Kolej jako środek masowego przewożenia ludzi oraz towarów powstała w XIX wieku, a jej nowoczesnym jak na tamte czasy napędem stała się para. Pokolenia kolejarzy z różnych krajów, umorusanych węglem, dokładały wciąż do kotłów i tak napędzana transportowa machina dotoczyła się do lat 30. zeszłego stulecia. Wtedy to przypadł szczyt popularności parowozów, które w kolejnych dekadach ustąpiły miejsca składom prowadzonym inną trakcją - spalinową czy elektryczną.
Świat rezygnował z lokomotyw parowych, ale w Polsce trzymały się one mocno. PKP odstąpiły od ich użytkowania dopiero w 1992 roku, jako ostatni zarząd kolejowy w Europie. "Koniec obecności parowozów na stalowych szlakach przypadł stosunkowo późno" - nie miał wątpliwości Urząd Transportu Kolejowego w broszurze wydanej cztery lata temu. Jak dodał UTK, wkrótce później do kasacji skierowano pozostałe, będące jeszcze w służbie parowe lokomotywy kolei przemysłowych.
Kłamstwem byłoby jednak stwierdzić, że na naszych szlakach nie spotkamy już żadnego czynnego parowozu - i tu Polska znów okazuje się wyjątkowa na Starym Kontynencie. W wielkopolskim Wolsztynie nadal działa parowozownia, ostatnia w Europie i prawdopodobnie na całym świecie, której tabor obsługuje planowe, pasażerskie połączenia. Planowe, czyli regularne, a nie uruchamiane z powodu jakiegoś święta czy imprezy. Tak, do dziś w naszych kolejowych rozkładach jazdy odnajdziemy takie pociągi.
Podróż w stylu dawnych PKP oferuje samorządowy przewoźnik Koleje Wielkopolskie. W soboty z Wolsztyna - obecnie o 12:38 - w stronę Poznania odjeżdża parowóz ciągnący dwa wagony o charakterystycznym, oliwkowym malowaniu znanym z PRL. Na taką wycieczkę wybrałem się 13 kwietnia. Wtedy Parowozownia Wolsztyn wystawiła parowóz Pt47-65, wyprodukowany w 1949 roku. Błyszcząca, zadbana maszyna przez pół godziny przed odjazdem pozowała na stacji, więc czasu na jej podziwianie było sporo.
Co więcej, kolejarze pozwalają, by wejść na chwilę do miejsca ich pracy w lokomotywie. Wspiąłem się po drabince i przyjrzałem ogromnemu kotłowi z paleniskiem, łańcuchami, wskaźnikami i wieloma pokrętłami; było też miejsce, skąd czerpie się węgiel. Ubrudzenia się czarnym pyłem nie uniknąłem, lecz taka gratka nie zdarza się co dzień. Zwłaszcza, że niewiele brakowało, a ten dokładnie parowóz już by nie istniał. W 1988 roku przeznaczono go "na żyletki", lecz decyzję cofnięto, na co wskazują dane z bazy Ilostan Pojazdów Trakcyjnych.
Głośno gwiżdżący i buchający dymem Pt47-65 jest ostatnią sprawną lokomotywą ze swojej serii, produkowanej w Fabloku w Chrzanowie na przełomie lat 40. i 50. Używano je regularnie niemal do końca Polski ludowej, zwłaszcza na połączeniach pospiesznych. Trasa Wolsztyn-Poznań to jednak relacja regionalna, dlatego historyczny pociąg zatrzymuje się na każdych napotkanych przystankach i stacjach. Przejazd od początku do końca zajmuje nieco ponad dwie godziny.
Niemal wszyscy czekający na odjazd w Wolsztynie byli miłośnikami kolei lub kupili bilety, bo chcieli inaczej niż zwykle spędzić sobotę. Koszt podróży jest taki sam, jak gdyby jechać standardowym dziś na tym szlaku szynobusem Kolei Wielkopolskich - to niecałe 26 złotych za bilet normalny. Stosowane są też wszystkie ulgi i zniżki, chociażby studencka, dla rodzin czy seniorów. Miejsca w wagonach powstałych w 1978 roku we wrocławskim Pafawagu zajmujemy, które chcemy, bo przewoźnik nie stosuje miejscówek.
Możemy więc ulokować się przy otwieranym oknie, przodem lub tyłem do kierunku jazdy. Wnętrze wagonów jest surowe, lecz zadbane i po modernizacji. Niebieskie obicia podwójnych foteli są bardzo wygodne, więc jeśli dźwięki pędzącego parowozu kogoś relaksują, może tam nawet i zasnąć. W pociągu działają toalety, nie ma natomiast gastronomii. Gdy już wszyscy zajęli miejsca, a kierowniczka składu pozamykała drzwi, zaczęła się przygoda.
Nagle - gwizd!
Nagle - świst!
Para - buch!
Koła - w ruch!
Najpierw - powoli - jak żółw - ociężale,
Ruszyła - maszyna - po szynach - ospale,
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi*
*- fragment wiersza "Lokomotywa" Juliana Tuwima
Dotąd wrażenia z jazdy parowozem znałem tylko ze szkolnych wierszyków, piosenek albo opowieści babci, dlatego cieszyłem się niczym dziecko, zerkając przez okno na pędzącego po torze giganta i słysząc jego stukot. Gdy wjeżdżał w zakręt, widziałem też rozszalały wiązar, czyli poziomy, stalowy drąg przenoszący napęd, zamontowany na kołach. Mknący parowóz dawał radość nie tylko pasażerom, ale i przypadkowym ludziom czekającym w autach przed opuszczonymi rogatkami. Niekiedy nawet wychodzili z samochodów, aby nagrać film lub zrobić zdjęcia.
Nie zabrakło również trainspotterów ("łapaczy pociągów"), którzy ustawili się, gdzie tylko się da, by wykonać ładną fotografię dymiącego, 75-letniego "cudeńka". Maszynista gwizdami słał im pozdrowienia, choć niekiedy niełatwo było ich dostrzec. Część kryła się w zakwitłym tego roku przedwcześnie rzepaku, który przepięknie zażółcił wielkopolskie pola. Uroku mijanym krajobrazom dodawała też udana, letnia pogoda, wzbogacał je też wygląd niektórych kolejowych zabudowań, wyciągniętych jakby z innej epoki. Moją uwagę przykuła zwłaszcza drewniano-ceglasta wiata na przystanku Drzymałowo.
Zaskoczeni pociągiem z przeszłości byli nie tylko szoferzy, ale również niektórzy podróżni. Nie wszyscy wsiadający w Rakoniewicach, Grodzisku Wielkopolskim czy Stęszewie wiedzieli o atrakcji, bo na bilecie brakuje informacji o parowozowej obsłudze połączenia. Także stacyjne rozkłady jazdy PKP traktują to połączenie właściwie jak każde inne. Symbol parowej lokomotywy przy sobotnim kursie z 12:38 odnajdujemy za to przy tabeli z godzinami odjazdów na stronie Kolei Wielkopolskich.
Na wspomnianą witrynę prawdopodobnie nie zajrzała starsza pani z niepełnosprawnością, czekająca na pociąg na jednym z przystanków. Do wagonów prowadzą wysokie schodki i nie była w stanie sama po nich się wspiąć - musiały pomóc jej inne osoby. Sprawę utrudniały też dawnego typu drzwi z wajchą, otwierane do wewnątrz. Jak później mówiła, gdyby wiedziała, że akurat do tego kursu delegowane są "tradycyjne" wagony, z pewnością wybrałaby inny, godzinę wcześniej lub później, bo wówczas przy peronie podstawiłby się pojazd niskopodłogowy.
Im bliżej Poznania, tym więcej osób jechało, a przed samą stolicą Wielkopolski zajęte były w zasadzie wszystkie fotele. Na końcowej stacji pociąg ponownie wzbudził sensację, zwłaszcza wtedy, gdy rozpoczęło się manewrowanie. Odłączona od reszty składu ciężka lokomotywa udowodniła, iż potrafi sprawnie się zatrzymać i prędko ruszyć w przeciwnym kierunku. Wtedy też ostatni raz obsypała mnie drobinkami węgla czającymi się w dymie. Jeszcze podczas jazdy, gdy wyglądałem przez okno, po chwili na twarzy miałem już kilka ciemnych punkcików. Mocno wyczuwalny był też zapach "czarnego złota".
Parowóz o 16:00, również tylko w soboty, odjeżdża z Poznania do Wolsztyna. W dni robocze natomiast pociąg retro spotkamy na trasie Wolsztyn (14:14) - lubuski Zbąszynek (15:06) oraz Zbąszynek (15:30) - Wolsztyn (16:16). Parowozownia zastrzegła w komunikacie, że od 20 kwietnia Pt47-65 przechodzi okresowy przegląd. "Na tory wracamy w majówkę" - zapowiedziała.
Prawie 12-tysięczny Wolsztyn szczyci się kolejarskimi tradycjami. Gdy wjeżdżamy do niego pociągiem, wita nas budynek parowozowni (da się ją zwiedzać) i stojące przed nią parowozy. Parowa lokomotywa jest symbolem miejscowości, obrazki z nią spotkamy na szybach, witrynach, a nawet... ulicznych śmietnikach. Do skarbonki lokomotywki pani w okienku z lodami zbiera napiwki, czarny model parowozu stoi natomiast przed restauracyjnym ogródkiem.
W mieście, poza parowozownią, odwiedzić można zespół trzech muzeów: Muzeum Marcina Rożka, Muzeum Dr. Roberta Kocha oraz Skansen Budownictwa Ludowego Zachodniej. Chwilę oddechu złapiemy na odremontowanym rynku, a dłużej wypoczniemy nad Jeziorem Wolsztyńskim. Przez akwen przepływa rzeka Dojca, na jego brzegach utworzono chronione tereny, a w samym Wolsztynie wybudowano molo oraz deptak.