Reklama

"O tym miejscu nikt nie wie", to "ukryta perełka, ale zdradzę ci, jak tam dojść", lista "10 koniecznych do odwiedzenia restauracji" - takie hasła krzyczą z każdej strony, gdy "internet zorientuje się", że planujemy wyjazd. Zachwyceni kadrami zaznaczamy punkty na mapie i tylko według nich się poruszamy, żeby zdążyć wszędzie, odhaczyć, sprawdzić, przekonać się.

A potem bolesne rozczarowanie, bo miejsce okazuje się brudniejsze, mniej cukierkowe i urocze, niż to, które widzieliśmy na czyimś wspomnieniu. Jednak, skoro już tam dotarliśmy, z jakiegoś powodu często powtarzamy schemat, naginając rzeczywistość i wyrzucając z niej to, co brzydkie... jednocześnie to, co prawdziwe.

Reklama

Instagram kontra rzeczywistość. Instagram ALBO rzeczywistość? A co jeśli da się to połączyć, ruszając własnymi ścieżkami po nowe "idealne kadry?"

Marrakesz Instagramem stoi

Po kupnie biletów lotniczych i zarezerwowaniu noclegu, spacerze po wirtualnych mapach, tiktokowy algorytm szaleje, podsyłając nam coraz to nowe perełki konieczne do odwiedzenia. Przed lotem do Marrakeszu mój telefon płonął od pięknych ujęć tego miasta, najlepszych restauracji, ukrytych zakamarków, o których wydawało się, że wiedzieli jedynie nieliczni.

Lista została utworzona, plan zwiedzania i wizja najpiękniejszych kadrów oparty na screenach w telefonie także - kobaltowa ściana, charakterystyczne wzory, ogrody z fontannami.

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością nastąpiło w sobotni poranek, kiedy wyszliśmy z osiedla prosto na wyschniętą rzekę... śmieci. Zaraz obok rozłożyło się wielkie targowisko, na którym podobne śmieci - w naszym rozumieniu - sprzedawano. Kawałki starych telefonów, połamane piloty do telewizorów, fragmenty kabli.

Drugie, chwilę później, gdy dotarliśmy do znanego z relacji muzeum i ogrodów YSL - przed wejściem tłum ludzi większy niż na Krupówkach. I to tłum zupełnie inaczej wyglądający, niż ten z ulic samego Marrakeszu. Kolejka przypominała modowy wybieg - tłum, w przeciwieństwie do nas - był doskonale przygotowany - wystylizowany, jak na wybiegi mody i... z biletami. 

Zrezygnowaliśmy z założeniem, że przyjdziemy odpowiednio wcześnie dnia następnego lub kupimy bilety przez aplikację. Zmiana planów szybko wepchnęła naszą małą grupę w labirynt uliczek starego miasta. Celem był obiad w jednej z polecanych przez instagramerów lokalizacji - nie tylko "pyszne" jedzenie, ale czarujący wystrój do zaprezentowania na zdjęciach.

Czy rozczarowanie było wielkie? Nie, kafelki były, zielona oaza wewnątrz także, nawet zapowiadane żółwie kręciły się między stolikami. Tylko coś nie do końca zagrało z napuszoną atmosferą, ale tego przecież na relacjach nie widać, masy turystów walczących o stoliki także. Gdy przynieśli potrawę, zatęskniłam za zjedzoną dzień wcześniej lokalną "bułą" wśród tłumu mieszkańców.

To była ostatnia viralowa miejscówka, którą zdecydowaliśmy się odwiedzić. Dopieszczone kafelkowe ściany w drogich (jak na tamten rejon) turystycznych atrakcjach, przy których stały kolejki osób pozujących do identycznych zdęć, zamieniliśmy na nie mniej piękne obrazki, ale ignorowane przez influencerów.

Reszta wycieczki poległa na smakowaniu tego, co Marrakesz ma do zaoferowania, poza identycznymi, powtarzalnymi kadrami. I trzeba przyznać, że nie mogliśmy podjąć lepszej decyzji, bo zderzenie z tym, co prawdziwe nauczyło nas wiele o mieście i ludziach tam żyjących.

Gimnastyka i tłum znika

Skoro we wszystkich polecanych marokańskich atrakcjach są takie tłumy, jakim cudem na Instagramie czy Tiktoku obserwujemy "puste kadry". Tutaj polecam prześledzenie zestawień "kontra rzeczywistość". Sytuacja oczywiście nie dotyczy jedynie Marrakeszu.

Kobieta siedząca na huśtawce w powiewającej sukni, modelka-amatorka w uroczej pozie na tle atrakcyjnej kolorystyczne ściany, czy romantyczne ujęcie zakochanej pary w słynnej bramie - za każdym razem wydaje się, że to bardzo indywidualne doświadczenie.

Tymczasem zwykle za fotografem (lub ustawionym na statywie smartfonem) stoi długa kolejka ludzi, czekających na swój moment.

Jeśli zwyczaj czekania nie działa w danym miejscu, tylko tłum kręci się, zaburzając wizję obrazu idealnego, zaczyna się gimnastyka, ustawianie, wyczekiwanie momentu, czasem sekund, by inni zniknęli z pola widzenia.

A jeśli i to nie przynosi efektu, kołem ratunkowym są programy graficznie i sztuczna inteligencja - wystarczy kilka ruchów palcem po ekranie, by pozbyć się niechcianych obiektów na zdjęciu.

W krajach azjatyckich powstała cała gałąź lokalnego biznesu, wyspecjalizowana w fotografowaniu turystów ich telefonami. Od koordynacji kolejek, po wypożyczalnie balowych sukienek powiewających na wietrze. Przecież nikt nie wszedłby do dżungli w kreacji... a może?

Przebieranki na ulicy

Styczeń, Akropol ateński. W Polsce zima, w stolicy Grecji około 16 stopni, słońce i... zaburzający temperaturę chłodny wiatr. Gęsia skórka zupełnie jednak nie przeszkadzała grupie przepięknych Azjatek w kusych sukienkach - na przesiąkniętych historią zboczach trwała amatorska sesja zdjęciowa.

Obok sterty zrzuconych przed momentem ubrań przybierały pozy, wymieniając się kolejno smartfonami. Scenka trwała około 15 minut, po czym wróciły do puchowych kurtek, dresowych spodni założonych byle jak i poszły szukać kolejnego idealnego tła, na którym wieczorowa kreacja prezentowała się wystarczająco dobrze.

Greckie ruiny zapewne zostaną odhaczone na instagramowym profilu, serduszka będą się zgadzać. Być może jednak ktoś zapyta w komentarzu, jak wdrapać się pod Partenon w szpilkach. Nikt nie wie, że w czasie pomiędzy ujęciami nie wyglądają tak idealnie.

To tylko zabawa. Jest wiele influencerek, które pokazują, jak przygotowują się do takiego kadru - przebierają się dla kilku ujęć w balowe kreacje, a potem szybko wracają do tego, co wygodne.

Czy takie kreowanie sztucznej rzeczywistości jest złe? Nie, ale ma negatywne konsekwencje. W końcu ze swoimi zdjęciami można zrobić wiele - to tylko wizja artysty. Problem zaczyna się, gdy rośnie liczba obserwatorów wierzących, że wszystko, co influencer pokazuje, jest prawdą. Modyfikowanie otoczenia nie rożni się wcale od nakładania filtrów poprawiających urodę.

Ludzie mają tylko szczupłe sylwetki... a wakacyjny świat jest rajem. Problem śmieci i plastiku, to ściema, "pani X wrzuciła zdjęcia z plaży i nie ma tam ani jednej butelki".

Walka o czyste ujęcie

Pozować tak, posprzątać już niekoniecznie. Agnieszka Kołodziejska, prezenterka z radia ZET znana także jako @kolodka_z_radia jest zapaloną podróżniczką, która chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami. Obserwatorzy cenią ją między innymi za to, że nie koloruje świata, pokazuje go takim, jaki jest.

- Zauważyłam, że bez względu na miejsce - Czy to jest Bombaj, czyli duże, bogate i piękne miasto, miasto bardziej chaotyczne, jak Kalkuta, czy to są wyspy Andamany, na które Indusi bardzo chętnie latają na wakacje - bez względu na miejsce, w którym jesteśmy w Indiach, można zauważyć jedną wspólną rzecz -  mieszkańcy kochają pozowane sesje zdjęciowe - wspomina Agnieszka.

I o ile w Bombaju to jest dosyć naturalne - jest to miasto, gdzie można wybrać ładne miejsca, ładne tło, piękne kolonialne budynki - o tyle bardzo mnie zaskoczyło, że Indusi wybierali miejsca najgorsze, najbrzydsze. W życiu nie zrobiłabym sobie tam pozowanego zdjęcia z myślą, żeby to wrzucić potem w media społecznościowe, czyli np. z plaży, na którą właśnie może wyrzuciło tonę śmieci.

I nie mówimy o zdjęciach, których celem jest pokazanie rzeczywistości, a np. romantycznej lub rodzinnej sesji nad wodą.

- Andamany nie są najczystszymi wyspami. Sytuacja tam jest dramatyczna i serce mnie bolało, kiedy to widziałam. Wiadomo, że w zależności, z której strony wyspy i w jakim czasie tam jesteśmy, morze wyrzuca śmieci na plażę albo nie. Akurat trafiłam na moment, kiedy nie było najczyściej. Trafiłam na krótkim odcinku na cztery pary Indusów, które razem z profesjonalnym fotografem uprawiały prawdziwą gimnastykę - ustawiali się w nienaturalnych pozach, dwoili i troili, by nieczystości nie było w kadrze. Męczyli się strasznie, a łatwiej przecież było te śmieci posprzątać, oczyścić fotografowany fragment.

Śmieci to problem globalny, zderzamy się z tym zwłaszcza podczas dalekich podróży, gdy natykamy się na całkiem europejskie etykiety na odległych plażach. Trend idealizowania rzeczywistości, zwłaszcza na "zdjęciach z wakacji" puszczanych w internetowy obieg każe nam ten obraz maskować.

- Dziś każdy, kto na Instagramie pokazuje zdjęcia z wakacji, jest podróżnikiem, nie rzadko poucza innych - zauważa Agnieszka. - Zastanawiam się, dlaczego ci wszyscy ludzie, którzy tak bardzo chcą pokazywać świat i być takimi influencerami podróżniczymi, nie pokazują tej drugiej strony, która zawsze jest.

Nie byłam jeszcze w takim miejscu na świecie, gdzie wszędzie byłoby czysto i pięknie. Nawet jak wchodziłam na Kerinci, najwyższy wulkan w Indonezji, wydawałoby się miejsce dziewicze, to w okolicy, gdzie się robi przystanek , śpi się w namiotach, jest potworny syf, cała masa śmieci. Ale tego influencerzy już nie pokazują. Nie mam pojęcia dlaczego, czy wstydzą się, że przyjechali w takie miejsce i teraz ktoś ich będzie osądzał, pojawi się lawina komentarzy, "oj, wypoczywasz w takim syfie", zamiast zachwytów?

Agnieszka podkreśla, że nie ma takiego rejonu na świecie, gdzie wszystko jest idealnie. Wspomina Malediwy, tak chętnie odwiedzane w ostatnim czasie przez internetowych celebrytów. Na relacjach oczywiście turkusowe fale i beztroskie podróże pastelowymi rowerami po pomostach.

- Jeżeli ktoś sobie wyobraża, że Malediwy to jest wyłącznie raj z błękitną wodą i czyściutkim piaskiem, to jest w dużym błędzie. Widziałam metry kwadratowe śmieci pływające w miejscach, z których startują łódki. Podobnie jest na Sri Lance i w Tajlandii. Bali to jest jeden wielki śmietnik, a ludzie pokazują wyłącznie zdjęcia pięknych miejsc. Naprawdę mało kto pokazuje te gigantyczne plaże pełne brudu.

Agnieszka podkreśla, że przecież to jest też część naszego świata i odsłanianie prawdy, nie zniechęca do jego odkrywania.

Śmietnik poza kadrem... poza zasięgiem!

Śmieci, to nie jest problem tych miejsc, gdzie zalegają. To problem nas wszystkich.

- Jeżeli zdarzy się, że zobaczymy w mediach społecznościowych zdjęcia śmieci, najczęściej rzuca złe światło na mieszkańców, a zwykle to nie jest ich wina. Niestety przyczynia się to do błędnej oceny takiego miejsca przez nas, siedzących przed telefonami i "scrolującymi" social media. Pojawia się myśl", jakie flejtuchy tam mieszkają, a to niezupełnie jest tak. Na wyspach jest kłopot ze śmieciami, w biedniejszych krajach ludzie naprawdę nie mają co z nimi zrobić.

- Wyobraźmy sobie, że wyprodukowaliśmy 60-litrowy worek śmieci przez dwa dni, co wcale nie jest trudne, i nie mamy gdzie go wyrzucić. Nie ma wywozu śmieci, nikt nie przyjedzie go odebrać.

Prawda jest taka, że prędzej czy później trzeba go gdzieś zostawić i tak powstają góry kolejnych worków. Dodatkowo takie "rarytasy" zostają rozgrzebywane przez zwierzęta, roznoszone po okolicy. A co z przyjezdnymi? Przecież to "nie ich problem", bo są tu tylko na chwilę.

- Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, w których to turyści zostawiali śmieci i nie sprzątali. Tego już nikt nie pokazuje, tylko pozostaje wrażenie, że to mieszkańcy danego miejsca są flejtuchami i nie dbają o swoje otoczenie. Wszyscy musimy pochylić się nad tym tematem i to naprawdę solidnie przemyśleć.

Neapol z brudną łatką

Neapol w poetyckich opisach określany jest miastem tak pięknym, że po nim nie ma nic więcej. Dziś, żeby dostrzec to piękno, trzeba go zrozumieć. Oczywiście, powstają w Neapolu zapierające dech w piersiach kadry, widoki są nieziemskie, ale jeśli kogoś te obrazki zaprowadzą na ulice starego miasta, może przeżyć prawdziwy szok.

- Instagramowa miejscówka? Może jedynie stacja metra w Toledo - wspomina wizytę Ola - ogrom śmieci na ulicach, narkomani, jeszcze więcej śmieci, obdarte ściany kamienic i znowu śmieci - miasto zachwyciło ją jedynie lokalnym street foodem, a odwiedziła te miejsca, które znała ze zdjęć, chociażby bliźniaczkę mediolańskiej galerii Wiktora Emanuela II. - Chyba jest w wiecznym remoncie z rusztowaniami na posadzkach, czego w kadrze jedna z influencerek oczywiście nie złapała.

Na miejscu faktycznie zastaje nas tylko ta rzeczywistość, co nie znaczy, że nie ma swojego uroku. Nieczystości po psach, owszem są, jak w każdym innym włoskim miasteczku - niektórzy sprzątają, inni nie tak jak w Polsce. Tylko sytuacja inaczej wygląda na trawnikach, które są prawie przy każdej rodzimej ulicy, a kamiennych ścieżkach, gdzie nieczystości jednak nie mają szansy wsiąknąć w ziemię.

Co do samych śmieci, minęły czasy wielkich neapolitańskich protestów, kiedy góry worków zalegały w każdym możliwym miejscu. Śmieci zniknęły, ale wrażenie brudnego miasta pozostało. I tutaj zatrzymałabym się na haśle "ma to swój urok". Bo czym byłby Neapol, bez swojego zamiłowania do gromadzenia wszystkiego wszędzie?

Mieszkańcy popadli w manię ozdabiania ulic, uliczek, zakamarków... problem (albo i nie problem) polega na tym, że ozdobą staje się dosłownie wszystko błękitna reklamówka w barwach ulubionej drużyny? Dlaczego nie zawiązać jej na balkonie jak kokardkę. Tylko ta kokardka, dalej jest plastikową reklamówką, której świeży błękit przykryje osad po spalinach, kurz spływający z deszczem, i tym podobne. Zawiązana raz, prawdopodobnie będzie tak powiewać przez lata, aż zauważy ją przechodzący turysta i pomyśli: ale tu syf.

Dodatkowo wysoka zabudowa i balkony z zadaszeniami (a każde inne) skierowanymi do siebie, zabierają światło, przez co ulice wydają się bardziej mroczne. Razem z milionem dość tandetnych dekoracji na wszystkim i wszędzie - chorągiewek, plansz związanych z piłkarską drużyną, kapliczek ze sztucznymi kwiatami na każdym rogu, tworzą obraz... niesamowitego gustu mieszkańców. I albo się to zrozumie i pokocha, albo... wyrzuci z kadru.

Rolki kontra album wspomnień

Na rolkach w social mediach prawdziwą rzeczywistość pokazujemy coraz częściej, zdjęcia jednak wolimy pozostawić "czyste". Powody rozumie Kasia, fotografka i graficzka, która kilka miesięcy w roku spędza w krajach chętnie odwiedzanych przez influencerów.

- Dlaczego nie pokazujemy też tego prawdziwego pełnego spektrum doznań? Nie wrzucamy rzeczywistości, chcemy ładne kadry, ładne kolory i ładne pozy, starannie wybrane. Z wakacji, z życia, z codzienności . A codzienność ma i smutek, i szarość, i nudę, a bez tego kolory nie mają potem tak silnego nasycenia.

- Sama tego nie robię, ale mogłabym wrzucić zdjęcia śmieci na plaży, bo one tam są. Wrzucam jednak obrazek, jak spaceruję w kapelusiku po skałkach o zachodzie słońca. Chcę przekazać wybrany, przyjemny wycinek, ale nie rzeczywistość, skupiam się na tym, jak tego otoczenia doświadczam. Ostatnio natknęliśmy się na instagramowy hotel obok targu rybnego - strasznie śmierdziało, a dookoła był ogrom śmieci. Hotel miał gości - lokalnych i spoza Maroko, ale właściciele nie zadbali o to, jak wygląda okolica, w tym przylegająca do niego plaża - może to dla nich wcale nie jest brzydkie? Bo brzydota jest równie subiektywna tak jak piękno. Ale my to wymazujemy z kadru. My spoza Maroko.

Wrzucimy jako ciekawostkę, nakręcimy rolkę, napiszemy tekst, zatrzymamy w pamięci... ale nie wpuścimy tego na swoją ściankę na Instagramie.