Reklama

Jak Warszawę w myślach widzi turysta, który dotąd jej nie zwiedził? Możliwe, że tak: szklane wieżowce, Pałac Kultury, Zamek Królewski i Plac Zamkowy, do kompletu z zabieganym tłumem i reprezentacyjnymi ulicami. Nieznający dobrze miasta może się zdziwić, jadąc z lewej strony Wisły na prawą. Pozna wówczas klimat Pragi.

Właściwie to Pragi w stolicy są dwie, ale w jaki sposób je podzielić - każdy sam wybiera. Sposób administracyjny to sięgnięcie po mapę z wytyczonymi granicami Pragi-Północ i Pragi-Południe. Dla wielu ich mieszkańców to jednak sztuczny podział. Wolą mówić, że tu jest Kamionek, dalej Pelcowizna, gdzie indziej "Szmulki", a tam mamy Grochów.

Reklama

Możemy też dojrzeć inne dwie Pragi, pomijając granice osiedli i dzielnic. Pierwsza to sypiące się kamienice albo takie, wyglądające z zewnątrz, jakby potrzebowały pilnej pomocy. Sąsiednia, którą mieszkańcy niszczejących konstrukcji widzą niekiedy z okna, to stolica XXI wieku: bielące się w słońcu tynki, przeszklone balustrady i świeżo zasadzone drzewka.

Przenikające się dwa różne światy, z czego ten pierwszy ustępuje miejsca drugiemu. Nie bez oporu, bo na okolicznych ścianach i płotach roi się od protestacyjnych, antydeweloperskich plakatów. Proces, kiedy pewien rejon miasta stosunkowo szybko zmienia swój charakter - zwłaszcza pod względem zamieszkującej go ludności - nazywa się gentryfikacją.

Zjawisko to zauważono już w latach 60. w Londynie, a opisuje zwłaszcza przypadki, gdy dzielnica - z uboższej, często robotniczej - staje się luksusową oazą majętniejszych mieszczan. W Polsce jako przykład gentryfikacji często podaje się właśnie warszawską Pragę.

Budowlani czy mieszkaniowi przedsiębiorcy nie zawsze burzą wszystko do zera, by postawić nowe, w ich mniemaniu lepsze. Przy Mińskiej na Kamionku mamy przypadki, gdy kamienica o fasadzie szaroburej, z ceglanymi wyrwami i okraszonej spray'em, stoi obok odnowionej i czystej. Pomyśleć można, że sąsiedni budynek miał więcej szczęścia, bo jeszcze dekadę temu oba wyglądały podobnie.

Zaznaczmy, że za tego typu przemianami - w całej Warszawie, nie tylko na prawym brzegu Wisły - stać może (ale nie musi) bulwersująca społeczeństwo reprywatyzacja. Odnowy wykonuje też ratusz, chociażby w ramach Zintegrowanego Programu Rewitalizacji.

Co aktywniejszym użytkownikom Twittera, zatopionym w miejsko-komunikacyjnej bańce, hasło "przyziemne problemy w stolicy" kojarzyć się może z kłótniami, czy na placu Trzech Krzyży pozostawić na widoku wydobyte po dekadach stare tramwajowe szyny. Albo o plany zwężenia przecinających środek miasta Alej Jerozolimskich, które oburzają wiceministra, a cieszą kontrujących go aktywistów. Tymczasem na Kamionku natknąłem się na kamienicę przy Mińskiej 33.

Dla jej mieszkańców też warszawiaków, istotniejsze jest, by ktoś w końcu podpiął do ich mieszkań centralne ogrzewanie. Swój sprzeciw wyrazili, przyczepiając do bramy barwny transparent. Pod nim ostrzeżenie, by uważać na głowę, bo na dziedzińcu montują specjalne wsporniki. Ma sprawić, by budynek bez centralnego nie zaczął się sypać.

Nieopodal tego miejsca stara brama, a za nią tunelik o szpitalnozielonych ścianach. Na nich z kolei skrzynki pocztowe, część wyłamana, inne otwarte na stałe.

Do takich miejsc nie zawsze strach zaglądać, zwłaszcza jeśli prowadzą na wewnętrzny ogródek. Tam czekają niespodzianki, jak maryjne kapliczki nieopodal drzwi do klatek.

Gdzie indziej natomiast przejście o bardziej "brutalnym" wystroju. Wbrew pozorom to nie wejście do schronu.

Odwróciłem głowę, a tam, w gąszczu drzew i krzewów, sypiąca się chatyna o spadzistym dachu, który jakby się bujał, chociaż tkwił w miejscu. Ona lokatorów nie ma - przynajmniej nie legalnych. Co innego na posesji kilkadziesiąt metrów dalej. Tam już nowa stolica, z kwitnącym handlem, młodymi ambitnymi i nowszymi autami pod blokiem.

Skoro już o handlu, dorzućmy usługi i spójrzmy, że na Pradze dużo jeszcze śladów po małych biznesach. Część punktów zamknięta, inne jeszcze żyją, próbując się nie dać franczyzowej konkurencji, rozkwitającej w innych dzielnicach. Również tych mających gentryfikację niemal za sobą.

Istniejące do dziś praskie zabudowania to także świadkowie dziejów. Miasto po tej stronie rzeki Niemcy po powstaniu warszawskim zniszczyli w jednej czwartej, skupiając się zwłaszcza na przemysłowych zakładach. Po lewej stronie pozostały niemal same gruzy. Właśnie z tego względu tymczasowe władze zaczęły urzędować na prawym brzegu jeszcze pod koniec 1944 roku.

Jak pokazała historia, dzisiejszych Pragi-Północ i Pragi-Południa nie spotkało szczęście powojennego rozwoju, który dotknął dzielnice zza Wisły. Przez lata zaniedbywano modernizacje budynków i ulic, a na tych pierwszych - gdy wiemy, kiedy i gdzie spojrzeć - zauważymy jeszcze ślady po pociskach. Ponadto sieć tramwajowa jest tam skromniejsza, również metro uruchomiono dopiero w 2015 roku, podczas gdy stacje na lewo od Wisły działały już pod koniec XX wieku.

Trwają próby i są pomysły, jak scalić Pragę z resztą miasta i nie jest to wyłącznie mieszkaniowa gentryfikacja. Sztandarowym projektem obecnej ekipy w ratuszu jest kładka biegnąca z Bulwarów Wiślanych na praski, dziki brzeg rzeki. Natomiast z klimatycznej ulicy Ząbkowskiej, pokrytej kocimi łbami, między które wtopione są stare szyny, postanowiono stworzyć mini Krakowskie Przedmieście, pełne knajpek i restauracji. Gości wita mural, nieco sfatygowany.

Praga, przez lata nazywana mało bezpieczną i niezadbaną, zachowała swój folklor odróżniający ją od reszty Warszawy. Ma charakterystyczną gwarę, którą - choć to trudniejsze niż kiedyś - parokrotnie usłyszałem jednak, spacerując jej ulicami. Dla potomnych utrwaliła ją w piosenkach, chociażby Kapela Czerniakowska. W mniej korzystnym "dresiarskim" wydaniu widzimy ją w serialu "Blok Ekipa".

Zresztą Praga, przez ponad sto lat począwszy od połowy XVII wieku, była osobnym miastem, wcześniej - szlachecką wsią. W granicach stolicy znalazła się dopiero tuż przed III rozbiorem Polski, gdy Sejm czteroletni zniósł jurydyki. Były to małe miasteczka nieopodal większych, same stanowiące sobie wewnętrzne przepisy. I z takich jurydyk Praga się składała.

Prażanie najwyraźniej lubią się odróżniać, także pod kątem nazwy ich "ojczyzny", nawet gdy używa jej także kto inny. Bo słowo Praga, w kontekście Warszawy, pochodzi od prażenia - powstała ona w miejscu wypalonego lasu. A Praga czeska, chociaż miano takie samo, to jednak "imię" pochodzące od progu na rzece Wełtawie.

Kto chciałby zwiedzić Pragę, niech zjawi się tam rano. I weźmie trochę złotych, by skorzystać z bazaru Różyckiego. To wehikuł czasu do handlowej Warszawy, jakiej gdzie indziej już nie ma. Tylko portfel lepiej trzymać w przedniej kieszeni.