- Ze względu na skryty tryb życia wilka, spotkanie z nim w lesie wciąż należy do rzadkości. Takie kontakty to naprawdę incydentalne przypadki - odpiera argumenty PZŁ Piotr Otrębski, rzecznik Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. - Nie siejmy paniki - apeluje.
Występowanie wilka w lasach jest naturalne, co - jak przekonuje Otrębski - wcale jeszcze nie oznacza, że będący na grzybobraniu babcia z wnuczkiem są zagrożeni i zostaną pożarci.
Zanim w 1998 r. wilka szarego (łac. Canis lupus) objęto ochroną, był tępiony jako szkodnik. Od 1955 r. wypłacano nawet nagrody za jego zabicie. Trudno się więc dziwić, że 20 lat później wilk został wytępiony niemal do nogi.
Obecnie polowanie na wilki jest całkowicie zakazane. Dopuszcza się jedynie odstrzały osobników chorych, niebezpiecznych lub atakujących stada. By jednak padł strzał, zgodę musi wydać Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska. W ciągu ostatnich 12 lat wydał ją 75 razy, zezwolił na odstrzał 188 osobników. Nie oznacza to jednak, że tyle wilków zlikwidowano. Według danych GDOŚ wyeliminowano 51 tych zwierząt. Były to przeważnie hybrydy lub osobniki chore, które w równym stopniu zagrażały zwierzętom hodowlanym, jak i własnemu gatunkowi.
Ścisła ochrona sprawiła, że populacja wilka w Polsce odbudowała się i dziś występuje on w niemal każdym większym kompleksie leśnym. Dokładną liczbę trudno jest jednak ustalić. - Ze względu na tryb życia i pokonywanie ogromnych odległości przez wilki, może się zdarzyć, że jeden osobnik zostanie policzony kilka razy lub wcale - przyznaje Piotr Otrębski.
GDOŚ zauważa, że w 2020 r. zgłoszono do Głównego Urzędu Statystycznego 3530 osobników. Myśliwi mają własne szacunki i mówią o jeszcze większej liczbie, choć nie podają konkretnie jakiej. - Liczebność wilków bytujących na terenie Polski w informacjach przekazywanych przez organizacje pozarządowe jest na pewno znacznie zaniżona w stosunku do stanu faktycznego - przekonuje Dominik Szary, rzecznik Polskiego Związku Łowieckiego.
Populacja wilka najpewniej zbliżona jest do tej, którą podaje Generalny Inspektorat Ochrony Środowiska, ustawowo odpowiedzialny za monitoring środowiska, w tym liczebność gatunków chronionych. Szacunki ustalone przez GIOŚ Polska zgłasza również oficjalnie do Komisji Europejskiej - w 2020 r. było to ok. 2000 osobników.
Dwa tysiące osobników, to dużo czy mało? - Z biologicznego punktu widzenia zagęszczenie populacji wilka w poszczególnych kompleksach leśnych jest regulowane głównie przez dostarczanie pokarmu. Jeżeli tam jest dużo saren, jeleni i dzików, to też i przyrost populacji może być większy, a tak naprawdę większa przeżywalność szczeniąt. Każdy wilczy rodzic stara się, żeby swoje potomstwo nakarmić, ale nie wszystkie szczenięta przeżyją, jeżeli on nie dostarczy pokarmu - tłumaczy dr Robert Mysłajek, wiceprezes Stowarzyszenia dla Natury "Wilk".
Jego zdaniem nie ma więc potrzeby wchodzenia ze strzelbą, żeby obniżać liczebność wilków. - To jest też niebezpieczne dlatego, że wilki żyją w grupach rodzinnych, gdyby zabić któregoś z tych rozmnażających się osobników, to ta grupa się rozpada. Te młodociane osobniki jeszcze dobrze nienauczone, jak polować na dzikie ofiary, mogą poszukiwać ofiar łatwiejszych, pojawiać się bliżej zabudowań. To taki behawioralny aspekt tego odstrzału, który pod wieloma względami psuje to, w jaki sposób wilki się w środowisku zachowują. To też trzeba bać pod uwagę.
Prosi też, by do medialnych doniesień podchodzić bardzo ostrożnie (o atakach na ludzi i zwierzęta), podobnie jak do słów reprezentanta PZŁ o liczebności i zagrożeniu. - Dlatego że oni podają wszelkie możliwe argumenty, żeby tylko doprowadzić do tego, by na wilki można było polować. Jedyny tak naprawdę argument, który przedstawiają myśliwi jest taki, że wilki polują na zwierzynę, którą oni sami chcieliby pozyskać. Czyli wilki są dla nich konkurentem w środowisku - mówi naukowiec.
Myśliwi - zdaniem wiceprezesa Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" - przedstawiają takie wyliczenia, że jelenie, sarny i dziki zjedzone przez wilki to są dla nich straty ekonomiczne, a konkretnie dla poszczególnych kół łowieckiech. - To jest argument fałszywy, gdyż zgodnie z polskim prawem, a konkretnie ustawą Prawo łowieckie, dzikie zwierzęta występujące w środowisku nie należą do Polskiego Związku Łowieckiego. One należą do Skarbu Państwa. Myśliwy właścicielem zwierzęcia staje się dopiero, jak je upoluje, a nawet i to nie do końca, bo musi je oddać do skupu i ewentualnie kupić sobie to mięso - wyjaśnia Mysłajek.
Przypomina, że to my, jako społeczeństwo, jesteśmy właścicielami dzikich zwierząt. - I to my decydujemy o tym, czy ono - sarna lub jeleń - ma być naturalnym pokarmem drapieżnika, bo to może być wilk albo ryś, czy też pozwalamy jakiejś uprzywilejowanej grupie 140 tys. osób (rzesza myśliwych należących do PZŁ - red.) na to, żeby w ramach swojego hobby tę sarnę i tego jelenia zabijali.
1 marca w lesie na pograniczu Brzozowa na Podkarpaciu wilki miały zaatakować dwóch pilarzy. Jeden z nich relacjonował, że dwa wilki zaszły go od przodu, a trzeci od tyłu. Zaatakowanemu z pomocą ruszył kolega. Obaj włączyli piły spalinowe i odganiali się nimi od zwierząt. Całe zajście miało trwać kilkanaście minut.
Tuż po incydencie burmistrz Brzozowa wystąpił do Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska z wnioskiem o udzielenie zgody na odstrzał wilków na terenie gminy. Podobne zdarzenia miały bowiem mieć miejsce nie po raz pierwszy.
W sierpniu wilk miał się rzucić na grzybiarza w jednym z podlubelskich lasów. Mężczyzna oświadczył, że zdołał odgonić drapieżnika i skryć się w samochodzie. Informację o zdarzeniu władze gminy przekazały Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Lublinie, gdyż nie był to pierwszy taki przypadek. Wcześniej podobne relacje przedstawiło kilka kobiet, które zbierały w lesie jagody. Takie doniesienia zawsze traktowane są jednak z dużą ostrożnością.
W październiku do napaści wilków miało dojść w innej części kraju. W Lututowie w woj. łódzkim przypuściły atak na bydło gospodarskie. Burmistrz zalecił mieszkańcom zachowanie ostrożności. Nie potwierdzono jednak, czy za atakiem stały rzeczywiście wilki, hybrydy czy zdziczałe psy.
Po incydencie z pilarzami GDOŚ wydał zgodę na odstrzał wilków. - Ustalono, że wilki dopuściły się bezpośredniego kontaktu z ludźmi, nie płoszyły się na dźwięk pił mechanicznych - informował wówczas rzecznik GDOŚ.
Podkreślił, że "było to zachowanie nienaturalne dla wilków, mogące świadczyć o zaburzeniach".
- Dodatkowo, w czasie wizji terenowej doszło do kolejnego bliskiego kontaktu z wilkami, które - podobnie jak w przypadku poprzedniego zdarzenia - nie wykazywały żadnego lęku przed ludźmi, pomimo obecności dużego grona osób i pracy maszyn leśnych w pobliżu - powiedział Otrębski.
- To były młode wilki, a to niestety właśnie takie młode osobniki bywają zuchwałe, bo nie są jeszcze nauczone wilczego zachowania - powiedział Otrębski. - Nie mają odpowiednich nawyków, które sprzyjają zachowaniu dystansu.
- Jeśli mamy przypadki - bardzo rzadkie - bliskiego, potencjalnie niebezpiecznego kontaktu z człowiekiem, to zwykle okazuje się jednak, że to osobniki zaburzone: z powodu chorób lub innych przyczyn, np. zginęli rodzice (potrąceni przez samochody lub skłusowani).
- Takie wilki nie mają wyrobionego lęku przed ludźmi. Tak było w przypadku Brzozowa. Tam ta trudna decyzja (o odstrzale) została wydana z ciężkim sercem - zapewniał.
- Nie zawsze też bliskie spotkanie z wilkiem musi oznaczać zaburzenie wilka lub zagrożenie. Wilk jest żywą istotą i też ma prawo na przykład zabłądzić - dodał rzecznik GDOŚ.
Inaczej na sprawę odstrzału wilków patrzą przedstawiciele Polskiego Związku Łowieckiego. Na początku roku Łowczy Krajowy Paweł Lisiak ocenił, że "na dłuższą metę nie można dobra jednego gatunku zwierząt przedkładać nad pozostałymi, a wilk to duży drapieżnik, który w wyraźnym stopniu oddziałuje na populacje innych zwierząt". W stanowisku PZŁ Łowczy uznał także, iż populacja wilków już dawno przekroczyła poziom uzasadniający "zrównoważone gospodarowanie" jej liczebnością.
- Nadrzędną wartością, która powinna przyświecać wszystkim działaniom związanym z szeroko rozumianym zarządzaniem zasobami przyrodniczymi, jest potrzeba zachowania bioróżnorodności. Bez względu na sympatie czy emocje towarzyszące niektórym gatunkom zwierząt dziko żyjących. Tak też należy rozumieć cytowaną wyżej wypowiedź - oznajmił rzecznik PZŁ Dominik Szary, zapytany o to, czy Związek podtrzymuje stanowisko z marca 2021 r., czy też może coś się w nim zmieniło.
Myśliwi mogą jednak zapomnieć o tym, że - jak chciałby Łowczy Krajowy - przejmą "kontrolę nad liczebnością wilków przez odstrzał".
Rzecznik GDOŚ podkreślił, że w ogóle nie ma rozmów dotyczących zniesienia ochrony, czego chciałby PZŁ. - W tym kierunku nie idziemy - zapewnił Otrębski.
Dodał, że nawet pojedyncze zgody na odstrzał wydawane są w sytuacjach naprawdę absolutnie ostatecznych, po dokonaniu analiz i konsultacji z ekspertami. Tak właśnie było w przypadku Brzozowa i ataku na pilarzy. - Tak naprawdę celem ochrony jest ochrona populacji, a nie pojedynczych osobników.
Przedstawiciel Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" potwierdza. - Oczywiście mogą zdarzyć się jakieś ekstremalne sytuacje, bo wilki zachorują, co ułatwia zbliżanie do ludzi. Mamy w Polsce przypadki wilków zakażonych świerzbowcem. Ten pasożyt powoduje, że drapieżniki tracą siły, sierść, mają strupy na skórze, nie są w stanie polować, więc zbliżają się do zabudowań. Zdarzało się, że wchodziły do nich, żeby się ogrzać. W ludziach od razu wzbudza to przerażenie, gdy duży drapieżnik przebywa w sąsiedztwie człowieka, ale tak naprawdę to ta istota szuka jakieś ciepłej kryjówki. Zazwyczaj te wilki poddawano eutanazji - przyznaje dr Mysłajek.
Piotr Otrębski przypomniał, że przed objęciem wilków ścisłą ochroną gatunkową znano je głównie z bajki o Czerwonym Kapturku. - W tego typu opowieściach wilk występuje w postaci archetypicznej, jako ten złoczyńca.
Dlatego teraz, kiedy ich populacja rzeczywiście zaczęła rosnąć, a wilk bywa widywany w swoim środowisku, zaczął budzić trwogę. - Tymczasem las jest jego naturalnym miejscem bytowania, siedliskiem.
Podkreślić należy, że w latach 2002-2020 w całej Europie nie było ani jednego ataku wilka na człowieka ze skutkiem śmiertelnym.
- Śledzimy wszystkie doniesienia medialne - potwierdza Otrębski, pytany o obecność wilka w świadomości społecznej.
Zdaniem przyrodników większość tych doniesień jest niewątpliwie przesadzona. - Widać wyraźnie, że wilk jest przedstawiany w sposób tendencyjny. To znaczy, że media niejednokrotnie demonizują wilka. Podawane informacje o rzekomych atakach są niesprawdzane - mówi Otrębski.
W ten sposób rośnie napięcie na linii człowiek-wilk, poruszenie w lokalnej społeczności.
- Wilki z natury nie zbliżają się do ludzi. Musi wystąpić szereg zjawisk, które doprowadzają do sytuacji kontaktu wilka z człowiekiem - wyjaśnia rzecznik GDOŚ.
Podobnego zdania jest dr Robert Mysłajek. - Socjotechnika, można powiedzieć obrzydzanie przeciwnika. To jest coś, co działa na umysł ludzki. Jesteśmy podatni na argument, że jakieś zwierzę może być niebezpieczne. To rzecz zrozumiała, każdy z nas ostrożnie podchodzi do zagrożeń, których nie zna, a wilków najczęściej nie znamy.
- Badam wilki od 25 lat, odławiam je też do badań, uwalniam z wnyków, czy ratuję z kolizji samochodowych, i nigdy mnie żadna przykrość ze strony wilka nie spotkała. Ze strony ludzi wielokrotnie. Można powiedzieć, że z mojej życiowej perspektywy, to akurat nie wilki są najbardziej niebezpieczne - przekonuje wiceprezes Stowarzyszenia dla Natury "Wilk".
- Prawdopodobieństwo, że coś w środowisku nam się stanie ze strony przyrody jest o wiele mniejsze niż to, że jakiś inny człowiek będzie dla nas zagrożeniem - ocenia Mysłajek. - W lesie największym zagrożeniem będą kleszcze, komary i tego typu istoty, a nie duże ssaki drapieżne. Nawet prawdopodobieństwo uderzenia piorunem jest wyższe niż to, że nas jakiś wilk zaatakuje.
Naukowiec zwraca również uwagę na inny aspekt obecności wilka w otaczających nas lasach. - Drapieżnictwo wilków traktować można w kategoriach usług ekosystemowych, tj. dostarczanych przez środowisko człowiekowi.
Dr Mysłajek dodaje, że to można bardzo łatwo wycenić, choćby dlatego że wilki i rysie są w stanie polować na zwierzęta w bardziej efektywny sposób niż myśliwi. - One selekcjonują ofiary w ten sposób, że zabijają te osobniki, które są łatwiejsze do upolowania, a wśród tych łatwiejszych są najczęściej takie niezbyt zdrowe. Wilki mają też ciekawą cechę, one łatwo i szybko wyszukują zwierzęta, które są martwe.
To w przypadku padłych dzików jest szczególnie użyteczne, gdy walczymy obecnie z ASF, afrykańskim pomorem świń, a wektorem jego przenoszenia jest właśnie dzik. - Dziki często umierają. Martwych osobników poszukują leśnicy, rolnicy i pracownicy parków narodowych. To ogromne, kosztowne akcje, a i tak nie są oni w stanie dotrzeć do wszystkich martwych sztuk. Tymczasem drapieżniki robią to bardzo skutecznie - wyjaśnia przyrodnik.
Wilki zjadają padłe zwierzęta i te nie są już później rezerwuarem choroby. - Jak wilki przetrawią takie mięso i wydalą, to w odchodach - co wynika z ostatnich badań - już tego ASF nie ma. To jest taka fajna ich rola, takiego sprzątacza środowiskowego. Oczywiście, wilki nie są jedynymi zwierzętami, które to robią, ale są bardzo skuteczne - stwierdza dr Mysłajek.
Drapieżniki generalnie zjadają inne zwierzęta, w związku z tym one też ograniczają liczebność tych zwierząt. - Mówi się, że rolnicy nie lubią wilków, to trzeba dopytać, którzy rolnicy. Ci, którzy mają owce i krowy, oczywiście tak. Natomiast ci, którzy mają uprawy, to są zadowoleni - zauważa przyrodnik. - To, że wilki polują na dziki i dużych roślinożerców, które buszują w kukurydzy, to dla rolnika jest to błogosławieństwo.
- Będąc kiedyś u rolnika, który mieszka na skraju Borów Tucholskich, a sam zresztą był myśliwym, mówił, że jest wkurzony na jedno z nadleśnictw, które jest ośrodkiem hodowli zwierzyny, i ciągle wypuszcza daniele, bo one wchodzą ogromnymi stadami na uprawy i mu je niszczą - opowiada dr Mysłajek.
Rzecznik GDOŚ podkreśla natomiast, że utrzymanie ścisłej ochrony gatunkowej wilka będzie trudne bez akceptacji społecznej, zwłaszcza ze strony osób mieszkających w pobliżu lasów, czy też hodowców.
- Dlatego hodowcy zwierząt otoczeni są przez państwo troską, wyposażani w akcesoria, które pomagają im zabezpieczyć się przed atakami, mają też prawo występować z wnioskami o odszkodowania. Takie odszkodowania naprawdę w ogromnej większości przypadków są wypłacane. W interesie państwa jest to, żeby hodowcy nie czuli się stratni w przypadku ataków wilka na hodowlę, żeby wiedzieli, że zawsze mogą liczyć na odszkodowanie, pod warunkiem, że swoje hodowle mają zabezpieczone w sposób wskazany w przepisach - wyjaśnił Piotr Otrębski.