Reklama

Wybory z 4 czerwca 1989 r. stały się początkiem końca systemu komunistycznego w Rzeczpospolitej. Zanim do nich doszło, do rozmów musieli usiąść najzacieklejsi wrogowie. W końcu opozycjoniści na własnych karkach czuli milicyjne pały, przeszli przez internowanie, a nawet tortury. Reżim komunistyczny pokazał też, że nie cofnie się nawet przed morderstwami: najgłośniejsza były sprawy ks. Jerzego Popiełuszki czy Stanisława Pyjasa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale nie można zapominać o innych ofiarach takich jak Emil Barchański, Piotr Bartoszcze czy ks. Stefan Niedzielak, którego zamordowano jeszcze w styczniu 1989 r.   

Właśnie ze względu na okoliczności, podejście do reżimu od początku różnicowało opozycję. - Podział pomiędzy umiarkowanymi a radykałami powstał bardzo wcześnie. Już za pierwszej Solidarności byli tacy, którzy chcieli "walić czerwonego", zażądać demokratycznych wyborów i strajkować. Inni mówili, że trzeba działać spokojnie, powoli - mówi prof. Paczkowski, autor książki "Pół wieku dziejów Polski 1939-1989".

Reklama

Naukowiec podkreśla, że wybory z 4 czerwca stworzyły zupełnie nową oś podziału. I to nie tylko w obozie opozycji. - Niegdyś chodziło o opozycję i komunistów, a po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego linie podziałów wewnątrz tych obozów zaczęły nabierać specjalnie dużego znaczenia. Dlatego Lech Wałęsa, zwolennik stopniowych zmian, dla radykałów stał się zbyt umiarkowany i pobłażliwy w stosunku dawnych komunistów. Podział na komunistów i Solidarność zaczynał się rozmywać - usłyszeliśmy od prof. Paczkowskiego.

W rozmowach, które przeprowadziła Interia widać, że wydarzenia sprzed trzech dekad wciąż budzą duże emocje u ich uczestników. - Okrągły Stół to nie była jakaś głosowana decyzja. Jedni zdecydowali tak, inni inaczej - mówi nam Bogdan Borusewicz, jeden z największych antykomunistów, który nie usiadł do rozmów z kierownictwem PZPR. - Nieraz patrzę i nie wierzę własnym uszom i oczom, kiedy słyszę o zdradzie od ludzi z ugrupowania politycznego, którego ikona - Lech Kaczyński, brała udział w Magdalence. Mnie Lech Wałęsa nawet nie proponował, żeby tam jechać. Jemu tak - dodaje wicemarszałek Senatu z PO.

Marek Siwiec, od 1977 r. do rozwiązania członek PZPR: - Myśmy byli odrostkami w partii i wiedzieliśmy od dawna, że wszystko działa na zasadzie jakiegoś totalnego wymuszenia. A skoro Okrągły Stół się zakończył, były nadzieje na instytucjonalne zaklepanie tego, o czym rozmawiano, wszyscy czekali - twierdzi rozmówca Interii. - Nikt nie myślał o tym, kto wygra. Nie kandydowałem, ale to było olbrzymie oczekiwanie na zmianę. Wynik był, jaki był. Ja PZPR-u specjalnie nie żałowałem - oświadczył szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego za czasów prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego.

"Tendencyjne" pytania o PRL

W wolnej Polsce niewielu byłych działaczy PZPR decyduje się na szczere rozmowy z dziennikarzami o przeszłości. Kiedy zapytaliśmy Siwca, czy za komuny, jako członkowi partii, żyło mu się lepiej, polityk chciał jak najszybciej zakończyć dyskusję: - Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy dobrze mi się żyło w PRL-u. To nie jest merytoryczne pytanie, tylko pytanie z tezą i nie chcę o tym rozmawiać - oświadczył były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego z ramienia SLD.

O przeszłości nie wstydzi się za to mówić Marek Dyduch. Od 2021 r. jest wiceprzewodniczącym Nowej Lewicy, w Sejmie zasiada dziś nie po raz pierwszy. W latach 80. należał do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej i PZPR. Pod koniec dekady był nawet w komitecie wojewódzkim.  

- W socjalizmie dużo się nauczyłem w organizacji młodzieżowej. Chociaż miałem swoje zdanie, uwierzyłem, że PRL to dziejowa sprawiedliwość. Nie potrafiłem ocenić represji z lat 50. i 60. Z perspektywy czasu, znam plusy i minusy. PRL był ogromnie wadliwy, jeśli chodzi o system, nadużycia władzy i morderstwa. To nieludzki system - opowiada Dyduch. - W nowej rzeczywistości odnalazłem się dlatego, że nie przesadzałem ani tu, ani tu. Człowiek uczciwy może znaleźć się w każdym systemie, jeśli nie przekracza pewnych granic - uważa poseł..   

Jak mówi rozmówca Interii, czasem zdarza się, że ludzie "wyzywają go od komunistów". Polityk przyjmuje to ze spokojem. Dlaczego? - Nikt nie może mi zarzucić nadużywania władzy. Obok mnie mieszka jeden znajomy, milicjant, który przeszedł na drugą stronę. Wiedziałem, że kiedy pod jego domem stał samochód, kolejnego dnia, w najbliższej okolicy, pojawiały się ulotki - wspomina Dyduch. - Byłem wtedy na kierowniczym stanowisku, ale ludzie mają do mnie szacunek, bo nigdy nie zakablowałem. Do tej pory pozostajemy w dobrych stosunkach z sąsiadem - zdradza wiceszef Nowej Lewicy.

Katowani za poglądy

Jednymi z bohaterów najgłośniejszych wydarzeń związanych z bezpieką i działalnością opozycyjną w PRL są Antoni Mężydło oraz Bogdan Borusewicz. Zresztą, trudno się dziwić, skoro w czasach komuny obaj przyszli senatorowie blisko współpracowali. Obaj mieli też radykalnie antykomunistyczne poglądy. Nie przez przypadek.

Chociaż dzisiaj wicemarszałek Senatu z PO zawsze jest schludnie ogolony, a większość opinii publicznej kojarzy go raczej z garniturem, w przeszłości był przecież - jaka pisała "Polityka" - najbardziej poszukiwanym człowiekiem Solidarności. Jego charakterystyczny zarost na pewno śnił się po nocach funkcjonariuszom bezpieki, którzy ścigali go całe lata. Jedno jest pewne: chcieli dopaść go za wszelką cenę. 

Niemal cała Polska słyszała o ucieczce Borusewicza w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. - Stój, bo strzelam! - wrzasnął któryś z esbeków. A chwilę później Jan Protasiewicz wystrzelił nawet ze swojego pistoletu. Chybił, ale bezpieka nie zamierzała odpuścić człowiekowi, który w sierpniu 1980 r. razem z Jerzym Borowczakiem, Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim współorganizował strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Borusewicz, do tej pory, uważa to za swoje życiowe osiągnięcie.

- Największą karierę zrobiłem wtedy, kiedy odpaliłem strajk w sierpniu 1980 r. On zmienił wszystko. To był też mój największy sukces w życiu. Później byłem marszałkiem, wicemarszałkiem czy posłem, ale dla mnie to coś drobniejszego - tłumaczy Interii wicemarszałek Senatu. Jak mówi, w czasach PRL nie myślał o sukcesie czy rozwoju zawodowym. - Jeśli jednak pan pyta, czy przez strajk coś osiągnąłem, to tak może to brzmieć. Mogę powiedzieć, że dzisiaj wszyscy odcinają kupony dzięki temu, co zrobiliśmy. Szczególnie ci, którzy nie zrobili nic - podkreśla.

Ogólnopolską sławę zdobył też Antoni Mężydło, obecnie senator PO. To on, w ramach tzw. porwań toruńskich został uprowadzony i torturowany przez funkcjonariuszy SB. Dopadli go na ulicy. Nie pozwalali załatwiać potrzeb fizjologicznych, mocno bili. W zasadzie był już gotowy na śmierć. - Pomyślałem, że jeśli zacznę mówić, to nie będę mógł z tym żyć. Uświadomiłem sobie, że muszę umrzeć. Trochę mi było przykro. Łatwiej było jednak zginąć niż zdradzić - w rozmowie z Interią wspominał senator.

Jak dzisiaj widzi tamte czasy? - Życie w PRL-u było siermiężne, nawet dla tych lepiej sytuowanych. Czasy zmieniły się dla wszystkich. Kiedyś dobry dyrektor w zakładzie, dzisiaj mu się powiodło i został prezesem znakomitej firmy, czasem nawet globalnej - opowiada Mężydło. - Na pewno kraj wygląda dzisiaj inaczej niż za komuny. Ci, którzy mówią inaczej, nie wiedzą, co to znaczy albo celowo wykorzystują niepamięć czy niewiedzę innych. Wtedy nic nie dało się zrobić. Kiedy człowiek poszedł do prokuratury, oni słuchali wyłącznie tego, czego chciało SB - podkreśla opozycjonista, który swoją przygodę polityczną w 2001 r. zaczynał od PiS.   

Zmiany bywają trudne, ale nie dla wszystkich

Co pokazały wybory z 4 czerwca 1989 r.? Jak mówi prof. Andrzej Paczkowski, zarówno komuniści jak i opozycja, zrozumieli oczekiwania opinii publicznej. Jedni chcieli zmieniać państwo, a nie tylko osłabiać reżim. Drudzy byli zszokowani. - Po stronie komunistów to było bardzo nieoczekiwane i dość przerażające doświadczenie - uważa były członek Rady IPN. Kiedy pytamy go o fortuny powstałe w czasach transformacji, odpowiada: - Zawsze jest tak, że ludzie chcą zyskać na zmianie sytuacji. Trudno potępiać, że ktoś się wzbogaca, jeśli odbywa się to zgodnie z prawem.

Dla Marka Dyducha zmiana ustroju wiązała się z utratą pracy. - Solidarność była wtedy słaba, a partia jeszcze słabsza. Dlatego jedna strona zgodziła się na Okrągły Stół, a druga na debatę z komuchami. To nie była zapowiedź zmiany systemu, ale poszukiwania odniesień, nowej drogi - wspomina wiceszef Nowej Lewicy, który musiał szukać pracy w hurtowni. - Postanowiłem, że niezależnie od swojej funkcji w socjalizmie, muszę utrzymać najbliższych i zarobić na życie. Byłem gotowy rozładowywać węgiel z wagonów, pracować niepolitycznie. Tak to się toczyło, aż w 1993 r. wystartowałem do parlamentu i zostałem posłem - dodaje.

Antoni Mężydło przyznaje, że w czasach przemian ustrojowych bezrobocie dawało się we znaki wielu opozycjonistom. - Niektórzy z nas mają zapewne niskie emerytury, bo na początku lat 90. było duże bezrobocie. Dzisiaj pomaga Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. To symboliczna, ale istotna pomoc dla tego środowiska. Chodzi o 400 zł, wcale nie tak dużo - mówi Interii senator. - Taka kwota zawsze się przyda, ma charakter godnościowy, pozwala na dowartościowanie. Nawet ci, którym gorzej się powodzi, mogą poczuć się lepiej - uważa.

Nie wszyscy wyszli jednak źle na zmianach z końcówki XX w. Wielu bohaterów tamtych czasów zapewniło sobie dostatnie życie. - Polska w latach 90. bardzo mi się podobała, bo miałem swój udział w tym, co się zmieniało. Byłem w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, zasiadałem w Sejmie - wspomina Siwiec. - Jeśli to były efekty zmian, które rozpoczęły się 4 czerwca to mogę powiedzieć, że byłem beneficjentem. W poprzednich czasach bym pewnie nie trafił w takie miejsca, bo ich zwyczajnie nie było - dodaje polityk. 

O swoim sukcesie nie boi się mówić Borusewicz. Senator ma świadomość, że zawdzięcza go działalności z czasów PRL. Chociaż nie wziął udziału w obradach Okrągłego Stołu uważa dziś, że było to najlepsze z możliwych rozwiązań. - Wtedy można było doprowadzić do wojny domowej, albo się dogadać. Tylko Rumunia, gdzie przeprowadzono przewrót zbrojny, poszła taką samą drogą jak Polska, a u nas udało się uniknąć rozlewu krwi - argumentuje. - Tym, którzy mówią, że wszystko zrobiliśmy źle, bo nie obaliliśmy komuny siłą, powinni zrobić to sami. Tylko nie moimi rękami, ani rękami moich kolegów - puentuje.