Reklama

Wszystko zaczęło się w sierpniu 2020 roku. Na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, a ich rezultat spowodował falę masowych protestów brutalnie tłumionych przez przedstawicieli władzy. Protestujący nie uznali przedstawionych wyników, domagali się dymisji Aleksandra Łukaszenki i przeprowadzenia w pełni demokratycznych wyborów. - Wtedy zaczęła się agresja. Pierwszy raz w naszym życiu widzieliśmy tyle przykładów pobicia, gwałtów, strasznych rzeczy... Ale nie mogliśmy po prostu siedzieć w domu i płakać. Musieliśmy coś zrobić, musieliśmy protestować. Łukaszenka nie jest naszym prezydentem - mówi dyrygentka chóru.

Najpierw wybory, potem protesty

Kilka dni po wybuchu protestów, grupa muzyków spotkała się w Filharmonii Narodowej w Mińsku. Wspólnie zaśpiewali "Mahutny Boża" - pieśń uznawaną za nieoficjalny religijno-patriotyczny hymn Białorusinów: "Boże Wszechmocny! Panie świata, Wielkich słońc i serc małych! Nad Białorusią, cichą i życzliwą, Rozsyp promienie Swojej chwały. Daj pomyślność w pracy codziennej, szarej, Na kromkę chleba na rodzimy kraj, Szacunek, siłę i ogrom wiary, W naszą prawdę i przyszłość — daj!".

Flash mob w geście protestu

Reklama

Muzycy wyśpiewali te słowa w maskach na twarzy, na nich mieli namalowane krzyże. - To taki symbol, że zabrali nam głos, bo dla Łukaszenki nie mamy żadnego głosu - tłumaczy dyrygentka. Do muzyków dołączały przypadkowe osoby. - Wszystko zadziało się zupełnie naturalnie, oddolnie, to nie był z góry zaplanowany projekt pod nazwą Volny Chor. Po prostu chcieliśmy pokazać, że jesteśmy z narodem, że nas ta sytuacja tak samo boli. Ludzie stali, płakali, śpiewali z nami. To był wyjątkowo silny emocjonalnie moment,  poczuliśmy niesamowitą moc, siłę w jedności, w solidarności. Muzyka nas zbliżyła. I później tak śpiewaliśmy w kolejne dni w filharmonii, jedną, dwie pieśni, a ludzie przychodzili. Niektórzy, tylko żeby z nami postać, po prostu być. Potem dołączali się kolejni muzycy, wspólnie przygotowywaliśmy niewielkie koncerty. Śpiewaliśmy bardzo ważne dla nas pieśni sprzed lat, które niosły konkretne przesłanie. To były na przykład utwory zabronione przez Stalina. Muzyka po prostu podtrzymywała ten duch walki, protestu, dodawała nam sił, chcieliśmy iść dalej - opowiada dyrygentka.

Te wydarzenia nie umknęły jednak władzy, która oficjalnie zakazała organizowania tego typu zgromadzeń. W filharmonii w Mińsku zagroziła zwolnieniami. Część osób została zabrana przez milicję. Ale artystów nie można było już zatrzymać. Muzycy przenieśli się więc w inne miejsca, na przykład do galerii handlowej, gdzie występowali na zasadzie flash mobów, czyli spontanicznych występów w miejscach publicznych. To był czas pandemii koronawirusa. Obowiązkowe maseczki na twarzach okazały się bardzo pomocne dla samych muzyków. - Nie było wiadomo, kto śpiewa, a kto nie. Nagle jedna osoba dała znać i znów zabrzmiało "Boże Wszechmocny".  Śpiewać wtedy mogło nawet 200 osób. I to znów było niesamowite. Bo ludzie się zatrzymywali, odkładali na bok zakupy, przerywali jedzenie, płakali i śpiewali. Potem robiliśmy też takie mniejsze sąsiedzkie koncerty w różnych miejscach i uczyliśmy śpiewać białoruskie pieśni. Te same pieśni można było też usłyszeć na regularnych niedzielnych marszach protestacyjnych - mówi dyrygentka.

Zatrzymania, kary, represje

Po jednym z takich wydarzeń 10 osób - członków chóru zostało zatrzymanych przez milicję, w tym dyrygentka. - Przyjechał wielki bus, wyszło kilka osób i nic nie mówiąc, po prostu cię zabierają, jak jakiegoś terrorystę. Wsadzili nas do samochodu, zabrali telefony, zaczęli wypytywać. W końcu przewieźli na nas na policję. Tam znów próbowali się dowiedzieć, kto nas do tego namówił. Kto nam płaci, nawet pytali, kto mnie nauczył śpiewać. Więc wyjaśniałam, że jestem profesjonalnym muzykiem, zaczynałam od szkoły muzycznej, skończyłam w konserwatorium, to kogo mam wskazać, którego nauczyciela? - opowiada dyrygentka. - Takie przesłuchania robili trzy razy. Chcieli nas złamać. Chcieli dowiedzieć się, kto jeszcze śpiewa, chcieli wszystkie kontakty. Potem wsadzili mnie do więzienia. Spędziłam tam cztery dni. To nie było takie zwykłe więzienie. Trudno to opisać. To było specjalne miejsce, głównie dla więźniów politycznych. W małym pomieszczeniu nie było kompletnie nic. Często ludzie leżeli jeden na drugim. Ja i tak miałam szczęście, bo ze mną były tylko cztery osoby. Dwie też były związane z polityką, dwie pozostałe nie. Jedna z nich próbowała zabić swojego ojca. Bardzo agresywni ludzie, którzy na nas - na więźniów politycznych - patrzyli, jak na idiotów. Po co wychodzimy na ulicę, wrzeszczymy, zamiast siedzieć w domu i pić wino?

Po czterech dniach dyrygentka Volnego Choru usłyszała "wyrok". - Odbyło się coś w rodzaju sądu. W rodzaju, bo ty oczywiście nie masz prawa do adwokata, nie możesz nigdzie zadzwonić. Oni od razu uznają, że jesteś winna, że będziesz siedzieć do końca życia, że zabiorą Twoje dzieci. Oni Cię traktują jak ostatni brud. To jest inny świat. Do dziś mam papiery, protokół, że zostałam skazana za śpiewanie "Mahutny Boża". Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że za coś takiego można odpowiadać w ten sposób - dodaje.

Volny Chor w Warszawie

Artystka musiała zapłacić karę grzywny. 30-krotność stawki i to razy dwa. Dla porównania - osoba, która próbowała zabić swojego ojca - miała zapłacić 2-krotność tej samej stawki.  - Zapłaciłam, nie miałam wyjścia. Inaczej wróciłabym do więzienia. Ale nie przerwałam swojej działalności, za to byłam już inaczej przygotowana. Wiedziałam, że nawet próby są niebezpieczne, więc brałam ze sobą  na przykład dodatkową bieliznę, ubranie, brałam płyn do soczewek, leki. Pamiętam też taką próbę, kiedy chcieli nas wszystkich zabrać, ale ktoś nas ostrzegł. Zadzwonił i powiedział, że musimy uciekać. Wtedy było ze mną  60 osób - opowiada.

W sumie zatrzymania, kary, represje dotknęły około 30 osób z Volnego Choru. Po raz ostatni na ternie Białorusi wystąpili w czerwcu 2021 roku. Działalność chóru jest tam całkowicie zakazana, a śpiewane przez niego historyczne białoruskie pieśni zostały uznane przez władze za ekstremistyczne. - Za taką działalność są już kary kryminalne, nie administracyjne. Od 8 do 20 lat więzienia, a nawet kara śmierci. Zrozumiałam, że to już nie są żarty. Wyjechałam do ojca do Izraela. W między czasie dowiadywałam się, że mnie poszukują, że chcą wyciągnąć informację od innych członków chóru. Potem przeniosłam się do Warszawy - opowiada dyrygentka.

Marzenia o wolnej Białorusi

W Warszawie znalazło się jeszcze innych kilkanaście innych osób, członków Volnego Choru, bo dla nich ten zespół to sens życia. Chcą walczyć dalej i opowiadać o tym, co dzieje się na Białorusi. Także Polakom. Koncertują w wielu miastach w Polsce. Ostatnio - we wrześniu gościli na Festiwalu Łódź Czterech Kultur. Wystąpili na plenerowej scenie, z historycznymi flagami w rękach, w biało-czerwonych strojach, z zakrytymi twarzami i przede wszystkim z konkretnym przesłaniem w repertuarze. Chcą być anonimowi, bo to kwestia bezpieczeństwa. Nie tylko ich, ale także ich bliskich, którzy zostali na Białorusi. Śpiewają o niełatwej historii swojego kraju, o koszmarze teraźniejszości i o wierze w jej lepszą przyszłość.  - Po wybuchu wojny w Ukrainie ta sytuacja jeszcze się zmieniła. Uwaga świata skupiona jest na Ukrainie i nic dziwnego, ale Łukaszenka robi teraz co chce. My nie możemy tego zapomnieć, dlatego jeździmy, śpiewamy, opowiadamy i uczulamy na to, co dzieje się tuż obok - opowiada dyrygentka. A na pytanie, jak według niej powinien zachować się w tej sytuacji zachodni świat, odpowiada wprost. - Pomyśl, ja tego człowieka, który mnie zatrzymywał i wymierzał karę mogę spotkać wszędzie. On jest wolny, może wszystko. Potrzebne są sankcje, ograniczenia, takie, jakie nałożone są na Rosję.

Dyrygentka wraz ze swoją rodziną mieszka w wynajętym mieszkaniu w Warszawie. I choć docenia gościnność i pomoc Polaków, nie czuje się tu, jak w domu. Jej dom jest na Białorusi, wolnej Białorusi. - Polacy wiedzą o co chodzi, mają swoją historię, wiedzą, czym jest solidarność.  I to na pewno nam pomaga, ale co jakiś czas się zastanawiam, kiedy będziemy mogli wrócić do naszego kraju? Kiedy będę mogła coś planować dalej, nie tylko z dnia na dzień. Tu w Polsce też mogę, wiem, ale brakuje mi takiego fundamentu, poczucia, że jestem w swoim domu - kończy dyrygentka. Brakuje domu, takiego, o którym wraz z innymi śpiewała i wciąż śpiewa w hymnie "Mahutny Boża": "Daj urodzaj niwom żytnim, Siły dodaj ile zdołasz, w bród! Potężną i szczęśliwą spraw, o Panie Krainę naszą i nasz naród!".