Przemoc wobec dziecka nie kończy się na indywidualnej historii. Skrzywdzony człowiek wchodzi w dorosłość z bagażem swoich doświadczeń, które wpływają na relacje tworzone w dorosłym życiu. To buduje łańcuch powiązań. Dotyczy nie tylko funkcjonowania jednostki, ale także całych społeczności, również w wymiarze politycznym.
Skrzywdzone dziecko, które zawiódł system, zrywa relacje zaufania nie tylko ze sprawcą, ale także całym społeczeństwem. Brak wiary w przeżyte doświadczenia, z którym spotyka się wielu skrzywdzonych, wpędza w poczucie bezradności. Traumy związane z takimi doświadczeniami, to tykająca bomba dojmującego bólu i gniewu. Trzeba zrobić wszystko, żeby ją rozbroić.
Przemoc wobec dzieci dotyka wszystkich grup społecznych i rodzin o każdym możliwym statusie. Jest zjawiskiem masowym. Jak wskazują badania, doświadczyło jej 79 proc. dzieci (1/3 ze strony bliskich dorosłych, 66 proc. od rówieśników). W 8 proc. jest to krzywdzenie seksualne, a w 26 proc. - przemoc seksualna bez kontaktu fizycznego. Statystyki nie oddają skali problemu, lepiej pozwolą ją uchwycić liczby - jest to odpowiednio 560 tys. i ponad 1,8 mln dzieci. Różnych form przemocy ze strony dorosłych rodziców lub opiekunów doświadcza ponad 2 mln najmłodszych obywateli Polski (za Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę). Ponadto 9 na 10 krzywdzonych seksualnie zna sprawcę i mu ufa, ponieważ pochodzi on z bliskiego kręgu społecznego - rodziny, przyjaciół, szkoły etc. Nawet w sytuacjach seksualnego wykorzystywania dziecka w sieci w 6 na 10 przypadków sprawca znany jest ofierze.
Alice Miller dowodziła, że przemoc w dzieciństwie skutkuje poważnymi konsekwencjami dla państw i społeczności międzynarodowych. Wielu przywódców akceptujących autorytarne metody rządzenia, włącznie z tak skrajnym przykładem, jak Adolf Hitler, kształtowało swoje patologiczne przekonania pod wpływem przemocy w domu rodzinnym, połączonej z brakiem troski, empatii i bezwarunkowej akceptacji. Ludzie z tego typu doświadczeniami znacznie częściej niż inni pochwalają przemocowe metody wychowania i budowania relacji społecznych. Są też w większym stopniu skłonni ulegać politykom poszukującym kozłów ofiarnych w sytuacjach kryzysów, by na nich przerzucić odpowiedzialność i skierować złość społeczną. Znacznie łatwiej poddają się ponadto tzw. silnym, charyzmatycznym przywódcom oraz "rządom twardej ręki".
Znacznie rzadziej polityczność zjawiska krzywdzenia dzieci utożsamiamy ze współczesną polityką partyjną, a przecież liczący dziesiątki tysięcy członków QAnon (motor ataku na Kapitol w 2021 r.) powstał pod hasłem walki z pedofilią w międzynarodowych demokratyczno-liberalnych elitach USA, ale także Australii i innych krajów. Przypomnijmy, że ta unikalna w swojej skali "społeczność" rozwinęła się dzięki algorytmom mediów społecznościowych. Głosiła ona teorie spiskowe, których istotą była potrzeba uratowania świata przed pedofilskimi i satanistycznymi praktykami polegającymi na seksualnym krzywdzeniu i zabijaniu dzieci. Uosobieniem wszelkiego zła były waszyngtońskie elity oraz Partia Demokratyczna.
Po tajemniczej śmierci słynnego producenta filmowego, Jeffreya Epsteina, wspierającego demokratów i oskarżonego o seksualne wykorzystywanie małoletnich, tempo rozprzestrzeniania się tej wizji przyspieszyło. Symbol "Q" oznaczać miał anonimową postać, która - jak zakładano - pochodzi z najbliższego otoczenia Donalda Trumpa, walczącego z elitami amerykańskiej administracji. Nawet jeśli dzisiaj wydaje się to absurdalne, to wpływ QAnon na przekonania wielu skrajnie prawicowych środowisk był ogromny.
Kilkadziesiąt procent wyborców Partii Republikańskiej podzielało głoszone przez ten "ruch" poglądy. Za pierwszej prezydentury Trumpa przedstawiciele QAnon zapraszani byli do Białego Domu, w tym na "szczyt mediów społecznościowych", gromadzący internetowych sojuszników prezydenta. Sam Trump w wypowiedział publicznych, wyrażał wdzięczność za popieranie go i traktowanie jako nadziei na walkę z pedofilią. Pytany o QAnon, odpowiadał: "Jeśli mogę pomóc w ocaleniu świata, chętnie to zrobię, chętnie pójdę na całość". "Wiem, że ci ludzie zdecydowanie występują przeciwko pedofilii" - mówił innym razem (za: W. Somer, "Uwierz w plan", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024). W ramach QAnon powstała społeczna sieć "Save the Children" (z ang. ratować dzieci), organizująca wielkie demonstracje w wielu amerykańskich miastach i oznaczająca swoje posty w mediach społecznościowych takim właśnie hasztagiem. Na zakończenie kadencji związki otoczenia Trumpa z ruchem zdecydowanie się zawęziły.
Teoria spiskowa rozchodziła się masowo wskutek ulegania typowym zniekształceniom poznawczym, w tym autorytetowi instytucji, wysoce emocjonalnym przekazom, epatowaniu złymi wiadomościami. Informacje podawane były na ówczesnym Twiterze przez samego prezydenta USA, jego otoczenie, liczących się polityków i aktywistów. W różnych także mniej fantastycznych formach, przedzierały się do mainstreamu debaty politycznej, wpisując się w dobrze znany nurt poszukiwania kozła ofiarnego. W tym przypadku przyczyną wszelkiego zła uczyniono idee i środowiska liberalne, które rzekomo zagrażają patriarchalnemu modelowi tradycyjnej rodziny, poddając dzieci eksperymentom liberalnej inżynierii i seksualizacji, podważając zaufanie do rodziców.
Niestety, celowe wzmaganie moralnej paniki zaszkodziło poważnemu zajmowaniu się problemem seksualnego krzywdzenia dzieci. Uznawanie, że wszyscy krzywdzący to pedofile preferencyjni, jest ucieczką przed skonfrontowaniem się z bolesną rzeczywistością i uznaniem prawdy, iż w grupie tej przeważają tzw. normalsi.
Często lubiani, cenieni, mający doskonały kontakt z dziećmi i cieszący się zaufaniem rodziców. Nierzadko sami są rodzicami. Jedynie od 5 do 25 proc. takich przestępstw dopuszczają się pedofile preferencyjni, jednak fakty te są pomijane, gdyż kłócą się z przekonaniami i utrudniają obarczanie jednej grupy społecznej winą za otaczające nas zło. Odwołując się do dziedzictwa Alice Miller, należy wyraźnie powiedzieć, że jest to rozpościeranie zasłony dymnej nad prawdą o tym, że sprawcami są osoby wysoko funkcjonujące, często autorytety, takie jak Jeffrey Esptein, księża, dziennikarze, trenerzy, działacze, muzycy, osoby publiczne.
Wszystkie te historie pokazują jedną prawidłowość. Im silniejsza w danej społeczności jest autorytarna kultura rządzenia, zamkniętość grupy, która budują swoją tożsamość przede wszystkim na przypisywaniu negatywnych cech innym, tym większa skala różnych form przemocy, w tym, także wobec dzieci.
Kluczowe są tu silnie działające mechanizmy ukrywania tego zjawiska oraz społecznego wypierania go. Przykładów jest bardzo wiele: religijne wspólnoty niemal wszystkich denominacji, lokalne społeczności Samów w Norwegii, Amerykański Związek Gimnastyczny. Sądzę, że w sposób najbardziej jaskrawy wszystkie podane wyżej kryteria spełnia systemowy problem krzywdzenia seksualnego młodych ludzi, ale także zależnych dorosłych, jaki istniał przez lata w kościele, który w dużej części nie potrafi zmierzyć się z prawdą, w zgodzie z oczekiwaniami społecznymi.
Zbliżone do przytoczonych wyżej narracje funkcjonują dzisiaj w bardzo wielu środowiskach prawicowych i skrajnie prawicowych także w Polsce. W takim tonie wypowiadają się walczący z podstawą programową przedmiotu "edukacja zdrowotna". Z przekazywanych ulotek oraz głosów wypowiadanych na manifestacji 1 grudnia w Warszawie można było się dowiedzieć, że przedmiot ten jest elementem międzynarodowego planu mającego na celu odebranie dzieciom niewinności i promocję ideologii gender. Podkreśla się w nich wyłączne prawo rodzica do edukowania w zakresie seksualności, nie dopuszczając do siebie informacji, że to właśnie wśród bliskich zjawisko to występuje najczęściej.
Myślę, że w wielu innych obszarach życia, takich jak sport i kultura, odkrywanie tego typu systemowych patologii jest jeszcze przed nami.
Ewa Kusz, członkini Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich, na opisanie tego zjawiska używa triady obrazującej kolejne etapy podejścia do przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży: wyparcie (zaprzeczanie jej istnieniu), epidemia (zalew informacjami o skali krzywdzenia wywołujący swoisty szok) i konstruktywne radzenie sobie z patologią nastawione na skuteczną ochronę. W wielu dziedzinach życia mamy wciąż do czynienia z silnym mechanizmem obronnym i wypieraniem, w niektórych - z epidemią. Najdalej jest nam do konstruktywnego podejścia do tego wyzwania.
To ostatnie wymaga odwagi i zbudowania publicznych polityk ochrony wbrew źle pojętym interesom instytucji, a precyzyjniej - wielu sprawującym kierownicze funkcje w tych instytucjach - związkach sportowych.
***
Mówiąc o przeciwdziałaniu krzywdzeniu, musimy uwzględnić historyczny kontekst dyskusji o przywracaniu poczucia sprawiedliwości całym grupom społecznym - w tym przypadku dzieciom i młodzieży. Dzisiaj to blisko 20 proc. naszego społeczeństwa. Z tego powodu cieszy użycie przez Papieski Zespół ds. Ochrony Małoletnich metody odwołującej się do "sprawiedliwości okresu przejściowego", a więc terminu z katalogu praw człowieka. Oznacza on jednoznaczną potrzebę odcięcia się od przeszłości oraz praktyk legitymizujących przemoc i seksualne wykorzystywanie najmłodszych. Osiągnięcie tego celu wymaga środków nadzwyczajnych. W praktyce Kościoła raczej trudno odnaleźć dzisiaj ich zastosowanie, ale na gruncie państwa zadanie to również widnieje wciąż na liście "do podjęcia". Dopóki nie zostanie potraktowane poważnie jako polityczne przez duże "P", w najlepszym rozumieniu tego słowa, jako warunek konieczny przetrwania demokracji, która zaczyna się dla jednostki nie w momencie głosowania, ale w dniu narodzin, kształtuje się w domu, przedszkolu i szkole, trudno będzie wyobrazić sobie przyszłość bez rosnącej skali przemocy w wielu innych obszarach życia.