Reklama

To był bez wątpienia najlepszy rok, w jego trwającej ponad ćwierć wieku karierze. Colin Farrell najpierw zachwycił jako Pingwin w nowym "Batmanie" Matta Reevesa, potem pojawił się w bardzo udanym biograficznym dramacie Rona Howarda "Trzynastu". Ale choć obie produkcje odniosły sukces, a pierwsza zaowocowała nawet serialowym spin offem z Pingwinem w roli tytułowej, jego kreacja w  "Duchach Inisherin", za która zgarnął już Złoty Glob i Puchar Volpiego w Wenecji, przebiła całą resztę.

"Duchy Inisherin" to kolejna po rewelacyjnych "Trzech bilboardach za Ebbing Missouri" oraz "In Bruges" czarna komedia Martina McDonagha. Być może najmroczniejsza z nich, choć chwilami zabawna. Zasłużone 9 nominacji do Oscara zdaje się sankcjonować wielkość dzieła Irlandczyka. Jak zawsze w przypadku McDonagha siła opowieści tkwi przede wszystkim w błyskotliwych dialogach i w znakomitych aktorach.

Reklama

Tylko z pozoru dość prosta historia, rozgrywa się na irlandzkiej wyspie, w latach 20. minionego wieku, w czasach konfliktu między Wolnym Państwem Irlandzkim a Wielką Brytanią. Piękno krajobrazu miesza się tu z bluźnierstwem, a żartobliwy humor towarzyszy makabrycznej przemocy. Całość reżyser podlewa subtelnym sentymentalizmem, który dodaje filmowi melancholii. Oryginalny tytuł filmu to "Banshees of Inisherin", a "banshee" w starych wierzeniach irlandzkich, to coś więcej niż duch: to zjawa przepowiadająca śmierć.

Ze strachu przed zapomnieniem

"Duchy Inisherin" opowiadają o losach dwójki przyjaciół - Padraica (Colin Farrell) i Colma (Brendan Gleeson). Wesołkowaty Padraic jest przeciwieństwem zgorzkniałego, rozczarowanego życiem Colma. Mężczyźni znają się od zawsze, razem spędzają czas w miejscowym pubie i zdawałoby się, że nic nie zagraża ich przyjaźni. Tymczasem pewnego dnia Colm postanawia ją zakończyć, twierdząc, że już nie lubi Padraica. Wyznaje, że uważa go za wiejskiego głupka, przy którym przestał się rozwijać i chce poświęcić się grze na skrzypcach, którą porzucił. Każe zejść mu z drogi, żałując czasu straconego w jego towarzystwie. Ale Padraic nie jest w stanie spełnić prośby Colma, bo jej nie rozumie. Nie wierzy, że przyjaciel bez wyraźnego powodu, go odrzuca. Postanawia, że nie odpuści, dopóki nie dowie się, co takiego zrobił i czym go uraził. I choć Colm ostrzega go: "Za każdym razem, gdy się do mnie odezwiesz, przyślę ci mój odcięty palec", (szybko odkrywamy, że nie są to czcze pogróżki), Padraic wierzy, że odzyska przyjaciela.

Ale do czasu. Gdy wreszcie dociera do niego, że to naprawdę koniec ich relacji, McDonagh pokazuje, do czego jesteśmy zdolni w poczuciu krzywdy. Reżyser nie wartościuje pragnień bohaterów, rozumie pobudki postępowania starszego o kilkanaście lat Colma, który ma mniej czasu i chce go wykorzystać. Skupia się jednak przede wszystkich na konsekwencjach odrzucenia Padraica.

Wielkość dzieła Irlandczyka polega także na tym, że każdy wynosi z niego to, co najdobitniej mu "w duszy gra". Dla mnie za czynem Colma kryje się przerażenie, że zostaniemy zapomniani po śmierci, i ono właśnie kieruje jego działaniem. Padraic jest ofiarą tego strachu, a utrata przyjaciela niszczy jego wrodzoną dobrą naturę. Ból zmienia się w złość, a braterska miłość w chęć zemsty. Farrell bez cienia fałszu wygrywa każde z tych uczuć. Jego twarz jest niczym mapa, z której odczytujemy targające bohaterem emocje.

Aktor, który już za kreację w "In Bruges", (również w duecie z Gleesonem), został nagrodzony Złotym Globem, zagrał tu prawdopodobnie rolę życia. Jego poczciwy Padraic, który porzucony, szuka ukojenia w przyjaźni ze zwierzętami, (najbliższy jest mu osiołek, kolejny w oscarowym filmie!), kradnie nasze serca.

Trzeba przyznać, że aktor dość długo obsadzany w rolach amantów, prawdziwym mistrzem okazał się w kreacjach poczciwców, chwytających za serce naiwnością i dziecięcą wręcz bezradnością. Zważywszy na fakt, że w życiu ma opinię playboya pełną gębą, a partnerki zmienia jak rękawiczki, porzucając kolejne bez cienia żalu, aktorem faktycznie musi być znakomitym.

"Wywrotowy, ale zasadniczo przyzwoity chłopak"

Colin James Farrell urodził się 31 maja 1976 roku w Dublinie. Jego ojciec grał w piłkę nożną w Shamrock Rovers FC, wujek również. W dzieciństwie chciał pójść w ich ślady i też zostać piłkarzem. Ma starszego brata i dwie siostry, z których starsza, Claudine, pracuje jako jego osobista asystentka. Kształcił się najpierw w katolickiej szkole św. Brygidy na przedmieściach Dublina, a następnie w ekskluzywnej, prywatnej szkole dla chłopców. Uzdolniony muzycznie, jako nastolatek brał udział w przesłuchaniu do znanego zespołu muzycznego Boyzone. Bez powodzenia.

Do aktorstwa zachęciła go rola Henry'ego Thomasa w "E.T" Stevena Spielberga (1982), która wzruszyła sześciolatka do łez. Za namową brata zaczął się kształcić jako aktor w szkole teatralnej Gaiety School of Acting w Dublinie. Porzucił ją, jednak gdy został obsadzony w dramacie BBC "Ballykissangel". Na dużym ekranie pierwszy raz zaistniał w głośnym debiucie reżyserskim aktora Tima Rotha "Strefa wojny". Była to wstrząsająca historia nastolatka, który odkrywa, że jego starszą siostrę i ojca łączy kazirodczy związek.

W 2000 roku 24-letni Farrell zagrał pierwszą główną rolę - szeregowca Rolanda Bozza, w niedocenionym amerykańskim dramacie antywojennym, w reżyserii Joela Schumachera. Zmienił wtedy swój dubliński akcent na teksański. Akcja filmu toczy się w obozie szkoleniowym dla żołnierzy, którzy trafią na wojnę w Wietnamie. Trenują tam w koszmarnych warunkach zbliżonych do tych na wojnie, a piekło, jakie fundują im dowódcy, potęguje ich strach. Młody bohater, który trafił tam wbrew własnej roli, opiera się tym metodom szkolenia. Jego buntownicza natura sprawia przełożonym kłopoty. Po kryjomu załatwia kolegom mającym rodziny i dzieci zwolnienia z wojska i wdaje się w konflikt z przełożonym.

"Variety" napisało o nim wtedy po raz pierwszy: "Nieznany Colin Farrell błyszczy jako wywrotowy, ale zasadniczo przyzwoity chłopak". Tak zaczęła się jego kariera za oceanem. Wkrótce Schumacher obsadził go ponownie w głównej roli w filmie "Telefon", gdzie wcielił się w przypadkowego przechodnia uwięzionego w budce telefonicznej przez sapera-psychopatę, który zrobi wszystko, żeby przeżyć.

Te dwa tytuły zapewniły mu międzynarodową sławę.

Sława i... klapa

W początkowym okresie kariery Farrel niezbyt szczęśliwie dobierał role. "Wojna Charta", gdzie grał u boku Willisa, okazała się klapą, podobnie jak "Bandyci", w których zagrał legendarnego Jessego Jamesa. Na szczęście w 2002 roku sam wielki Steven Spielberg obsadził go w futurystycznym "Raporcie mniejszości" głośnej ekranizacji opowiadania Philipa K. Dicka. Rola u boku Toma Cruise’a, pokazywała wyraźnie, że jego akcje rosną. Farrell zagrał Danny'ego Witwera, młodego członka Departamentu Sprawiedliwości, zaś film był kasowym hitem i zebrał świetne recenzje. To był czas, gdy reżyserzy widzieli go zwykle w rolach zabijaki, lub...policjanta.

Choć "Rekrut", w którym wystąpił u boku Ala Pacino, także okazał się filmem słabym, Farrell uważa go za tytuł ważny w swojej karierze. Oczywiście, za sprawą legendarnego aktora, którego wymienia jako swojego mentora i mistrza. Colin wcielał się w młodego agenta CIA, któremu stary wyga-Pacino ułatwia awans, choć później sprawy się komplikują. To po tym filmie Al Pacino powiedział o nim, że jest jednym z najwybitniejszych aktorów swojego pokolenia i zrobi wielką karierę. Farrel zaś wzorem Pacino stał się wielbicielem "metody" Stanisławskiego.

Kto wie, czy komplementów Pacina nie usłyszał Oliver Stone, który od lat przymierzał się do filmu o Aleksandrze Wielkim, i w głównej roli obsadził właśnie Farrella. Początkowo Aleksandra miał grać Heath Ledger. Co ciekawe drugą rolę, którą Farrell przejął "w spadku", po nim była ta w "Parnassusie" Terry’ego Gilliama. Farrell wraz z Jude'em Law i Johnnym Deppem wcielili się w fizycznie zmienioną postać Ledgera, podróżującego przez różne światy. Swoją gażę za rolę przekazał wówczas małej córeczce Heatha, (której nie pozostawiono nic w testamencie, bo nie został zaktualizowany).

Niestety, w przypadku "Aleksandra" to, co wydawało się rolą-marzeniem okazało się klapą. Mniejsza o to, że on sam z tlenionymi włosami, budził śmiech. Pozostałe pomysły obsadowe też były kuriozalne - choćby fakt, że Angelina Jolie, rówieśniczka Colina, grała jego matkę! W obsadzie byli jeszcze Val Kilmer i wielki Anthony Hopkins, ale uratować filmu, który okazał się nudną, niestrawną, chaotyczną wyprawką o Aleksandrze Macedońskim, nie był w stanie nikt. Farrell wspomina, że aktorzy na planie byli pewni, że tworzą dzieło oscarowe i "szykowali smokingi na galę". Dopiero gdy film trafił na ekrany i posypały się kiepskie recenzje, dotarło do nich, że jest zły.

- Czułem tak wielki wstyd, że wciąż powtarzałem sobie: "jestem gównianym aktorem", po tym, jak "Aleksander" został zbombardowany przez krytyków - opowiadał Farrell. - Jak mogliśmy tego nie dostrzec?

Wspomina też, że rozważał ...zwrócenie 20 mln dolarów gaży, jaką otrzymał za rolę, ale uznał to za kretyński pomysł. Przez jakiś czas "ukrywał się" w ośrodku narciarskim, gdzie w masce i czapce szedł na narty.

- Niestety. Zostałem znaleziony - wyznaje. - Każdemu, kogo spotykałem, czy chciał, czy nie chciał słuchać, mówiłem, jak bardzo mi wstyd. Dopóki nie odkryłem, że ludzie mają znacznie ważniejsze problemy.

Najbardziej jednak odchorował nominację do Złotej Maliny, za najgorszą rolę pierwszoplanową, której jednak mu nie przyznano. Byli znacznie gorsi. "Aleksander" otrzymał w sumie aż 6 nominacji do Złotych Malin i to w głównych kategoriach - poczynając od filmu, reżyserii i scenariusza, aż po nominacje dla aktorów. Żadna na szczęście nie zamieniła się w niepożądaną statuetkę.

Kobiety, narkotyki i seks-taśma

Niemal od początku kariery z uwagi na głośne (i liczne) związki ze znanymi kobietami, relacje damsko-męskie Farrella pozostają obiektem nieustannego zainteresowania mediów. Ponoć w 2000 roku, gdy poznał angielską aktorkę i piosenkarkę Amelię Warner, poślubił ją w tajemnicy. Związek przetrwał rok, ale ślubu nigdy nie udowodniono, choć Farrell powiedział, że byli "za szybcy i za młodzi". Jego nazwisko łączono m.in. z amerykańską piosenkarką Britney Spears, modelką Nicole Narain , z Angeliną Jolie, a wreszcie z Demi Moore . I jeszcze z paroma tuzinami pań, z których wszystkie porzucił.

W 2003 roku na świat przyszedł jego syn James Padraig Farrell, ze związku z modelką Kim Bordenave. 19-letni dziś James choruje na rzadką chorobę genetyczną zwaną zespołem Angelmana, charakteryzującą się opóźnieniem intelektualnym i rozwojowym, brakiem umiejętności mowy i nadpobudliwością. Sam aktor raz tylko wyznał w wywiadzie, w 2010 roku, że syn jest jego bohaterem. - Wszystko, co dla przeciętnego dziecka jest proste, w jego przypadku okupione było ciężką pracą i wielkim wysiłkiem - wyjaśnił.

Farrell spotykał się także z amerykańską pisarką Emmą Forrest, która potem  szczegółowo opisała te "doświadczenia" w pamiętniku "Twój głos w mojej głowie". To opowieść o żałobie - zarówno po śmierci terapeuty, który pomógł jej po próbie samobójczej, jak i po nieudanym romansie z Farrellem. Pisarka zakochała się po uszy i jak wszystkie panie przed nią i po niej, została porzucona i zdradzona. Nie zostawiła na Farrellu suchej nitki, z detalami opisując, jak ją uwodził, planował posiadanie potomstwa, itd. Wkrótce okazało się, że matką jego dziecka zostanie nasza piękna rodaczka.

W Polsce o życiu prywatnym Farrella stało się głośno gdy na planie filmu Neila Jordana "Ondine", (niestety, złego), aktor poznał w 2008 właśnie Alicję Bachledę Curuś. On grał rybaka - nieudacznika, ona tytułową Ondine - rodzaj nimfy wodnej, wyłowionej z sieci. Para nawiązała romans, którego owocem jest 13-letni dziś Henry Tadeusz Farrell, jak przyznają oboje rodzice, także utalentowany aktorsko. Choć jak wszystkie związki gwiazdora i ten się rozpadł, para utrzymuje dobre kontakty, a Colin okazał się troskliwym ojcem. Jednak nie na tyle, by nie pożeglować w ramiona kolejnej zdobyczy.

Książka pani Forrest nie była jedynym skandalem. Prawdziwa bomba wybuchła gdy aktor złożył pozew przeciwko byłej dziewczynie, modelce Nicole Narain i firmie Internet Commerce Group, za nieautoryzowaną, publiczną dystrybucję 13-minutowej taśmy erotycznej, którą nagrali w 2003 roku. Za prawa do niej zaoferował 5 milionów dolarów, wobec czego Narain wycofała zgodę na rozpowszechnianie. Pozew rozstrzygnięto polubownie.

Nadmierna słabość do płci pięknej nie była jedynym problemem Farrella. W 2005 roku zgłosił się do ośrodka odwykowego z powodu uzależnienia od miękkich narkotyków i środków przeciwbólowych, przepisanych mu po kontuzji  pleców. W wywiadzie z Davidem Lettermanem wyznał, że udało mu się odstawić je na dobre. "Dawały mi energię, która przynosiła mi emocjonalne korzyści. A potem nadszedł etap, gdy wszystko zaczęło się kruszyć wokół mnie".

Na przemianę Farrella, która wkrótce miała się dokonać, wpływ miała też przyjaźń z irlandzkim reżyserem Martinem McDonaghem, z którym po raz pierwszy pracował w 2008 roku.

Złota dekada

Wielki Laurence Olivier zwykł mawiać, że aktor ma szansę na wielką karierę filmową i trwanie na szczycie, jeśli trafi na "swojego reżysera". I coś w tym jest. Robert De Niro miał Martina Scorsesego, choć po latach twórca "Irlandczyka" zamienił go na Leonardo DiCaprio, Al Pacino - Francisa Forda Coppolę, a Robert Redford oczywiście George’a Roy Hilla.

 Jak już wiemy Colin Farrell spotkał debiutującego wówczas filmem "In Bruges" Martina McDonagha w 2008 roku. Reżyser nie tylko "doprowadził go" do oscarowej nominacji w br., ale od początku oferował role wręcz pod niego skrojone, gwarantujące artystyczne wyrafinowanie.

Czarna komedia "In Bruges" to historia dwóch płatnych morderców, odesłanych po nieudanej akcji do Belgii, gdzie mają siedzieć i czekać na instrukcje. Wkurzeni włóczą się bez celu po pięknej Brugii, warcząc na siebie dialogami pióra McDonagha. Miasto okazuje się dla nich miejscem przejścia, rodzajem symbolicznego czyśćca, gdzie zmuszeni są zastanowić się nad swoimi grzechami i wybrać swoją drogę - ku odkupieniu lub wiecznemu potępieniu. Całość podlana jest czarnym humorem, a znakomite kreacje aktorskie Colina Farrella i Brendana Gleesona, składają się na zapadającą w pamięć całość.

Kreacja początkującego płatnego mordercy przyniosła Farrellowi oprócz zachwytu krytyków pierwszy Złoty Glob i...zdziwienie, jak wyśmienicie radzi sobie w gatunku, z którym dotąd go nie kojarzono.

W 2012 roku McDonagh nakręcił kolejny film w gwiazdorskiej obsadzie "Siedmiu psychopatów", również z Colinem w głównej roli. Tym razem bohaterem jest scenarzysta (Farrell), który kończy pisać scenariusz pt. "Siedmiu psychopatów". Potrzebuje skupienia i inspiracji. Jego przyjaciel, bezrobotny aktor (Sam Rockwell), który dorabia jako... złodziej psów, podsuwa mu opowieści o barwnych psychopatach. I w tym samym czasie wraz ze wspólnikiem (Christopher Walken) kradnie ukochanego psa pewnego gangstera, którego nic nie powstrzyma przed odzyskaniem zwierzęcia.

Film zdobył mnóstwo nagród adresowanych do niezależnego kina, włącznie z nagrodą krytyków amerykańskich z Bostonu dla najlepszego filmu. Los sprawił, że Farrell, zajęty innymi zobowiązaniami, nie mógł wystąpić w znakomitych "Trzech bilboardach..." McDonagha. Obiecał jednak, że rzuci wszystko, by pojawić się na planie jego kolejnego filmu. Kolejnym, jak wiemy, okazały się "Duchy Inisherin".

W międzyczasie zdążył zagrać choćby w "Dżentelmenach" Guya Ritchiego, który przyznał, że gdyby nie role u twórcy "In Bruges" nigdy nie pomyślałby o obsadzeniu go w swoim filmie. Obraz również był sukcesem.

Ale spotkanie z irlandzkim reżyserem miało wpływ nie tylko na życie zawodowe Farrella. Pod wpływem przyjaźni z uduchowionym dramaturgiem, (wcześniej McDonagh pisał sztuki teatralne) , aktor mocno ograniczył swoje imprezowe życie. Zainteresował się jogą i zaczął chronić swoją prywatność. Dziś, choć paparazzi towarzyszą mu na każdym kroku, próżno szukać informacji na temat wyskoków aktora, a nawet nazwiska jego aktualnej partnerki. Nie bez powodu odbierając Złoty Glob za rolę w "Duchach..." Farell żarliwie dziękował McDonaghowi, za to, że zawsze w niego wierzył.

Aktor od lat jest mocno zaangażowany w działalność charytatywną, a jako ojciec dziecka specjalnej troski, przemawiał na Światowych Igrzyskach Olimpiad Specjalnych w 2011 i 2015 roku.

Czekając na oscarową galę

Co najmniej od dekady Colin Farrell należy do ścisłej hollywoodzkiej czołówki aktorskiej. Co ciekawe, z niewielkimi wyjątkami, nie jest już obsadzany w rolach amantów, choć parokrotnie magazyn "People" umieszczał go w 50 "Najpiękniejszych ludzi na świecie". Jedną z ostatnich takich kreacji była ta w kostiumowym filmie Sofii Coppoli "Na pokuszenie", w remake’u filmu Dona Siegela z 1971 roku. Pozostałe role Colina dziś przypisaliśmy do szuflady z napisem "postacie charakterystyczne".

On sam wymienia obok produkcji irlandzkiego reżysera jeszcze dwa tytuły: "Lobster" Giorgosa Lanthimosa, gdzie u boku Rachel Weisz, odmieniony - safandułowaty, z niemodną fryzurą, pojawia się w alternatywnym świecie, którym rządzą dziwne reguły. Najważniejsze, by nikt nie był sam. Samotnicy umieszczani są w hotelu, gdzie w ciągu 45 dni muszą znaleźć partnera. Inaczej czeka ich przemiana w zwierzę. Związek staje się więc transakcją.

Drugi to "Batman" w nowym wydaniu, według pomysłu Martina Reevesa, gdzie jako Pingwin, (kompletnie nieprzypominający siebie w upiornej charakteryzacji), przerażał. Już przygotowuje się do roli w spin offie opowiadającym o jego dalszych losach. Ale najpierw przed nim oscarowa gala, która zdaniem części ekspertów, może zmienić się w święto twórców "Duchów Inisherin". I to jego właśnie wymienia się jako "pewniaka".

Jedno nie ulega wątpliwości. Nawet jeśli statuetka trafi w inne ręce, Colin Farrell już wygrał.