"Przeciwnik określa Wasze działania"

Reklama

"Incoming, incoming" oraz wycie syren obudziły nas przed 5 nad ranem drugiego dnia kursu. W kamizelkach kuloodpornych i hełmach biegiem udaliśmy się do schronu. Alarm oznaczał natychmiastową ewakuację do najbliższego, bezpiecznego miejsca.

- Mam nadzieję, że w waszej psychice istnieje już taka niepewność, że w każdej chwili może być ten alarm i cały czas musicie być przygotowani na opuszczenie miejsca pracy - komentuje mjr Robert Rząca, dyrektor kursu dla kandydatów na korespondentów wojennych.

Reklama

To był dopiero początek zajęć praktycznych. Jadąc na wywiad z przywódcą lokalnej społeczności, usłyszeliśmy serie strzałów, a następnie krzyki rannych żołnierzy. Ruszyliśmy do pomocy. Oderwana ręka, rany głowy i nóg oraz brak świadomości jednego z żołnierzy. Taki widok zastaliśmy, dobiegając do miejsca ostrzału. Szybkie poszukiwania opasek ratunkowych, bandaży, a przede wszystkim rozładowanie magazynków od broni - z takim zadaniem musiała zmierzyć się każda grupa dziennikarzy, aby w sytuacji zagrożenia przećwiczyć wiedzę nabytą podczas zajęć z medycyny pola walki.

 - Okazało się, że apteczkę, którą miałam spakowaną na pierwszy wyjazd do Ukrainy, mogę po prostu wyrzucić do kosza. Miałam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, które w sytuacjach awaryjnych kompletnie się nie przydadzą - relacjonuje Agnieszka Gorczyca z Polskiej Agencji Prasowej.

- To, czy wyjedziecie na patrol i będziecie mogli zrealizować swój materiał, to wszystko zależy nie od waszej woli, tylko od tego, co robi przeciwnik. Jeżeli jego działanie jest intensywne, jest ostrzał bazy, to spędzacie ten czas niestety w schronie - podkreśla mjr Robert Rząca - Z drugiej strony, w każdej chwili możecie otrzymać informacje od żołnierzy, że za 10 minut jest patrol, ruszacie. I to właśnie polega na tym, aby być w gotowości do realizacji zadań, bez wcześniejszego zaplanowania.

Dziennikarz niewidzialny

- Celem szkolenia jest przygotowanie korespondentów do działania w rejonach odpowiedzialności Polskich Kontyngentów Wojskowych, w tym przede wszystkim współpraca z żołnierzami, którzy działają w tym rejonie - tłumaczy mjr Robert Rząca.

Poza współpracą z żołnierzami kurs przygotowuje dziennikarzy do samodzielnego działania w strefach zagrożenia. Spora część szkolenia poświęcona jest marszom na orientację w lesie, survivalowi, zadaniom z łączności czy nawigacji. Po otrzymaniu współrzędnych każda z grup jechała na miejsce, gdzie nie wiedziała, co może się wydarzyć. Tym razem jechaliśmy na spotkanie z miejscowym watażką brawurowo granym przez polskiego oficera. Według naszego scenariusza herszt terroryzował lokalną społeczność. Gdy zatrzymał się nasz samochód, zostaliśmy z niego siłą wyciągnięci, zrewidowani i pozbawieni wszystkich swoich rzeczy. Najpierw odbyły się negocjacje, a potem spotkanie z przywódcą. Co chwilę padały strzały, a każdy z nas czuł broń przy swojej skroni lub na plecach. 

- Dzisiejsze media bardzo dogłębnie pokazują konflikt w Ukrainie. Pełno jest brutalnych zdjęć, dramatycznych relacji telewizyjnych, ale jeśli się to widzi, nawet w sytuacjach symulowanych z dodatkiem zapachu prochu czy efektów dźwiękowych to jest to zupełnie inne - relacjonuje Piotr Hawałej, operator telewizyjny.

- Dla żołnierzy jest to nauka współpracy z dziennikarzami, przełamanie lodów i stwierdzenie, że ten konkretny dziennikarz, który chce zrobić materiał z teatru działań żołnierzy, nie jest tą przysłowiową kulą u nogi - podsumowuje mjr Robert Rząca - przeszkolony dziennikarz, który wie, jak współpracować z żołnierzami staje się przeźroczysty, niewidzialny dla żołnierzy. Wiadomo, że żołnierze zawsze muszą pamiętać, aby zapewnić bezpieczeństwo dziennikarzowi, bo on sam się nie obroni, ale po takim szkoleniu nie staje się kulą u nogi - dodaje.

"W Kielcach nie biją naprawdę"

Punktem kulminacyjnym kursu jest symulacja uprowadzenia i przetrzymywanie w niewoli.

- Przez 5 godzin byliśmy poddawani, mówiąc wprost - torturom. Oczywiście było to przeprowadzone w pewnych granicach - nie mogła stać się nam krzywda. Dla mnie to było największe i najtrudniejsze doświadczenie życiowe, bo to była sytuacja, w której ktoś zagraża twojemu zdrowiu, twojemu życiu, jednocześnie upokarzając cię do granic możliwości - relacjonuje Paweł Kurek, dziennikarz portalu PolskieRadio24, który do Kielc dotarł wprost spod Kijowa.

- Wiele się o tym kursie słyszało, czy nawet widzieliśmy filmy z poprzednich lat, ale zupełnie co innego widzieć i słyszeć, a zupełnie co innego przeżyć to na własnej skórze - mówi Miłosz Gocłowski, szczeciński reporter Radia Zet - Porwania w takiej formie kompletnie się nie spodziewałem - dodaje.

- Najpierw był lęk i niepewność. Potem sprawdzanie samego siebie, ile jestem w stanie wytrzymać - zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Cały czas starałem się sobie powtarzać, żebym wytrzymał, żebym się nie poddawał - mówi Paweł Kurek - Ból był realny, realne było doświadczenie dyskomfortu, bo co chwilę byłem polewany zimną wodą, nie mogłem oddychać, więc wszystko, co działo się z moim ciałem, było realne - dodaje.

- Był taki moment, w którym doszło do swego rodzaju egzekucji. Klęcząc z workiem na głowie, usłyszałam komendę, że mam podać dane osób, z którymi pracuję. Jeśli nie, to odliczają do trzech, przystawiając mi lufę do tyłu głowy. Usłyszałam potem "jeden, dwa, trzy" i padł strzał. Oczywiście ślepakiem. I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać, jakby to wyglądało w rzeczywistości - wspomina Daria Kania z Polskiej Agencji Prasowej - Czy popełniłam jakiś błąd podczas swoich negocjacji z oprawcami? Gdzie przekroczyłam pewną barierę? Mówiąc wprost, poszłam do odstrzału - dodaje.
- To wszystko nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Mogą się zdarzyć bardzo kryzysowe sytuacje i to szkolenie pokazało, zapewne w jakimś minimalnym stopniu, jak sobie z takimi krytycznymi sytuacjami radzić - wspomina Miłosz Gocłowski - Duża lekcja pokory przed kolejnymi wyjazdami. 

- Mamy kilku uczestników kursu, którzy znaleźli się w nieciekawych sytuacjach, m.in. porwania w Syrii czy przetrzymywania na Białorusi. I w późniejszych wypowiedziach podkreślali, że to, czego nauczyli się na kursie, pozwoliło im przetrwać, bo znali schematy zachowań porywaczy - opowiada mi mjr Robert Rząca - Sami potrafili określić, co się zaraz stanie - wezmą go na przesłuchanie, potem będzie chwila odpoczynku, później znowu niekończące się przesłuchanie itd. Tylko z taką różnicą, że podczas kursu tylko się przesłuchuje, a tam się bije.

Gotowi na czerwoną strefę

 

- Jechałem na kurs jako naturszczyk, kolejny raz na Ukrainę pojadę na pewno z większą wiedzą, ale nadal mam poczucie, że muszę tę wiedzę pogłębić głównie pod kątem praktycznym - podsumowuje swój udział w szkoleniu Paweł Kurek - Ten kurs pokazał nam punkty, na których musimy się zaczepić i skupić.

- Po zakończeniu szkolenia musiałam postawić sobie pytanie, czy chciałabym być w czerwonej strefie. Biłam się z myślami i stwierdziłam, że sama z własnej woli do niej nie pojadę, ale może się zdarzyć tak, że ta czerwona strefa dotrze do mnie, w momencie, kiedy będę na Ukrainie - relacjonuje Daria Kania - Wtedy ta rzeczywistość stanie się faktem i będę musiała sobie z tym poradzić. Na pewno świadomość tego, co może się wydarzyć, jest dużo lepsza niż jej brak.

-  Teraz czy kilka lat temu, jak wyjeżdżałem na Ukrainę, to były to wyjazdy praktycznie bez przygotowania - wspomina Miłosz Gocłowski - Teraz sprawdzam o wiele więcej rzeczy, poczynając od tego, czy w moim hotelu jest bezpieczne miejsce lub schron gdzieś niedaleko, do którego mógłbym uciec, poprzez przygotowanie apteczki taktycznej, tak, żeby nie była w plecaku, tylko przy pasku, kończąc na takich prozaicznych rzeczach, jak benzyna w kanistrze czy zapamiętany numer do konsula.

Pierwszy raz w historii kursu w symulacji sytuacji zakładniczej wzięły udział pododdziały antyterrorystyczne kieleckiej policji.

Szkolenie dla kandydatów na korespondentów wojennych jest organizowane od 2007 roku. Od tamtego czasu Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach przeszkoliło ponad 350 dziennikarzy. Kurs organizowany jest we współpracy z Centrum Operacyjnym Ministerstwa Obrony Narodowej.