagnacji i Butler rozważał całkowite zrezygnowanie z aktorstwa. Wciąż bowiem grywał w filmach dla nastolatków. To było już po śmierci mamy, która tak wiele poświęciła, by mógł uprawiać wymarzony zawód.

Prawie jak James Dean

Gdy już dojrzewał do rzucenia aktorstwa, nieoczekiwanie dostał telefon od swojego agenta w sprawie wznowionej na Broadwayu sztuki noblisty Eugene'a O'Neilla "The Iceman Cometh", w Polsce znanej jako "Zimna śmierć nadchodzi", z Denzelem Washingtonem i Dawidem Morse. Nareszcie coś, co uznał za ciekawe. Spędził sporo czasu ze swoim trenerem aktorstwa, Larrym Mossem i z duszą na ramieniu odważył się na debiut w trudnej sztuce na Broadwayu.

Zagrał tak, że najważniejsze media w recenzjach wymieniały wyłącznie "znakomitego debiutanta ze świata telewizji" a Washington, laureat Oscara został sprowadzony przez krytyka z "New Yorkera" do"znanego nazwiska na plakacie".

"Chociaż w tej sztuce jest wielu wykonawców... jest tylko jeden aktor, a nazywa się Austin Butler - pisał krytyk teatralny Hilton Als. - Jako Don Parritt, osiemnastoletni chłopak, który pomieszkuje w hotelu Harry'ego Hope'a na Manhattanie, Butler po cichu przekazuje to, co reszta jego kolegów z obsady próbuje pokazać poprzez krzyki i wywyższanie się: wewnętrzne życie swojego bohatera". Als dodawał też, że "efekty pracy Butlera, to dzieło potencjalnie wielkiego artysty".

I to był przełom w jego karierze. Nareszcie uznani reżyserzy dostrzegli jego talent. Pisano, że młody aktor "emanuje nienaruszoną wrażliwością, z której słynął Dean", co dla niego było komplementem, o jakim nawet nie marzył.

Postanowił, że musi przebudować swoją karierę: koniec z filmami dla gimnazjalistów, odtąd tylko "poważne" role. Mogą być nawet na dalszym planie. Albo żadnych. I dotrzymał słowa. Niebawem pojawił się, faktycznie w niedużej roli w filmie mistrza niezależnego kina Jima Jarmuscha "Truposze nie umierają". Niestety, opowieść o miasteczku, w którym umarli wstają z grobów i atakują żywych, a mieszkańcy walczą o przetrwanie, okazała się niewypałem.

Ale jednak była tu rola w świetnym towarzystwie u Jarmuscha, który miał "wypadek przy pracy", jak pisano, a nie w 50 serialu, gdzie nastolatka znów się w nim zakochuje, ewentualnie go rzuca. A potem przyszła rola w filmie Quentina Tarantino.

Pewnego razu z Quentinem Tarantino

O ile zagranie Presleya było największym marzeniem Austina, które się spełniło, to zaraz za nim, na drugim miejscu była chęć pracy z Quentinem Tarantino. I propozycja pojawiła się, również po sukcesie na Broadwayu. Tyle tylko, że początkowo Austin nie wiedział... o jaką rolę w "Pewnego razu w...Hollywood" się ubiega. Jak zwykle u tego twórcy do końca wszystko owiane jest nimbem tajemnicy.

- Wysłali mi scenę, którą Timothy Olyphant gra w filmie w fikcyjnym "filmie w filmie". Nie miałem pojęcia, co to za film, ale założyłem, że western - opowiadał w ‘Variety’. - Chcieli, żebym przysłał nagranie w dwóch wersjach - w jednej miałem grać dobrego, w drugiej złego faceta. Ustawiłem więc kamerę i nakręciłem sceny z sobą... do znaku na ścianie.

Dzień po wysłaniu taśmy do producentów Butler został zaproszony do Los Angeles na spotkanie z Tarantino. Wtedy dowiedział się, że bierze udział w przesłuchaniu do roli Texa Watsona, (członek bandy Charlesa Mansona, jeden z morderców Sharon Tate i jej przyjaciół w domu Romana Polańskiego). Pamiętajmy jednak, że Tarantino nakręcił rewizjonistyczną wersję zdarzeń z przeszłości, a sam film to komediodramat.

- Przesłuchania zwykle trwają do 10 minut - opowiada Austin w "Variety". - Quentin przyszedł o 9:00 i siedział tam ze mną do 21:00. On nie nagrywa przesłuchań, pracuje z tobą i patrzy na ciebie. Tak samo na planie, nie patrzy przez monitor. Pod koniec dnia powiedział mi, że dostałem tę rolę i przytulił mnie. To było niesamowite - zdradza.

W filmie "Pewnego razu... w Hollywood" Butler, wyglądający na niedożywionego i przesyconego złem, jest prawie nie do poznania, jako Watson. W finale ma scenę u boku Brada Pitta, który na odwyku nie wie, czy Watson jest prawdziwy, czy to halucynacje, więc go pyta. Butler wygłasza wtedy jedną z pamiętnych kwestii filmu: "Jestem prawdziwy jak sk.....n". Nie jest to duża rola, ale wyrazista i zapadająca w pamięć. Gdy film wchodził na ekrany, Butler pracował już nad "Elvisem". Jak wiemy realizację filmu, przerwał wybuch pandemii, dlatego praca trwała tak długo.

Po zejściu z planu Luhrmanna pojechał prosto do Londynu, gdzie kręcił serial wojenny "Masters of the Air", którego producentami są Hanks i Spielberg. Jeszcze w tym roku zobaczymy go w drugiej części "Diuny" Denisa Villeneuve'a, w którym zagrał Feyda-Rauthę Harkonnena. - Grając z Christopherem Walkenem w "Diunie", codziennie szczypałem się, by sprawdzić, czy nie śnię - opowiada.

O ile w pracy lubi się zatracać do granicy szaleństwa, w prawdziwym życiu wydaje się tęsknić za stabilnością. Przez 8 lat był w związku z aktorką Vanessą Hudgens, co zważywszy na młody wiek, wydaje się rzadkością. Od roku związany jest z modelką Kaią Gerber, córką Cindy Crawford. Ich kariery biegną osobnymi drogami.

DNA Elvisa

Austin Butler wciąż nie może przywyknąć do swojej popularności. Gdy ktoś podchodzi z prośbą o wspólne zdjęcie, rumieni się, jest zaskoczony. Mówi, że chciałby znowu zagrać rolę, która zdoła wykrzesać z niego takie emocje, jak "Elvis". Nie potrafi pogodzić się  z nagłym odejściem Lisy Marii Presley. Wciąż ma w uszach jej słowa o zjedzeniu własnej stopy, jeśli nie dostanie Oscara. Zmarła nagle, jak ojciec na atak serca. Nikt tak jak ona nie cieszył się z tego filmu, nie kibicował mu i nie wspierał podczas pracy. Dobrze, że zdążyła go zobaczyć. To dla niego ważne.

Zdarza się jeszcze, że czasem ktoś zdumiony, zauważy: "Teraz mówisz głosem Elvisa!". Tłumaczy, że przecież przez trzy lata skupiał się tylko na nim, więc jakieś fragmenty jego DNA, zawsze będą połączone z tą postacią.

Ma dopiero 31 lat. Jeśli jutro zdobędzie Oscara za najlepszą, główną rolę męską, (na finiszu wyścigu ma na to wielkie szanse), będzie czwartym w kolejności najmłodszym jego zdobywcą w historii.