Wanda pochodziła z rodziny o korzeniach rycerskich, która wywodziła się z Kossocic, będących dziś częścią Krakowa. W XVIII w. jej przodkowie osiedlili się na Podolu, w Korytnej. W otoczeniu parku w stylu angielskim bielił się tam dwór z balkonem podtrzymywanym przez cztery kolumny. To w nim przyszła na świat Wanda Kossecka 26 kwietnia 1887 r. Dwór odziedziczył ojciec Wandy, Antoni Kossecki, a urządziła go ze smakiem jej matka, Stanisława z Zarembów. To o tym domu napisała Zofia Kossak po Rewolucji: "Spalono prześliczną Korytnę Kosseckich, drogą mi jak dom rodzinny, a pełną pamiątek i skarbów, jak stara szkatułka zapachu. Zniszczono - rywalizujące z nią co do bogactwa i cenności zbiorów - Skazińce, niebywale piękne Malinicze, Bujwołowce, Knyszyńce".
W starannie ozdobionym albumie, który rozpoczyna się datą 1 stycznia 1914 r. gdy nic jeszcze nie zapowiada burzy, która ma nadejść. Oto widok zza śnieżnych zasp na częściowo zasłoniętą fasadę wśród drzew. Zdjęcia wykonane przez Stanisławę przedstawiają wnętrza dworu, wspaniałe meble: na nich i wewnątrz nich porcelanowe ozdoby i piękne serwisy, wśród mebli wielkie donice z rododendronami, a na ścianach miniatury i portrety rodowe. Wśród nich są te przedstawiające bohaterów rodzinnych podań: Kosseccy z różnych pokoleń, którzy gotowi byli przelewać krew w wojnach ze Szwedami i Turkami, a później w insurekcji kościuszkowskiej, oraz Makowieccy, przodkowie od strony matki Antoniego. "Był to najmilszy pokój z całego domu", pisała Stanisława we wspomnieniach, "zaciszny i poważny, który mówił do nas oczyma tych z portretów, a nasze oczy odpowiadały im z miłością". Tu konfederat barski Stefan Makowiecki, który bronił się w swoim zamku w Michałówce i na 40 lat trafił na Sybir, obok Piotr Makowiecki, komendant twierdzy w wojnie z Tatarami, który zdobył od nieprzyjaciół wodę pitną w śmiałym wypadzie. Losami Makowieckich mocno inspirował się Henryk Sienkiewicz, który wedle przekazów rodzinnych korzystał z ich archiwum w Michałówce. Efektem była choćby postać płk. Michała Wołodyjowskiego. Ale zakończmy ten wywód, aby czytelnik nie usnął niczym Zagłoba uraczony genealogicznymi opowieściami stolnikowej Makowieckiej.
Wśród takich opowieści dorastała mała Wandusia, przez co patriotyzm był dla niej czymś oczywistym. Towarzyszyło temu wykształcenie artystyczne jako coś równie naturalnego. Matka zaszczepiła w niej wrażliwość na piękno przyrody i nauczyła doceniać rodzimą sztukę. Stanisławę pasjonowało kilimiarstwo i fotografia - oprócz wnętrz uwieczniała otoczenie Korytnej, domowników i prace gospodarcze. To ona nauczyła Wandę obsługi krosna i technik tkania. Stanisława dużo energii poświęcała też swojej kolekcji rękodzieła, gromadząc ludowe wyroby "rusińskie" (dziś powiedzielibyśmy: ukraińskie). Składały się na nią ceramika, pisanki, stroje, tkaniny, odrysowane i odmalowane wzory. Zbierała także polskie szkło, porcelanę i makaty. Oczkiem w głowie były jednak makaty buczackie, kobierce i kilimy (staropolskie i ukraińskie), których zgromadziła ponad pięćdziesiąt. Z tych kolekcji dziś pozostały tylko zdjęcia...
Wanda przyswoiła sobie zatem tajniki kilimiarstwa i nauczyła się doceniać zarówno sztukę "wysoką", jak i ludową, tak polską, jak ukraińską. W pamiętniku, prowadzonym przynajmniej od 1908 r. (po śmierci ojca), odnotowywała swoje przemyślenia i emocje. Zapiski te ukazują niezwykle wrażliwą, oczytaną i uduchowioną osobę o nieco filozoficznym nastawieniu, jednocześnie ambitną i wymagającą. Szczególnie wysoko ustawiła poprzeczkę - intelektualną i moralną - mężczyznom, którzy starali się o rękę niebieskookiej panny z posagiem. Byli odprawiani z kwitkiem, bądź później zrywała z nimi zaręczyny. Jej wielką, nieodwzajemnioną miłością był Jan Tarnowski, również malarz, z którym później założy... wytwórnię kilimiarską.
Chcąc zostać malarką, zapisała się na tzw. Kursy Baranieckiego w Krakowie. Była to jedna z nielicznych, prywatnych szkół tego typu w zaborze austriackim, które w przeciwieństwie do państwowych oferowały kobietom kształcenie w malarstwie i rzeźbie. Z oferty Wyższych Kursów dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego skorzystały tak znane artystki, jak Olga Boznańska, Bronisława Rychter-Janowska czy Olga Niewska.
Następnym krokiem było udanie się do światowej stolicy malarstwa, Paryża. Tu, jak wielu innych młodych artystów z różnych stron świata, zapisała się do prywatnej Académie de la Grande Chaumière, gdzie uczyły czołowe nazwiska: Antoine Bourdelle, Maurice Denis, Fernand Léger, a także wspomniana Boznańska. Wanda skorzystała również z zaproszenia kuzynostwa ze Szwajcarii, by razem z przyjaciółką Zofią Kossak studiować malarstwo w Genewie. Tam doskonaliła swój warsztat pod okiem prof. John-Pierre’a Simoneta w jego prywatnej szkole. Dalsze kształcenie przerwał wybuch I wojny światowej.
Początkowo Wanda wraz z matką ukrywa się przed rosyjskimi żołdakami w powiatowym miasteczku Płoskirowie (dziś: Chmielnicki), gdzie wywożą portrety rodowe i część mebli, zwanych przez Wandę "starymi przyjaciółmi". Ratują również namalowane przez nią dwa małe pejzaże. Wybucha rewolucja październikowa, która w formie rozruchów dociera na Podole i zmiata z powierzchni ziemi dom Stanisławy i Wandy. Muszą ruszać dalej: Antoniny, gdzie odśpiewują "Boże coś Polskę" szwoleżerom por. Feliksa Jaworskiego, następnie Starokonstantynów i w końcu... Zakopane.
Podczas kolejnych przeprowadzek szkicowniki Wandy zapełniają się ołówkowymi portrecikami osób, które dziejowa burza sprowadziła na jej drogę. Wśród dam pojawia się muza Jacka Malczewskiego, słynna "pani Balowa" i Maria Pawlikowska (później -Jasnorzewska). Wszystkie wizerunki panów przedstawiają ich w mundurach, które podczas miłych konwersacji przy ciastkach i herbacie nie pozwalają zapominać, że jest wojna. Sztywne kołnierzyki wojskowych kurtek dodają powagi rysom młodego Aleksandra Dzieduszyckiego, pewnego siebie Adama Heydla, Zygmunta Szatkowskiego (późniejszego męża Zofii Kossak) i Justyna Orzechowskiego.
Również w trudne do odcyfrowania notatki Wandy wkracza co jakiś czas wielka historia. W karty pamiętnika wkrada się przestrach. Panie Kosseckie dowiadują się o dewastacji i przejęciu ich mieszkania z meblami w Płoskirowie. Przynajmniej ich część udaje się Stanisławie osobiście odzyskać, kiedy tereny na krótko znajdą się pod polskim zarządem w 1920 r. Wojsko Polskie proponowało jej transport kolejowy, ale tylko z małym bagażem. Szczęście, że odpowiedziała "Bez mebli nie jadę!", bo pociąg wysadzili bolszewicy.
6 lipca Wanda notuje: "Groźna fala idzie na ojczyznę". Oto świeżo odrodzona Polska jest śmiertelnie zagrożona ze strony bolszewików, idących na Warszawę. "Boli mnie, niepokoi los Polski i wytężonymi oczyma patrzę się w Nią, w jej dzieje (...)". Kiedy do Zakopanego trafiają ranni z bitwy warszawskiej, Wanda odwiedza ich w szpitalu, rozmawia, rozdaje lektury.
O tym, że musiała porzucić malarstwo, zadecydowała nie wojna, a choroba oczu, którą lekarze uważali za dziedziczną i nieuleczalną. Wywoływała bolesny skurcz źrenic przy przesuwaniu spojrzenia z jednej barwy na drugą. Można sobie wyobrazić rozpacz Wandy. Zdecydowała się ograniczyć do projektowania kilimów, co nie wymagało ciągłego obcowania z kontrastującymi kolorami. Na szczęście, po latach choroba minęła.
Zakopane wiąże się z realizacją wielkiego marzenia Wandy: własnej wytwórni kilimów. Firma, którą zakłada w 1920 r. z Janem Tarnowskim, zyskuje miano utworzone od ich nazwisk: Tarkos. Ich działalność przynosi sukcesy: udział w wystawach krajowych i zagranicznych, życzliwe recenzje i prestiżowe nagrody. Najpierw we Włoszech (Monza w 1923 r.), później w warszawskiej Zachęcie (1924), aż w końcu przychodzi ta najważniejsza, na wystawie światowej w Paryżu w 1925 r. Kilimy Kosseckiej, będąc częścią nagrodzonego złotym Grand Prix pawilonu, przyczyniają się do spopularyzowania na świecie polskiego kilimu.
Przeprowadzka z Podola na Podhale, choć w groźnych i przygnębiających okolicznościach, sprawiła, że Wanda znalazła się bliżej głównego nurtu stylu narodowego - głośnej sztuki zakopiańskiej. Epoka art déco nie pozostaje bez wpływu na twórczość artystki. Do motywów roślinnych, zaczerpniętych z dawnych kobierców i ukraińskiego rękodzieła, dołączają geometryczne kształty.
W tym czasie w domu Wandy spotykają się na podwieczorku największe tuzy artystycznego Zakopanego: Karol Szymanowski, Karol i Zofia Stryjeńscy, Tymon Niesiołowski i August Zamoyski. To u niej Witkacy poznaje swoją przyszłą żonę Jadwigę Unrug. Zachował się portret Wandy jego autorstwa, jeden z tych zachowawczych, który dał jej w prezencie.
Drogi Wandy i Tarnowskiego ostatecznie się rozeszły. Była już jednak innym człowiekiem. Na początku lat 30. zakupiła ziemię we wsi Czorsztyn w powiecie nowotarskim i wybudowała tam dom - pracownię kilimiarską. W pełni samodzielna, zaradna, dobra organizatorka, rozwiązała Tarkos i w jego miejsce powołała swoje Warsztaty Spiskie. Szkoli i zatrudnia w nich okoliczne góralki.
Projektując kilim, Kossecka zapełnia numerami siatkę pól o powierzchni 1 cm. Każdy numer jest na stałe przypisany do danego odcienia nitki, a cały kod znajduje się w głowie artystki - nie potrzebuje malować, potrafi bez trudu wyobrazić sobie kompozycję barw. Następnie wystarczy przekazać projekt do realizacji przeszkolonym pracownicom. Stosują wyłącznie naturalne barwniki i korzystają z wody wprost z Dunajca.
Pięknie położny dom, nazwany Korytnianką, wypełniony meblami i obrazami ocalonymi z Korytnej, odtwarzał atmosferę domu kresowego. Był otoczony zaplanowanym i zadbanym ogrodem, a dalej rozciągał się piękny widok na pobliski Dunajec i skałki po drugiej stronie rzeki.
Również ta wytwórnia zajmuje miejsce wśród najważniejszych w kraju. Wanda Kossecka współpracuje z Barbarą Brukalską, przygotowującą projekt wnętrza do polskiego pawilonu na wystawę światową w Paryżu w 1937 r. Otrzymuje tam nagrodę za dywan z wełny niebarwionej o abstrakcyjnym wzorze. Abstrakcja bliższa naturze pojawia się dwa lata później w jej gobelinie, naśladującym skórę zwierzęcą, którym zostaje obity fotel z podnóżkiem - projektu Brukalskiej. W ten sposób Kossecka współtworzy wnętrze na wystawie światowej w Nowym Jorku. Jednak wybucha wojna i nikt w Polsce nie myśli już o nagrodach.
Dom Wandy był ważnym punktem odniesienia regionu. Wśród jej gości w latach 30. znalazła się wdowa po Marszałku, Aleksandra Piłsudska z córką, o czym świadczą ich podpisy w regularnie prowadzonej księdze domu. Po wojnie pisarz Roman Brandstaetter dziękował w niej za "przepiękną poezję zaklętą w polskie kilimy".
Tkalnia nie przerwała pracy pod okupacją, choć wymagało to od Wandy ogromnych zabiegów dyplomatycznych - prezentów dla niemieckich oficjeli. Dzięki temu mogło funkcjonować bezpieczne, oficjalne miejsce pracy chroniące zatrudnione przed wywózką na roboty do Rzeszy. Oprócz tego Korytnianka była przechowalnią dla członków Armii Krajowej i innych ukrywających się, miejscem dożywiania znajomych dzieci. Podobno w jednym szczególnym przypadku - żydowskiej dziewczynki - Wanda chciała ją adoptować. Ostatecznie zagrożonym dzieckiem zaopiekowało się zaprzyjaźnione małżeństwo, co było znacznie rozsądniejszym rozwiązaniem.
Zorganizowana przez Wandę pracownia kilimiarska działała niezależnie od sytuacji społecznej i politycznej. Dawała góralkom fach i pracę, a póki było to możliwe, zdobywała uznanie i nagrody. W czasie okupacji stała się dla wielu osób schronieniem przed terrorem. A gdy nadeszły czasy nacjonalizacji w realiach reżimu komunistycznego, przeobraziła się w Spółdzielnię Kilimiarską, funkcjonującą w ramach Cepelii. Odtąd pod kierunkiem Wandy tkano w Czorsztynie kilimy na eksport - zamówienia szły głównie z krajów skandynawskich.
Pomimo przyjaźni i stałej pomocy okazanej przez Łucję Dyakowską, która wiele lat zajmowała się Korytnianką, dopiero pod koniec życia udało się Wandzie znaleźć bratnią duszę. Wielkim wsparciem okazał się Zygmunt Krasicki, utalentowany muzyk, który jako pracownik Spółdzielni odpowiadał za organizację pracy kilimiarek, a także pomagał w pracach ogrodniczych. Kiedy nagle zmarł, cios był zbyt duży: pięć dni później, 13 grudnia 1955 r. Wanda Kossecka umarła we śnie. Tak spokojnie, że śpiący w nogach ukochany piesek nie obudził się.
Stworzona przez Kossecką pracownia funkcjonowała jeszcze kilkanaście lat po jej śmierci w Czorsztynie, zanim nie została przeniesiona do Nowego Targu. Już budując Korytniankę, Wanda zdawała sobie sprawę, że jej domowi może grozić w przyszłości zagłada. Ze względu na regularne zagrożenie powodziowe w dolinie Dunajca, co jakiś czas powracała idea, by postawić na tej rzece zaporę. Wiązało się to z zalaniem Czorsztyna i drugiej wsi Maniów. Pozostający w rękach rodziny dom służył jeszcze kolejnym pokoleniom, zanim na początku lat 90. nastąpiło jego wywłaszczenie i zajęcie przez imprezujących "inżynierów z hydrobudowy". W 1997 r. Korytnianka znalazła się na dnie Jeziora Czorsztyńskiego.