Reklama

W roku 2020 w Polsce zawarto 144,9 tys. małżeństw. Rok wcześniej, przed pandemią, 183,4 tys.

I choć liczba ślubów maleje (w 1980 roku "tak" powiedziało sobie 307,4 tys. osób), co niektóre pary prześcigają się w wyjątkowych zaręczynach poprzedzających większość ceremonii.

Reklama

Skok na bungee, lot balonem czy paralotnią, park rozrywki, domek na drzewie, nurkowanie - przykłady oryginalnych oświadczyn można mnożyć.

Na pomoc tym, którzy chcieliby zapamiętać ten dzień do końca życia, ale nie są mistrzami organizacji czy nie do końca mają pomysł, przychodzi asystentka zaręczyn. Ta jedna, konkretna, bo - jak sama przyznaje - wymyśliła sobie zawód. Mowa o Adeli Parchimowicz (wkrótce Kwiecień) z zaręczam.pl.

- A jednak! W XXI wieku można stworzyć coś nowego! (śmiech) Wpisując w wyszukiwarkę "asystent zaręczyn", nie znajdziesz nikogo podobnego. W języku angielskim, co prawda, jest określenie "engagement assistant", ale to inna praca - opowiada.

"Szyję na miarę"

Kobieta od zawsze lubiła organizować - przyjęcia, spotkania, czas rodzinny, wyjścia ze znajomymi.

- Wiem, co się dzieje na mieście, co fajnego zobaczyć, gdzie zjeść. Błyskawicznie łączę kropki. Ludzie dobrze się przy mnie czują, a ja uwielbiam trzymać pieczę nad całością. Sprawia mi to przyjemność, daje energię. Jestem też otwarta i towarzyska. Zapytałam siebie, co mogę z tym wszystkim zrobić dobrego dla innych. I tak postanowiłam zaręczać.

Jej usługi są dla każdego chcącego się oświadczyć.

 - Można mieć konkretny plan albo pustkę w głowie - działam po to, by pomóc, doradzić, ośmielić do zrobienia tego kroku, ale też przygotować wszystko wedle oczekiwań. Bywa, że mężczyzna (jeśli mówimy o parach heteroseksualnych) przeciąga odpowiednią okazję w nieskończoność, choć jest zdecydowany, by ze swoją partnerką spędzić resztę życia. Wynika to choćby z obawy przed odrzuceniem lub wyśmianiem. Niektórzy - przeżywający kolejną miłość np. po rozwodzie - uważają, że "nie zasługują" na ponowny ślub i szczęście. A to nieprawda. Każdemu wiedzie się różnie i rozwód nie przekreśla szansy na radość.

Adela dopiero rozkręca działalność zaręczynową. Za nią już wstępne rozmowy z klientami oraz oczekiwanie na sezon, czyli wakacje.

- W tym czasie nieustannie rozwijam moją markę w sieci - publikuję posty na Instagramie, robię tematyczne live’y. Tworzę bezpieczną przestrzeń do zadawania wszelkich pytań. Okazuje się, że jednak jestem potrzebna. Chcę oswajać zaręczyny i opowiadać o nich najwięcej jak się da. Jeśli ktoś czuje mniejszą pewność w temacie, może poprosić mnie o pomoc. Nie zawsze mamy ochotę odsłaniać się przed rodziną czy przyjaciółmi niestroniącymi czasem od "dobrych rad". Lepiej zrobić to w zgodzie ze sobą i marzeniami ukochanej. Szyję na miarę! Klient może przekazać, co lubi i chce jego druga połówka, czy rozmawiali na ten temat. Ja połączę kropki i podsunę gotowe rozwiązanie oraz - w razie potrzeby - pomogę w jego realizacji. Zawsze mam w głowie kilkanaście planów.

Moją rozmówczynię porównują czasem do wedding plannera. Jednak - jak przypomina - to dwie różne osoby.

- Ten pierwszy organizuje zazwyczaj duże wydarzenie rodzinne, ja zajmuję się bardzo intymnym momentem między dwojgiem ludzi. Od zaręczyn do ślubu może minąć chwila, rok, kilka lat, a może do niego nigdy nie dość, bo para nie czuje potrzeby, nie ma ochoty lub - jak w Polsce związki jednopłciowe - nie może. Wtedy zaręczyny to finalne zatwierdzenie wspólnego życia, partnerstwa, miłości.

Pomoc Adeli składa się z dwóch etapów. Płatnych konsultacji - po wypełnieniu formularza - oraz przygotowania scenariusza oświadczyn.

- Następnie, jeśli ktoś zdecyduje, że chce, bym pomogła mu go zrealizować, ustalimy budżet, również pobiorę procent od moich usług. Jaki? Kwestia indywidualna, zależy od stopnia złożoności pomysłu. Konkretny lokal w danym miejscu na ziemi? Czemu nie? Żyjemy w dobie internetu, w XXI wieku, więc wszystko da się zrobić. Jeśli ktoś chce, bym była obecna i podglądała wszystko zza kulis - proszę bardzo. Mogę też pozostać szarą eminencją.

Wieża Eiffla passée?

Czy kobieta może oświadczyć się partnerowi?

- Oczywiście! Jako panie częściej myślimy, niż faktycznie to robimy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby postawić pierwszy krok, czując, że to my powinnyśmy przejąć inicjatywę. Dowolność. Mam nadzieję, że będą zgłaszać się do mnie też kobiety i mężczyźni z par jednopłciowych. Możliwości się mnożą. Wszystko zależy od chęci.

Poruszamy również temat zaręczynowych trendów. Od lat w popkulturze zakorzenione są romantyczne obrazki w bajkowej scenerii, z muzyką, kwiatami, przy zachodzie słońca czy na wieży Eiffla. Jak się jednak okazuje, ta ostatnia - według mężczyzn odpowiadających w sondzie Adeli - jest już zgrana, passée.

- Pamiętajmy, że ta wyjątkowa chwila należy do dwóch osób. Kluczem powinna być więc nie tyle moda, ile znajomość ukochanej. Warto rozmawiać w perspektywicznych związkach o wizji oświadczyn. Nie mam na myśli poważnej konwersacji przy stole tylko luźne wskazywanie np. sceny w filmie czy przytoczenie fragmentu książki.

Co może zepsuć nam ten dzień? - Nie wkładajmy pierścionka do jedzenia, ciasta czy kieliszka z szampanem. Kamienie szlachetne trudno potem oczyścić po takim "wyczynie". Czasem nie warto też trzymać niespodzianki i tajemnicy, jeśli wiemy, że druga strona może być z tego powodu zła lub zawiedziona, że nigdy nie doczeka się pierścionka.

Swat na przeszpiegach

Obyczajów przedmałżeńskich, reguł związanych z przyobiecaniem sobie ludzi, można szukać w każdej kulturze praktycznie od kiedy istnieje małżeństwo.

Jednak to z przejściem do nowoczesności wiąże się stawianie na indywidualizm i mniejszą konwencjonalność zaręczyn (dawniej używano też określeń: zaręka, rędziny, pierścionki). To, że przyszli małżonkowie decydują o różnych rzeczach - przebiegu procedury i o osobie, z którą chcą żyć. W kulturze tradycyjnej przez wiele wieków oczywiste było, że małżeństwo leży, co prawda, w interesie młodych, ale to nie oni o tym stanowią. Kwestie matrymonialne traktowano zbyt poważnie, by poddawać je emocjom mogącym być niedostateczną podwaliną pod przyszły związek, dlatego w tym procesie uczestniczyły rodziny. Ekstrawagancja? Brak na nią miejsca.

- W przypadku emancypacji mieszczan obserwujemy inne wzorce życia niż w kulturze tradycyjnej. Mieszczanin polega sam na sobie, tworzy własny żywot, odpowiada sam za siebie. W XIX wieku czy wcześniej, wraz z rewolucją przemysłową, mamy wielką migrację ludzi do miast, gdzie żyło się całkiem inaczej. Miasto oddziałuje na wieś i odwrotnie. Przykład? Choćby to, że każda kobieta na wsi chciałaby wziąć ślub w białej sukni, co jest niespotykane, bo w żadnej tradycji ludowej tego nie ma - królowały strojne modele. A biała? To trochę tak, jakby chodzić w bieliźnie na weselu. Ten kolor przyszedł właśnie z miasta - opowiada prof. Roman Chymkowski - antropolog i socjolog kultury UW.

W kulturze tradycyjnej czynności przygotowawcze do zaręczyn wykonywano za pośrednictwem osób trzecich. Dzieliły się właśnie na kilka etapów: zwiady, opatry, swaty, zmowiny. Każdy kolejny był bardziej konkretny - od ogólnych rozmów aż po szczegóły kontraktu ekonomicznego obejmującego takie kwestie jak posag, wiano czy dożywocie.

Młodzi na potańcówkach i zabawach okołoświątecznych poznawali się i - bez naruszania norm przyzwoitości - przebywali ze sobą, bawili się, flirtowali. Oczywiście to, z kim się flirtowało, nie musiało mieć przełożenia na dalsze kroki matrymonialne, bo małżeństwo to nie kwestia emocji.

- Na pierwszym etapie - zwiadów, przeszpiegów - działał pośrednik, którego w interesie kawalera przysyłano do domu rodziców ewentualnej przyszłej narzeczonej. Swatem zawsze był mężczyzna. Wstępne rozmowy dotyczyły spraw gospodarskich i pogody. W ten sposób badano atmosferę w rodzinie. Obie strony wiedziały, o co chodzi, ale nie mówiło się o tym wprost. Zwykle wysyłano subtelne sygnały, zazwyczaj związane ze zwyczajami kulinarnymi. W kulturach chłopskich, jeśli komuś podawało się wódkę, zachęcało to do rozmowy. Jeśli odmawiało - znaczy, że nie był mile widziany. Bardziej wyrafinowany sposób? Czarna polewka, którą znamy z "Pana Tadeusza" - wymienia Chymkowski.

Gdy zwiady przyniosły pozytywne skutki, obie strony umawiały się na kolejną wizytę - swaty. Padały bardziej konkretne informacje, ale też nie brakowało aluzji okołogospodarkich o "jałówce na wydaniu i byczku, który by jej się przydał".

- Ostatnia czynność - zmówiny - dotyczyła kwestii materialnych. Kto płaci za wesele, jaki jest budżet. W tych rozmowach uczestniczyły rodziny, nie przyszli małżonkowie. Zazwyczaj kobiety były wtedy dość młodo wydawane za mąż i bliscy uważali, że kilkunastolatka nie będzie w stanie dyskutować o sprawach prawno-ekonomicznych.

Z kolei zrękowiny zazwyczaj następowały tego samego dnia, co ostatni etap negocjacji i podpisywania zobowiązań prawnych.

- Para aż do zaręczyn z zasady nie uczestniczyła w pertraktacjach i nie było dobrze widziane, żeby się spotykała - zwłaszcza na wczesnych etapach owych ustaleń. Generalnie nie istniało przyzwolenie na przedmałżeński seks, stąd idea trzymania młodych na dystans. Gdyby poczęto dziecko przed ślubem, a do samej ceremonii by nie doszło, nie tylko dziewczyna, ale także jej syn czy córka i rodzina znaleźliby się w trudnej do pozazdroszczenia sytuacji.

Jak wyglądał ten rytuał?

- Młodzi chwytali się za prawe dłonie. Dokonywali tego w głównej izbie domu rodziców przyszłej panny młodej, nad stołem. Stawali po przeciwległych jego stronach. Mistrz ceremonii, mówiąc tamtym językiem - starosta weselny, nakładał na nie rodzaj tkaniny, ozdobnie tkany ręcznik.

Pierścień za klejnot rodowy

Antropolog wyjaśnia również znaczenie pierścionka zaręczynowego.

- Sam pierścień jest symbolem władzy. Był używany już w feudalno-średniowiecznych rytach politycznych, jak hołd lenny. Gdy wasal składał seniorowi hołd, ten wyciągał rękę z pierścieniem, by złożył na nim pocałunek. Pierścień to też symbol arystokracji - swoje herby rody umieszczały właśnie na nim. W kulturze szlacheckiej w rytach narzeczeńskich mężczyzna dawał przyszłej żonie podczas takiego obrzędu swój rodowy pierścień. Zwykle było to dwustronne, narzeczona też darowywała mu cenny klejnot rodowy, choć niekoniecznie pierścień. Dziś to często jednostronna praktyka. W parach heteroseksualnych to głównie kobieta otrzymuje pierścionek, a sama tylko obiecuje.

Z biżuterią czy bez ważne, by zawsze z miłością. A ta - jak mówi Adela Parchimowicz - uskrzydla ją i dodaje energii. - W końcu bez niej nie ma życia, prawda? - puentuje.