Kilka lat temu przez blisko rok opiekowałem się Saszą - studentem z Ukrainy, który był uciekinierem z zaatakowanej części Donbasu. W rozmowie ze znajomymi rzuciłem, że gdyby Sasza dzisiaj żył (red. zginął w tragicznym wypadku samochodowym), od razu napisałbym do niego, czy potrzebuje jakiejś pomocy. Wtedy dotarło do mnie, że jest przecież jeszcze ktoś w Ukrainie, kogo poznałem przy okazji wykonywania swojego zawodu.
Jakiw Kuczerewski to aktor, którego poznałem kilkanaście lat temu podczas festiwalu teatralnego Bliscy Nieznajomi w Poznaniu. Aktor odeskiego teatru, który wcielał się w tytułowe role Hamleta oraz Edypa, zwracał uwagę charyzmą, a również ponadprzeciętnie tubalnym głosem. Pod nieobecność reżysera obu spektakli, tymczasowo piastował jego stanowisko podczas delegacji do Polski. Obserwowałem go kilka dni, aż w końcu zaproponowałem reżyserce teatralnej, z którą realizowałem cykl reportaży o festiwalu - żebyśmy nakręcili osobny materiał o odeskim aktorze. Myśląc wtedy o legendarnej Odessie, z której pochodził Jasza, miałem w głowie komedie Juliusza Machulskiego "Deja vu", słynne Schody Potiomkinowskie, a przede wszystkim miasto portowe owiane złą sławą kryminalnej przeszłości. Po dwóch dniach towarzyszenia aktorowi z kamerą byłem pod jego ogromnym wrażeniem. Stąd finalny tytuł reportażu o Jaszy - "Jak to się robi w Odessie?"
W ciągu kolejnej dekady mieliśmy kontakt z Jaszą tylko raz przy okazji mojej wizyty w Odessie. Korzystając z okazji, zaprosił mnie na spektakl do swojego teatru. "Ukraiński Dekameron", który wystawiali, składał się z kilkunastu piosenek obrazujących różne epoki i punkty zwrotne w historii Ukrainy. Po spektaklu mieliśmy tylko moment, żeby uścisnąć sobie rękę na schodach teatru, po czym Jasza musiał uciekać.
Atak na Ukrainę trwa od blisko piętnastu godzin. Sięgam po telefon i wysyłam wiadomość do Jaszy, którą z języka polskiego przetłumaczyłem na ukraiński w Google Translatorze. Pytam w niej, czy on lub ktoś z jego rodziny potrzebuje pomocy. Z tyłu głowy gmera myśl, że pewnie już wszystko ma załatwione; pewnie jest z rodziną w bezpiecznym miejscu, a może nawet nie ma go w Ukrainie. Uspokajam sumienie.
Kwadrans później przychodzi wiadomość. To od Jaszy, więc od razu zatrzymuję się na poboczu. Pisze, że póki co u niego wszystko w porządku, ale od rana słychać strzały i wybuchy. Jest u przyjaciela w piwnicy domu w okolicach Kijowa. Wraz z nim nastoletni syn Platon oraz sześcioletnia córka Dasza. Martwi się, ponieważ jego żona Olga wraz z jego chrzestną Natalią utknęły w Niemczech. Ich połączenia lotnicze zostały skasowane, a linie na ten moment proponuje im tylko lot do Polski, a konkretnie do Katowic. Czytam to i czuję, że wzrasta mi ciśnienie krwi. Bez dłuższego namysłu odpisuje mu, że jeśli chcą, mogą po przylocie do Katowic przyjechać do Warszawy. Wysyłam mu zdjęcia swojego mieszkania, tarasu z ogrodem i zielonej okolicy.
Jasza ogromnie dziękuje. Nie mija kilka minut, a klamka zapada.
Następnego dnia Dworzec Centralny w Warszawie to mała Ukraina. W każdym kącie słuchać język ukraiński, rosyjski lub ich mieszankę, czyli surżyk. Polska jest tylko obsługa i wolontariusze. Przeciskam się przez tłum i wspominam po schodach do McDonalda położonego na pierwszym piętrze budynku. Od razu ją poznaję. Żona Jaszy - Olga - siedzi przy stoliku z Natalią - jego chrzestną. Olga - tak samo jak Jasza - jest zawodową aktorką. Poznali się dwie dekady temu i od tego czasu są nierozłączni - w życiu jak i w pracy. Olgę również można zobaczyć w wielu kadrach reportażu, który kilkanaście lat wcześniej realizowałem o wizycie odeskiego teatru w Poznaniu. Patrzę na Olgę i przypominam sobie fragment mojego materiału, kiedy Jasza opowiada o swojej miłości. "Wszystko, co teraz robię, robię dla mojej żony. Lubię, gdy żona jest ze mnie dumna.". Jego słowa zilustrowane są podpatrywanymi ujęciami z prób do spektaklu, a w nich Ona i On.
Witamy się. Nie mam bladego pojęcia, jak się dogadamy, bo dopiero co zaczęła uczyć się angielskiego, a ja już zapomniałem, co umiałem po ukraińsku i rosyjsku. Na szczęście Natalia - chrzestna Jaszy - mówi trochę po angielsku. Ułatwia to pierwsze wspólne chwile. W drodze do mojego domu robię nam wspólne selfie i wysyłam do Jaszy. "I niech nie zwiodą Was te piękne uśmiechy, bo to uśmiech przez łzy szczęścia, że pierwszy etap małej misji zakończył się pomyślnie."
Chcę, żeby panie czuły się w moim domu najbardziej komfortowo, więc oddaje im moją sypialnię, a sam przenoszę się na kanapę w salonie. Kiedy już oswajają się z przestrzenią, Natalia pyta mnie, czy będę miał coś przeciwko, jeśli ona wyjedzie do Ukrainy.
Ja dopytuję, gdzie i do czego chce jechać - przecież tam wojna. Natalia z ciepłym uśmiechem odpowiada, że do Odessy. Nie wyobraża sobie tak zostawić swojego miasta, a przede wszystkim męża i reszty rodziny, która wciąż tam jest. W pierwszej chwili nie jestem entuzjastą tego pomysłu, ale doskonale rozumiem potrzebę jej serca.
Pokonywanie bariery językowej jest upierdliwe, ale każdorazowo przychodzi nam z pomocą Google Translator. Kiedy wracam wieczorami do domu, dużo rozmawiamy. Olga jest aktorką, więc posiada naturalną umiejętność czytania mowy ciała oraz łapania nowości językowych. W tym samym czasie jest na łączach z Jaszą. Zastanawiają się, co dalej. Jasza utknął z dzieciakami w Kijowie, z którego nie da się na ten moment uciec ze względu na walki toczące się na przedmieściach stolicy. W końcu podejmują decyzję, że jak tylko będzie to możliwe, Jasza przyjedzie z dzieciakami na polską granicę.
Mija kilka dni. Ostrzał Kijowa słabnie. Jasza wykorzystuje ten moment, wynajmuje auto i rusza w stronę naszej granicy. Droga wiedzie przez Białą Cerkiew i Winnice, które są ciągle ostrzeliwane. Normalnie tę drogę pokonuje się w ciągu jednego dnia, ale Jasza przewiduje, że tym razem mogą to być nawet trzy. Sznur samochodów zmierzających w stronę Polski nie ma końca; wszyscy jadą powoli; po drodze jest wiele kontroli, a pod uwagę trzeba wziąć również godzinę policyjną. W tym czasie wszyscy muszą zjechać na pobocze, wyłączyć światła i czekać do rana. Olga śledzi postęp trasy na rodzinnej aplikacji, która pokazuje dokładnie położenie Jaszy i ich dzieci. Jednocześnie ma zainstalowaną nową rządową aplikację, która informuje o początku i końcu alarmu przeciwlotniczego w rejonie, w którym aktualnie się znajdują. Alarm z telefonu uruchamia się kilkanaście razy w ciągu doby, również w środku nocy. Olga nie śpi przez trzy doby. W końcu Jasza dociera z dzieciakami do Użhorodu. Tam odpoczną dwa dni, zanim spotkamy się na granicy. Nalegam, żeby do spotkania doszło na polskim przejściu graniczny, ponieważ jeśli będą jakieś problemy, to lepiej rozmawiać ze swoimi pogranicznikami.
Wyjeżdżamy przed świtem. Tuż za Warszawą dzwoni telefon Olgi. Rozmawia z kimś. Cieszy się z tej rozmowy. Sprawia wrażenie, jakby odetchnęła z ulgą. Po chwili ten ktoś przekazuje jej wiadomość, która powoduje, że Olga wybucha płaczem. To dzwoni jej mama z podkijowskiego Hostomla. Olga nie miała z nią kontaktu przez kilka dni, ponieważ w mieście nie było prądu i możliwości naładowania telefonu. Kiedy tylko przywrócono prąd, mama od razu zatelefonowała do Olgi, żeby przekazać wieści. Tata Olgi nie żyje. Wyszedł z piwnicy za potrzebą, kiedy na posesję obok spadła rakieta, raniąc go śmiertelnie. Mama pochowała go tymczasowo w ogródku. Nie ma słów, które potrafiłyby jakkolwiek uśmierzyć ból Olgi. Dalszą drogę pokonujemy w ciszy.
Koło południa dojeżdżamy do Krościenka w Bieszczadach. Zaczyna padać topniejący deszcz ze śniegiem. Biorę plecak, w który zapakowałem wszystko, co może przydać się Jaszy - śpiwór, kamizelkę taktyczną, sprzęt kempingowy, stare buty wojskowe - i ruszamy w stronę przejścia granicznego.
Zatrzymuje nas kobieta ze straży granicznej. Jest coś, czego nie przewidziałem. Ruch pieszy odbywa się tymczasowo, ale tylko od strony ukraińskiej. Z Polski do Ukrainy można wjechać tylko samochodem, co znacznie wydłuży całą operację, ponieważ po ukraińskiej stronie czeka się kilka godzin na wjazd do naszego kraju. Tłumaczę wyjątkową sytuację Olgi, ale strażniczka jest nieugięta. Widać po niej zmęczenie i frustracja, ale mimo to stara się być pomocna. Proponuje możliwość przeprowadzenia dzieci przez granicę, żeby spotkały się już po tej stronie z Olgą. Dla mnie nie wchodzi to w rachubę. Jasza nie zostanie wypuszczony z Ukrainy, a mi bardzo zależy, żeby rodzina zobaczyła się w komplecie, chociażby na kilka minut.
Zdaję sobie sprawę, że po przekazaniu dzieci Oldze Jasza ruszy do Odessy, żeby zgłosić się do lokalnej komisji wojskowej, więc nikt nie wie, kiedy się znowu zobaczą. Jeszcze nic straconego. Cofamy się kilkaset metrów do auta.
Gdy wjeżdżamy na ukraińską stronę, na parking obok nieczynnej stacji benzynowej, stoi tam tylko jeden samochód - kilkuletnia rozklekotana Skoda Fabia. Wyskakujemy z naszego vana, a ja od razu włączam nagrywanie w telefonie. W myślach besztam się za operatorski automatyzm. Ale tym razem intuicja podpowiada mi, że warto tę chwilę uwiecznić, chociażby po to, żeby w lepszych czasach móc wspominać, że tak to wtedy było. Przez piętnaście lat pracy operatora wiele razy utrwalałem takie momenty, ale tym razem - pomimo głębokiego oddychania - trzęsą mi się ręce.
Sześcioletnia Dasza rzuca się w ramiona mamy. Przybijam piątkę z Jaszą, który sprawia wrażenie niższego, niż był kiedyś. Jest blady jak ściana i lekko przygarbiony jakby na barkach dźwigał cały ciężar tej sytuacji. Z Fabii wyłania się prawie dwumetrowy nastoletni Platon i drugi w kolejce po Daszy ściska swoją mamę. Jasza dołącza do nich. To chwila dla nich. Ja stoję z boku i czuję, że nogi mam z gumy. Spotkanie nie trwa dłużej niż kilka minut. Jest już późno, a Jasza musi ruszać w drogę powrotną do Kijowa, gdzie odda samochód do wypożyczalni i dalej uda się do Odessy. Do bagażnika jego samochodu wrzucam mój plecak z darami. Chciałbym pożegnać się z nim i życzyć mu powodzenia w jego języku, ale nie wiem jak. Po chwili samochód Jaszy znika za zakrętem, a my stajemy w kolejce czekających na odprawę.
Po tylko czterech godzinach w kolejce na granicy wjeżdżamy do Polski. Pierwszą przerwę robimy dwie godziny później w McDonaldzie. Olga zajmuje się dziećmi, a ja po szybkim burgerze muszę iść się przejść.
Wychodzę przed budynek, rozpinam kurtkę i na chwilę zamykam oczy. Lęki, które podgryzały mnie od środka przez ostatnie kilka godzin, w końcu wydostają się na powierzchnię, a siarczysty mróz zabiera je ze sobą gdzieś w marcową gwieździstą noc. Z jednego z busów zaparkowanych obok docierają do mnie wersy piosenki ukraińskiego Okeanu Elzy. Frontman śpiewa w niej, że wszystko będzie dobrze. I już jest - chociaż trochę. Oddycham z ulgą i otwieram oczy. Za szybą w głębi McDonalda siedzi Olga z dzieciakami. Uśmiechnięta bawi się z zadziorną Daszą. Obok Platon zatopiony w telefonie prawdopodobnie koresponduje ze swoimi przyjaciółmi rozsianymi w tej chwili po całej Europie.
Do Warszawy zjeżdżamy w środku nocy, a ja o świcie idę już do roboty. Kiedy kilka godzin później wracam do domu, widzę, że Dasza rozgościła się już w moim salonie. Kredki, zabawki, książeczki leżą wszędzie, a domowy internet zaczyna zwalniać, ponieważ każda kreskówka oglądana jest w najlepszej jakości. Platon za to upodobał sobie nasłoneczniony taras, gdzie na moim ulubionym fotelu łapie pierwsze promienie wiosennego słońca. Olga w pierwszej chwili nie zauważa mojej obecności. Zajmuje się praniem i ogarnianiem bagaży dzieciaków. Widzę, że wszyscy czują się jak u siebie, co bardzo mnie cieszy. Zatem pakuję kilka czystych rzeczy i tymczasowo przeprowadzam się do znajomych, żeby Olga z dzieciakami mieli czas tylko dla siebie. Lada moment wyjadę służbowo do Ukrainy, żeby relacjonować pierwsze tygodnie pełnoskalowej wojny w Ukrainie.
Kiedy wracam pod koniec marca, w moim mieszkaniu panuje cisza. Zniknęły kredki, kolorowanki, książeczki Daszy. Nikt nie okupuje mojej sypialni ani tarasu. Zrzucam plecak i odczytuję wiadomość na Messengerze od Olgi - cała trójka pozdrawia z Bułgarii. Spotkali się tam z resztą bliższej i dalszej rodziny, której udało wydostać się z Odessy.
Każdy ma swoje wspomnienia z pierwszych dni wojny - dziś mija dwa lat od kiedy na Kijów spadły bomby, a ja ten dzień spędzam w Charkowie, przygotowując materiały dla serwisów informacyjnych Telewizji Polsat. Za kilka dni ruszę w stronę Polski, ale po drodze zatrzymam się w Kijowie, gdzie spotkam się już w komplecie z całą rodziną Kuczerewskich. Wspólnie uczcimy, że Olga uczy aktorstwa; Jasza wrócił na scenę jako Makbet; Dasza poszła do drugiej klasy, a Platon dostał się na studia - uczcimy, że są znowu razem.