Ich praca wymaga nie tylko ogromnej wiedzy, ale także zdolności radzenia sobie w ekstremalnych warunkach. To praca jedyna w swoim rodzaju - jednocześnie umysłowa i fizyczna. I, jak widać po ostatnich przypadkach w Polsce, niesie ze sobą także ryzyko.
Łukasz Wrycz-Rekowski, członek zespołu ratownictwa medycznego z trójmiejskiej karetki, doskonale zdaje sobie sprawę z wyzwań, które stają przed nim na co dzień. Wspomina, że już pierwszy dyżur był dla niego nadzwyczaj stresujący. Zaczynając od nocnej zmiany w karetce oddalonej od centrum, musiał zmierzyć się z ogromem emocji. - Pamiętam stres związany z rozpoczęciem dyżuru, kolegów, z którymi miałem wtedy zmianę i... to jak o 21.00 zgasili światło, położyli się spać, a ja siedziałem pół nocy naładowany adrenaliną. Tej nocy karetka nie miała żadnego wezwania.
Dla niego nocna cisza była paradoksalnie bardziej niepokojąca, niż sama spodziewana aktywność.
Ostatecznie Łukasz nie pamięta pierwszego wezwania, ale pamięta, kiedy pierwszy raz poczuł wyjątkowo silne emocje. - Było to wezwanie do policjanta, który nieszczęśliwie postrzelił się w głowę podczas czyszczenia broni. Parę godzin wcześniej byliśmy razem na jakiejś interwencji - wspomina.
Tragiczna sytuacja brutalnie uświadomiła mu nie tylko ulotność życia, ale także odpowiedzialność, która spoczywa na jego barkach.
Odpowiedzialność za życie, zdrowie, bezpieczeństwo - to przecież jedne z pierwszych skojarzeń, jakie pojawiają się, gdy myślimy o ekipach z karetek. Tylko jest to odpowiedzialność za to, co cudze, a co z samymi medykami?
- Na początek myślę, że trzeba sobie zadać pytanie, co to jest atak - wyjaśnia Łukasz. - Jeżeli mamy na myśli tylko przemoc fizyczną, to nie zdarza się to tak często, ale o takich przypadkach jest głośno. Natomiast obrażanie, wywieranie presji, "zwalnianie nas z pracy" są na porządku dziennym. Wielokrotnie pacjenci wylewają na nas żale skierowane do organizatorów systemu ochrony zdrowia w Polsce.
Uwaga skupia się na pomaganiu, wszystko po to, by jak najlepiej wykonać swoją pracę, której wagą jest przecież ludzkie życie, jak w takim pośpiechu zmieścić przestrzeń na obronę własną? I jak w obliczu ataku nie przerwać tego, po co się przyjechało?
- Jestem zwolennikiem obrony z pełną stanowczością. Uważam, że mam prawo do tego, żeby odpowiedzieć fizycznie na atak fizyczny. Rozumiem, że obrona musi być adekwatna do ataku, ale te przepisy pisali ludzie, którzy mogli się nad daną sytuacją zastanowić, przeanalizować precedensy w tej kwestii. Nie biorą pod uwagę, że ofiara ma ułamek sekundy na to, żeby podjąć decyzję i trudno w tej sytuacji oszacować, czy uderzenie nie będzie za mocne lub afekt zbyt silny. Ja przyjeżdżam do pacjenta, aby mu pomóc i to przyświeca całemu mojemu działaniu. Jeżeli jestem atakowany, to doprowadzę pacjenta do stanu, w którym JA będę bezpieczny, i będę pomagać mu dalej.
Karetka przyjeżdża, bo potrzebna jest pomoc. Skąd więc biorą się negatywne emocje związane z pojawieniem się wybawienia?
Łukasz uważa, że są trzy główne powody agresji i negatywnego odbioru postępowania medyków przez pacjentów.
Po pierwsze alkohol i inne używki. - Wyzwalają w pacjentach różne emocje. Niektórzy robią się potulni, ale wiele osób staje się agresywnych, wulgarnych. Nadmiernie odważnych. Ludzie po alkoholu mają syndrom nieśmiertelności. Stąd dużo wypadków, ale i negatywnych zachowań.
Po drugie pacjent chce od członków Zespołu Ratownictwa Medycznego informacji od razu, chce wiedzieć, co mu jest. - Nie dając nam szansy, nawet na zbadanie, analizę. To również spotyka się z narastającą frustracją, jeżeli tu i teraz nie potrafimy odpowiedzieć im i znaleźć rozwiązania problemu. Często pacjent lub jego rodzina mają z góry określone oczekiwania, np.: transport do określonego szpitala, czy przyjazd lekarza konkretnej specjalizacji. Nie rozumieją, jak funkcjonuje System Państwowego Ratownictwa Medycznego.
Po trzecie pacjenci, ich bliscy próbują wyegzekwować sobie szybsze "załatwienie" wizyty czy badań "na huki". - Krzyczą, grożą, powołują się na znajomości. I uzyskują efekt, ponieważ personel medyczny ogarnie takich pacjentów szybko, nie dlatego, że się ich boi, tylko żeby mieć spokój, żeby nie podjudzali innych. Błędne koło.
- Dodam tu też łyżkę dziegciu - mówi Łukasz - Zdarzają się w systemie ochrony zdrowia osoby, które potrafią też dać się pacjentowi we znaki. Pacjent musi zrozumieć, że personel medyczny chce dla niego dobrze, niestety nie zawsze będzie to oznaczało, że postąpi tak, jak on to sobie wyobraża. Personel medyczny musi mieć świadomość, że nie każdy pacjent myśli tak jak on. Proste z punktu widzenia ratownika, pielęgniarki czy lekarza funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia może być dla pacjenta nie do przejścia.
- Nie my tworzymy ochronę zdrowia w Polsce, tylko politycy. A oni nie chcą wprowadzić zmian w polityce zdrowotnej, ponieważ efekty będą widoczne o wiele później niż koniec kadencji. Zatem nie ma się czym pochwalić przed wyborcami. Jednorazowe transze pieniędzy, wprowadzane na szybko zmiany powodują tylko chaos i działają odwrotnie.
Co to znaczy niepotrzebnie wezwać karetkę? - zastanawia się nad pytaniem Łukasz. - Wielu ludzi dzwoni na numer alarmowy, ponieważ w inny sposób nie jest w stanie znaleźć dla siebie pomocy. System państwowego ratownictwa medycznego, czyli karetki, oddziały ratunkowe są takim wytrychem, który daje szansę pomóc ludziom, którzy w normalnych warunkach nie są w stanie znaleźć pomocy u lekarza. Nie mówię, że to dobrze, niestety tak to dzisiaj wygląda.
Łukasz zauważa, że duża liczba chorych, do których dzisiaj jeżdżą zespoły ratownictwa medycznego, mogłaby swobodnie uzyskać pomoc u lekarza pierwszego kontaktu, gdyby system był dobrze skonstruowany.
- Co innego, kiedy ktoś wzywa zespół ratownictwa medycznego, informując o sytuacji, która nie miała miejsca. Na przykład dla żartu zgłasza, że coś go boli albo miał wypadek. Zdarzyła mi się sytuacja, że pacjent, do którego przyjechaliśmy, powiedział, że wcale nie ma dolegliwości, ale chciał, żeby go podrzucić, bo mieszkał koło szpitala.
Jeżeli w opinii ratownika pacjent ewidentnie wprowadził dyspozytora medycznego w błąd, wzywając zespół ratownictwa, może dostać mandat tytułem bezprawnego wywołania alarmu. Kodeks Wykroczeń art. 66. Może zostać za to ukarany grzywną do 1500 zł, ograniczeniem wolności lub aresztem.
Łukasz w mediach społecznościowych ma misję szerzenia wiedzy na temat doświadczeń ratownika medycznego. Często też pokazuje, z czym mierzy się na co dzień i zostawia odbiorcę z filozoficznym pytaniem, bo nigdy nie ocenia tego, czy pomoc była potrzebna, czy nie, co też podkreślał w rozmowie.
- Dzisiaj możemy spotkać się z ofiarami różnego rodzaju internetowych challenge'y. Na niejednym oddziale ratunkowym znajduje się również gablota z przedmiotami wyjętymi pacjentom ze szlachetnego zakończenia pleców, chociaż w tym wypadku uważam, że problemem tych pacjentów jest szukanie sposobu zaspokojenia swoich potrzeb "po cichu". Dostępne na rynku zupełnie legalnie są różnego rodzaju gadżety erotyczne, które takie potrzeby mogą zaspokoić w sposób bezpieczny. Niestety ludzie boją się ostracyzmu, gdyby przypadkiem wyszło na jaw, że korzystają z tego rodzaju przedmiotów. To jest ich wielką tragedią. Ze strachu przed wykluczeniem społecznym, trafią w jeszcze gorsze bagno.
"Nierozsądnych" zachowań, kiedy pomoc ratowników okazuje się niezbędna, także nie brakuje.
- Jedna z "ciekawszych" akcji, w jakiej brałem udział, to zgłoszenie "wypadł z okna, 4. piętro". Jechaliśmy do mężczyzny na sygnale parę minut i gdy podjechaliśmy pod blok, coś nam nie grało. Nie było gapiów. Zwykle zbiera się ich dość szybko co najmniej kilkoro. Zaczęliśmy szukać poszkodowanego, dzwonić do dyspozytora. Okazało się, że czeka w domu. Zastanawiałem się z kolegą z zespołu, w jaki sposób po upadku z 4. piętra był w stanie wejść z powrotem do góry. Na miejscu okazało się, że pan stał w oknie, bo je naprawiał. Zachwiał się i wpadł do środka na tapczan. Kurtyna. Był tak wstrząśnięty tym, że mógł spać z wysokości, że żona zadzwoniła na numer alarmowy.
Najbardziej nierozsądne wezwania jednak to te, gdzie ludzie na własne życzenie mają problemy. Kierowcy po alkoholu powodujący wypadki, czy osoby, które podejmują się nierealnych wyzwań.
- Jak w tym powiedzeniu: "Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!" Trudno wskazać jeden, tyle ich było. Ale mam swoje typy. Pierwszy to wezwanie do leżącego mężczyzny, który nie reaguje. Zgłaszająca widzi z daleka, ale boi się podejść. Na miejscu okazuje się, że leży, fakt. Worek liści.
- Kolejne wezwanie to pewnego rodzaju tragikomedia. Młoda kobieta postanowiła odebrać sobie życie i wyskoczyła z balkonu na 7 piętrze. Spadając, zahaczyła paskiem szlafroka o wystające z balkonu jej sąsiadów uchwyty na doniczki z kwiatami. Zawisła za barierką na wysokości 5. piętra. Nic się jej nie stało, została otoczona opieką psychiatryczną i psychologiczną.
Dzieci często rysują ratowników jako superbohaterów z pelerynami, ale nawet superbohater się czegoś boi.
- Czego najbardziej się boję? Że nikt mnie nie zmieni po dyżurze! Ratownicy pracują w wielu różnych miejscach i czasami zmieniają się kaskadowo. Jeden ratownik jedzie z jednej karetki na drugą ten z drugiej na trzecią, a ten z trzeciej na czwartą. Najgorzej, kiedy ten z czwartej zmienia tego z pierwszej. Zupełnie poważnie System Państwowego Ratownictwa Medycznego nie jest aktualnie gotowy na to, aby zatrudnić wszystkich ratowników na umowę o pracę (obecnie lwia część pracuje na kontraktach) lub zrealizować ostatnią propozycję do zmiany w ustawie o Państwowym Ratownictwie Medycznym o rozszerzenie zespołów podstawowych do trzech ratowników. Nas po prostu tylu nie ma. Niemal każdy ratownik w kraju wyrabia co najmniej półtorej do dwóch etatów.
Bardzo lubię swoją pracę. Interesowało mnie to już w liceum, czyli ponad 20 lat temu. Często żartuję, że codziennie czeka mnie nowa przygoda medyczna. Co rusz jestem w centrum najważniejszych wydarzeń w moim mieście. Każdy dzień w pracy jest inny i nie muszę zabierać pracy do domu. Lubię pomagać ludziom. A historii, które noszę w sobie starczyłoby na niejedną książkę.
Łukasz uważa, że profil pacjenta zespołu ratownictwa medycznego zmienił się dzisiaj znacząco. - W mojej ocenie wynika to z większej świadomości o swoim zdrowiu o tym, że pojazdy, którymi podróżujemy, są bardziej bezpieczne lepiej chronią kierowcę i pasażera, w pracy kładziemy większy nacisk na zasady BHP i "work life balance", który również wpływa na koncentrację i zmniejsza ryzyko wystąpienia wypadku.
- Dużo zdarzeń ma miejsce na skutek działania alkoholu lub innych substancji psychoaktywnych - podkreśla Łukasz. - Przecież sprawcy najgłośniejszych wypadków pod wpływem alkoholu lub narkotyków to nie szare myszki pijące ukradkiem w domu tylko na ogół hedoniści, którzy brylują w towarzystwie. Ilu ludzi widzi, że piją, wciągają. Za każdy wypadek, który spowodowali, odpowiedzialni są również ci, którzy nie zareagowali i pozwolili na to, żeby taka osoba wsiadła za kółko.
- Wszystkie osoby, które boją się udzielać pomocy poszkodowanym, boją się, że będą miały kłopoty, chciałbym powiedzieć im jedną rzecz. Bez Was, bez świadków zdarzenia, którzy wyjdą ze swojej strefy komfortu i zadzwonią na numer alarmowy i co najważniejsze zaczną udzielać pomocy poszkodowanym, bez Was nie ma ratownictwa. Wy jesteście najważniejsi w łańcuchu ratowania życia. Zostawiam tu tę myśl.