Reklama

"Będziesz wracać do tej dziury? Co ty tam będziesz robić?", "Wiesz, że jak wrócisz na wieś to już koniec życia?", "Co można robić na wsi? Tylko dzieci rodzić i domem się zajmować".

- Wróciłam. Czy moje życie się skończyło? Jak widać nie. Co więcej, ono dopiero nabrało rozpędu - mówi Interii Aleksandra, która podjęła decyzję o przeprowadzce z Krakowa do niewielkiej wsi nieopodal Nowego Sącza.

Reklama

- Swego czasu uważałam, że duże miasto jest cudowne. Z uśmiechem na twarzy wspominam okres studiów, który był prawdziwym oderwaniem się od tej "wiejskiej" rzeczywistości, która wtedy wydawała mi się prawdziwie "wiejska". Ale czas mijał, a ja z każdym kolejnym tygodniem czułam, że coś jest nie tak. Potrzebowałam resetu. Powrót na wieś był prawdziwym wybawieniem. Zostałam sama ze swoimi myślami. Dokładnie poukładałam sobie w głowie to, co chcę osiągnąć, bez wyrzutów ze strony znajomych, że nie mam ochoty wyjść na imprezę i wydać ostatnie pieniądze na drinki w klubie - podkreśla.

Wyprowadzka z wielkich miast w liczbach

Brzmi jak bajka? Wcale nią nie jest. Życie na wsi czy nawet w mniejszym mieście wygląda zupełnie inaczej niż w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu czy Katowicach. Jednak statystyki mówią same za siebie - liczba mieszkańców polskich miast systematycznie się kurczy.

Tak wynika z raportu GUS na temat powierzchni i ludności w przekroju terytorialnym 2020 roku. W porównaniu do 2019 roku zmniejszyła się ona o ponad 46 tys. osób. Najwięcej mieszkańców ubyło w takich miastach jak Łódź, Sosnowiec czy Bydgoszcz. Tymczasem na terenach wiejskich liczba ludności w 2020 roku zwiększyła się o ok. 17,5 tys. osób w stosunku do roku 2019.

Proces migracji z miast na ich obrzeża lub wsie rozpoczął się jednak przed kilkoma laty. Jak wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego populacja polskich miast w latach 2011-2021 spadła o 3 proc., podczas gdy liczba ludności mieszkającej na wsi wzrosła o 1 proc. Rozbijając te dane na regiony, okazuje się, że w spadku liczby ludności w miastach przoduje województwo łódzkie. Tam populacja dużych miast spadła o 8 proc.

Tymczasem w połowie regionów wzrosła liczba ludności na wsiach. W tym obszarze przoduje województwo pomorskie, gdzie populacja wsi zwiększyła się aż o 12 proc. Na liście zapisało się kolejno województwo wielkopolskie, ze wzrostem liczby ludności o około 6 proc., województwo dolnośląskie (6 proc.) oraz województwo małopolskie (5 proc.).

Zjawisko migracji mieszkańców miast na ich przedmieścia lub wsie mocno wzmocniła pandemia. Wśród powodów przeprowadzek wymienia się najczęściej potrzebę bliskości natury oraz chęć posiadania większego lokum za niższą cenę.

Eksperci podkreślają jednak, iż mieszkanie na wsiach ma także swoje minusy. Podstawowym problemem ma być między innymi trudniejszy dojazd do centrum.

Jak wynika z Analizy migracji ludności przygotowanej przez RynekPierwotny.pl na podstawie danych GUS w latach 2021-2030 największymi beneficjentami zmian ludnościowych nie będą główne polskie metropolie, a gminy je okalające.

"Co, jeśli ze wsi nie da się już uciec"

Najbliższe otoczenie często nie rozumie powodów przeprowadzki z dużego miasta na wieś czy do mniejszej miejscowości. Powodów takiej decyzji jest mnóstwo, a na liście znajdują się m.in. kwestie finansowe, możliwość pracy zdalnej, galopująca inflacja czy po prostu poszukiwanie spokoju.

- Kilka miesięcy temu rozmawiałam z dziewczyną, która porzuciła, jak sama mówiła, "przepełnione pogonią za pieniądzem" życie w Warszawie i przeprowadziła się w moje rodzinne okolice. Był to moment, kiedy sama postanowiłam tutaj wrócić. Mówiła mi wtedy o tym, że w pewnej chwili czuła się tak mocno przytłoczona tym, co narzucało jej otoczenie, że powoli zatracała samą siebie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że w zasadzie sama się tak poczułam - dodaje Aleksandra.

- Zapytałam kiedyś przyjaciółki: będzie przesadą, kiedy powiem, że na wsi odnalazłam siebie, swój wewnętrzny spokój? Często o tym rozmawiamy, bo obie obecnie mieszkamy w naszych rodzinnych wsiach. Przytyki ze strony znajomych z przeszłości często powracają, a w naszych rozmowach niejednokrotnie przewija się myśl: "A jak nasze życie naprawdę jest już skończone? Co, jeśli ze wsi nie da się już uciec?" - przyznaje gorzko nasza rozmówczyni.

Przeprowadzki Polaków. Okiem ekspertki

Dlaczego młodzi dorośli decydują się na powrót w rodzinne strony lub do mniejszych miejscowości, w tym na wieś? Dr Justyna Sarnowska-Wilczyńska, socjolożka, wykładowczyni Uniwersytetu SWPS:

- Mogę wskazać tu dwie ważne rzeczy. Jedna z nich dotyczy zmiany, którą widać w kontekście wartości i podejścia do pracy. Najmłodsze pokolenie wchodzące na rynek pracy stawia na zrównoważony rozwój, odpowiedzialność za planetę, częściej zadaje niewygodne pytania dotyczące funkcjonowania danej firmy. Takie osoby szukają też równowagi w życiu zawodowym i prywatnym. Nie chcą być tylko maszynkami do zarabiania pieniędzy, ale chcą, by praca współgrała z innymi, ważnymi obszarami życia - mówi w rozmowie z Interią.

Zwraca uwagę, że wśród młodszych osób nadal dominuje jednak trend wyprowadzki z mniejszych miejscowości i wsi do dużych ośrodków - dotyczy to zwłaszcza młodych kobiet. Powody to poszukiwanie pracy i realizacja aspiracji edukacyjnych.

- Depopulację widać zwłaszcza w średnich miastach, w szczególności byłych wojewódzkich. Prognozy pokazują, że na tzw. terenach popegeerowskich depopulacja będzie się jeszcze bardziej pogłębiała. Jeśli chodzi o odwrotny kierunek, jakim jest przeprowadzka z miasta na wieś czy mniejszego ośrodka, najpierw warto wziąć pod uwagę "rozlewanie się" miast na obrzeża. Świetnie widać to na przykładzie Warszawy, gdzie graniczne dzielnice rozwijają się, a nowe osiedla rosną tam jak grzyby po deszczu. Te niewielkie miejscowości są lokalizacyjnie na tyle blisko, że życie zawodowe w Warszawie jest możliwe - mówi w rozmowie z Interią Sarnowska-Wilczyńska.

Kontynuuje: - Uczestniczyłam w projekcie badawczym w miastach średniej wielkości - Mielcu, Słupsku i Puławach. Pamiętam bardzo dobrze rozmowę z osobą po studiach artystycznych, która powiedziała, że mieszkając w Krakowie, miała właściwie do dyspozycji każdy typ galerii, muzeum i ośrodka kultury, który mogła sobie wymarzyć. Nie miała jednak czasu na to, żeby w tym życiu kulturalnym uczestniczyć. Tego typu miejsc jest mniej w małych lub średnich miastach, ale jednocześnie biorąc pod uwagę "kompaktowość" tych miast i krótsze dystanse, nie spędzamy tyle czasu w korkach, przemieszczanie się jest dużo łatwiejsze, to sprawia, że paradoksalnie ten dostęp do wszystkich dóbr i usług jest większy. Stawiamy na jakość, nawet jeśli możemy rzadziej uczestniczyć w życiu kulturalnym, ale to robimy, bo w takich miejscach też ten czas trochę spowalnia.

W świecie z betonu

Ekspertka zwraca też uwagę, że centra miast są coraz mniej przystosowane do życia przeciętnego obywatela. Nie pomagają też rosnące ceny mieszkań.

- Nieruchomości i działki w centrach miast są przede wszystkim cennym kapitałem, który podlega nieustannemu obrotowi oraz spekulacjom. Centrum staje się zbyt drogie do życia, nie tylko ze względu na ceny nieruchomości, jak i ceny dóbr i usług czy zwykłe zakupy w sklepach usytuowanych w centrum miasta. To obszar miasta zdominowany przez biznes i turystykę. Obrzeża miasta z jednej strony są alternatywą ze względu na niższe ceny nieruchomości, zarówno jeśli chodzi o zakup, jak i wynajem. Podobny trend zidentyfikowałabym w odniesieniu do przeprowadzek z dużych miast do wsi czy małych miast. Decyzja polega tu zapewne na tym, czy chcę mieszkać w 45-metrowym mieszkaniu, czy 200-metrowym domu z ogrodem, który zapewni większy komfort życia - mówi.

Swój udział w podejmowaniu takich decyzji miał również lockdown, który spowodował niemałą rewolucję. Wątek dostępu do zieleni i zalet z mieszkania poza miastem pojawił się w badaniu ULTRAGEN, które zostało przeprowadzone w ośrodku Młodzi w Centrum Lab w trakcie trwającej pandemii.

- Osoby, które z nami rozmawiały, podkreślały, że cieszą się z przeprowadzki poza miasto, a dostęp do własnego ogrodu w czasie lockdownu okazał się dla nich cenniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Ta przestrzeń jest ważna, a my potrzebujemy różnych funkcji we własnym mieszkaniu i ten dostęp do zieleni jest nam potrzebny - opowiada Sarnowska-Wilczyńska.

Praca zdalna, czyli prawdziwa rewolucja

Kolejnym punktem była również praca zdalna, która "zrewolucjonizowała" podejście do miejsca zamieszkania. Jak przyznaje ekspertka, możliwość ta mogła się przyczynić do podjęcia decyzji - przynajmniej w niektórych przypadkach - o wyprowadzce z miasta i powrocie do małej, rodzinnej miejscowości czy na wieś.

- Niektórzy stwierdzili, że mają o wiele lepsze warunki mieszkaniowe i mogą sobie pozwolić na znacznie  więcej poza miastem. Z drugiej strony w żadnym stopniu nie koliduje to z poprawnym wypełnianiem obowiązków pracowniczych. Jestem ciekawa, jak ta skala będzie się zmieniać, ale na pewno praca zdalna trochę zmieniła nasze podejście do pracy, bo zdaliśmy sobie sprawę, że fizyczna obecność w niektórych miejscach nie jest niezbędna. A skoro nie jest niezbędna, wybieramy opcję, która nam odpowiada - dodaje.

Socjolożka wspomina, że zmiany w wyborach pracowników może przynieść prawo, które ureguluje kwestię pracy zdalnej.

"Doceniam małe rzeczy, jestem dużo spokojniejsza"

Katarzyna podkreśla, że nie traktuje powrotu na wieś jako czegoś złego czy cofnięcia się w swoich osiągnięciach, czy niechęci do bycia niezależną.

- Ten reset pozwala ci odnaleźć siebie i zacząć wszystko od nowa. Mam teraz czas dla siebie i dla swojej rodziny, a przede wszystkim jest to moment, w którym mogę się zatrzymać i zastanowić czego tak naprawdę chcę od życia. W mieście to było niemożliwe, bo podlegałam z góry określonym regułom. Na wsi doceniam małe rzeczy, uczę się wytrwałości i cierpliwości. Jestem dużo spokojniejsza. A co równie istotne, otacza mnie przepiękna natura, czyste powietrze i wiele możliwości aktywnego spędzania czasu. Warto docenić to gdzie jesteśmy i co mamy. Takie doświadczenia uczą nowych rzeczy, pozwalają się rozwinąć i dojrzeć do podjęcia poważnych decyzji - twierdzi.

Aleksandra dodaje: - Kiedy w dużym mieście przepychasz się pomiędzy turystami, gnając na spotkanie ze znajomymi, pomyśl, że tutaj wychodzę z domu, oddycham świeżym powietrzem i uśmiecham się na myśl spokoju, jaki mnie otacza. Oczywiście wieś ma swoje wady. Zostawiłam w mieście wiele ważnych dla mnie osób. Nagle okazało się jednak, że wcale nie muszę planować wyjścia ze znajomymi dwa tygodnie wcześniej, bo mój kalendarz, mimo że napięty, jest mocno elastyczny. Przyjeżdżam na weekend do miasta i okazuje się, że nagle każdy ma dla mnie czas. Czuję się o wiele mniej samotna, mimo że wokół mnie jest zdecydowanie mniej osób, niż miało to miejsce, kiedy mieszkałam w mieście. Przeprowadzka mocno zweryfikowała prawdziwe przyjaźnie i głębokie znajomości.

Lista powodów, czyli powrót w rodzinne strony

Dr Sarnowska-Wilczyńska wskazuje na dwa czynniki, które również wpływają na decyzję o powrocie w rodzinne strony czy przeprowadzkę do mniejszych miejscowości. To rodzinny biznes i znalezienie satysfakcjonującej pracy.

- Łatwiej jest startować w życie zawodowe z rodzinnym biznesem, niż budować anonimowo wszystko zupełnie od początku w dużym mieście, gdzie konkurencja jest większa. Z kolei w przypadku niektórych profesji wcale nie tak łatwo znaleźć satysfakcjonującą pracę w dużym mieście. Za przykład podam lekarzy, którzy w miastach powiatowych paradoksalnie mają znacznie lepsze ścieżki rozwoju zawodowego niż w dużych. Tam jest zapotrzebowanie na takich specjalistów i mogą bardzo szybko piąć się w tym miejscu, wcale nie najgorszym, bo te szpitale są często doinwestowane, odnowione. Mogą się realizować, podczas gdy w szpitalach w Warszawie jest kolejka chętnych i lekarze muszą w niej czekać. Są pewne profesje, zawody, w których potencjalnie łatwiej jest znaleźć swoją niszę i wykorzystać lukę, która powstała w danej społeczności - przyznaje nasza rozmówczyni.

Przeprowadzka na wieś. "Nie wyobrażam sobie życia bez samochodu"

Anna i Jakub już na studiach planowali powrót w rodzinne strony. Podjęli decyzję, że w przyszłości wybudują dom w niewielkiej miejscowości położonej w okolicach Wadowic.

- Lata leciały, my nadal mieszkaliśmy w Krakowie w wynajmowanym mieszkaniu, już po ślubie, z niemowlakiem u boku. Nie spieszyło nam się do realizacji tego planu, chociaż cały czas oszczędzaliśmy na własny kąt. Obrót spraw przyspieszyła pandemia. Okazało się, że nie jesteśmy w stanie funkcjonować na tak małym metrażu z pracą zdalną i niemowlakiem. Na czas lockdownu przenieśliśmy się na wieś do rodziców, po trzech miesiącach wypowiedzieliśmy umowę wynajmu i w ten oto sposób od trzech lat mieszkamy na wsi - przyznają. - Aktualnie wykańczamy swój własny dom - dodaje.

Nasi rozmówcy nie kryją, że chcieli stworzyć miejsce, które zapewni komfort życia całej rodzinie.

- Taniej wybudować dom na wsi niż kupić porównywalny metraż w mieście, w prezencie dostaliśmy też ziemię.  Zależało nam na bliskości natury - to się udało. Nasz syn biega latem boso po trawie i kopie w ogródku, nie musimy robić wielkich wypraw, wystarczy otworzyć drzwi i wypuścić dzieci do ogrodu. Mamy ciszę, czyste powietrze i mniejszą społeczność, gdzie nie jest się zupełnie anonimowym. Mieszkamy w miejscu z którego pochodzimy, mamy tutaj rodziców, rodzinę. Dzieci mogą budować relację z dziadkami opartą na aktywnej obecności dziadków w ich życiu, my możemy czasem podrzucić dzieci i cieszyć się czasem we dwoje.

Para zdradza, że możliwość przejścia na pracę zdalną rozważali jeszcze przed pandemią - zwłaszcza że branże, w których pracują, dają taką możliwość. Minusy życia na wsi?

- Nie wyobrażam sobie życia bez samochodu. Komunikacja publiczna praktycznie nie istnieje, wszędzie musimy dojechać na własną rękę. Mieszkamy na końcu wsi w otoczeniu natury, ale mamy daleko do przystanku, sklepu, przedszkola, na plac zabaw. Jeden samochód w domu to minimum, w sąsiedztwie wypada praktycznie jedno auto na jedną osobę dorosłą, inaczej funkcjonowanie jest utrudnione. Minusem jest uboga oferta kulturalna i gastronomiczna w pobliskim miasteczku. Kiedy uda się nam wyjść na randkę, to nie mamy co ze sobą zrobić, szukamy alternatyw w dalszej okolicy albo jedziemy do Krakowa - przyznaje Anna.

Samotność w wielkim mieście

Z niewielkiego miasta w Wielkopolsce do Krakowa postanowiła przeprowadzić się w 2014 roku. Miała już stałą pracę, ale różnego rodzaju perturbacje sprawiły, że ostatecznie trafiła do stolicy Małopolski. Laura wiązała swoją przyszłość ze światem filmu, a w międzyczasie działała jako fotografka, w branży reklamowej, współpracowała też przy większych i mniejszych projektach artystycznych czy dokumentalnych.

Działała również przy jednym z największych festiwali filmowych w Polsce. Założyła własną działalność, realizowała projekty w różnych miejscach Polski i za granicą. Pandemia - jak w przypadku wielu innych osób - zmieniła wszystko. Tym bardziej że jej branża znacząco ucierpiała w tym czasie. Laura podjęła decyzję o powrocie do rodzinnego miasteczka.

- Zaczęłam tu sobie wszystko na nowo układać. Rozkręciłam swoją działalność i gdy już myślałam, że będzie tylko lepiej, zaczął się kolejny kryzys. Wojna w Ukrainie, inflacja... - przyznaje Laura. - Cóż, w mniejszym mieście wcale tak łatwo nie jest. Zwłaszcza jeśli działa się w branży takiej jak moja. Musiałam zamknąć studio fotograficzne i podjęłam się pracy na etat. Działam jako graficzka, a po godzinach robię sesje zdjęciowe, co jakiś czas wyjeżdżam, aby realizować za granicą projekty filmowe. Chociaż tak się stało, to czuję o wiele większą stabilizację niż przedtem.

Laura przyznaje, że w swoim rodzinnym miasteczku ma o wiele większy spokój.

- Paradoksalnie o wiele częściej wychodzę z ludźmi. W dużym mieście wbrew pozorom tak nie było, chociaż miałam naprawdę spore grono znajomych. Moją decyzję o wyprowadzce przyspieszyło też to, że zawiodłam się na ludziach. Nie wszystkich oczywiście. Chyba to jednak nie "mój klimat", bo odniosłam wrażenie, że w tym mieście każdy chce wejść w znajomość albo bliższą relację, ale jest problem z ich utrzymywaniem. Mam parę osób w Krakowie i nie tylko, z którymi utrzymuję kontakt, ale to tutaj prowadzę życie zawodowe i towarzyskie. Odżyłam. Mam tu swój własny pęd, ale to pęd inny niż w Krakowie. Tam - jak dla mnie - była taka samotność. Tak się czułam, chociaż wokół były tłumy.

"Nic nie łączy mnie z tym miastem". Czy aby na pewno?

Czy powrót w rodzinne strony stanowi antidotum na samotność? Sarnowska-Wilczyńska wskazuje, że na dalszych etapach życia i pracy (w tym i poważnych zobowiązań), więzi zaczynają słabnąć. Jej zdaniem wyprowadzka na wieś czy do mniejszego miasta tego problemu raczej nie rozwiąże.

- Być może to decyzja, pod tytułem "i tak nic mnie nie łączy z tym miastem, a pod tym miastem mam szansę mieć lepszą jakość mieszkania". Bo to głównie o tej jakości najbardziej trzeba pamiętać. Nie sądzę, aby problem samotności się rozwiązał. Co więcej, żyjemy w czasach, że więzi lokalne, sąsiedzkie są słabsze w porównaniu z tymi za czasów pokolenia naszych rodziców i dziadków. Trochę przypisuje się, że to miasto jest właściwie soczewką, że to właśnie tutaj jesteśmy tacy anonimowi, podczas gdy w na wsiach i w małych więzi sąsiedzkie także słabną. Jeśli te  więzi wciąż tam istnieją, to tylko dlatego, że nasi rodzice czy dziadkowie je stworzyli, czy znali tych sąsiadów od lat 20, 30, czy 50 lat. Nie mam poczucia, że tak samo chętnie wchodzą w relacje z nowymi sąsiadami - ocenia ekspertka.

Dodaje, że nie spodziewa się teraz zjawiska, w którym samotne, dorosłe osoby będą się przeprowadzać do mniejszych miejscowości i tam tworzyć rozległe sieci społeczne.

- W moim przekonaniu to jest przeszczepienie tego, co jest w mieście do innej lokalizacji, z taką różnicą, że faktycznie w tej innej lokalizacji możemy dostać coś więcej: nic nie tracę, a zyskuję: dostęp do lasu, ogród, mogę mieć psa - ocenia ekspertka.

"Nie wiem, czy zostanę na wsi"

Aleksandra przyznaje, że wieś z pewnością nauczyła jej szacunku do upływającego czasu.

- Tutaj on się niejako zatrzymuje. Kończysz pracę, wychodzisz na taras z filiżanką kawy w ręku i zatapiasz się w ciszy, a zegar zdaje się nie odmierzać kolejnych minut. Tylko czasami ta cisza jest przerywana odgłosami kosiarki czy piły spalinowej. Czasami dzieje się to zbyt często. Ale można się przyzwyczaić - wzrusza ramionami.

- Z miasta brakuje mi może jednej rzeczy. Tam każdy jest anonimowy. Uwierzcie mi, na wsi wiadomości rozchodzą się szybciej, niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Tutaj spotkani przypadkowo w sklepie ludzie nie mają problemu z tym, żeby zapytać cię, ile zarabiasz, albo w trakcie krótkiego spotkania podczas spaceru z psem wypytać o twój związek i plany związane z założeniem rodziny. Brzmi absurdalnie, ale niestety tak wygląda - zwraca uwagę i dodaje:

- Nie jestem w stanie zagwarantować, że tu zostanę. Nie jestem w stanie przysiąc, że to moje miejsce na Ziemi. Nie jestem pewna, czy to tutaj wyobrażam sobie swoją przyszłość. Wiem jednak, jak bardzo potrzebowałam tej chwili wytchnienia. Teraz jestem przekonana, że nie potrzebuję mieszkać w dużym mieście, żeby komukolwiek udowodnić swoją wartość - podsumowuje Aleksandra.