Reklama

Niemal każde miasto w Polsce ma przynajmniej jedną legendę. Chociaż w historiach tych zazwyczaj nie brakuje magii i baśniowych stworów, wiele z nich rozgrywa się w miejscach, które do dziś można wyszukać za pomocą Google Maps. Jeśli nie masz pomysłu na to, gdzie wybrać się na jesienną wyprawę, być może zechcesz podążyć w podróż śladami polskich legend.

Krakowskie legendy, czyli od Wawelu po Kościół Mariacki

Symbolem Krakowa, znanym z legend, jest oczywiście Smok Wawelski. Jego jama po dziś dzień mieści się w podziemiach Wawelu, jest punktem turystycznym, którego nie można przegapić. Od 1972 roku przed jej wejściem stoi ziejący ogniem smoczy pomnik autorstwa Bronisława Chromego. Choć, to jedna z najbardziej znanych polskich legend, warto pokrótce ją przypomnieć. Przed laty, w grodzie rządzonym przez króla Kraka zagnieździł się smok. Bestia przysparzała mieszkańcom nie lada kłopotów, pożerając owce i krowy. Wielu rycerzy próbowało sobie z nią poradzić, jednak mimo starań kolejni śmiałkowie ponosili klęskę. Pewnego dnia w mieście pojawił się szewczyk Dratewka. Wpadł on na nietypowy pomysł, który miał pomóc w zgładzeniu smoka. Znalazł najbardziej dorodnego barana, wypchał go siarką, dokładnie zszył i podrzucił pod wejście do jamy. Potwór w mig złapał się na przynętę, pożerając zwierzę w całości. Po posiłku stwór odczuł ogromne pragnienie, popędził do Wisły, gdzie zaczął chłeptać wodę. Pił tak długo, aż jego brzuch nie wytrzymał i pękł. Tym samym Dratewka pokonał smoka, za co został sowicie wynagrodzony.

Reklama

To niejedyna legenda związana z Wawelem. W katedrze na Wieży Zygmuntowskiej znajduje się najsłynniejszy polski dzwon, mowa oczywiście o Dzwonie Zygmunta. Jedna z opowieści głosi, że gdy jego dźwięk rozbrzmiewa w święta Wielkiej nocy, Bożego Narodzenie, oraz Nocy Świętojańską budzi on ze snu polskich władców. Wówczas królowie gromadzą się w jednej z komnat na Wawelu, by głowić się nad losami państwa. Inna historia mówi o tym, że w Dzwonie Zygmunta zatopiona została jedna ze strun lutnisty Bekwarka, stąd też jego piękne brzmienie.

Czas przenieść się na krakowski rynek, którego zakamarki są pełne historii i opowieść. Jeśli będziesz przechadzać się tam o pełnej godzinie, na pewno usłyszysz słynny hejnał, który rozbrzmiewa z wieży Kościoła Mariackiego. Według legendy w 1241 roku do bram miasta nadciągali Tatarzy. Strażnik pełniący wartę, dostrzegłszy ich z daleka, zaczął grać na trąbce. Mieszkańcy, usłyszawszy melodię, w mig zerwali się do ataku. Niestety, jedna ze strzał nieprzyjaciela trafiła dzielnego hejnalistę, przerywając melodię, a słynny dźwięk hejnału w tym miejscu urywa się do dziś.

Z Kościołem Mariackim wiąże się jeszcze jedna opowieść. Podczas prac renowacyjnych w 1867 roku za ołtarzem Wita Stwosza odnaleziono żółty trzewik. Legenda sięga czterech wieków wstecz i wcale nie zaczyna się na rynku, a w podkrakowskiej wsi. Pewien mały chłopiec imieniem Wawrzek uwielbiał rzeźbić. Całe dnie oddawał się zajęciu, jednocześnie pasąc krowy na łące. Pochłonięty pracą nie zauważył, że zwierzęta zeszły z niej, niszcząc plony na sąsiednim polu. Malec przerażony konsekwencjami swojej nieuwagi postanowił uciec. Biegł tak długo, aż trafił do Krakowa. Za sprawą dobroci zakonnika dostał się pod opiekę Jana Długosza, a ten dostrzegłszy jego talent rzeźbiarski, polecił go Witowi Stwoszowi. Od tej pory chłopiec wraz z mistrzem pracował nad słynnym ołtarzem. Jego wkład w przedsięwzięcie zachwycił króla Kazimierza Jagiellończyka. W ramach podziękowania

podarował mu żółte buciki. W dzień odsłonięcia ołtarza okazało się, że figurze Świętego Stanisława brakuje pastorału. Wawrzek wspiął się więc na górę, aby umieścić brakujący fragment. Niestety, jedna z ciżemek spadła za ołtarz, gdzie pozostała przez czterysta lat.

Warszawa - miasto syren, potworów i złotych kaczek

Czas na wizytę w stolicy. Warszawa to miasto, w którym legendy wyłaniają się z każdego zakamarka. Już sama nazwa nie mogła obyć się bez własnej historii. Istnieje kilka wersji legendy o Warsie i Sawie. Ta najbardziej bajkowa mówi o młodym rybaku imieniem Wars, który co dzień wyprawiał się swą łódką na połów w wodach Wisły. Jednej nocy, gdy zarzucał sieć, ujrzał przepiękną dziewczynę. Przyjrzawszy się jej bliżej, dostrzegł, że jest to syrena. Ta po chwili zaczęła śpiewać, a młodzieniec zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Odtąd co dzień obserwował ją z ukrycia. Nie śmiał się jednak do niej zbliżyć, ponieważ obawiał się, że nie odwzajemni jego uczucia. Podczas jednej nocy nieostrożny młodzian wystawił głowę zza trzcin. Ku jego zdziwieniu, syrena podpłynęła do niego, a on wyznał jej swą miłość. Sawa, bo tak miała na imię syrena, przyznała, że ją odwzajemnia. Siła uczucia tych dwojga pozwoliła porzucić jej rybi ogon i zamieszkać z rybakiem na lądzie. Wokół chatki Warsa i Sawy z biegiem czasu zaczęło powstawać miasto, które po dziś dzień nosi nazwę Warszawa. Będąc w stolicy, koniecznie przejdź się brzegiem Wisły, być może dostrzeżesz wśród fal syreni ogon.

Warszawa w swych podziemiach kryła jednego z najbardziej przerażających potworów. Niedaleko starówki, przy ulicy Krzywe Koło, w piwnicy jednej z kamienic mieszkała straszliwa bestia. Każdy, kto miał nieszczęście spojrzeć w oczy stwora, przypominającego wielkiego jaszczura, zamieniał się w kamień. Bazyliszek, bo właśnie tak nazywała się poczwara, burzył spokój mieszkańców Warszawy, nocami wzniecając pożary i niszcząc budynki. Niejeden śmiałek próbował z nim sobie poradzić, niestety wszyscy oni kończyli marnie. Pewnego dnia do stolicy zawitał młody krawiec, usłyszawszy o kłopotach, z którymi musi radzić sobie miasto, postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Po zmierzchu zszedł do korytarzy, w których zamieszkiwała kreatura. Gdy Bazyliszek namierzył intruza, chłopak wystawił przed siebie lustro. Ślepia bestii padły na taflę zwierciadła, gdy napotkały swoje odbicie, stwór zamienił się w kamień. I tak młodzian wyzwolił Warszawiaków spod władzy okrutnego potwora.

Swoją legendę ma również Zamek Ostrogowskich, mieszczący się przy ulicy Tamka 41. Barokowy pałac obecnie jest siedzibą Muzeum Fryderyka Chopina. Przed laty po Warszawie krążyła legenda o magicznej Złotej Kaczce. Szczęściarza, który ją odnajdzie, miało czekać wielkie bogactwo. Podczas wizyty w gospodzie, opowieść tę usłyszał ubogi szewczyk. Natychmiast udał się do zamkowych podziemi i odnaleźć magicznego ptaka. Chłopak godzinami błądził ciemnymi korytarzami, powoli tracąc nadzieję na powodzenie planu. Nagle spostrzegł jaśniejącą w mroku Złotą Kaczkę. Ta przyrzekła, że uczyni go bogatym. Podarowała mu woreczek pełen dukatów, postawiła jednak jeden warunek, musi wydać je wszystkie w ciągu jednego dnia. Zadanie te wydało się chłopcu niezwykle proste. Wydostawszy się z tuneli, ochoczo ruszył w miasto, kupując sobie wszystko to, na co tylko miał ochotę. Zbliżał się wieczór, a chłopiec nadal miał mnóstwo pieniędzy w sakwie. Wtedy usłyszał głos mężczyzny, błagającego o pomoc. Nieszczęśnik podczas wojny stracił zdrowie i majątek, przez co musiał żebrać na ulicy. Młodzieniec zlitował się nad losem biedaka i wręczył mu garść dukatów. Wtem pojawiła się przed nim Złota Kaczka. Za niedotrzymanie obietnicy odebrała mu resztę złota oraz to, co za nie kupił. Szewczyk jedynak nie był smutny, zrozumiał, że majątek jest niczym, jeśli nie można się nim podzielić.

Podczas wycieczki do Warszawy nie sposób nie odwiedzić placu Zamkowego, gdzie jednym z wyróżniających się punktów, jest kolumna Zygmunta. Pomnik powstał w latach 1643-1644, według projektu Augustyna Locciego i Constantino Tencalli. Z nim również wiąże się legenda. Młody król

Władysław IV postanowił uczcić pamięć swojego ojca, Zygmunta III Wazy, wznosząc pomnik na jego cześć. Potrzebował do tego odpowiedniego rzemieślnika. Wybrano rzeźbiarza Jakuba Złotego, bowiem wszystkie jego dzieła wzbudzały podziw i uznanie. Po wielu dniach pracy pomnik był gotowy. Syn Jakuba, który przez cały czas przyglądał się pracy ojca, pomimo tego, że dzieło wyszło pięknie, coś mu nie pasowało. Zapytał mistrza, dlaczego szabla władcy nie błyszczy. Rzeźbiarz był zmęczony, zbył pytania syna machnięciem ręki i udał się na spoczynek. Chłopiec postanowił wypolerować szablę, aby była godna władcy. Robił to przez całą noc, przez co rankiem błyszczała niczym ze złota. Pomnik stanął na placu Zamkowym, budząc powszechny podziw wśród mieszkańców. Czas mijał, a w Warszawie nastała przeokropna susza. Chłopak poprosił króla Zygmunta o pomoc. Stanąwszy przed figurą, zawołał, aby władca uniósł swą szablę, przeciął nią chmury i zesłał deszcz. Tak też się stało, król wzniósł miecz do góry, a z nieba spadła upragniona ulewa. Od tej pory władca czuwa nad stolicą z uniesioną szablą ku górze.

O poznańskich koziołkach i królu kruków

Atrakcją na poznańskim rynku, której żaden turysta nie może przegapić, są oczywiście słynne koziołki na wieży ratusza. Według opowieści powtarzanej z dziada pradziada, w 1551 roku miała miejsce rozbudowa gmachu ratusza. To właśnie wtedy zagościć miał na nim zegar, który wykonał mistrz Bartłomiej. W dniu uroczystego odsłonięcia, podczas którego miał pojawić się sam wojewoda z małżonką. Okazało się jednak, że uczta, która miała towarzyszyć wydarzeniu, stoi pod znakiem zapytania. Udziec sarni przygotowywany od samego rana spadł z rusztu. Brakowało więc mięsiwa, którym można by poczęstować gości. Mistrz kucharski posłał swego pomocnika na poszukiwanie zastępczej sztuki mięsa. Ten wybrał się poza mury miasta, gdzie na jednej z łąk pasły się dwa białe koziołki. Nie myśląc długo, chwycił je i pognał do bram miasta. Gdy dotarł na miejsce, sprytne zwierzątka wymknęły się z uścisku młodzieńca, pognały wprost na wieżę ratusza. Pojawiły się tuż nad zegarem, brykając i dokazując, ku uciesze zgromadzonych na dole mieszkańców. Mistrz Bartłomiej postanowił uwiecznić wizerunek koziołków, a te prawdziwe trafiły do rąk zrozpaczonej ich zniknięciem właścicielki.

Poznaniacy mają także własną legendę o dzielnym hejnaliście. Przed wiekami, na wieży ratusza nad bezpieczeństwa mieszkańców czuwał strażnik. Miał on syna, który pewnego dnia przesiadując z ojcem na wieży, uratował zranionego w skrzydło ptaka. Nie był to jednak zwykły ptak, a król kruków. W podzięce za pomoc ofiarował chłopcu srebrną trąbkę, która miała ochronić jego, jak i całe miasto w razie niebezpieczeństwa. Lata mijały, a dzielny malec wyrósł i objął posadę ojca. Pewnego dnia na Poznań ruszyły wrogie wojska, gdy młody strażnik je dostrzegł, zadął w trąbkę na cztery strony świata. Wtem, zleciały się wszystkie okoliczne wrony, kruki i gawrony, rzucając się na nieprzyjaciół, co uratowało miasto przed zagładą. Gdy będziesz w Poznaniu o 12 w południe, wybierz się na rynek i posłuchaj hejnalisty, który gra tam do dziś.

Tajemnice wrocławskich kościołów

Jednym z punktów, które ochoczo odwiedzając turyści przybywający do Wrocławia, jest Archikatedra św. Jana Chrzciciela. Mieści się przy placu Katedralnym na wrocławskim Ostrowie Tumskim. Gotycki kościół pochodzi z przełomu XIII-XIV w., a jego obecna forma jest wynikiem barokowych uzupełnień, które nastąpiły po wojennych zniszczeniach. Jak łatwo można się domyślić, wiążą się z nim legendy. Po bokach wejścia do katedry umieszczone zostały kamiennie rzeźby, dziś już nieco wytarte. Jedna z nich przedstawia lwa, a druga orła. Według podań każda samotna kobieta, która chce poznać miłość swego życia, powinna dotknąć lwa. Natomiast mężczyzna pragnący odnaleźć ukochaną, swoją dłoń powinien położyć na orle. Inna opowieść dotyczy zastygłej w krzyku postaci, mieszczącej się na wieży katedry od strony Odry. Przerażona twarz należy prawdopodobnie do ubogiego młodzieńca, który

swe serce oddał córce bankiera. Niestety ojciec dziewczyny nie był przychylny miłości młodych. Odrzucił prośbę o jej rękę, mówiąc, że zgodzi się jedynie wtedy, gdy chłopak dorobi się majątku. Młodzian wyruszył w świat, przez lata zdobywając pieniądze poprzez kradzieże i rozboje. Wzbogacony, ponownie poprosił o zgodę na małżeństwo. Niegodziwe postępki chłopaka, jak łatwo się można domyślić, nie przysporzyły mu zaufania ojca wymarzonej panny. Dlatego ponownie został odrzucony. W szale zemsty podpalił dom bankiera, wdrapał się na wieżę, by podziwiać swe okrutne dzieło. Katedra postanowiła ukarać niegodziwca, zaciskając swe mury na jego szyi, gdzie krzycząc, pozostał już na zawsze.

Przechadzając się wrocławskimi uliczkami, być może natrafisz na Bramę Kluskową. Przejście mieści się między kościołem św. Idziego i Domem Kapituły. Wiąże się z nią kulinarna legenda. W podwrocławskiej wsi mieszkał chłop, którego żona robiła najlepsze kluski śląskie w całej okolicy. Niestety, wkrótce zapanowała dżuma, zabierając ze sobą uzdolnioną gospodynię. Mężczyzna bardzo kochał swoją żonę i długo rozpaczał po jej śmierci. Podczas wizyty we Wrocławiu postanowił pomodlić się za jej duszę. Zmęczony trudami drogi, usiadł nieopodal kościoła świętego Idziego w jednej z bram i zasnął. Przyśniło mu się niebo, a w nim wśród aniołów i duszyczek ukochana małżonka. Kobieta była jednak niezwykle zasmucona niedolą i smutkiem męża. Jeden z aniołów chciał dopomóc małżonkom, zsyłając na ziemię koszyk z ulubionym przysmakiem chłopa - kluskami śląskimi. Ten od razu zabrał się za pałaszowanie smakołyków. Przyrzekł sobie jednak, że chociaż jedną kluskę zostawi na pamiątkę cudownego zdarzenia. Gdy ostatnia z nich została w koszyku, nie mogąc się jej oprzeć, nadgryzł ją zębem. Ten złamał się, okazało się bowiem, że zmieniła się ona w kamień. Chłop przerażony wypuścił go z rąk, przedmiot potoczył się w stronę bramy, podskoczył i zastygł na jej szczycie, gdzie pozostał do dziś.

Z kamienicą przy ulicy Szewskiej 50, w której obecnie mieści się Instytut Kulturoznawstwa, wiąże się legenda "O pannach zamienionych w kamień". Przed laty mieszkała tam wdowa, miała ona dziewięć swawolnych córek. Panny nieskore były do małżeństwa, wolały nocami wymykać się na zabawy. Niesforne dziewczęta chciały wybrać się na tańce również w Wielki Piątek. Co nie spodobało się pobożnej wdowie, zabroniła im wychodzić, zamykając drzwi na klucz. Pannice skore do tańców postanowiły sprzeciwić się woli matki i mimo jej gróźb wymknąć się oknem. Gdy tylko ostatnia z nich stanęła na gzymsie, wszystkie zastygły w kamieniu w tanecznych pozach, gdzie tkwią do tej pory.

We Wrocławiu nie brakuje pięknych, zabytkowych kościołów, jednym z nich jest gotycka Bazylika św. Elżbiety, mieszcząca się przy rynku. Legenda głosi, że niedaleko niej znajdował się cmentarz, gdzie nocami budził się duch Złej Baby. Kobieta za życia była chciwa i nieuczciwa, zajmowało się sprzedażą sukna. Widziadło codziennie o północy wyswobadzało się z całunu, wstawało z grobu i biegło na swój kram. Tam w pocie czoła mierzyło bele płótna, strasząc mieszkańców krwawymi oczami. Strażnik, który obserwował upiora z wieży kościoła, postanowił zabrać całun, którym owinięte było jej ciało złożone w mogile. Rozzłoszczony duch, pragnąc zemsty, ruszył w stronę kościoła. Zaczął wspinać się na wieżę, gdy nagle rozległy się dzwony bazyliki, duch Złej Baby runął w dół. Gdy rano odnaleziono poturbowane zwłoki, odcięto im głowę, a ciało spalono, dzięki czemu zapanował spokój i nikt więcej nie widział strasznego upiora.