Reklama

Sprzedała 170 milionów płyt i jako pierwsza w historii z krajów Beneluxu zdobyła platynową. Jej największe przeboje, wśród nich: "Gigi Amoroso", "Tiamo" czy "Parole, parole" zupełnie się nie zestarzały i wciąż słuchają ich miliony. Według sondażu francuskiego dziennika "Le Monde" to właśnie ona - urodzona w Egipcie piękność o włoskich korzeniach - Iolanda Gigliotti - Dalida,  wraz z Charles'em de Gaulle'em wywarła największy wpływ na życie Francuzów. Sam De Gaulle ją jako jedyną artystkę muzyki, odznaczył Medalem Prezydenta Republiki.

Od miesięcy we Francji, która stała się ojczyzną Dalidy z wyboru, odbywają się liczne koncerty i spektakle poświęcone artystce w 90. rocznicę urodzin. Hołd jej pamięci oddają także Włosi i Egipcjanie. Ona sama przez całe życie legitymowała się zresztą trzema obywatelstwami - egipskim, włoskim i oczywiście francuskim. O Dalidzie pamięta również Polska - świetny recital Justyny Bacz - piosenkarki, autorki tekstów i muzyki "Dalida. Pieśń miłości" wciąż cieszy się wielkim powodzeniem.

Reklama

Niedawno do sieci trafił niezwykły dokument telewizji ARTE Françoisa Chaumonta "Orlando i Dalida", bratnie dusze". Orlando to pseudonim młodszego brata zmarłej artystki, Bruno Gigliottiego, za jej życia menadżera i współwłaściciela wytwórni, dla którego dziedzictwo siostry stało się treścią życia. Bruno był także współscenarzystą nakręconego w 30. rocznicę jej śmierci głośnego filmu fabularnego "Dalida. Skazana na miłość", gdzie historia życia artystki osnuta została wokół jej najgłośniejszych piosenek.

Jak w baśni Andersena

Po raz pierwszy przyszła gwiazda stanęła na scenie w 1954 roku, w wieku 21 lat. Nie był to jednak początek jej muzycznej kariery, lecz wybory Miss Egiptu, które wygrała w wielkim stylu. Wystartowała w nich, by udowodnić sobie i otoczeniu, że z brzydkiego kaczątka wyrósł łabędź. Droga do tego przeobrażenia, pełna była jednak upokorzeń.

Iolanda Cristina Gigliotti przyszła na świat 17 stycznia 1933 roku w Kairze, w rodzinie pierwszego skrzypka tamtejszej opery. Rodzice do Egiptu przyjechali z włoskiej Kalabrii. To ojcu, obdarzonemu słuchem absolutnym, zawdzięcza miłość do muzyki. Mama była krawcową i martwiły ją artystyczne aspiracje córki. Była zdania, że powinna zostać... sekretarką.

Jako czterolatka przeszła dwie poważne operacje oczu. Nieudane. Pozostałością po spartaczonym zabiegu był zez, którego się wstydziła. Nosiła korekcyjne okulary o szkłach niczym denka butelki. "Brzydula, zezula" - słyszała zewsząd. Popłakując, myślała w duchu, że jeszcze im pokaże! Zostanie drugą Ritą Hayworth!

Gdy miała siedem lat, ojciec, jak wszyscy Włosi w Egipcie popierający Mussoliniego, został wysłany do obozu. Wrócił po czterech latach i niemal nie poznał córki. Był wrakiem człowieka. Zaczął pić, by zapomnieć o dawnym życiu. Rok później zmarł na udar. Iolanda dorastała w cieniu braci, pełna kompleksów, ale i marzeń. Ku jej radości operacje w połączeniu ze szkłami korekcyjnymi, dały efekty. Choć jej wzrok nigdy nie będzie dobry, w wieku szesnastu lat ciska o ziemię znienawidzonymi okularami. Woli niedowidzieć, niż je nosić. Roztrzaskują się na setki kawałów, a ona przydeptuje je butami.

W lustrze widzi urodziwą brunetkę o dużych, ciemnych oczach. Ze zdumieniem spostrzega, że oglądają się za nią koledzy ze szkoły. Czyżby była ładna? Chodzi do włoskiej, katolickiej szkoły, uczy się francuskiego, a nawet arabskiego, bo dzielnica Kairu, w której mieszka, jest wielokulturowa. W szkole wystawiają "Samsona i Dalilę". Ona gra tę, która wiedzie Samsona na pokuszenie i doprowadza do zguby. Od tej właśnie roli weźmie się jej pierwszy pseudonim, w którym potem zmieni jedną literę.

Prawie dublerka Rity H.

Jako osiemnastolatka Iolanda jest już prawdziwą pięknością - ma figurę Wenus i gęste, czarne włosy, które po latach ufarbuje na blond. Ku rozpaczy mamy - pruderyjnej, włoskiej katoliczki, zaczyna pracę dla Donny - kairskiego domu mody. Nie jest modelką na wybiegu - służy "za manekin", na którym projektanci prezentują stroje. Denerwuje ją to i pewnego wieczoru śpiewa przed klientami. Właściciel wyrzuca ją z pracy mimo aplauzu. Za zarobione pieniądze Iolanda robi jeszcze jedną operację oczu - pozbywa się leciutkiego zeza, który daje znać o sobie w jednym oku. Jest gotowa na rozpoczęcie kariery.

Po wygraniu konkursu piękności, już jako Miss Egiptu, 21-latka zaczyna grać w egipskich filmach. Z racji swojej urody głównie role kostiumowe, choć marzy o postaciach współczesnych. Ale takie nie powstają w Egipcie. Zostaje jednak zauważona przez francuskiego reżysera Marco de Gastyne'a i ku niezadowoleniu mamy w 1954 roku przeprowadza się do Paryża. Miejsce Iolandy zajmuje Dalila. Ale kandydatek do bycia gwiazdą w Paryżu są tysiące. Dziewczyna biega na przesłuchania, ale ról nie dostaje. Choć mówi perfekcyjnie po włosku i po francusku, jej dziwne "r" zniechęca, mimo że uroda robi wrażenie. Wynajmuje mieszkanko niedaleko Pól Elizejskich i żyje z oszczędności. Po paru miesiącach jest na granicy wytrzymałości, bo opłaca jeszcze lekcje śpiewu. Żywi się tylko sucharami, które nosi w torebce z biletem powrotnym do Kairu.

Traktuje go jak polisę ubezpieczeniową. Nie stać jej na opał, więc ogrzać się chodzi do kina. Pewnego dnia trafia na przesłuchania do roli dublerki swojej idolki - wielkiej Rity Hayworth - która kręci film w Paryżu. Szaleje ze szczęścia. Dzień później dostaje wiadomość, że wytwórnia decyduje się na Joan Collins. Powoli traci nadzieję, że uda jej się zaistnieć. W liście do mamy pisze: "Może faktycznie powinnam zostać sekretarką?".

By nie umrzeć z głodu, zaczyna śpiewać w knajpach. Lekcje śpiewu ujawniają jej wokalne możliwości, o których sama nie miała pojęcia. Aksamitny głos, podbity urodą i fantastycznym wyczuciem rytmu sprawia, że o jej występach robi się głośno. Nauczyciel namawia ją, by spróbowała w kabarecie przy Champs Élysées, gdzie śpiewają Charles Aznavour i Juliette Gréco. Najpierw występuje jako ich support, ale potem konferansjer zapowiada ją jako "najszybciej rozwijającą się karierę muzyczną we Francji". W La Villa d’Este traktowana jest już jak gwiazda, choć nikt jeszcze nie słyszał jej piosenek w radiu.

"Bambino", sława i miłość

Jest połowa 1955 roku. Od przyjazdu Iolandy do Paryża mija półtora roku. I choć nie zalega już z czynszem i nie głoduje, rzeczywistość różni się od marzeń. Pewnego dnia w kabarecie pojawiają się dwaj wpływowi osobnicy: Lucien Morisse, producent rozgłośni radiowej Europe i Bruno Coquatrix, producent płytowy. Są oczarowani jej występem, choć nie od razu poznają się na jej talencie. "Jest słaba technicznie, ale będzie gwiazdą" - orzekają. Zapraszają ją do studia radiowego, a gdy usłyszą, jak śpiewa "Étranger au paradis" wpadają w euforię.

Szybko ukazuje się pierwsza płyta "Madonna", ale sukces nie nadchodzi. Na okładce widnieje już podpis "Dalida", bo uznany pisarz, radzi młodej artystce, by zmieniła w pseudonimie "l" na "d", by brzmiało "z francuska". Lucien i Bruno dochodzą do wniosku, że dziewczyna o cygańskiej urodzie potrzebuje innej piosenki. W 1956 roku powstaje słynne "Bambino" liryczna piosenka o zbyt młodym na miłość chłopcu z mandoliną. I staje się gigantycznym przebojem. Morisse już wówczas zakochany w protegowanej, każe ją grać na antenie kilka razy dziennie. Utwór spędza 46 tygodni w pierwszej dziesiątce na liście przebojów i pozostaje największym sukcesem w historii sprzedaży (ponad 300 000 kopii). "Nawet de Gaulle to nuci" - słyszy Dalida. O tym, że generał jest jej fanem, dowie się w 1968 roku. Wówczas de Gaulle wręczy jej Medal Prezydenta Republiki - żaden inny artysta muzyczny nigdy nie dostąpi tego zaszczytu.

Ale na razie jest czas "Bambino". Utwór symbolizuje początek wielkiego sukcesu Dalidy, ale także miłości - jej i Morisse'a. Miłości trudnej, gdyż Lucien jest żonaty i ma kilkuletniego syna. Dalida też marzy o rodzinie. Nie chce nikogo skrzywdzić, ale po raz pierwszy zakochana, nie umie żyć bez Luciena. Widują się rzadko, bo ona wciąż jest w trasie - to on ją na nią wysyła. Przez sześć lat związku wciąż są rozdzieleni. Morisse przygotowuje ją jednak na pierwszy występ w paryskiej Olimpii. Przed salą dochodzi do zamieszek, ludzie chcą dotknąć gwiazdy. Nagrywa jeden za drugim kolejne utwory. Jak "Gondolier" czy cover "Save the Last Dance for Me". W 1957 r. Radio Monte Carlo przyznaje jej muzycznego Oscara. Przez 7 lat nie wypuści go z rąk.

Ale miłosna sielanka zamienia się w związek pełen żalu. Gdy 8 kwietnia 1961 r. biorą w końcu ślub, ich miłość się kończy. Dalida zmęczona sześcioletnim czekaniem i nieustanną pracą, pyta: "Po co ten ślub? Co nas jeszcze łączy?". Na pytanie o miesiąc miodowy mówi dziennikarzom: "Nie mam na to czasu" i rusza w kolejną trasę koncertową, zorganizowaną przez Morisse'a. Dzień po ślubie jest na drugim krańcu globu.

Niemal wprost z własnego przyjęcia ślubnego Dalida trafia na sale koncertowe Europy. Śpiewa w ośmiu językach - po francusku, włosku, angielsku, niemiecku, niderlandzku, arabsku... Pojawia się na festiwalu w Cannes i zgodnie z ustaleniami czeka na męża. Bardzo tęskni. On jednak w ogóle nie przyjeżdża.

Z polskiej krwi

W drodze na przyjęcie w Cannes Dalida poznaje młodego potomka polskich królów Jeana Sobieskiego. Czuje się samotna, nieszczęśliwa i potrzebuje mężczyzny, który okiełzna jej lęki. Jean - artysta malarz, jest o cztery lata młodszy, ale ma aparycję nastolatka. Zachwyca ją to, że jej nie rozpoznaje! "Wreszcie mogłam poczuć się wolna i beztroska" - napisze.

Na czołówkach francuskich gazet pojawiają się artykuły: Dalida ma nowego kochanka!". Teraz Lucien grozi, że zniszczy jej karierę tak szybko, jak ją stworzył. Ale ona ma dość samotności. Wynajmuje mieszkanie. Z ich wspólnego nie zabiera niczego. Wciąż prześladuje ją sen: stoi na szczycie wysokiej góry z Lucienem, a potem go popycha, on zaś leci głową w dół... Ale Jean jest przy niej. Jeździ z nią w trasę, budzi i zasypia się przy nim. Jest szczęśliwa jak nigdy dotąd. 

Tymczasem Lucien bierze odwet za porzucenie - jako właściciel wpływowej stacji radiowej zdejmuje z anteny piosenki Dalidy. Blokuje jej występy w telewizji, próbuje zablokować też koncert w Olimpii. Ale to mu się nie udaje. W pierwszym rzędzie siedzi Lucien z nową kochanką. Kolana jej drżą. Ale zaczyna śpiewać i strach znika. Olympia pada przed nią na kolana. Publiczność bije brawo. Najdłużej klaszcze Lucien, kapitulując w obliczu jej talentu. Sala jest pełna przez kolejny miesiąc.

Ale w domu Dalida słyszy pretensje od młodego Jeana, którego w obawie przed zarzutem prowokacji, nie zabiera do Olimpii. "Udowodniłaś, że dla ciebie liczy się tylko muzyka. Ani Lucien, ani ja nigdy nie byliśmy ci potrzebni" - mówi Jean. Wkrótce znowu będzie sama. Na kolejne koncerty tym razem jedzie z radością. Przede wszystkim do Azji, gdzie odnosi następny wielki sukces. Śpiewa nawet po japońsku. Tokio i Hongkong gdzie występuje, szaleją ze szczęścia.

Śmierć po raz pierwszy

Po powrocie z koncertu wreszcie dostaje rozwód. Ale Lucien wyznaje, że wciąż ją kocha. "Jedno słowo i ją rzucę. Jesteś miłością mojego życia" - mówi. Ale Dalida nie chce, choć teraz są przyjaciółmi. Po którymś z koncertów znajduje w pokoju gazetę, której nagłówek krzyczy: "Marylin Monroe popełniła samobójstwo". Po raz pierwszy przychodzi jej do głowy, że potrafiłaby odejść bez żalu. Podkreślając życiową przemianę, farbuje kruczoczarne loki na blond. Zawsze będą już wyprostowane i w tym kolorze. Robi wrażenie silniejszej, pewniejszej siebie. Kupuje piękny dom na Montrmartre. Sprowadza do Paryża rodzinę - mamę, braci, szwagierkę. Rolę menadżera przejmuje wspomniany młodszy brat.

W latach 60. Dalida często występuje w Olympii, jej międzynarodowe koncerty stają się rzadsze. Jakby chciała odetchnąć po maratonie, jaki fundował jej Morisse. W 1965 roku śpiewa "Taniec Zorby" do muzyki Theodorakisa, który skomponował ścieżkę dźwiękową do filmu "Grek Zorba". I znów odnosi sukces. W 1966 r. wytwórnia RCA przedstawia jej zdolnego tekściarza i piosenkarza 29-letniego Włocha Luigiego Tenco. Cztery lata od niej młodszy artysta jest nadwrażliwcem. Wciąż mówi o śmierci. Sama ze skłonnością do depresji powinna od niego uciekać. Tymczasem leci do niego, jak ćma do świecy... Luigi szykuje się do festiwalu w San Remo, gdzie piosenkę wykonują artysta włoski i zagraniczny.

Dalida zgadza się śpiewać z nim. Powstaje utwór "Ciao, amore, ciao". Luigi zakochuje się w pięknej gwieździe, a ona odwzajemnia uczucie. Zaręczają się tuż przed San Remo. Jest szczęśliwa. Przed występem Tenco zdenerwowany bierze środki uspokajające. Ona śpiewa jak zwykle porywająco, on kiepsko. Zżerają go nerwy. Piosenka odpada z konkursu, a Luigi wpada w furię. Krzyczy o skorumpowanych jurorach i zamyka się w pokoju hotelowym. Nocą Dalida dobija się do drzwi. Znajduje go w kałuży krwi, z przestrzeloną skronią. W dłoni trzyma list. Pisze, że jest rozczarowany publicznością, która nie ceni ambitnych utworów.

Dalida wpada w ciężką depresję. Miesiąc po śmierci Luigiego jedzie do paryskiego hotelu, gdzie łyka fiolkę tabletek nasennych. Pokojówka znajduje ją w porę. Po sześciu dniach lekarzom udaje się wybudzić ją ze śpiączki. Głos jednak odmawia jej posłuszeństwa. Spędza rok na rekonwalescencji i wydaje się, że chce dalej żyć. Ale brat mówi, że nigdy nie podniesie się już po tym ciosie. A to dopiero początek piekła, przez które przejdzie.

Śmierć po raz drugi

O ile życie prywatne Dalidy pełne jest dramatów, artystyczne to pasmo sukcesów. Rok 1968 to Oscar muzyczny we Włoszech, Krzyż Komandorski Francuskiej Akademii Sztuk Pięknych i wspomniany Medal Prezydenta Republiki. Jej utwory są na czele wszystkich list sprzedaży i popularności, wyprzedza i Piaf, i Brela. Do świata żywych wraca pozornie szybko, rzucając się w ramiona 22-letniego Włocha Claudia Lucio, który przypomina jej Tenco. Pozornie.

Także ten romans nie ma szczęśliwego zakończenia. Dalida zachodzi w ciążę i choć marzy o dziecku, decyduje się na aborcję, nie chcąc wymuszać na Lucio ojcostwa. We Francji lat 60. aborcja jest jednak zabroniona, we Włoszech także.  Przeprowadza więc ją z dala od kraju. I ciężko odchorowuje. Z czasem okaże się, że nie będzie mogła mieć już dzieci. Nigdy sobie tego nie wybaczy.

Lata 70. to czas szukania odpowiedzi na dręczące ją pytania w buddyzmie. Częste podróże do Indii. Myśli o porzuceniu kariery, ale tam słyszy, że nie wolno jej tego robić, bo "gdy śpiewa, jest całkowicie szczera i uszczęśliwia ludzi".

Gdy już wydaje jej się, że odzyskuje spokój, przeżywa kolejny dramat. Lucien, będący już w nowym związku małżeńskim, strzela sobie w głowę z pistoletu. Kilka dni wcześniej odwiedza ją i przyznaje, że wciąż o niej myśli. Przez następne lata będzie się zastanawiała, czy ma swój udział w jego tragicznej śmierci. Wkrótce umiera też jej matka - jedyna osoba, która zawsze w nią wierzyła. Jak zawsze, ucieka w pracę. Jej wielki przebój "Gigi L’amoroso", numer jeden w 12 krajach, sprzedaje się w 1974 roku w ponad trzech milionach kopii. Po latach próśb wreszcie daje się też namówić na wspólne nagranie z Alainem Delonem słynnego do dziś przeboju "Paroles, paroles".

Oboje mają koło czterdziestki, są piękni i utalentowani, prasa więc wietrzy romans. Ale o dekadę spóźniony. Bo romans bardzo dyskretny ci dwoje przeżyli, choć nie w czasie pracy nad piosenką. W latach 50. wynajmowali mieszkania blisko siebie, na Polach Elizejskich. 10 lat później spotkali się w Rzymie i wtedy połączyła ich namiętność. Na krótko, ale na zawsze pozostali w przyjaźni.

Śmierć po raz trzeci

W 1976 roku zachęcona przez brata, Dalida rozpoczyna we Francji... erę disco! Dalida królową dyskotek? Potrafi i to. Nikt nie ma jej łatwości przechodzenia z jednego muzycznego stylu w kolejny, ale woli refleksyjne kawałki. Piosenkarka triumfuje na całym świecie, a jej bliska znajomość z François Mitterrandem prowokuje plotki. Media sugerują, że popiera lewicę. Zaprzecza. On pojawia się na jej koncercie z czerwoną różą w dłoni. Prasa aż huczy od domysłów. By to przerwać, Dalida na rok rusza w trasę. Także po Stanach Zjednoczonych. W Carnegie Hall zbiera owacje na stojąco. Powstaje przebój "Monday, Tuesday".

Nieco wcześniej zdąży jeszcze poznać Richarda Chanfraya. Szaleńca, który twierdzi, że zmienia ołów w złoto. Każe tytułować się hrabią de Saint-Germain, bo uważa się... za inkarnację XVII-wiecznego alchemika, który odkrył tajemnicę wieczności. Naprawdę jest iluzjonistą. Jej przyjaciele go nie znoszą, bo jest ponoć obibokiem. Ona jednak zdaje się rozkwitać. Nosi kolorowe stroje, wpina kwiaty we włosy. On troszczy się o nią, choć bywa nieobliczalny. Sypia z pistoletem pod poduszką.

Związek przetrwa 7 lat. Po nim nie będzie już miała stałego partnera. Nigdy sobie nie daruje, że zmarnowała szansę, by zostać matką. "Ominęło mnie w życiu to, co najlepsze - powie do brata. - Prócz piosenek nic po mnie nie zostanie". W 1983 roku Dalida kończy 50 lat. Akurat odwiedza Polskę, gdy słyszy, że Richard Chanfray popełnił samobójstwo - otruł się spalinami w swoim aucie. Podobno zaplanował to z nową kochanką. Nie widzieli się od trzech lat, ale ona znowu winy szuka w sobie. To jej trzeci były partner, który zmarł śmiercią samobójczą. Słyszy, że przynosi mężczyznom pecha. Ale czemu śmierć?

Zaczynają się kłopoty ze zdrowiem - zaniki pamięci, napady lęku. Depresja. Wraca choroba oczu. W 1985 roku Dalida znów przechodzi dwie ciężkie operacje.

"Wybaczcie mi"

Po śmierci Richarda, Dalida wycofuje się w głąb siebie. Występuje mniej, ucieka w samotność. W 1986 roku egipski reżyser Youssef Chahine proponuje jej rolę zmęczonej życiem starszej kobiety w filmie "Szósty dzień". Akcja dzieje się w Kairze 1947 roku, w czasie epidemii cholery. Obsadził ją w roli babci, opiekującej  się wnukiem. - Przecież zaraz będziesz grała Kleopatrę! Jaka babcia? Jesteś młoda!" - krzyczy w proteście Orlando. Ale Dalida nie słucha. "Jestem zmęczona życiem i taką dostałam rolę. Pokażę im, co stracili" - odpowiada ze spokojem.

Na ekranie Dalida - niespełniona aktorka, okutana chustą, pozbawiona makijażu, tworzy wielką kreację. Zbiera znakomite recenzje, choć o samym filmie nie jest głośno. "Masz charyzmę i talent Anny Magnani - mówi jej po premierze reżyser. - To będzie początek twojej nowej kariery, nowego życia". "Szkoda, że tak późno się o tym dowiedziałam" - odpowiada mu. Chce spokoju. Rola w filmie wymaga od niej powrotu do miejsc dzieciństwa. Uruchamia falę bolesnych wspomnień. Wojna. Śmierć ojca. Gdy po 30 latach odwiedza jego grób, zastanawia się, jak oceniłby jej życie. Czy na pewno byłby z niej dumny?

Ostatnim mężczyzną, z którym się spotyka, jest znany chirurg. Pewnego dnia jej mężczyzna nie przychodzi na spotkanie. Po prostu znika. "Nikt jeszcze tak mnie nie potraktował" - mówi do przyjaciółki. A potem uznaje, że i tak nie zależy jej na tym związku. Coraz bardziej stroni od ludzi. W wywiadzie mówi dziennikarzowi: "Chcę wreszcie decydować sama o tym, jak postępować w życiu i kiedy je zakończyć".

Motyw odejścia na własnych warunkach jest czytelny dla wszystkich, którzy znali jej twórczość. Drugiego maja artystka zapowiada gosposi, by jutro nie przychodziła do pracy, bo chce odpocząć. Nakrywa do stołu. Potem zakłada jedwabną piżamę, czesze wspaniałe włosy i robi perfekcyjny makijaż. Wygląda pięknie, choć skończyła już 54 lata. Jest po północy 3 maja 1987 roku, gdy Dalida opróżnia cztery opakowania tabletek nasennych. 120 sztuk. Lekarstwa popija whisky. Na nocnym stoliku kładzie kartkę, na której widnieją dwa zdania: "Wybaczcie mi. Życie stało się dla mnie nie do zniesienia".

Świadomie wybiera śmierć, która jej urodę pozostawia nietkniętą. Dokładnie tak, jak zrobiła to Kleopatra, którą miała niebawem zagrać i do której przez lata była porównywana.