Reklama

Na ulicach Rzymu żyje około osiem tysięcy osób w kryzysie bezdomności, z których wielu utrzymuje się, żebrząc o datki od turystów, w tym tych odwiedzających Watykan. Od dwóch lat, dzięki decyzji papieża Franciszka, bezdomni z Wiecznego Miasta mogą nie tylko skorzystać z bezpłatnych pryszniców i zjeść ciepły posiłek, ale także znaleźć schronienie w Palazzo Migliori - pałacu położonym obok placu św. Piotra. Czteropiętrowy budynek w 1930 roku przekazała Stolicy Apostolskiej rodzina Migliorich i po latach urzędowania w nim jednego z zakonów żeńskich został oddany do użytkowania przez osoby bezdomne.

Wrodzony talent

W zabytkowym pałacu jest jednak nie tylko schronisko i bezpieczne miejsce do spania. Na poddaszu budynku znajduje się także pracownia Adama Piekarskiego. 42-latek pracuje obecnie nad kilkoma obrazami. - Robię portret, jedną scenę biblijną i obraz papieża - wymienia, patrząc na ściany pracowni, gdzie spędza często nawet kilkanaście godzin dziennie.

Reklama

Jak sam przyznaje, nie kończył żadnej szkoły, a rysować nauczył się "kopiując i inspirując się starymi mistrzami". 

Osoby, które "odnalazły" Adama Piekarskiego na ulicy - ojciec Leszek Pyś i jałmużnik papieski kard. Konrad Krajewski - zgodnie mówią, że brak wykształcenia nie ma wpływu na popularność malarza. - Na początku z prośbą o obrazy zwracali się do niego ludzie, którzy mieli z nim kontakt - księża czy siostry zakonne, żeby namalować patrona kościoła czy matkę założycielkę. Potem coraz więcej osób dowiadywało się o jego obrazach - opowiada kard. Krajewski. - Wieści szybko się rozchodzą i jeśli ktoś zobaczył jego prace, to wydaje mu się nieprawdopodobne, że można tak rysować bez żadnej szkoły i przygotowania. Adam ma teraz zamówień na kilka lat - cieszy się duchowny.

Kategoria: cud

Historia tego, jak Adam Piekarski znalazł się w swojej pracowni w Palazzo Migliori, to materiał na książkę, albo - jak określa to jej bohater - "coś w kategoriach cudu".

Zaczęło się od pryszniców dla bezdomnych, przy których posługują duchowni z całego Rzymu, m.in. wspomniani kard. Krajewski i o. Pyś. Każdego dnia duchowni przygotowują prysznice, następnie czyszczą je i dezynfekują. Jak jednak podkreśla o. Pyś, prawdziwa praca odbywa się wśród osób, które przychodzą.

- Siostry często wskazują mi: ten jest taki, z tym trzeba pogadać, a tego teraz wyspowiadać. I tak poznałem pana Adama - opowiada redemptorysta, wspominając wydarzenia z ubiegłego roku. - Obchodziliśmy 200-lecie śmierci św. Klemensa Hofbauera, potrzebowaliśmy obrazu do kościoła i tam przed tymi prysznicami, palotynka, siostra Anna, wskazała na pana Adama i powiedziała: "Ten tam maluje" - wspomina o. Pyś. - Jak go zobaczyłem, to się zdziwiłem, bo kondycję miał jak każdy ubogi na ulicy, ale spróbowałem. Podszedłem, powiedziałem: "Słyszałem, że malujesz, a ja bym potrzebował obraz. Czybyś mi go nie namalował?". A on odpowiedział: "A dlaczego by nie?" 

- Coś sobie szkicowałem w bloku, ołówkiem czy węglem, może kolegów? Jeśli mieli cierpliwość pozować, bo to są skromni ludzie - mówi Adam Piekarski, wspominając pierwsze spotkanie z o. Leszkiem. Zmiany w swoim życiu określa jako "cud" i "łaskę bożą". 

Niedługo po spotkaniu Piekarski przyszedł do kościoła i zaczął rysować, na początku zwykłymi kredkami świecowymi. - Kiedy zobaczyłem, jak namalował ten obraz, jak zachwyceni byli inni ojcowie, to powiedziałem: "No, ten to ma talent" - wspomina o. Pyś.

Bezdomny walczył jednak z alkoholizmem i zniknął po otrzymaniu zapłaty za obraz. Przez kolejnych kilka tygodni redemptorysta spotykał Piekarskiego "na mieście", proponując mu dalszą współpracę. - Mówiłem mu: "Adam, jeżeli się ogarniesz, jest dalsza praca". Ale to musiało wyjść od niego. Po miesiącu czy dwóch, przyszedł.

Przez kryptę do pałacu

Wspierający malarza księża postanowili pomóc Piekarskiemu, udostępniając mu miejsce do pracy, gdzie mógłby oderwać się od życia na ulicy. - Na początku przygarnął go o. Leszek, w takich warunkach lepszych niż na ulicy, ale niezbyt jeszcze komfortowych, w podziemiach kościoła - tłumaczy kard. Krajewski. W październiku 2020 r. duchowni za zgodą ojca prowincjała posprzątali jedną z pustych krypt pod kościołem i pozwolili Piekarskiemu urządzić tam pracownię. - Dla niego to była zmiana o 180 stopni, z ulicy do pracowni - wspominają księża.

Wtedy do akcji wkroczyły siostry zakonne z magazynu papieskiego, które wzięły malarza pod swoje skrzydła. - Robiły mu robotę promocyjną - śmieje się o. Pyś. - Adam narysował obraz papieża Franciszka, kopię "Salvator Mundi" - Leonarda da Vinci, potem rysunek dla abp. Grzegorza Rysia i tak fama się rozeszła. Pokazywaliśmy te obrazy kardynałowi i on zdecydował, że trzeba Adamowi dać szansę.

Kard. Krajewski zaproponował Piekarskiemu pracownię na poddaszu Palazzo Migliori. - To jest dosyć duży pokój, na piętrze. W dachu są świetliki, a ja wiedziałem, że do malowania najbardziej jest wskazane światło naturalne. Poza tym chcieliśmy, żeby on musiał gdzieś wychodzić, jak do pracy. Bo wychodząc z alkoholizmu, a jest alkoholikiem od wielu lat, człowiek musi się czymś zająć - tłumaczy jałmużnik papieski. I jak przyznają opiekujący się Piekarskim księża, ten nierzadko spędza na malowaniu kilkanaście godzin dziennie. Czasem duchowni przerywają mu pracę, namawiając go, aby odpoczął. - Ludzie, którzy wychodzą z takich katastrofistycznych zawirowań życiowych, często nie mają równowagi - albo piją, albo pracują - tłumaczy kard. Krajewski.

Twarze bezdomnych na znaczkach watykańskich

Obrazy Adama Piekarskiego zainteresowały jeszcze jednego duchownego, który posługuje przy prysznicach dla bezdomnych. Był to ojciec Francesco, jeden z wicedyrektorów Poczty Watykańskiej. 

Po obejrzeniu obrazów Polaka, zaproponował mu stworzenie rysunków, które zostaną wykorzystane w renomowanej serii świątecznych znaczków Poczty Watykańskiej. Malarz podjął się zadania. Na jednym znaczku znalazła się Święta Rodzina, na drugim Trzej Królowie. Ci ostatni mają twarze bezdomnych, z którymi Adam Piekarski spędził na ulicy ostatnie lata. Kardynał Krajewski wyjaśnia: 

Rysunki zostały zaakceptowane przez komisję i zostaną wydane na Boże Narodzenie. - Serie znaczków wydawanych na Boże Narodzenie czy na Wielkanoc, są rozchwytywane przez kolekcjonerów na całym świecie. Mają swoją niezwykłą wartość, bo są wydawane w Watykanie i pan Adam wziął w tym udział. Dostał prawa autorskie i niemałe wynagrodzenie, takie jak każdy znany artysta - tłumaczy jałmużnik papieski.


"Chyba byłem kloszardem"

- Dla moich kolegów z ulicy jestem żywym przykładem, że można coś zmienić. Oni znają moją historię i widzą namacalnie, że można, tylko trzeba się modlić. Modlić i wierzyć w siebie, w Boga, no i wtedy cuda się zdarzają. Życzyłbym każdemu, żeby go to spotkało - mówi Adam Piekarski.

Przez ostatnich sześć lat mężczyzna mieszkał na ulicach Rzymu, wcześniej podróżował po Polsce i całej Europie. Niemcy, Francja, Szwajcaria i w końcu Włochy - od kiedy opuścił Polskę, odwiedził wiele państw. Jak przyznaje, "nie zawsze spał w pięciogwiazdkowych hotelach, a czasami nawet nie pod dachem". - Byłem kilka miesięcy w Paryżu, zwiedzałem. Tam to się nazywa kloszardzi, więc chyba byłem kloszardem, tutaj we Włoszech to się nazywa barboni - mówi Piekarski. Jak dodaje, zdaje sobie sprawę, że "ma naturę włóczęgi".

Czy swoje miejsce znalazł w Rzymie? Malarz przyznaje, że to możliwe, jeszcze nigdzie podczas swojej włóczęgi nie mieszkał tak długo. - Możliwe, że tutaj jest moje miejsce, na razie zostaję w Rzymie. Podoba mi się tutaj coraz bardziej, dzięki pomocnym ludziom. Ale czy ja będę żył, czy nie? Plan mam taki, żeby żyć, ale już za dużo nie planuję. Wszystko w rękach Boga - wyznaje.

"Niektórzy zmyślają, że byli u Ojca Świętego"

Kard. Krajewski mówi, że pomoc Piekarskiemu i innym osobom, które przychodzą "pod prysznice", to nie tylko pomoc sensu stricto, ale praca nad przywróceniem im godności. - Oni nie potrzebują tylko naszych bułek. W Rzymie nikt nie umrze z głodu, a oni są zaradni. Ci ludzie potrzebują naszego czasu, tego, żeby ktoś ich wysłuchał i zobaczył, co jest im potrzebne. Bo oni nigdzie nie dostaną pracy, jak nie mają dokumentów i możemy im codziennie dawać tylko bułki, a oni nigdy z tego nie wyjdą, brzuch im tylko urośnie, nic więcej - mówi duchowny, kiedy pytam go o działania dla najbiedniejszych.

Co więc robią księża w Watykanie? Raz lub dwa w tygodniu kardynał zaprasza do siebie grupę bezdomnych na obiad. - Zabieramy ich do siebie, do domu. Mamy tam taki stół na szesnaście osób i czasem zdarza się, że każde z nas jest innej narodowości - opowiada kardynał. Dania gotują sami zaproszeni, przygotowują stół i podają. - Najpierw dostają kartę do sklepu watykańskiego, idą na zakupy i gotują, co im smakuje. To na ogół są dobre, proste rzeczy, nam też smakują - mówił kardynał. - Ważne jest to, że odnajdują się przy stole, że są normalnie potraktowani. Kiedy człowiek jest na ulicy, to zachowuje kodeks uliczny, a kiedy przychodzi do domu, to wszystko wraca. Siadamy przy zastawionym stole, gdzie są serwetki i szklanki, gdzie bezdomni mogą najpierw umyć ręce - tłumaczy. - Czasem potem mówią, że byli na Watykanie, a niektórzy zmyślają nawet, że byli u Ojca Świętego, ale to im wolno, każdy ma trochę fantazji - śmieje się duchowny.

W jakim języku porozumiewają się przy stole? Najczęściej po włosku, bo po latach życia na ulicach stolicy każde z nich umie już coś w tym języku. - Do Polaków ksiądz kardynał zwraca się oczywiście po polsku - tłumaczy mi Adam Piekarski, kiedy pytam o obiady. Jak przyznaje, sam ma problem z językiem włoskim. - Opowiadam naokoło, że to jest łatwy język, którego ja nie mogę do tego swojego pustego łba wbić. Potrafię się porozumieć, dogadać, ale nie tak, żeby opowiadać włoskim dziewczętom barwne anegdotki, tak to nie - dodaje.

Ewangelizacja przez pracę

Podobnie jak w przypadku Piekarskiego, księża często starają się wspierać osoby w kryzysie bezdomności, umożliwiając im pracę. Jak wspomina kard. Krajewski, kiedy przed dwoma laty trwał remont Palazzo Migliori, odpowiedzialne za niego osoby podjęły decyzję, aby nad ostatecznym kształtem schroniska pracowali również ci, którzy będą z niego korzystać.

Po zakończeniu remontu większość bezdomnych dostała propozycję pracy w firmie, z którą współpracowali. - W trakcie remontu, chociaż mieszkali wtedy na ulicy, to zarabiali. Mieli uczciwie płacone za godzinę, później mogli sobie wynająć jakiś pokoik, zaczęli być autonomiczni, zaczęli żyć - mówi jałmużnik papieski.