Reklama

Śledztwo prowadzone w sprawie śmierci gwiazdora "Przyjaciół" Matthew Perry'ego zmarłego w wyniku przedawkowania ketaminy, doprowadziło do aresztowania przed tygodniem pięciorga osób. Wśród zatrzymanych znaleźli się m.in. "królowa ketaminy" dilerka narkotykowa Jasveen Sangha i dwaj lekarze, którzy pomagali aktorowi w zdobyciu narkotyku, Wszystkim postawiono zarzuty związane z dostarczaniem aktorowi ketaminy.

Dilerka miała sprzedać Perry’emu około 50 fiolek z ketaminą za łączną kwotę 11 tysięcy dolarów. Z kolei lekarzy, którzy mieli leczyć aktora, interesowało wyłącznie dorobienie się na uzależnieniu Perry'ego. Sprzedawali mu kosztujące 12 dolarów fiolkę za 2 tysiące dolarów, zastanawiając się między sobą: "Ile ten idiota gotów jest zapłacić za narkotyk?".

Reklama

Perry od dekad zmagał się z nadużywaniem substancji psychoaktywnych. Od ketaminy miał się uzależnić, lecząc się na depresję. W 2018 r. w wyniku nadużywania opioidów po raz kolejny trafił do szpitala. Tym razem cudem przeżył. W placówce spędził pół roku, z czego dwa tygodnie w śpiączce.

 - Podobnie jak cztery inne osoby podłączono mnie do maszyny ECMO wspomagającej pracę serca i płuc. Lekarze mówili, że mam 2 proc. szans - wspominał Perry. - Tamtej nocy te cztery osoby zmarły. Tylko ja przeżyłem. Uznałem, że stało się to po coś.

Gdy wydawało się, że w końcu wygrał walkę z demonami, w 2022 roku opublikował biografię "Friends, Lovers and the Big Terrible Thing" (Przyjaciele, kochankowie i wielka straszna rzecz"). Opisał w niej proces wychodzenia z nałogu i wieloletnią walkę z nim. Niestety trzeźwy był krótko. Gdy klinika, w której się leczył, odmówiła zwiększenia przepisywanej mu dawki leku, zwrócił się do lekarza znanego z przepisywania za duże pieniądze każdej ilości narkotyku. Skontaktował się też z "królową ketaminy", która miała mu sprzedać dawkę, jaka ostatecznie go zabiła. Wstrzyknął mu ją na prośbę aktora jego asystent Kenneth Iwamasa.

Matthew Perry zmarł w październiku 2023 roku. Miał 54 lata. Jego ciało znaleziono w wannie z hydromasażem w domu, w Pacific Palisades. Sekcja zwłok wykazała, że poziom ketaminy we krwi aktora był tak wysoki, jak dawka podawana pacjentom podczas znieczulenia ogólnego. "Śmierć nastąpiła na skutek nadmiernej stymulacji układu krążenia i depresji oddechowej" - stwierdzono w raporcie.

Perry dołączył do bardzo długiej listy artystów, których kariery przedwcześnie zakończyły używki. Są  na niej ci najwięksi, jak: Jim Morrison, Janis Joplin, Kurt Cobain, Amy Winehouse, Michael Jackson, George Michael, Marylin Monroe, Heath Ledger, River Phoenix, Philip Seymour Hoffman i wielu, wielu innych.

Na szczęście przeciwwagą dla niej jest inna lista - są na niej ci artyści, którzy mieli więcej szczęścia i wygrali tę nierówną walkę z uzależnieniem.

Oto niektórzy z nich.

Elton John: Nie bój się prosić o pomoc

"Długo szukałem w sobie odwagi, by wypowiedzieć dwa słowa, które odmieniły moje życie: Potrzebuję pomocy". Tak pisał na Twitterze Elton John, świętując trzy dekady abstynencji. Jak wyznał w książce "Miłość jest lekarstwem", momentem przebudzenia było dla niego apogeum kryzysu AIDS w Stanach Zjednoczonych.

"Byłem uzależniony od prochów i skupiony wyłącznie na sobie, podczas gdy moi przyjaciele umierali (...) Doszedłem do punktu, w którym nie potrafiłem rozmawiać, jeżeli nie miałem nosa pełnego kokainy i żołądka pełnego alkoholu. Ale wydawało mi się, że narkoman to człowiek, który siedzi na ulicy z igłą w żyle. Tymczasem byłem rasowym ćpunem. Zdarzały mi się zapaści, znajomi zbierali mnie z podłogi i kładli do łóżka, a chwilę później budziłem się i wciągałem kolejną kreskę" - wspomina muzyk.

O pomoc John poprosił pod koniec 1990 roku. Dwa lata później założył organizację non-profit wspierającą walkę z AIDS. Jednak dawne uzależnienia nadal przypominają o sobie. "Regularnie śnię o tym, że biorę kokainę. Budzę się z uczuciem, że właśnie wciągnąłem ją nosem i jest to bardzo realistyczny sen".

John sięgnął po narkotyki, aby pokonać wrodzoną nieśmiałość. Dzięki niej już u progu kariery na scenie na początku lat 70. zmieniał się w ekstrawaganckiego wykonawcą, który potrafił przykuć uwagę wszystkich. Przez większą część lat 70. i 80. żył w narkotykowej mgle, a jego uzależnienie zostało pokazane w filmie biograficznym "Rocketman" z Taronem Egertonem w roli Johna.

Kokaina nie była jedynym narkotykiem, po który John sięgał. "Paliłem jointy, wypijałem butelkę Johnnie Walkera, a potem nie spałem przez trzy dni. W końcu zasypiałem na półtorej doby. Gdy wstawałem, byłem taki głodny, że zjadałem tuzin kanapek z bekonem i garnek lodów, a potem to wymiotowałem, bo dostałem bulimii. I tak wciąż od nowa" - opowiadał w wywiadzie telewizyjnym dla Piersa Morgana.

Piosenkarz uważa, że spotkanie z Ryanem White'em w 1985 r., amerykańskim nastolatkiem chorym na hemofilię, który zaraził się wirusem HIV w wyniku transfuzji skażonej krwi, dało mu impuls do rozpoczęcia drogi do trzeźwości.  "Chciałem im pomóc, ale oni pomogli mi znacznie bardziej. Ryan był iskrą, która pomogła mi wyjść z nałogów. W ciągu sześciu miesięcy od jego śmierci stałem się trzeźwy i czysty i tak jest już od ponad 30 lat".

Nastolatek zmarł 8 kwietnia 1990 r. Piosenkarz niósł trumnę na pogrzebie White'a i wykonał piosenkę "Skyline Pigeon" podczas nabożeństwa. Dziś twierdzi, że najtrudniejszą częścią przezwyciężenia uzależnienia jest zwrócenie się o pomoc. "Zajęło mi 16 lat, żeby to powiedzieć" -  wyznaje i podkreśla: "Uzależnienie to bardzo poważny problem, z którym nie poradzimy sobie sami. Potrzebna jest pomoc innych ludzi".

John twierdzi, że próbował pomóc swojemu zmarłemu przyjacielowi, George’owi Michaelowi zerwać z nadużywaniem substancji psychoaktywnych, ale "nie można pomóc ludziom, którzy nie chcą sobie pomóc" - wyznał. Duet wydał wspólnie singiel  "Don't Let the Sun Go Down On Me" w 1991 r., który stał się numerem 1 w USA i Wielkiej Brytanii. To jednak nie wystarczyło, aby Michael go posłuchał. Uznał, że John wtrąca się w jego życie. Jak wiadomo George Michael zmarł w 2016 roku w wieku zaledwie 53 lat.

Elton John od lat żyje w związku małżeńskim z Davidem Furnishem, z którym wychowuje dwóch adoptowanych synów. Od trzech lat, po pół wieku muzycznej kariery jest na zasłużonej emeryturze.

Przeszedł na nią, gdy odkrył, że praca stałą się jego kolejnym uzależnieniem.

Robert Downey Jr.

"Dziękuję mojemu okropnemu dzieciństwu. I Akademii. W tej kolejności. Dziękuję mojej żonie, która znalazła mnie, gdy byłem zagubionym zwierzątkiem i sprawiła, że wróciłem do życia" - mówił Robert Downey Jr. w marcu br. odbierając Oscara za rolę Lewisa Straussa w "Oppenheimerze" Christophera Nolana.

Po raz pierwszy spróbował narkotyków w wieku sześciu lat. Marihuaną poczęstował go jego własny ojciec - Robert Downey senior, undergroundowy reżyser utożsamiany z kontrkulturą Ameryki lat 60. i 70. Wkrótce uznał, że syn może też spróbować kokainy. Gdy miał osiem lat wspólne zażywanie narkotyków stało się przejawem "emocjonalnej więzi między ojcem a synem".

"Kiedy mój tata i ja braliśmy razem narkotyki, to był jego sposób okazywania mi miłości - jedyny, jaki znał" - wyznał Robert Downey Jr. po latach. Downey senior zaszczepił synowi swoje dwie wielkie pasje - miłość do sztuki filmowej i do narkotyków. Przeszłość tegorocznego zdobywcy Oscara za główną rolę męską to historia tak wielu upadków i nieudanych prób zerwania z nałogiem, że to cud, iż zakończyła się happy endem. Niewielu z tych, którzy przeszli podobną drogę, zdołało ocaleć, nie mówiąc o zdobywaniu szczytów. Miał jednak wielkie szczęście - otrzymał wsparcie przyjaciół, a później kochającej kobiety, która nie pozwoliła mu ponownie spaść na dno.

Swoją pierwszą rolę zagrał w filmie ojca "Pound" w wieku lat pięciu. Na przełomie lat 80. i 90. był już najbardziej pożądaną, wschodzącą gwiazdą Hollywood. Objawieniem była jego rola w filmie "Mniej niż zero" - opowieści o narkomanie, który żyje od jednej wypełnionej używkami imprezy do kolejnej. Tak naprawdę to była jego własna historia.

Miał zaledwie 27 lat, gdy w filmie Richarda Attenborough genialnie zagrał wielkiego Charliego Chaplina - od lat młodości do późnej starości. Film jest wspaniałym portretem artystycznym Chaplina, ale i surowym spojrzeniem na jego życie prywatne. Ci, którzy znali Małego Włóczęgę, mówili, że aktor go wskrzesił, oddając całą złożoność postaci.

To powinien być Oscar, ale skończyło się na nominacji. Już wtedy miał reputację imprezowicza eksperymentującego z narkotykami, ale jeszcze nie wpadł po uszy. Jakimś cudem przez kilka lat grał i... ćpał. "Urodzeni mordercy", "Cudowni chłopcy". Każda rola była wielka. Do czasu.

Po raz pierwszy skazano go za narkotyki w 1996 roku. Zatrzymano go za przekroczenie prędkości, ale w samochodzie miał heroinę i kokainę, a pod siedzeniem... pistolet Magnum 357. Trafił na odwyk, z którego uciekł w szpitalnej piżamie. Ponownie wysłano go do szpitala, już pod ostrzejszym nadzorem. I znowu uciekł. Nie stawiał się na badanie moczu, lekceważył kuratora. W 2000 roku zagrał w głośnym serialu "Ally McBeal" i odebrał za rolę Złoty Glob. W jego trakcie dwukrotnie trafił za kratki. W końcu, nie mając wyjścia, scenarzyści usunęli jego postać z serialu, ku wściekłości producentów, bo widzowie ją uwielbiali.

Terapia odwykowa okazała się skuteczna dopiero w 2003 roku, ale nikt nie chciał obsadzić go w filmie. Pomógł mu Mel Gibson, który zadbał o to, by dostał rolę w "Śpiewającym detektywie". Tak rozpoczął się jego powrót do Hollywood, które długo nie chciało ubezpieczać filmów z młodym Downeyem. Pierwsze ubezpieczenie opłacił Gibson. Druga nominacja do Oscara za rolę w "Jajach w tropikach", po czterech "czystych" latach sprawiła, że jego akcje poszły w górę. Ale choć zmiótł rywali podczas przesłuchań do "Iron Mana" w 2007 roku, producenci wahali się długo, czy płacenie jego ubezpieczenia nie jest zbytnim ryzykiem. Gigantyczny sukces filmu rok później (obraz zarobił pół miliarda dolarów) pokazał, że to inwestycja niezwykle opłacalna. Drugi "Iron Man" przebił zyski pierwszego, a trzeci zarobił rekordowy 1,2 mld dolarów.

Począwszy od 2013 roku do dziś Robert Downey Jr. - z gażą w wysokości 75 milionów dolarów w latach 2013-2015 - był według magazynu "Forbes" jest najlepiej opłacanym i zarazem najbardziej dochodowym aktorem na świecie.

W 2020 roku aktor postanowił zrobić sobie trzyletnią przerwę, by spędzać więcej czasu z rodziną. Od 2005 roku jest mężem producentki filmowej Susan Levin, która od momentu poznania wspierała go w walce z uzależnieniem. Mają dwoje dzieci.

Wrócił w 2023 roku prawdopodobnie najważniejszym filmem XXI wieku-  "Oppenheimer" Christophera Nolana, gdzie wcielił się w Lewisa Straussa, amerykańskiego biznesmana i sekretarza handlu Stanów Zjednoczonych. Odebrał zasłużonego Oscara, zostawiając w tyle konkurencję.

Jest czysty od 21 lat.

Jamie Lee Curtis

Jamie Lee Curtis właśnie skończyła 40 lat, gdy wraz z mężem, reżyserem Christopherem Guestem i dwójką dzieci świętowała pojawienie się na liście bestsellerów "New York Timesa" jej książki dla dzieci "Dzisiaj czuję się głupio i inne nastroje, które mnie kształtują". Sławę przyniosły jej głównie horrory i takie filmy jak "Rybka zwana Wandą".

Był koniec 1998 roku. Tego wieczoru sięgnęła do kieszeni spodni, wyjęła pięć Vicodinów i połknęła wszystkie na raz, popijając winem. Wylądowała w szpitalu. W ten sposób o uzależnieniu od leku dowiedziała się jej rodzina. 

Miesiąc później kupiła egzemplarz "Esquire". Przeglądając strony, zatrzymała się na artykule "Vicodin, mój Vicodin". Czytając historię pisarza Toma Chiarelli o jego uzależnieniu od środków przeciwbólowych po raz pierwszy poczuła, że nie jest jedyna. Na pytanie jak to się zaczęło, odpowiada szczerze.

- Poddałam się prostej operacji plastycznej, bo operator filmowy narzekał, że mam wciąż podpuchnięte oczy - opowiadała w rozmowie z "Esquire". - Jeśli zobaczysz moje zdjęcia z dzieciństwa, wyglądam, jakbym nie spała. Gdy kręciliśmy sceny przy świetle fluorescencyjnym, nie dało się mnie filmować. Stąd operacja, by usunąć obrzęk. Dali mi Vicodin jako środek przeciwbólowy na coś, co nie było wcale zbyt bolesne.

Aktorka przyznaje, że spodobało się uczucie, jakie dawał lek, "uczucie ciepłej kąpieli". Bardzo szybko okazało się, że nie potrafi się bez niego obyć. Goniła za nim przez lata. Potem doszedł jeszcze alkohol.

- Byłam kontrolującym się narkomanem i alkoholikiem. Nie brałam i nie piłam, gdy pracowałam. To zawsze było późne popołudnie albo wieczór. Czekałam na tę porę - opowiada aktorka.

Jamie - córka słynnego Tony’ego Lee Curtisa (ojciec był sześciokrotnie żonaty!) i pięknej Janet Leigh - gwiazdy "Psychozy", potwierdza, że tak jak w domu Roberta Downey'a Jr. ojciec częstował ją narkotykami. Jej przyrodni brat Nicholas zmarł w wieku 21 lat po przedawkowaniu heroiny.

Jak Elton John podkreśla: "To jedyna choroba, którą diagnozuje się samodzielnie. Nikt inny nie pomoże ci powiedzieć, że jesteś alkoholikiem. Mogą powiedzieć, że pijesz ich zdaniem za dużo. Ale nazwanie siebie alkoholikiem lub narkomanem jest przejawem odwagi. Sprawia, że czujesz potrzebę wyjścia z choroby".

Ćwierć wieku w trzeźwości potwierdza tę teorię. Jamie Lee zyskała na tym także jako aktorka. W 2023 roku odebrała Oscara za drugoplanową rolę w głośnym przeboju "Wszystko, wszędzie, naraz" Dana Kwana i Daniela Scheinerta. Bardzo pilnuje, by nie kusić losu. Przed dotarciem do pokoju hotelowego podczas zdjęć prosi o usunięcie zawartości minibaru.

- Jestem bardzo ostrożną, trzeźwą osobą. I chcę nią pozostać.

Drew Barrymore

W 1982 roku małą Drew Barrymore witano słowami: "Nowa Shirley Temple". Należałoby powiedzieć, że odkrył ją wielki Steven Spielberg, gdyby nie to, że jako jej ojciec chrzestny znał Drew o wiele wcześniej. Drew pochodzi z wielopokoleniowej rodziny aktorskiej, a jej dziadek John Barrymore był znanym aktorem szekspirowskim. W tej rodzinie grają wszyscy od pokoleń. I wszyscy mieli problem z używkami.

Wspominając niedawno pracę z młodziutką zaledwie siedmioletnią Drew Barrymore, Spielberg mówił: "Nie spała do późna w nocy, chodziła do miejsc, o których powinna tylko słyszeć, i prowadziła w bardzo młodym wieku życie, które, jak sądzę, pozbawiło ją dzieciństwa. Czułem się bezradny. Nie byłem jej tatą". Sama aktorka natomiast mówi o wielkiej wdzięczności wobec Spielberga, który "był jedyną osobę w moim życiu, jaka kiedykolwiek wykazała się postawę rodzicielską".

Po raz pierwszy Drew wystąpiła w wieku 11 miesięcy w reklamie karmy dla psów. Mając cztery lata zwróciła na siebie uwagę rolą w głośnym filmie Kena Russella "Odmienne stany świadomości". Jednak sławę przyniosła jej rola w filmie Stevena Spielberga "E.T.". Drew z dnia na dzień stała się gwiazdą. Była na okładkach czasopism, przeprowadzano z nią wywiady. Miała wtedy siedem lat! Kiedy kilka lat później Hollywood nagle przestało się nią interesować, Drew załamała się.

W wieku 10 lat po raz pierwszy zapaliła marihuanę, trzy lata później była uzależniona od kokainy. Uciekała z kuracji odwykowych. Po kolejnym nieudanym leczeniu usiłowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Ostatecznie udało jej się wyjść z dołka w wieku 16 lat, po wielu odwykach. Wydała wtedy poruszające wspomnienia pt. "Little Girl Lost".

Lata 90. to czas jej tryumfalnego powrotu na ekrany kin. Wystąpiła w tak znanych filmach jak: "Batman Forever", "Wszyscy mówią: kocham cię" czy "Trujący bluszcz". Posypały się nominacje do Złotych Globów, udowodniła, że ma talent. Zaczęła pojawiać się w mediach jako symbol seksu, miała sesję w "Playboyu", co sprowokowało Spielberga do podarowania jej na 20. urodziny... kocyka z napisem "Przykryj się". Zrozumiała aluzję. Co jednak ważniejsze, nawet gdy rozpadały się jej kolejne małżeństwa, nigdy więcej nie sięgnęła po narkotyki. Za rolę w przejmujących "Szarych ogrodach" u boku Jessiki Lange odebrała Złoty Glob.

Nigdy więcej nie sięgnęła po alkohol czy narkotyki, co w imprezowym Beverlly Hills, gdzie żyje od zawsze, wymaga samozaparcia. Niedawno oglądaliśmy ją w serialu "Santa Clarita Diet". To opowieść o życiu pary agentów nieruchomości, które zmienia się gwałtownie gdy żona przemienia się w zombie.

Jest szczęśliwą matką dwójki dzieci, które - jak zapewnia - nigdy nie przejdą przez to, co ona.

- Wpoiłam im, że nie wolno wstydzić się doświadczeń, które nas kształtują. Nade mną nikt nie czuwał, nikt nie pokazał mi właściwej drogi. Im to nie grozi, bo mają mnie - zapewnia.

Ben Affleck

Problemy Afflecka z alkoholem zaczęły się bardzo wcześnie, częściowo dlatego, że jego tata, Timothy Affleck, pił na okrągło. Jako 15-letni chłopiec był już rasowym alkoholikiem, mimo że regularnie grał w filmach dziecięcych i świetnie się uczył. Do pionu postawił go odwyk, na który mama posłała go siłą. Jednak na krótko.

Niezwykle przystojny, nie tylko aktorsko utalentowany, w 1998 roku zdobył Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny do filmu "Buntownik z wyboru", który napisał wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Mattem Damonem. Ale wraz z sukcesem pojawiła się presja, która odegrały znaczącą rolę w zmaganiach Afflecka z alkoholem. Gdy w 2006 odbierał Puchar Volpi za rolę w "Hollywoodland" znów był świeżo po kolejnym odwyku. Najważniejszy Oscar dla filmu "Argo" w jego reżyserii, wyprodukowanego wspólnie z George'em Clooney'em umocnił jego pozycję w fabryce snów.

Z biegiem lat walka Afflecka z nałogiem stała się coraz bardziej publiczna, zwłaszcza gdy jego małżeństwo z aktorką Jennifer Garner zaczęło się rozpadać. Po 10 latach małżeństwa para, która uchodziła za idealną (doczekali się trójki dzieci), ogłosiła w 2015 roku separację. Wiele osób uważa, że nawroty choroby Afflecka stały się powodem ich rozstania. Ale nawet w trudnych chwilach Garner pozostała przy nim, pomagając na kolejnych etapach leczenia.

W 2017 roku Affleck poinformował, że właśnie zakończył kolejną rundę leczenia uzależnienia i nigdy już nie zamierza do niego wracać. W mediach społecznościowych zamieścił informację o swoim zobowiązaniu zachowania trzeźwości, podkreślając, że nie pokonałby nałogu, gdyby nie jego bliscy. Jego związek z Jennifer Garner, nawet po rozwodzie, był najważniejszą częścią podróży do wyzdrowienia. Istotną rolę odegrała także trwająca całe życie przyjaźń Afflecka z Mattem Damonem, który wspierał go we wszystkim. Te relacje odegrały kluczową rolę w utrzymaniu Afflecka na drodze do trzeźwości i kontynuowaniu kariery.

Pomimo tych problemów, jego kariera ani na moment nie zwolniła. Doświadczenia z uzależnieniem dodały głębi jego aktorstwu. W 2020 roku Affleck zagrał w filmie Gavina O'Connora "Droga powrotna", w którym wcielił się w byłą gwiazdę koszykówki walczącą z alkoholizmem. Ta rola była dla niego bardzo osobista. Mówił otwarcie o tym, jak jego własne doświadczenia życiowe pomogły mu w wykreowaniu tej postaci. Film został przyjęty dość chłodno, ale surowa i szczera kreację Afflecka doczekała się wielu wyróżnień.

Dla niego ta rola była czymś więcej niż tylko kolejnym zadaniem. Była sposobem na zmierzenie się z własnymi demonami i podzielenie się swoją historią ze światem. Projekt pokazywał jego zaangażowanie w powrót do zdrowia i zdolność do przekształcenia własnych słabości w atut.

Affleck otwarcie mówi, że walka z alkoholizmem to proces trwający całe życie. Publicyści w USA podkreślali, że jego gotowość do otwartego mówienia o swoich zmaganiach pomogła zmniejszyć piętno wokół uzależnienia.

Czy jednak ponowny związek z narcystyczną Jennifer Lopez, którą poślubił w 2022 roku i ponoć właśnie się z nią rozstaje, nie postawi na głowie jego życia? Skupiona wyłącznie na sobie piosenkarka raczej nie okaże się drugą Garner.

Pozostaje trzymać kciuki, by Affleck wytrwał w trzeźwości mimo zawirowań.

Stanisława Celińska

Do polskiego kina wkroczyła jako młodziutka Żydówka Nina, więźniarka obozu, rolą w "Krajobrazie po bitwie" Andrzeja Wajdy, adaptacji prozy Tadeusza Borowskiego. Zgarnęła dla siebie ten film, choć to Daniel Olbrychski grał głównego bohatera.

 Sześć lat później zachwyciła jako Agnieszka Niechcic w "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka. Pełna życia, piękna i mądra, będąca za pan brat z jasną stroną świata. Wajda obsadził ją raz jeszcze w "Pannach z Wilka" według Iwaszkiewicza - nostalgicznej opowieści o utraconej przeszłości, która nie pozwala żyć teraźniejszością. Dwa ostatnie filmy - arcydzieła naszego kina, nominowane do Oscara, zapewniły jej osobne miejsce w historii X Muzy.

Stała się sławna i podziwiana, ale z czasem rzeczywistość zaczęła ją  przytłaczać. Stanisława Celińska była pierwszą artystką polską, która przyznała się do problemu z alkoholem. I to w chwili, gdy się od niego uwolniła. Po to, by pomóc innym. I zadziałało - ludzie wciąż zwracają się do niej o pomoc, wierząc, że skoro jej się udało, oni też dadzą radę.

Aktorka nie ukrywa, że pomogła jej w tym głęboka wiara. W wywiadzie przed kilku laty, mówiła mi:

"Pamiętam, jak byłam przerażona, autoryzując wywiad, w którym przyznawałam się  do alkoholizmu. Dostałam nawet gorączki. Minęło pięć lat, odkąd przestałam pić i wiedziałam, że już do tego nie wrócę. Jak to będzie? - myślałam. Ludzie mają przed oczami taką czystą, piękną Agnisię z 'Nocy i dni', a tu nagle słyszą o problemie alkoholowym. Taki zgrzyt, rysa na szkle. Ale ważne było dla mnie, osoby wierzącej, by dać świadectwo - bo ja zwróciłam się o pomoc do najwyższej instancji i otrzymałam ją".

Aktorka przyznaje, że ma w sobie wiele pokory i zrozumienia dla ludzi, którzy zbłądzili, bo sama też zbłądziła i się podniosła.

- Wierzę w wyższość planów boskich nad naszymi. W to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jeśli dzieje się coś złego, to po to, by z czasem obróciło się w dobro. Nawet jeśli tego nie rozumiemy. Jak człowiek nauczy się dystansu, widzi, że wszystko, co go spotyka, ma sens. Nam się wydaje, że to przypadek, że gdzieś się spóźniliśmy, coś nas ominęło, a tak miało być - podkreśla.

Dziś kochają ją jednakowo wszyscy: widzowie, reżyserzy i krytycy. Spełnia się także jako piosenkarka, a raczej jedyna w swoim rodzaju wykonawczyni piosenki aktorskiej.

Artyści, którzy wyszli z nałogu, odnaleźli poczucie harmonii ze światem.  Wygrali walkę trudniejszą niż oscarowa rywalizacja czy nagranie albumu, który zyska status platynowego.