Reklama

28 lat, 188 centymetrów wzrostu, blondyn, wysokie czoło, bardzo podobny do matki. Jada w barze Społem. Do Nowej Huty przyjechał dwa lata temu. Próbuje zapomnieć. Matka znęcała się nad nim i nad jego ojcem psychiczne i fizycznie, odkąd pamięta...

Nowa ojczyzna

Pierwszy pokój wynajął na osiedlu Górali, w starym, zapuszczonym bloku, niedaleko Placu Centralnego. Klatka schodowa śmierdziała moczem. Brud, wilgoć, w pobliżu dwa sklepy z alkoholem, tania odzież, solarium. Otworzyła Krystyna - na oko sześćdziesiąt lat, bezpośrednia, twarz obrzękła. "Dziewczynę masz?" - wypaliła na dzień dobry. Kazała mówić sobie na "ty". Skłócona z synem - przychodził tylko po pieniądze. Kiedy nie chciała dać, zepchnął ją ze schodów. Nie wezwała policji. To w końcu syn, "menda, ale syn".

Reklama

Pracę znalazł przez internet: pomoc przy organizacji szkoleń unijnych. Pieniędzy na początku nie było z tego dużych, najważniejsze, że się wyrwał z domu.

- Przed wyjazdem zaliczyłem pół roku bezrobocia: rejestracja w urzędzie, comiesięczne wizyty, wezwania, czułem się upokorzony - Łukasz nie patrzy w oczy, mówi ze spuszczoną głową, ucieka wzrokiem. - Nigdy wcześniej tyle razy nie usłyszałem, że się do niczego nie nadaję. Ojciec przejął śpiewkę. Kiedy próbowałem mu pomóc, zawsze kończyło się awanturą. Nic nie potrafisz - powtarzał. Nigdy nie traktowali mnie poważnie.

Kiedy była na mnie zła, wychodziła z domu. Mówiła, że ma mnie już dosyć. Wychodzi i już nie wróci. Przepraszałem, łapałem ją za rękę i przytrzymywałem. Wyrywała się i wychodziła. Szła do sąsiadki. Ubierała wyjściowe ubranie, zabierała torebkę, zakładała szpilki. Myślałem, że naprawdę mnie zostawiała. Stałem w oknie i płakałem.

Bóg pokarał

Wieczorami chodził na długie spacery - tak poznał Nową Hutę. - Dresiarze będę tutaj zawsze, to ich enklawa, tak jak młodych matek z wózkami, emerytów, niezacumowanych w rodzinach pijaczków leżących na trawnikach. Nowa Huta ma inną grupę krwi niż Kraków - uważa.

Ostatnie miesiące przed wyprowadzką były najgorsze. Łukasz nie ukrywa, że z wyjazdem wiązał duże nadzieje. - Myślałem, że jeśli wyprowadzę się od starych i w końcu wyjadę, będę wolny, szczęśliwszy. 

Wspomnienie ostatniej kłótni z matką pojawiło się po miesiącu, przed telewizorem, jak głód. Było tępe i kompulsywne.

Dwa miesiące przed wyprowadzką zrobiła awanturę. - Kazała mi wynosić się z domu - Łukasz przyznał się, że znalazł pracę i wyjeżdża na trzy tygodnie do Warszawy, na szkolenie. Chciał od ojca, po cichu, pożyczyć trochę pieniędzy. Ten poszedł z tym do matki. Mówiła do Łukasza, że żyła tylko dla niego, poświęciła mu całe życie, a on tak ją traktuje. Rzuciła się na niego z pięściami. Biła po głowie. Próbował się zasłaniać rękami, w końcu ją odepchnął - wylądowała na ścianie, rozpłakała się. - Dlaczego Bóg pokarał mnie takim ch... - klęczała i zanosiła się od płaczu. Łukasz stał i nie wiedział, co zrobić. Przybiegł ojciec. Zaczął go bić po twarzy. Nie oddawał. Na rodzica przecież nie wolno podnieść ręki, bo uschnie. W końcu dał mu te pieniądze. Po cichu.

Pamiętam, jak matka zawsze kłóciła się z ojcem, kiedy jechali samochodem. Zaraz dochodziło do wrzasków, otwierała drzwi i chciała wysiadać w czasie jazdy. "Uspokój się, nie rób cyrków" - powstrzymywał ją ojciec i zatrzymywał auto na poboczu. Ona wysiadała i szła. On jechał za nią, przystawał. "Wsiadaj, nie wygłupiaj się". W końcu wsiadała. Jechaliśmy w milczeniu. Potem nie odzywała się do niego przez kilka dni. Klęczał przed nią, przepraszał, całował po rękach. Do mnie też się nie odzywała. Myślałem, że to przeze mnie.

Syn jak z serialu

Krystyna - włosy platyna, zniszczone trwałą, palce pożółkłe od nikotyny. Sprawia wrażenie konfliktowej. Mruga nerwowo powiekami. - Od razu zauważyłam, że to wrażliwy chłopak, nie jakaś menda - przyznaje. O Łukaszu ma bardzo dobre zdanie. - Zupełnie inny niż mój Rafał. Tamten to tylko przychodzi po piniąchy - chmurzy się, zaciąga papierosem. - Mieszka na Stalowym, ale żeby przyjść i zobaczyć, czy matka jeszcze nie zdechła? Nie po drodze mendzie - potrząsa głową, szuka popielniczki.

Ostatnio coraz mniej wychodzi z domu. Siedzi i ogląda seriale, teleturnieje. Mówi, że jej Rafał podobny jest do tego młodego lekarza z "Na dobre i na złe". - Tego, co zrobił dziecko tej młodej pielęgniarce - tłumaczy. Lubi kolorowe gazety. Jest na czasie. Wie, kto z kim sypia, która aktorka ma kogoś na boku. - Oni wszyscy po jednych piniądzach, jeden z drugim, jak psy, mendy karłowate. Ale jak młodzi, to niech się bawią. Każdy wiek ma swoje prawa, co nie młody - mruga do Łukasza, gasi peta i wyrzuca do sedesu.

- Takiego syna tobym chciała mieć, a nie tą mendę. Wzorowy, nie pije, nie pali, pieniądze zawsze w terminie. Kawaler pełną gębą - śmieje się Krystyna. - Nawet gdyby nie miał, to jakoś by się załatwiło - puszcza poufale oko.

Krystyna czyta na głos "Życie na gorąco" i na bieżąco komentuje. - Zobacz, jaka młoda menda - pokazuje na zdjęcia znanej aktorki, całującej się z facetem z wieku swojego ojca. - Jak się nie brzydzi. Co za ludzie. Mendy karłowate. Dla piniąchów z każdym polezie.

Jest wysuszona, nieprzyjemnie chuda. Na twarzy ma głębokie bruzdy, gotyckie, strzeliste zęby, wyżarte przez nikotynę. Wstaje, odpala papierosa i łokciami podpiera się na parapecie. Myśli, kiwa głową do sąsiadki. Zawsze wszystko wie, ma wyrobione zdanie na każdy temat. Głos jak z rury wydechowej.

Rafał nazywa Łukasza pedałem. Odkąd matka wynajęła mu pokój, ciągle ma do niej pretensje. - Temu swojemu pedałkowi to obiadki gotujesz, a własnego syna masz gdzieś. Co z ciebie za matka - stoi w rozkroku i okręca smycz wokół palca. Jest wysoki, przerośnięty, uwagę zwracają bujne brwi, smok na łydce, węże na ramieniu.

Najczęściej przychodzi na początku miesiąca, kiedy matka dostaje rentę. Pracowała w Cepelii na Placu Centralnym. Ma za złe synowi, że jeszcze się nie ożenił. - Jak normalnej dotąd nie znalazł, to i nie znajdzie. Tłumaczę, żeby wyglądał jak człowiek. Ale gdzie tam... Pojawia się, jak czegoś chce, menda jedna.

Nigdy nie przyznawaj się do błędu

Matka Łukasza przez trzydzieści lat pracowała w szpitalu. Od półtora roku jest na emeryturze. Nie może znaleźć sobie miejsca. Kochała swoją pracę. Była lubiana, serdeczna, pełna inicjatywy. Prywatnie - despotyczna, obcesowa, bardzo religijna. "Jak nie pójdziesz do kościoła, nie będziesz żarł obiadu" - cytuje matkę Łukasz.

Przyjaźniła się z wieloma lekarzami. Twierdziła, że bez niej nie daliby sobie rady. Łukasz pamięta, jak krytykowała ich za brudne, pożółkłe z dymu fartuchy. Nie szanowała ludzi niewykształconych. Sama miała wykształcenie średnie. Łukasz szczególnie zapamiętał jedną radę: "Nigdy nie przyznawaj się do błędu i niewiedzy".

Kiedy starał się o pracę w Krakowie, cały czas słyszał w głowie głos matki: "Do niczego się nie nadajesz". Przechodził kolejne etapy, był z siebie dumny, było dobrze. Wszystko jednak wracało.

Nie ma wielu przyjaciół, jest typem samotnika. W Krakowie zna jedynie kolegę ze szkoły średniej, który ma już swoje życie...

- Boję się zaufać - mówi, kiedy pytam go, czy lubi przebywać z ludźmi. - Wydaje mi się, że jeśli się otworzę i pokażę, jaki tak naprawdę jestem, nie zaakceptują mnie.

Łukasz prosi, żebyśmy umówili się za tydzień. Potrzebuje trochę czasu. Musi parę spraw przemyśleć.

Pamiętam przegląd w ognisku muzycznym. Po kolei każde dziecko prezentowało przygotowany utwór. Potworny stres. Wyszedłem na środek, ukłoniłem się i siadłem do pianina. Miałem w głowie zupełną pustkę. Spojrzałem na matkę. Miała spuszczoną głowę, nie patrzyła. Przeprosiłem i poszedłem na miejsce. Położyłem jej głowę na kolanach i płakałem. Kiedy wyszliśmy, powiedziała tylko: "Ale mi wstydu narobiłeś. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię". Odgrzewała to przez dobrych kilka miesięcy.

Krystyna słyszy szczury

Kiedy jest ciepło, chodzi nad Zalew Nowohucki. Kładzie się na trawie i obserwuje wędkarzy. Wraca przez Sportowe i Słoneczne. Lubi zaglądać ludziom do mieszkań przez otwarte okna, patrzeć, jak rozmawiają, siedzą na balkonach, grillują przed blokiem. Później je kolację - Kryśka opowiada o całym dniu, narzeka na nowohuckie mendy, ból głowy, czyta brukowce. Nie jeździ do Krakowa. Nie ma po co. Tam trzeba mieć "piniąchy". 

Niedawno opowiadała o swojej matce, która przeżyła wojnę, i której Niemiec wybił zęby. - Pracowała w fabryce, sortowała cebulę. Przyszedł i wybił jej całą gębę. Za nic. Musiała wstać i sortować dalej, przebierać jak kurka - wstaje, szuka papierosów. Na skroniach widać jej pulsującą, fioletową żyłkę.

Krystyna narzeka na szczury. Mówi, że nocą grasują w Nowej Hucie, wychodzą z kanalizacji, szwendają się, roznoszą zarazy. Czasami budzi się w środku nocy i idzie zapalić. Staje w oknie i nasłuchuje. - Są ich miliony. To jest taki szmer, takiii... - zawiesza się, szuka właściwego słowa - ...jak odgłos cieknącej wody, coś  z wodą w każdym bądź razie. 

Nie jest w najlepszym humorze. Rano był Rafał. - Ja już chyba zgłupiałam. To przez tą mendę.

Łukasz ma wyrzuty sumienia. Wie, że matka zawsze chciała dla niego dobrze. Podkreślała, że dzięki jej wyrzeczeniom skończył politologię. To nie jej wina, że była taka nerwowa i wybuchowa. Ciągle słyszy te podszepty, te uwagi. Są jak szczury wychodzące z kanalizacji.

Zawsze czuł się gorszy: w szkole, na studiach, teraz w pracy. Pogardza słabszymi od siebie. Wstydzi się tego.

Przeprowadzka

Z Łukaszem źle zaczęło się dziać już na początku roku. Mówił coraz mniej. Z nikim się nie spotykał, nigdzie nie wychodził. Towarzystwo było uciążliwe, czytanie niepotrzebne. W pracy czuł niepewność, bał się kontaktować z ludźmi. Czuł, że traci kontrolę.

- Udawałem. Próbowałem maskować brak pewności siebie. Wydawało mi się, że muszę być taki jak oni. Byłem więc kimś innym. Ludzie to wyłapywali.

Ostatniej nocy w mieszkaniu Kryśki miał sen. Śniło mu się, że jest w pustym sklepie mięsnym, takim z czasów PRL-u. - Dźgnąłem matkę nożem w plecy. Na drugi dzień udawałem przed wszystkimi, że nic się nie stało, że jest normalnie. Sąsiad o wszystkim wiedział. Prosiłem go, żeby nikomu nic nie mówił. Kiedy otworzyłem oczy, cieszyłem się, że to sen. Gdyby się okazało, że coś takiego zrobiłem, w jakimś amoku czy czymś takim... Nie wiem, co bym zrobił.

Pod koniec stycznia Łukasz wyprowadził się z osiedla Górali. - Rafał nie miał gdzie mieszkać - dziewczyna wyrzuciła go z mieszkania. Kryśka bała się, że ją zagnębi, ale co miała zrobić. Przyszedł, błagał. Prosiła, żebym zrozumiał.

Wynajął pokój z dwójką studentów na osiedlu Krakowiaków, niedaleko Teatru Ludowego. Do Nowej Huty już się przyzwyczaił. Stąd miał blisko do pracy.

Osiedle Krakowiaków - szare, smutne skupisko familoków z lat pięćdziesiątych, zamieszkane w większości przez ludzi starszych. Klaustrofobiczne, duszne, zabudowa gęsta. Szaleństwo ma tutaj zapach spalonego tłuszczu.

Kiedy pytałem o współlokatorów, mówił, że są zajęci studiami i prawie się nie widują. Rozmawiali ze sobą niewiele. Czasami jedynie szybkie "cześć" rano lub wieczorem, mijając się w przedpokoju.

Marta, współlokatorka Łukasza, studentka pedagogiki na Uniwersytecie Jagiellońskim: "Zamykał się u siebie, izolował. Czasem rozmawialiśmy rano, w kuchni. Wszystko było w porządku. Sprawiał wrażenie trochę dzikusa. Mówił, że jest zmęczony pracą i musi poszukać czegoś nowego. Nikt do niego raczej nie dzwonił, nikt nie przychodził. Przynajmniej nigdy nikogo nie widziałam".

Łukasz nie chciał się już spotykać. Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, mówił niewiele. Tłumaczył, że kiepsko u niego z czasem, że ma wyjazdy służbowe, szkolenia, dużo roboty.

Tomek, drugi współlokator: "Siedział całymi dniami w pokoju. Praktycznie nie wychodził. Myśleliśmy, że ma dużo pracy. Nie chciałem być wścibski. Nas często nie było w domu. Na uczelni był gorący okres, spieszyliśmy się, żeby zdążyć z wyjazdem. Poza tym przyzwyczailiśmy się do tego, że Łukasz żył jakby obok. Dzieliliśmy jedynie mieszkanie. Nie wychodził z nami na imprezy. Uznaliśmy, że to jego sprawa ". 

W maju Marta i Tomek wyjechali na dwa tygodnie do Szwecji. Łukasz został sam.

Matka moje świadectwa z czerwonym paskiem pokazywała, ilekroć ktoś do nas przychodził. Kazała mi grać na pianinie w każde imieniny i święta. Najbardziej boli mnie, że ojciec tak szybko się jej poddał. Przejęła nad nim kontrolę. Myślę, że byłby szczęśliwszy, gdyby ją zostawił. Ona by sobie kogoś znalazła, kogoś silniejszego. Nie czuję do niej nienawiści. Tak samo jak ja jest ofiarą...

Tajemne przejście

Wieżowiec na osiedlu przy Arce z zewnątrz przypomina dżdżownicę. Jest długi, zabarwiony na żółtawo, z milionami migających oczu, widocznymi podziałami na segmenty. Sąsiaduje z przedszkolem, placem zabaw. Za dnia słychać tutaj krzyki bawiących się dzieci, skrzypienie huśtawek. Nocą kolory przestają działać, trawniki blakną, drzewa czernieją. To rewir Boga - kilka bloków dalej stoi Arka Pana. Po zmroku jest niewidoczna. Znika.

Na dziesiąte piętro wjeżdża się czerwoną windą. Może wjechać każdy. Drzwi wejściowe są otwarte. Zimą to noclegownia dla bezdomnych - kładą się na półpiętrach i śpią. Jest jak w brzuchu matki, kaloryfery grzeją pełną parą. Później jeszcze kilka schodów do góry. Z trzech małych okiem - bez trudu prześlizgnie się przez nie człowiek - otwarte jest środkowe. Patrząc w dół, przez ciało przechodzą ciarki. Widać parking, auta ustawione w jodełkę, na wprost kolejny wieżowiec - to już osiedle Kazimierzowskie. Cisza i spokój. To tutaj przechodzi się na drugą stronę.

- Ciało było w częściach. Urwało mu rękę, zgniotło czaszkę - mówi rzecznik prasowy policji. - Zginął na miejscu.

Według protokołu Łukasz wyskoczył o 1.15 w nocy. Był ubrany w zieloną kurtkę, czarną bluzę, granatowe spodnie i czarne adidasy. Ciało ułożone było na brzuchu. Kończyny wykręcone, połamane, roztrzaskany kręgosłup. Upadł na beton przed klatką, wcześniej obijając się o daszek nad wejściem. Mieszkańcy wieżowca nic nie widzieli. Spali. Twierdzą, że nie słyszeli nawet momentu upadku.

Krystyna o wypadku dowiedziała się od sąsiadki. Idzie zaświecić znicz pod klatką wieżowca, później rozwiesić nekrologi. - Ale żeby zrobić taką głupotę. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć. Pluję sobie w brodę. Nigdy bym nie przypuszczała. Przecież był jak swój. Czemu to takiej jednej i drugiej mendy nie trafi.

Pochowany został 14 maja w rodzinnym Myszkowie. Miał 29 lat. Nowa Huta była jego ostatnim miejscem pobytu.

Jaka duchota, koszmar... Spać się nie da. W dodatku kot ciągle miauczy, nic tylko by jadł. Mały chłopiec wyjął z ziemi dżdżownicę i przeciął ją na pół. "Teraz już nie będziesz sama" - powiedział.