"Jak daleko sięgam pamięcią, granica między fantazją a rzeczywistością była u mnie zawsze beznadziejnie zamazana. Potrzebowałem niemal całego życia, by zrozumieć, że właśnie w tym tkwi klucz do istoty mojej egzystencji. To zatarcie stało się wprawdzie przyczyną wielu zmartwień, spięć, rozczarowań, a nawet prawdziwych katastrof życiowych, ale również otworzyło przede mną drzwi, które w przeciwnym razie pozostałyby na zawsze zamknięte".
Ten cytat otwiera głośną, autobiografię reżysera "Roman by Polański", napisaną bez mała przed 40 laty, (w 1984 roku), przez 50-letniego wtedy reżysera. Stanowi też klucz do jego filmowej twórczości, przez którą w mniej czy bardziej zakamuflowanej formie, przewijają się echa traumatycznych wydarzeń z jego życia.
Autobiografia powstała siedem lat po ucieczce Polańskiego z Ameryki, po oskarżeniu o gwałt na 13-letniej Samancie Geimer, tuż przed ogłoszeniem werdyktu, który nie zapowiadał się na sprawiedliwy. Pragnący rozgłosu sędzia zamierzał bowiem zrobić na sprawie karierę i odgrażał się, (wbrew ustaleniom), że "wsadzi tego Polaczka do paki na długie lata". Polański na wieść o tym uciekł z Ameryki do Francji. I właśnie to zdarzenie stało się jednym z kluczowych punktów zwrotnych w jego biografii. I choć wina reżysera jest bezdyskusyjna, Samantha Geimer jak wiemy, dawno mu wybaczyła i wciąż podkreśla, że reżyser już odpokutował swój czyn. Ostatnio wręcz bagatelizuje całe zdarzenie. (Pisaliśmy o tym w artykule "Polański ścigany i pożądany. Ale czy winny?").
W Stanach Zjednoczonych sprawa się jednak nie przedawniła. Można zaryzykować stwierdzenie, że Amerykanie wręcz za punkt honoru postawili sobie dopadnięcie reżysera, choć w wielu poważniejszych sprawach, nie wykazują się taką determinacją. Choćby kwestia ścigania zbrodniarzy wojennych. (Patrz: życiorys Michael Karkoca zbrodniarza, prawdopodobnie odpowiedzialnego za masakry w Powstaniu Warszawskim, który spokojnie dożył 100 lat w Minneapolis, nieniepokojony przez sąd).
Gdy w 2003 roku reżyser zdobył Oscara za "Pianistę", nieżyjący już Gene Gutowski, jego przyjaciel i producent powiedział mi w rozmowie: - Ta historia i niespodziewany wyjazd z USA przekreśliły jego hollywoodzką karierę na zawsze. Przed Romanem otwierały się wtedy w Hollywood wielkie perspektywy. Po sukcesie "Rosemary Baby" i "Chinatown" wszyscy chcieli z nim pracować.
Trudno o większą "karę" dla filmowca. Polański dźwigał już wtedy balast makabrycznych przeżyć, z których najstraszniejsze wydarzyło się osiem lat wcześniej. W tragicznych okolicznościach stracił wówczas piękną żonę - aktorkę Sharon Tate i ich nienarodzone dziecko. Zamordowana w drastyczny sposób wraz z przyjaciółmi przez bandę Charlesa Mansona w 9. miesiącu ciąży, obudziła w nim poczucie nieuchronności straty, które zawsze już miało mu towarzyszyć. To była powtórka z traumatycznego dzieciństwa, do którego w twórczości powrócił tylko raz - w "Pianiście".
Jeśli ktoś spróbowałby zarzucić Polańskiemu, że niektóre zdarzenia z jego filmów są surrealistyczne, powinien poznać historię jego życia. Wybitna amerykańska krytyczka, Pauline Kael napisała: "Gdyby uznany scenarzysta przedstawił szefom wytwórni projekt, oparty na historii życia Romana Polańskiego, odrzuciliby go jako zbyt nieprawdopodobny, by można w niego uwierzyć".
Cudownie ocalony
Przyszły reżyser urodził się w Paryżu 18 sierpnia 1933 roku. Jego prawdziwe nazwisko to Raymond Liebling. Po wojnie, na prośbę drugiej żony, ojciec zmienił je na Polański. Chłopiec nienawidził swojego imienia (wołano na niego "Remo", bo miało brzmieć z francuska) i od najmłodszych lat kazał nazywać się Romkiem.
W wieku trzech lat wraz z rodzicami przeprowadził się do Krakowa. Zapamiętał stojącą na biurku ojca maszynę do pisania Underwood, dzięki której poznał alfabet. W autobiografii pisze: "Na szczęście, bo z przedszkola wylali mnie pierwszego dnia po przyjęciu, za to, że powiedziałem do koleżanki »pocałuj mnie w dupę«".
Po wybuchu wojny cała rodzina trafiła do krakowskiego getta. Mama była w zaawansowanej ciąży, gdy odesłano ją do Auschwitz. Zginęła w komorze gazowej. Nigdy o tym publicznie nie wspominał, do czasu realizacji dokumentu "Roman Polański. Moje życie", który jest rejestracją rozmowy reżysera z jego przyjacielem Andrew Braunsbergiem. W domu reżysera w Gstaad.
W dniu likwidacji getta 10-letni Romek był świadkiem aresztowania ojca, który zdążył go wypchnąć i kazał uciekać. Tatę zabrano do obozu w Mauthausen. Przeżył. Chłopca, który nie wyglądał na Żyda, miał jasne włosy i całkiem niearyjskie rysy, udało się ukryć. Robiły to trzy kolejne polskie rodziny - Wilków, Putków i Buchałów. Wiele lat później, gdy Steven Spielberg zaproponował mu wyreżyserowanie "Listy Schindlera", Polański odmówił. Uznał, że krakowskie getto to dla niego temat zbyt osobisty. Na adaptację "Pianisty" Szpilmana zdecydował się dekadę później - tu materiał pozwalał mu zachować dystans.
Mały Romek był bystrym, ciekawym świata dzieckiem. Choć pisano "Tylko świnie siedzą w kinie", nie potrafił odmówić sobie filmów, mimo że były paskudne. W czasie wojny tylko niemieckie. Już wtedy fascynowały go ruchome obrazy. Najbardziej te mroczne.
Po wojnie odnalazł go ojciec. W 1947 został członkiem zespołu Radiowa Gromadka prowadzonego przez słynną Marię Biliżankę. Postanowił zostać aktorem. Jego najważniejszą rolą okazał się pastuszek Wania w "Synu pułku" Walentina Katajewa, wystawionym przez Biliżankę. Na studia aktorskie ani do warszawskiej, ani do krakowskiej szkoły go jednak nie przyjęto, uzasadniając to "brakiem warunków".
Do tego, by zdawał na reżyserię, namówił go świetny filmowiec i pedagog Antoni Bohdziewicz. W 1954 roku Polański rozpoczął studia na wydziale reżyserii w łódzkiej Filmówce, gdzie wyróżniał się od początku.
Stowarzyszenie Amerykańskich Producentów Filmowych wymienia go w pierwszej dziesiątce reżyserów wszech czasów. Poczynając od debiutanckiego "Noża w wodzie", zawsze robił kino uniwersalne, czytelne dla wszystkich. W czasach gdy w Polsce od artystów oczekiwano kultywowania narodowych obsesji, jego filmy obywały się bez ideologicznej podbudowy.
Już w etiudach widać było zręby niepowtarzalnego stylu i motywy, które wypełniły całą jego twórczość. "Dwaj ludzie z szafą" są obrazem polskiego społeczeństwa, w którym pod maską konwenansów czają się podłe instynkty. Przyniosły mu pierwsze międzynarodowe laury - w San Francisco i Amsterdamie.
Od początku uchodził za specjalistę od tajemnic ludzkiej duszy i umysłu. Już "Nóż w wodzie" (1962) był opowieścią o tajemnicy, choć fabuła osnuta była wokół rywalizacji dwóch samców o kobietę. To jeden z ulubionych motywów Polańskiego. Napisanie scenariusza - do spółki z Jerzym Skolimowskim, zajęło cztery noce, bo piątego dnia rano ten ostatni zdawał egzamin na reżyserię. To on wymyślił, że akcja rozgrywać się ma w ciągu jednego dnia.
"Nóż w wodzie" jak wiadomo okazał się pierwszym polskim filmem nominowanym do Oscara, a rywalizację przegrał z "Osiem i pół" Federico Felliniego. Pojawił się na polskich ekranach w aurze skandalu, tak bardzo odbiegał od produkowanych wówczas filmów. Został bardzo źle przyjęty przez władze, a reżimowi krytycy pisali o hołdowaniu "wartościom zgniłego kapitalizmu". Ostro skrytykował go sam Władysław Gomułka, oskarżając o "malkontenctwo i czarnowidztwo". Na Zachodzie odczytano obraz jako opowieść o.. kompleksie Edypa.
Na studiach Polański zdążył ożenić się po raz pierwszy z piękną Basią Kwiatkowską, która jednak po roli w zachodnim filmie zakochała się we włoskim filmowcu i zażądała rozwodu.
Polański zdecydował się wtedy wyemigrować z Polski.
Wyjazd z kraju okazał się błogosławieństwem dla kariery nieprzeciętnie uzdolnionego filmowca. W 1965 Polański zrealizował w Wielkiej Brytanii świetny "Wstręt" z 22-letnią Catherine Deneuve, ukazujący schizofreniczny rozpad osobowości dziewczyny. Rok później powstała "Matnia", jeden z filmów, które sam reżyser bardzo lubi. To obraz czerpiący z teatru absurdu spod znaku Ionesco i Becketta. Film został uhonorowany Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie. Coraz wyraźniej było widać, że jego bohaterowie żyją w izolacji od świata, nierozumiani i nieszczęśliwi.
W 1967 roku nieoczekiwanie nawet dla samego siebie Polański nakręcił horror komediowy "Nieustraszeni pogromcy wampirów" z udziałem zjawiskowej Amerykanki Sharon Tate, która niebawem została jego żoną. Po ślubie para przeniosła się do USA, a Hollywood otworzyło szeroko drzwi przed artystą zza żelaznej kurtyny. W dodatku wyróżnionym już nominacją do Oscara.
Zamieszkali w wypatrzonym przez Sharon malowniczym domu na Cielo Drive 10050. To było małżeństwo otwarte, choć Sharon marzyła o tradycyjnym związku. Godziła się jednak na jego warunki. "Mamy dobry układ. Roman mnie okłamuje, a ja udaję, że mu wierzę" - wyznała kiedyś. Po latach Polański napisał, że nigdy żadna inna kobieta, nie dawała mu takiego poczucia wolności.
Niebawem na podstawie głośnej powieści Iry Levina reżyser zaczął kręcić "Dziecko Rosemary", jeden z najdoskonalszych horrorów w historii kina. Mająca grać główną rolę Jane Fonda odrzuciła ją, ale Mia Farrow okazała się wymarzoną Rosemary. Znamy ten obraz wszyscy. Mia gra kobietę w ciąży, która podejrzewa, że sąsiedzi są satanistami, a mąż spiskuje z nimi w imię sukcesu zawodowego. W przeciwieństwie do literackiego pierwowzoru reżyser dopuszczał interpretację, że bohaterka popadła w obłęd.
Nie mógł wtedy wiedzieć, że zostanie oskarżony o satanizm, a dzieło stanie się przyczynkiem do tragedii.
"Dziecko Rosemary" zrobiło furorę. Reżyser wyjechał do Londynu, gdzie pracował już nad kolejnym obrazem. Nigdy go jednak nie dokończył. W Los Angele, pod opieką przyjaciół została jego piękna żona w zaawansowanej ciąży.
Był 8 sierpnia 1969 roku. Sharon Tate, wschodząca gwiazda kina wraz z grupą przyjaciół wróciła do domu przed północą. Niebawem na teren posesji na Cielo Drive weszła trójka młodych ludzi: Tex Watson, Patricia Krenwinkel, Susan Aktins. Czwarta - Lindy Kasabian czekała w samochodzie. Najpierw zamordowali strażnika posesji. Po wejściu do domu troje przyjaciół Sharon spędzili do salonu i związali jednym sznurem. Wszyscy zginęli od ciosów zadanych nożem. Atkins wyznała później, że Sharon próbowała błagać: "Dajcie mi dwa tygodnie, a potem mnie zabijecie. Pozwólcie tylko żyć dziecku". Jej prośby przyniosły odwrotny skutek. Atkins zadała jej szesnaście ciosów nożem, z czego pięć okazało się śmiertelnych.
Ta zbrodnia na zawsze zmieniła fabrykę snów. Zamknęła bezpowrotnie okres jej beztroski. Nie mając winnych, Ameryka uznała, że ofiary same są winowajcami i same ściągnęły na siebie tragedię. Ruszyła seria chorych teorii, wedle których powodem zbrodni miały być filmy, jakie nakręcił Polański - zwłaszcza "Dziecko Rosemary". Reżyser wraz z zamordowaną żoną i przyjaciółmi uznani zostali za satanistów. Hollywood ogarnęła zbiorowa psychoza. Ludzie instalowali alarmy i wynajmowali ochronę. Inni kupowali broń.
Pogrzeb Sharon nie skończył koszmaru, przez jaki musiał przejść Roman Polański. Obok zamordowanej żony pochował ich nienarodzone dziecko, chłopca, który otrzymał imiona po obu dziadkach - Paul Richard. Czy miał déjà vu, grzebiąc zmasakrowane ciało swojej młodej, pięknej żony? Z tej traumy reżyser nie otrząsnął się już nigdy. Rzucił się w pracę.
- Polański ma w sobie silną wizję śmierci i smutku, ale ponieważ ma także niesamowitą energię, taką siłę roboczą, pragnienie robienia niezwykłych rzeczy, zwycięża - mówi w głośnym filmie Mariny Zenovich "Roman Polański. Ścigany i pożądany" przyjaciel reżysera Pierre-Andre Boutang.
W 1979 roku dziesięć lat po tych tragicznych wydarzeniach Roman Polański zrealizował film "Tess" i opatrzył go dedykacją: "Dla Sharon". Podczas ostatniego wspólnego wieczoru z mężem w Londynie Tate czytała bowiem "Tessę d'Urberville" Thomasa Hardy'ego. Wyjeżdżając, rzuciła w przelocie: "Przeczytaj, to świetny materiał na nasz nowy wspólny film".
Do tamtych wydarzeń Polański publicznie nigdy nie wracał. Jedynie w autobiografii wyznał, że jego życie dzieli się na dwa etapy: przed i po tragedii. Pracował bez przerwy. W 1973 roku powstało słynne "Chinatown" z Jackiem Nicholsonem i Faye Dunaway w rolach głównych. Obraz zajmuje drugą pozycję na liście najwybitniejszych filmów kryminalnych wszech czasów.
Egzystencjalna opowieść detektywistyczna w klimacie kina noir, to bardziej rzecz o tym, kim jesteśmy niż kryminał. Poza mistrzowską reżyserią Polańskiego film może poszczycić się jednym z najdoskonalszych scenariuszy w historii kina, Roberta Towne'a, wielką rolą Jacka Nicholsona i wielkim tematem: kruchość dobrych intencji w złym świecie. Sam Polański dołożył do niego sporą dawkę melancholii, czyniąc go jeszcze lepszym.
Po nim powstał mroczny thriller psychologiczny "Lokator", w którym reżyser sam zagrał główną rolę. Oto imigrant wprowadza się do mieszkania, w którym poprzednia lokatorka popełniła samobójstwo. Z czasem zaczyna nabierać przeświadczenia, że sąsiedzi spiskują przeciwko niemu.
W 1977 roku wydarzyło się to, o czym wiemy: reżyser został aresztowany za wykorzystanie, podczas sesji zdjęciowej dla Vogu’a", nastoletniej Geimer w posesji Jacka Nicholsona. Wiemy też, że sędzia Laurence Rittenband, złamał prawo, odrzucając uzgodnioną ugodę, pod wpływem publikacji w brukowcach. Polański uciekł do Paryża, a jego kariera w Hollywood skończyła się na zawsze, o czym wtedy jeszcze nie wiedział.
Nie przestał jednak pracować jak szalony. Powstały m.in. wspomniana "Tess" i świetny "Frantic" nazywany filmem hitchcockowskim, z Harrisonem Fordem i nieznaną wtedy Emmanuelle Seigner w rolach głównych. To był punkt zwrotny w karierze 22-letniej wówczas Seigner, która zawdzięcza ją w dużej mierze mężowi. Polański w sumie obsadził ją w sześciu filmach, z których najgłośniejszym, prezentującym w całej krasie jej urodę był erotyczny melodramat "Gorzkie gody". Scenariusz filmu powstał na podstawie skandalizującej prozy Pascala Brucknera, pod tym tytułem. W 1989 roku młodsza 33 lata od reżysera Emmanuelle została jego trzecią żoną i matką dwójki ich dzieci - 30-letniej dziś Morgan i 25 - letniego Elvisa.
Małżeństwo okazało się udane, Emmanuelle jak lwica broni jej zdaniem skrzywdzonego przez opinię publiczną i branżę męża, a dzieci poszły w ślady rodziców.
W 2002 roku Roman Polański nareszcie trafił na książkę, którą od pierwszej chwili chciał zaadaptować, by rozliczyć się z traumatycznym dzieciństwem, śmiercią bliskich i Holocaustem. Był urzeczony suchymi relacjami Władysława Szpilmana, wybitnego pianisty żydowskiego pochodzenia, który przeżył piekło getta, ucieczkę, Powstanie Warszawskie i cudem uszedł z życiem.
Film nagrodzono najpierw Złotą Palmą w Cannes, a potem trzema Oscarami - dla Polańskiego za reżyserię, dla Ronalda Harwoode’a za scenariusz adaptowany, oraz dla Adriana Brody’ego za rolę Szpilmana. Ponoć zaledwie 10 głosami przegrał z musicalem "Chicago", który odebrał Oscara dla najlepszego filmu.
Gdy uczestnicząc wówczas w oscarowej gali, zapytałam w wywiadzie Harwoode’a o współpracę z Polańskim, odpowiedział: "Roman szukał historii, różnej od tego, co znamy z wojennej martyrologii. Film miał być pozbawiony sentymentalizmu, który charakteryzuje opowieści o wielkim cierpieniu. Polański bał się skojarzeń z jego własną historią. (...) Sam dopisał do opowieści Szpilmana mnóstwo scen, które przez całe życie nosił w sobie. Na przykład scenę, gdy w getcie oficer niemiecki strzela do kobiety, a ona pada podcięta - jak worek kartofli. Musiał zobaczyć na ekranie to, co sam zapamiętał".
Tyle nieżyjący już Ronald Harwood. "Pianista" zaskoczył widzów powściągliwością. Tym razem reżyser zrezygnował z finezyjnych pomysłów formalnych na rzecz tradycyjnego sposobu opowiadania, o co zresztą, niektórzy mieli żal, nazywając film "akademickim". To jednak obraz w pełni spełniony, głęboko poruszający. Polański przyznał, że to najważniejszy film w jego karierze i gdyby na jego grobie miało leżeć którykolwiek z jego dzieł, byłby to "Pianista".
Powrót do traumatycznych wspomnień dzieciństwa Polański niezwykle przeżył. Gene Gutowski opowiadał, że po odebraniu Złotej Palmy w Cannes reżyser zamknął się w swoim pokoju i głośno rozpłakał. Gdy na scenie Kodak Theatre kilka miesięcy później ogłaszano Oscara dla niego za reżyserię, publiczność w większości złożona z członków Amerykańskiej Akademii Filmowej wstała z miejsc i wiwatowała. Oscara w jego imieniu odebrał Harrison Ford. Żadna ze statuetek od dawna nie wzbudziła takiego aplauzu. Byłam tam i oglądałam to na żywo.
W 2018 ta sama Akademia na fali ruchu #MeToo bez mrugnięcia okiem wyrzuciła go ze swojego grona, razem z Billem Cosbym oskarżonym przez kilkanaście kobiet i skazanym. Nadchodziły nowe czasy. Dwa lata później to samo uczyniła Francuska Akademia Filmowa. Ale sprawa Samanthy Geimer dopadła po latach ponownie Polańskiego już znacznie wcześniej, bo w 2009 roku. Reżyser pojawił się wtedy na festiwalu filmowym w Zurychu, w Szwajcarii, by odebrać przyznaną mu za całokształt twórczości nagrodę. Choć do Szwajcarii jeździł od lat, a w Gstaad ma nawet dom, tym razem na lotnisku czekała na niego policja. Aresztowano go na mocy podpisanej z Ameryką umowy o ekstradycji. Polański trafił do więzienia, zanosiło się na to, że zostanie odesłany za ocean. Potem więzienie zamieniono na areszt domowy w jego willi Milky Way. Tan właśnie kończył kolejny film - "Autora widmo" według powieści Roberta Harrisa, będąc tak samo osaczony przez media, jak jego bohater. Uwolniono go, rezygnując ostatecznie z ekstradycji do USA, latem 2010 roku.
Dwie dekady XXI wieku to dla Polańskiego wyjątkowo trudny czas. I nie zmieni tego seria prestiżowych nagród.
W 2010 roku "Autor widmo" zgarnął sześć Europejskich Nagród Filmowych, w tym dla najlepszego filmu i za reżyserię. Polityczny thriller o ghostwriterze (Ewan McGregor), w trybie nagłym piszącym wspomnienia byłego premiera Wielkiej Brytanii, który, oskarżony o stosowanie tortur wobec islamistów, schronił się w Stanach Zjednoczonych, podbił Europę. Najpierw zdobył Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinale, a później aż sześć Europejskich Nagród Filmowych.
Potem kolejno powstawały obrazy bardziej kameralne: "Rzeź" i "Wenus w futrze", "Prawdziwa historia", a wreszcie, w 2019 roku, "Oficer i szpieg" o sprawie Alfreda Dreyfusa, francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia, który w 1894 roku został niesłusznie oskarżony o zdradę na rzecz Niemiec i skazany na dożywocie. Film zdobył Srebrnego Lwa na festiwalu w Wenecji, ale dziennikarze byli oburzeni, gdy Polański, porównywał się w wypowiedziach do swojego bohatera - ofiary nagonki. Zwłaszcza że do "sprawy Samanthy Geimer" doszły kolejne - następne kobiety oskarżyły reżysera o wykorzystanie przed laty. Polański kategorycznie zaprzecza wszystkim oskarżeniom, ale atmosfera wokół reżysera wciąż gęstnieje.
Do tego stopnia, że po raz pierwszy Francuzi stojący dotąd murem za mieszkającym od dekad w Paryżu reżyserem, również się od niego odwrócili.
Po raz pierwszy zdarzyło się, że nie znalazł się we Francji nikt chętny do zainwestowania w najnowszy film Polańskiego "The Palace", który ostatecznie jest czesko-szwajcarsko-polską koprodukcją. Zdezerterowali też francuscy aktorzy, choć gwiazd w nim nie brakuje. W "The Palace" zagrali w nim m.in.: legendarny John Cleese - członek grupy Monty Pythona, francuska gwiazda Fanny Ardant oraz aktor hollywoodzki Mickey Rourke.
Scenariusz Polański napisał wspólnie z Jerzym Skolimowskim i Ewą Piaskowską, a swoją premierę obraz będzie miał już za kilka dni na festiwalu w Wenecji. "The Palace" to czarna komedia o nierównościach klasowych. Akcja filmu rozgrywa się w pałacu w Gstaad, w Sylwestra 1999 roku. Tym razem jednak pomny protestów, jakie towarzyszyły obrazowi "Oficer i szpieg" dyrektor Alberto Barbera umieścił film poza konkursem, na pokazie specjalnym. Ale i tak jeśli reżyser zawita do Wenecji, zapewne chętnych do protestowania nie zabraknie.
Ostracyzm wokół Polańskiego staje się coraz większym problemem także dla kariery 90-letniego reżysera, bo nowy film ma kłopoty z dystrybucją i na razie został kupiony tylko do kilku krajów. Nie wiadomo, czy trafi do kin we Francji, mimo że "Oficer i szpieg" był kasowym sukcesem, i nic nie słychać o jego losach w krajach anglojęzycznych. Najbardziej zaskakujące jest jednak to, że wciąż nie wiemy nic także o polskiej dystrybucji, mimo że PISF film współfinansował.
Poczucie odosobnienia polskiego reżysera pogłębia też fakt, że odeszli już niemal wszyscy jego przyjaciele, z którymi łączyła go wspólnota losów, jak reżyser Janusz Morgenstern czy wspomniany Gene Gutowski. Ludzie, którzy bronili go do samego końca, mimo że jego czyn jest nie do obrony. Podobnie jak żona Emmanuelle Seigner i sama Samantha Geimer wszyscy oni podkreślali, że reżyser dawno odpokutował swoją winę. Sytuację zaogniają dodatkowo wspomniane oskarżenia kobiet z przeszłości reżysera, choć nie odbył się żaden proces, podczas którego reżyser mógłby się bronić. Wydaje się, że najcelniej obecną atmosferę wokół Polańskiego oddaje tytuł wydanej przed rokiem książki Seigner "Życie ogarnięte przez pożar", nawet jeśli jest ona przekonującą obroną męża.
Czy Roman Polański zdoła jeszcze kiedyś ten pożar ugasić?