Reklama

Wierzenia, przesądy i obrządki od zarania dziejów pomagały uporać się człowiekowi z przeróżnymi przeciwnościami losu, tłumaczyły pojawiające się zjawiska atmosferyczne, a także dodawały otuchy i nadziei. Co ciekawe, magiczne praktyki nie były stosowane tylko przez osoby posądzane o czarownictwo. Drobne rytuały, a nawet zaklęcia wśród wiejskiej ludności stanowiły integralną część codzienności. Świat wiejskich praktyk i czarów przedstawiła Dobromiła Agiles w swojej książce "Ludowe czarownictwo. Magiczne tradycje, praktyki i wierzenia z polskiego folkloru".

Do czego na wsiach potrzebna była magia?

Ludowe wierzenia polskiej wsi dotyczyły w dużej mierze uprawy ziemi, hodowanych zwierząt, a także zwykłej prozy życia, dobrobytu, zdrowia, czy płodności. Młode dziewczęta i chłopcy sięgali również po "czary", aby dopomóc sobie w miłości. Ludowe praktyki magiczne zazwyczaj były proste, wręcz pierwotne, często zabobonne, a swoje korzenie miały w pogańskich zwyczajach szamańskich.

Reklama

Należały do nich nie tylko rytuały i przeróżne obrządki, ale i zaklęcia, rytuały słowne, które mogły zarówno dopomagać w potrzebie, jak i służyć do zsyłania nieszczęść. Zaklinania, obejmowały życzenia szczęścia, zdrowia i ogólnej pomyślności, należał do nich między innymi znany i praktykowany po dziś dzień zwyczaj kolędowania. Natomiast klątwy, jak łatwo się domyślić, miały sprowadzać niepowodzenie, a nawet śmierć. Formułki, takie jak "A żeby cię...", "A niech cię", które dziś uważamy za zwykłe "psioczenie pod nosem", dawniej wypowiadane były w ramach zemsty, z zazdrości, a także jako kara sprowadzana na winowajców.

Na wsiach nie brakowało również rytuałów ochraniających, które miały ustrzec przed klątwami i złymi duchami. Nie zawsze były to długie i skomplikowane inkantacje, na przykład, aby przegnać pecha, wystarczało krzyknąć "A kysz!", na przykład na widok czarnego kota (od dawien dawna utożsamianego z czarownicami).

Co ciekawe, wśród wiejskiej ludności czarownice i złe duchy budziły strach, a jednocześnie sami z chęcią korzystali z para magicznych praktyk. Warto dodać, że w dawnych domostwach gościły również dobre duchy, czy też diabliki, które pomagały gospodarzom, czasem płatając niegroźne figle. Znane były także sposoby na przyciągnięcie czy też usidlenie magicznych istot.

Godzina czarownic, czyli kiedy najlepiej rzucać zaklęcia

Popkultura przyzwyczaiła nas do utożsamiania nocy ze złymi mocami. To właśnie po zmroku przychodził czas, gdy czarownice i demony wychodziły z ukrycia. Przekonanie to panowało także wśród ludności wiejskiej. Do najbardziej magicznych okresów w roku należały przesilenia i równonoce, wtedy granica pomiędzy światami miała być najcieńsza. Natomiast najlepszą porą do "rzucania czarów" była oczywiście północ. Piątkowe i sobotnie wieczory, podobnie jak teraz, często poświęcane były na świętowanie. Domniemane czarownice, zamiast na potańcówki i dyskoteki, miały   udawać się na sabaty, gdzie biesiadowano i praktykowano magię. Jednym z najważniejszych dla wiedźm miejsc była oczywiście Łysa Góra.

Obrządki czterech pór roku

Życie wsi było nierozerwalnie związane ze zmieniającymi się porami roku. Z prawideł rządzących przyrodą i powtarzającego się cyklu życia, czerpano wiedzę o otaczającym świecie. Świadomość, że po ciężkiej zimie, gdy niejednokrotnie brakowało jedzenia, przyjdzie wiosna, a wraz z nią plony, dodawała otuchy i nadziei. Budząca się do życia przyroda była symbolem początku roku, wtedy rozpoczynały się również prace rolne. Czas ten obfitował w przeróżne rytuały i wierzenia. Dobromiła Agiles w swojej książce opisuje wiele praktyk z polskich wsi, które dziś wydawać się mogą co najmniej zaskakujące.

Jako że krąg życia na słowiańskich wsiach odgrywał ogromną rolę, jednym z rytuałów zapewniających urodzajne zbiory, było podkładanie ziół lub zboża z poprzedniego sezonu pod skibę podczas orania. Ten zabieg miał pokazać nowym ziarnom, w jaki sposób mają rosnąć. Magiczne zabiegi przeprowadzano również na zwierzętach. Aby krowy były zdrowe i dawały dużo mleka, należało przed oborą położyć jajko, sól, oraz ostre narzędzie, np. siekierę lub kosę. Kolejnym etapem było okadzenie zwierząt dymem z ogniska, w którym palono zioła poświęcone w okresie Bożego Ciała, czy też Matki Boskiej Zielnej. Zwieńczeniem rytuału było narysowanie na głowach zwierząt znaku krzyża. Miało to odpędzić czarownice, czy też... zazdrosną o mleko sąsiadkę. Pomimo niezadowolenia kościoła dawniej świat magii i istot pozaziemskich, od dobrych duchów, przez demony, czarownice, aż po diabły przenikał się z praktykami religii chrześcijańskiej.  

Mieszkańcy wsi z utęsknieniem wyczekiwali oznak wiosny. Chociaż w popularnym porzekadle czynią ją jaskółki, dawniej na niebie wypatrywano bocianów. Ich pojawienie się przed dawnym świętem Matki Boskiej Wiosennej, które wypadało 25 marca, miało być gwarancją urodzajnego roku. Warto dodać także, że podobnie jak dziś, w starosłowiańskich wierzeniach bocian był symbolem macierzyństwa i ciąży. Uważano też, że wraz z przybyciem bocianów "otwiera się" ziemia, przez co rośliny rosną zdrowe i dorodne.    

Wśród wiosennych praktyk znanych po dziś nie mogło zabraknąć topienia Marzanny, zwanej również Morzanną, Śmiertką, czy Moreną. Rytuał ten przypadał w okolicach równonocy wiosennej. Wykonana ze słomy, wystrojona we wstążki i gałganki kukła była uosobienie, zimy, nieszczęść i chorób. Aby je odpędzić, należało wynieść ją poza wieś, a następnie utopić lub spalić. Uczestnicy orszaku musieli mieć się jednak na baczności. Nieszczęście mogło spaść na wszystkich tych, którzy dotknęli płynącej rzeką kukły, czy też potknęli się w drodze powrotnej do domu. Natomiast, następnego dnia w niektórych rejonach Polski po wsiach wędrowano z maikami, czyli gałązkami sosny lub leszczyny ustrojonymi wstążkami, na których szczycie umieszczano laleczkę. Symbolizowało to nowy cykl obrzędowy, w tym dniu życzono sobie "szczęścia w nowym roku".

Świętom wielkanocnym również towarzyszyło wiele tradycji, co ciekawe niektóre z nich przesunęły się starosłowiańskich zwyczajów związanych z równonocą. Podstawą były wiosenne porządki, przestrzegano także 40-dniowego postu. Po poświęceniu plamy wielkanocnej najczęściej przygotowanej z wierzbowych gałązek należało uderzyć się nią po plecach kilka razy, co miało dać siłę na cały rok. Za pomocą palmy i wody święconej skrapiano także dom i obejście, zapewniało to ochronę przed złymi mocami. Co ciekawe, połknięcie bazi z wierzbowej palmy, miało uchronić przed bólami gardła i dolegliwościami żołądkowymi.

Jeśli chciało się uniknąć chorób i śmierci, w noc z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę należało unikać zabaw i tańców, a nawet zalecano zachowywać się tak jak w okresie żałoby. W Wielką Sobotę przychodził czas na zdobienie pisanek, co niegdyś mogły robić tylko kobiety. Gdy podczas malowania do chaty wszedł jakiś mężczyzna, jajka należało "oczyścić" za pomocą specjalnych zaklęć. W wieczór w Wielką Sobotę przy kościele rozpalano ogniska. Podpalony kawałek drewna niesiono do paleniska w domu, by rozpalić je poświęconym ogniem wielkanocnym, co było symbolem "nowego życia". Święcono także wodę, którą następnie kropiono dom i obejście, dzięki czemu chroniono majątek przed chorobami. Niedziela rano była czasem dzielenia się święconką. Do popularnych zwyczajów należało, zakopywanie poświęconych jajek pod progiem, w celu ochrony przed złem, czy trzykrotnie obchodzenie domu wraz z koszykiem wielkanocnym, aby zapewnić domostwu bezpieczeństwo. W wielkanocny poniedziałek nie tylko oblewano się wodą, ale i wróżono. Często wybierano także młodą dziewczynę, którą strojono w zielone gałązki, a następnie oblewano wodą, co miało zapewnić deszcz i ochronę przed suszą.  

Latem to na wsi intensywny czas pracy. Jednak znalazło się tu także miejsce na praktykowanie magicznych obrządków, przede wszystkim związanych z ochroną zbiorów. Wyjątkowym czasem było, przesilenie letnie, później nazywane Nocą Świętojańską. Palono wówczas sobótki, czyli ogniska, którym towarzyszyły tańce i zabawa. Przechadzano się także z uniesionymi do góry pochodniami, ten zabieg miał sprawić, że plony będą bezpieczne i urodzajne. W tę magiczną noc trzeba było wykąpać się w wodzie, co miało zapewnić zdrowie i urodę. Młode dziewczęta puszczały wianki na wodzie, jeśli któryś z nich zatonął, a jego świeca zgasła, oznaczało to nieszczęście, nieślubne dziecko, czy też staropanieństwo. Tej nocy zbierano także magiczne zioła, które miały chronić przed złą mocą czarownic. Było to między innymi ziele świętojańskie (dziurawiec), mięta, czarny bez, czy ruta. Nie można nie wspomnieć o znanym z baśni kwiecie paproci. Ten, kto go znalazł, miał cieszyć się szczęściem, młodościom, zdrowiem i bogactwem. Według Agiles śmiałek, który chciał go znaleźć, musiał iść nago, tyłem, oraz mieć przy sobie różaniec i wodę święcona - atrybuty odpędzające demony.

Jesienią ludność wiejska zwracała się ku rytuałom ochronnym, które miały odganiać złe duchy. Dymem z palonej palmy wielkanocnej okadzano narzędzia rolnicze. W tym czasie wysiewano także zboża ozime, aby zbiory były obfite, najlepiej było robić to o północy. Ważnym dniem było Święto Zmarłych, wcześniej znane jako Dziady. Według słowiańskich wierzeń w tym czasie dusze zstępowały na ziemię i zasiadały z żyjącymi do posiłku. Wówczas można było dowiedzieć się od nich, jaki los czeka żywych na ziemi. Co ciekawe, mieszkańcy wsi często za dnia uczestniczyli w mszach i odwiedzali groby zmarłych, a nocą, z dala od wścibskich oczu oddawali się nieświętym praktykom. Mawiano także, że ten, kto chce porozmawiać ze zmarłymi, przed snem w nocy Dnia Zadusznego powinien zapalić świecę i przywołać w myślach wybraną osobę, wtedy ta na pewno mu się przyśni. Jesienią obchodzono także Andrzejki, podczas których tak jak obecnie wróżono, odbywało się między innymi popularne po dziś dzień lanie wosku przed dziurkę od klucza.

Najważniejszym okresem podczas trudnych, zimowych miesięcy dla ludności wiejskiej było Boże Narodzenie. Podczas przygotowań przed Wigilią, warto było zwrócić uwagi na magiczne znaki, które zdradzały, jak przebiegnie świętowanie. Szczekanie psa miało być pozytywnym sygnałem, natomiast kracząca wrona zwiastowała kłótnię. Siano pod obrusem, tak jak dziś, miało zapewniać dobrobyt i obfite zbiory. Dość zaskakującym zwyczajem było zjadanie przed posiłkiem czosnku, co miało odpędzać demony, jak można się domyślać, były to wampiry. Niezwykle istotnym daniem w wigilijnym menu była kutia, która stanowiła nie tylko pyszny smakołyk, ale i służyła do wróżenia. Ludność wiejska, nawet w Wigilię, nie zapominała o tym, aby chronić swoje polny. Gdy gospodyni podała na stół gorącą zupę, podczas konsumpcji absolutnie nie można było dmuchać na łyżkę, ponieważ gest ten mógł sprowadzić wiatr, który zdmuchiwał ziarno z pól. Boże Narodzenie oraz Sylwester były także dobrym czasem na przyciągnięcie przyszłego męża, aby tego dokonać, wystarczyło w tym dniu nachylić się nad taflą wody w studni.

Miłosne uroki

Zaklęć dotyczących miłości było wiele, często używano do nich roślin i ziół. Aby zdobyć ukochanego, według dawnych wierzeń wystarczyło młody liść dębu, a następnie przykleić go do południowej ściany domu, jednocześnie wypowiadając specjalne zaklęcie. Panienka, która chciała dowiedzieć się, kto zostanie jej mężem, powinna lewą ręką zerwać garść kłosów, a następnie umieścić je pod poduszką i pójść spać. Dzięki tej praktyce powinien przyśnić jej się wizerunek przyszłego małżonka.

Niektóre zaklęcia miłosne dziś wywołują niemałe obrzydzenie. Zakochany młodzieniec, by zyskać miłość swojej wybranki, mógł natrzeć własnym potem piętkę chleba, a następnie zaserwować ją jej do zjedzenia. Natomiast dziewczyna, która chciała zdobyć serce chłopca, do którego żywiła uczucia, powinna nosić ze sobą zasuszone serce jaskółki, przepiórki, lub poczęstować go proszkiem przygotowanym z kreciego serca. Aby rozkochać w sobie wybranka, można było także napluć mu do lewego buta. Do mniej drastycznych patentów należało podanie obiektowi westchnień wywaru z ziół poświęconych w dniu św. Anny. Zalecano także, aby niepostrzeżenie wrzucić młodzieńcowi za koszulę gałązkę rozmarynu, dzięki czemu w mig miała opętać go miłość.

W okresie Wielkanocy młoda dziewczyna mogła zadeklarować swoje uczucia, darowując chłopcu własnoręcznie namalowaną pisankę. Jeśli ten z chęcią przyjął prezent, oznaczało to deklarację małżeństwa. Imię przyszłego męża można było natomiast poznać, recytując alfabet i jednocześnie kręcąc jabłkiem za ogonek. W zależności od tego, przy której literze się urwał, na tę miało rozpoczynać się imię ukochanego.

Małżeństwo, ciąża i dzieci

Kiedy już wszelkie czary zostały odprawione, a młodzi szczęśliwie znaleźli się na ślubnym kobiercu, przychodził czas na założenie rodziny. Aby już na starcie zapewnić sobie zgodne małżeństwo, młoda para miała zasadzić wspólnie dwa drzewa. Inną gwarancją pomyślności na nowej drodze życia było wystawienie ślubnego wianka na dwór, tak, aby zmoczył go wiosenny deszcz. 

Wśród ludowych wierzeń było wiele sposobów na powiększenie rodziny. Dziewczyna pragnąca zostać matką, musiała pójść nad rzekę w towarzystwie starszej kobiety. Następnie wrzucała do wody podarunek, który miał zamienić się w upragnione niemowlę. Według dawnych wierzeń istniał także sposób na wybranie płci maleństwa, należało modlić się do Matki Boskiej o "syna jak soków, czy też dziewczynkę jak jaskółka". Sposobem na to, aby potomek w przyszłości cieszył się bogactwem, było położenie nowo narodzonego dziecka na odwróconym włosiem do góry baranim kożuchu. Jeśli natomiast rodzice marzyli o mądrości dla swojego malucha, po porodzie trzeba było ususzyć i schować pępowinę, a po siedmiu latach zrobić z niej proszek i podać latorośli do zjedzenia. 

Kobiety w ciąży w dawnych czasach musiały przestrzegać wielu zakazów, które miały zapewnić bezpieczeństwo jej i dziecku. Lista jest naprawdę imponująca, ciężarne miały między innymi powstrzymać się od prac domowych takich jak pranie, mycie okien, czy też ubijanie kapusty. Nie wolno było im obcinać włosów, nosić korali, a nawet krzyżować nóg. Nie mogły chodzić na chrzciny, wesela, czy cmentarz. Wiele obostrzeń dotyczyło także zwierząt. Głaskanie kota mogło skończyć się urodzeniem dziecka z kocią głową, dotknięcie zająca przyczyniało się do powstania zajęczej wargi, a patrzenie na wiewiórkę skutkowało urodzeniem rudego potomka.

Według ludowych porzekadeł na maleńkie dzieci czekał ogrom zagrożeń, od diabłów, przez złe mary, po demony. Dlatego matki chroniły swe pociechy przeróżnymi metodami. Jedną z nich było wkładanie do łóżeczek najmłodszych zajęczych uszu. Zawiązywały także czerwone wstążki na nadgarstkach dzieci, wkładały do kołyski stalowe przedmioty, a także wypowiadały ochronne zaklęcia.

Magia domowego ogniska

Słowiańskimi domami wiejskimi również rządziły liczne prawidła i zakrawające na magię rytuały. Tak naprawdę wszystkie elementy chłopskich chat wraz z gospodarskim obejściem, od progu po sam dach z kominem, posiadały swoją symbolikę i znaczenie. Płot odgradzał nie tylko od sąsiadów i nieproszonych gości, był też miejscem, gdzie umieszczano ochraniające domostwo przedmioty, od podków na szczęście, przez zioła, aż po czosnek na złe demony. Natomiast w czasie suszy, aby sprowadzić deszcz, do płotu należało przywiązać za nogę ropuchę.

Tradycja przenoszenia świeżo zaślubionej małżonki przez próg, aby odgonić pecha, znana, jest nie od dziś. Tak samo, jak przesąd dotyczący witania się przez próg, miało to sprowadzać złe duchy. Na odpędzenie mrocznych sił działało zawieszanie gałązek jałowca, tarniny, czy brzozy. Natomiast kobieta w ciąży, absolutnie nie mogła siadać na progu, ponieważ mogła sprowadzić na siebie ciężki poród. Jednocześnie, czarownice parające się magią, kiedy chciały rzucić urok, pod progiem zakopywały końskie kopyta, czy szczątki zwierząt. Przed złymi mocami domostwa chroniły zawieszone nad drzwiami dziurawiec, bylica, oraz podkowa, po dziś znany symbol szczęścia.

Uważano również, że przez komin do domu mogą wślizgnąć się czarcie moce, przez co należy chronić je odpowiednimi amuletami. Wiele przesądów wiązało się również z lustrami. Rozbite zwierciadło oczywiście zwiastowało nieszczęście. Wierzono również, że dusza tego, który je stłucze, zostanie rozszczepiona.

Magia domowego ogniska

Dawniej na wsiach leczono się domowymi sposobami, a wiele z nich dziś może przyprawić o ciarki. Bólu zęba pozbywano się gwoździem, dłubano w nim do momentu, aż pojawiła się krew, a następnie umieszczano go w pniu drzewa na granicy wsi.

Leczniczych, a nawet magicznych właściwości dopatrywano się w dębach. Ich gałęzie służyły jako amulety, a same drzewa postrzegane były jako miejsca święte. Dlatego gruźlikom zalecano zanurzenie się w mrowisku znajdującym się pod dębem. Chorych leczono także za pomocą okadzania lipowym drewnem, z kolei sok z brzozy miał zapewniać płodność.

Magiczne moce uzdrawiające miały tkwić również w kamieniach. Niektóre chroniły przed urokami, inne powieszone na krzyżach zapobiegały klęskom i nieurodzajom, istniały także takie, które przyłożone do bolących miejsc pomagały na wszelkie dolegliwości. W przypadku uporczywego bólu głowy można było zmówić modlitwę do księżyca.

Chociaż obecnie magiczne praktyki i wierzenia ludowe w większości odeszły w zapomnienie i są jedynie interesującą ciekawostką, niektóre z nich, w mniej lub bardziej zmienionej, formie przetrwały do dziś.

Źródła: Dobromiła Agiles w swojej książce "Ludowe czarownictwo. Magiczne tradycje, praktyki i wierzenia z polskiego folkloru".