Katarzyna Piątkowska: Granitowe mury będące w stanie przetrwać ekstremalne warunki pogodowe, idealnie wkomponowane w tatrzański pejzaż. Ten modernistyczny budynek od 86 lat zachwyca i budzi ciekawość.
Paweł Parzuchowski: - Tak, jest to jedno z dwóch w Polsce obserwatoriów wysokogórskich. Drugie jest na Śnieżce, na wysokości 1600 metrów. Obserwatorium na Kasprowym Wierchu powstało w 1938 roku. Budowę ułatwiła kolejka, która w swój pierwszy kurs ruszała rok wcześniej. Dzięki niej można było przetransportować ciężkie materiały budowlane. Obserwatorium na Kasprowym Wierchu to jedyny, oprócz górnej stacji kolejki, budynek widoczny z Zakopanego.
Jakie pomiary wykonywane są w Obserwatorium?
- Rejestrujemy wszelkie parametry pogodowe: temperaturę powietrza, wilgotność, prędkość i kierunek wiatru, rodzaj i ilość opadów, usłonecznienie, ciśnienie, wszelkie zjawiska, takie jak burze, opady. Pomiary prowadzone są bez przerwy, przez całą dobę. Poza tym w budynku mamy też laboratorium Akademii Górniczo-Hutniczej, które bada stężenie gazów cieplarnianych.
Dlaczego było ważne, aby Obserwatorium powstało tak wysoko?
- Na tej wysokości jesteśmy pozbawieni większości wpływów antropogenicznych, jesteśmy na granicy swobodnej atmosfery. Tu wszelkie zjawiska zachodzą w sposób bardziej gwałtowny, szybszy. Jesteśmy często w chmurze, czyli w centrum wszelkich procesów pogodowych, pozbawieni bezpośrednich wpływów miasta, chociażby miejskiej wyspy ciepła, zmienności kierunku i prędkości wiatru spowodowanych przez zabudowę. Procesy są rzeczywiste, naturalne.
Co te pomiary mówią nam o pogodzie "na dole"?
- Dzięki danym pozyskanym w Obserwatorium możemy łatwiej prognozować pewne zjawiska, które zachodzą na nizinach. Na przykład, jeżeli mamy inwersję, czyli na Kasprowym Wierchu jest temperatura dodatnia, a niżej jest mróz, to wtedy możemy spodziewać się marznących opadów deszczu w mieście. Takie ostrzeżenie możemy wydać dzięki danym z badania wyższych warstw atmosfery.
W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z rzadko spotykanym zjawiskiem. Nad Polskę napłynęło ciepłe powietrze afrykańskie a wraz z nim pył znad Sahary. Co zanotowały urządzenia na Kasprowym Wierchu?
- Jako obserwator pierwszy raz spotkałem się z tak dużym nasileniem tego zjawiska, pierwszy raz podałem w naszym kodowaniu symbol pyłu. Widzialność na Kasprowym Wierchu była wtedy rzędu 8-10 km mimo bezchmurnego nieba. W nocy nie widzieliśmy gwiazd, tak duże było zapylenie atmosfery, leżały płaty pomarańczowego śniegu. Pył saharyjski pojawił się u nas przez taki układ baryczny wyżów i niżów, które napędzały nam bezpośredni przepływ powietrza zwrotnikowego z Afryki. Dawniej zdarzało się to bardzo rzadko, w tej chwili, w dobie ocieplania się klimatu coraz częściej będziemy mieć do czynienia z podobnymi zjawiskami.
Pojawiło się wiele teorii spiskowych w związku z tym zjawiskiem, część osób nie wierzy, że to był "tylko" pył saharyjski.
- Tak, słyszałem różne wersje, o wybuchu elektrowni na Ukrainie, o Putinie, który nas truje. Spiskowcy będą zawiedzeni. Mamy zdjęcia satelitarne, które jednoznacznie pokazują, że był to pył saharyjski, mamy dowody naukowe. Wątpliwości możemy mieć jedynie co do tego, jakie niosło to dla nas skutki zdrowotne. Wiele osób narzekało na złe samopoczucie, mnie też bolała głowa, choć rzadko mi się to zdarza. Afrykański pył mógł być zanieczyszczony.
Jak wygląda praca w Obserwatorium na Kasprowym Wierchu?
- Obserwatorzy pracują w systemie 48-godzinnym, czyli dwie doby spędzają na Kasprowym Wierchu, później mają kilka, kilkanaście dni przerwy. Niektórzy dojeżdżają na przykład z Krakowa i ten tryb pracy jest najwygodniejszy. Większość obserwatorów na co dzień ma inne zajęcia zawodowe, są przewodnikami, instruktorami narciarstwa. Podczas tych 48 godzin co godzinę trzeba wysłać depeszę w postaci kodu Synop, czyli zaszyfrowanej depeszy meteorologicznej, do centrali w Warszawie, a co 3 godziny te dane przesyłane są do punktów na całym świecie. Bardzo ważna jest punktualność, mamy jedynie 5 minut na wysłanie depeszy.
Jak radzicie sobie z tym systemem pracy, z niespaniem de facto 48 godzin?
- Każdy ma na to swój sposób. Przy takiej długości pracy przysługują nam przerwy, przy spokojnej pogodzie lekka drzemka nie będzie niczym niezgodnym z prawem. Organizm przyzwyczaja się do takich wyzwań. Potrafimy przysnąć na chwilę i obudzić punktualnie, aby wysłać depeszę. Odsypiamy w domu.
Trudno się nie obudzić, jak słuchać głośny alarm co kilkadziesiąt minut...
- Rzeczywiście, mamy sygnał alarmowy, który sygnalizuje nam czas na wysłanie depeszy.
A co, jeżeli ktoś przyśnie mocniej i alarmu nie usłyszy? Co się stanie, jak depesza nie zostanie wysłana na czas?
- Kilka razy w roku rzeczywiście zdarzają się spóźnione depesze, wynika to z różnych przyczyn, wówczas staramy się wysłać Synop jak najszybciej. Punktualność i poprawność naszych danych jest tu jednak bardzo ważna i świadczy o jakości całej służby meteorologicznej.
Ilu jest pracowników Obserwatorium, są też panie w zespole?
- Są dwie kobiety i czterech mężczyzn. W różnym wieku. Dyżur w Obserwatorium pełni jedna osoba. Jest sama na szczycie przez 48 godzin, więc musi posiadać pewne cechy charakteru, które predysponują ją do tej pracy. Nie trzeba być z wykształcenia meteorologiem, liczą się bardziej odporność psychiczna, zdolność funkcjonowania w trudnych warunkach atmosferycznych, takich jak bycie w centrum burzy czy podczas braku prądu. Trzeba też posiadać umiejętności poruszania się w terenach górskich w każdych warunkach, nawet tych ekstremalnych.
Oczywiście odwiedzają nas różne osoby, pracownicy Polskich Kolei Linowych, przewodnicy TPN czy ratownicy TOPR. Przychodzą na herbatę, porozmawiać, wymienić się informacjami. Te dwa dni w samotności to okazja, aby wyrwać się z pędu świata na dole, zatrzymać się, pomyśleć.
Mówiłeś o ciężkich warunkach, które w górach dość często występują. Burze, śnieżyce, halny. Czy zdarza się, że musicie dojść na Kasprowy Wierch pieszo, bo nie działa kolejka?
- Korzystamy z tak zwanych przejazdów technicznych, którymi kursują pracownicy restauracji czy służby techniczne. Bardzo rzadko zdarzają się dni, w których faktycznie trzeba dotrzeć na szczyt pieszo. Wtedy musimy zachować wszelkie procedury bezpieczeństwa, jesteśmy zaopatrzeni przez pracodawcę w odpowiednią odzież górską, dobry sprzęt taki jak narty. Obserwator, który pełni dyżur, musi zawsze poczekać na zmiennika, a w tej sytuacji może to być nawet kilka, kilkanaście godzin. W naszej historii mieliśmy jeden śmiertelny wypadek w drodze do pracy. To był rok 1962, obserwatorka nazywała się Jadwiga Brydówna, miała 33 lata. Była bardzo doświadczoną taterniczką i narciarką. Wyruszyła do pracy na Kasprowy Wierch z Hali Gąsienicowej, ze schroniska Murowaniec kilka minut po godzinie 16. Był marzec, gęsta mgła, marznące opady deszczu. Latem, przy dobrych warunkach pogodowych, drogę na szczyt pokonałby mniej więcej w godzinę. Brydówna miała słaby wzrok, nosiła okulary, bardzo ciężko jej się szło. Prawdopodobnie zabłądziła i weszła na grań w okolicach Beskidu. W normalnych warunkach to piętnastominutowy spacerek od Kasprowego Wierchu. Zmęczona, prawdopodobnie usiadała na chwilę, żeby odpocząć i zasnęła. Jej ciało znaleziono na drugi dzień na stokach Beskidu.
Jakie są największe zagrożenia związane z pracą w Obserwatorium?
- Wyładowania atmosferyczne. Pioruny bardzo często uderzają w metalowe elementy budynku. Wychodząc na obserwacje, ryzykujemy porażeniem czy uderzeniem piorunem. Niebezpieczny jest również silny wiatr. Obniża odczuwalną temperaturę powietrza, uniemożliwia normalne poruszanie się. Przy dużej pokrywie śnieżnej, lodzie, może nas zdmuchnąć do pobliskich dolin.
Musicie wychodzić na zewnątrz, urządzenia pomiarowe znajdują się na dachu obserwatorium.
- Wychodzimy na zewnątrz sprawdzić parametry wizualne, ale też wyczyścić klatkę, sprawdzić, czy czujniki nie są przysypane śniegiem, czy wiatromierz działa prawidłowo. Najważniejsze jest jednak nasze bezpieczeństwo. Jeżeli faktycznie są ekstremalne warunki, to zostajemy w budynku i czekamy na poprawę pogody.
Czy zwierzęta was odwiedzają, niedźwiedź puka do drzwi?
- Nie pukał, wszedł razem z futryną. Na szczęście nikomu nic się stało. Była taka historia. Osobiście spotkałem raz niedźwiedzia, małego, przechodził przez grań Kasprowego Wierchu, ale do drzwi nie zapukał. Bardzo często przez okno obserwujemy kozice, które są dosłownie dwa, trzy metry za szybą. Dawniej przy murach Obserwatorium norę miał świstak, więc był stałym bywalcem. Mamy też płochacze halne, które występują tylko w najwyższych partiach naszych gór w Sudetach i Tatrach, często zakładają gniazda na budynku Obserwatorium i w ogóle nie boją się człowieka.
Często do drzwi Obserwatorium pukają turyści?
- Tak, mimo różnych komunikatów wywieszonych na drzwiach Obserwatorium, że nie udzielamy noclegów, że nie jesteśmy miejscem schronienia, podanych numerów do TOPR czy PKL, gdzie turyści mogą schronić się podczas złych warunków. Turyści bardzo często są kompletnie nieprzygotowani do bycia w wysokich górach, sprawiają wrażenie, jakby przypadkiem znaleźli się na szczycie Kasprowego Wierchu. Nie wiedzą, gdzie są i jak zachować się w trudnych warunkach. Od naszego sumienia zależy, czy otworzymy drzwi, czasami może to zdecydować o czyimś życiu. Zdarzyła mi się taka historia, jak pracowałem na Śnieżce. O 5 rano usłyszałem pukanie, zastanawiałem się, czy otworzyć, czy nie, bo to też może być niebezpieczne, nie wiadomo, kto stoi za drzwiami. Otworzyłem i zobaczyłem młodego chłopaka w krótkich spodenkach, adidasach, mimo mrozu i śniegu, trzęsącego się z zimna. Założył się kolegami, że wejdzie nocą na szczyt. Gdybym nie otworzył drzwi, prawdopodobnie by zamarzł. Zdarzają się też inne sytuacje. Była grupa na Facebooku, o której dowiedzieliśmy się przypadkiem, na której ludzie zakładali się o to, czy przenocują na Kasprowym Wierchu. Udawali zagubionych czy chorych turystów, żeby dostać się do Obserwatorium.
Jakie ekstremalne zjawiska udało się zarejestrować w Obserwatorium na Kasprowym Wierchu?
- Rekordowy halny w maju 1968 roku. Szacuje się, że wiało wtedy w Tatrach z prędkością powyżej 250 km/h, na przełęczach być może nawet 300 km/h. Apoloniusz Rajwa, obserwator, który tego dnia pełnił dyżur, przywiązał się liną taternicką do grzejnika budynku i wyczołgał na taras. Zmierzył siłę wiatru, w porywach było to 288 km/h. Wiało tak mocno, że głazy uderzały o budynek.
A Twoje doświadczenia?
- Trzy lata temu w weekend majowy byłem świadkiem z pozoru niegroźnej burzy. Będąc w Obserwatorium, usłyszałem jeden grzmot, wcale niemocny. Okazało się, że na pobliskiej Suchej Przełęczy, czyli kilkadziesiąt metrów od szczytu Kasprowego Wierchu, piorun poraził turystę, spalił mu zegarek i trochę włosów. Na szczęście nie było poważniejszych konsekwencji. W górach nawet w pozornie błahych warunkach trzeba się liczyć z zagrożeniem. Podczas pracy na Śnieżce wybrałem się pewnego dnia na spacer grzbietem grani, prognozy nie zapowiadały groźnych zjawisk, ale intuicja podpowiadała mi, żebym zawrócił. W drodze powrotnej mgła gęstniała, czułem elektryczność w ustach, smak baterii, stawały mi włosy na rękach. Jak doszedłem do Obserwatorium i zamknąłem drzwi, tuż obok uderzył pierwszy piorun. Później okazało się, że na trasie, którą wcześniej szedłem, było kilkadziesiąt wyładowań.
Czyli dobrze wybrałeś zawód, masz predyspozycje, intuicję do zjawisk pogodowych...
- Od dziecka marzyłem o meteorologii, prowadziłem obserwacje w moim rodzinnym mieście, Radomiu. Zapisywałem temperaturę, ciśnienie atmosferyczne, zjawiska pogodowe. Później zacząłem jeździć z tatą w Karkonosze i marzyłem o pracy na Śnieżce, pracy w górach. Rok po studiach nadarzyła się taka okazja. Pracowałem w Obserwatorium na Śnieżce 10 lat, w międzyczasie zamieszkałem w Zakopanem. Przypadkowo pojawiła się możliwość pracy na miejscu. Zostanie kierownikiem najwyżej położonego Obserwatorium Wysokogórskiego w Polsce było spełnieniem wszelkich marzeń.