Reklama

Ta historia zaczyna się jak film. Gdybym pisał scenariusz, pierwsza scena wyglądałaby następująco: Warszawa. Gorący majowy dzień. W powietrzu unosi się zapach spalin i kwiatów, a po mieście wałęsają się ubrani w galowe stroje maturzyści. Dla kontrastu dodałbym obskurny komisariat. Brudny i zapuszczony, bo takie przeważnie są w życiu, chociaż nie zawsze w filmach. A w tym komisariacie, na pierwszym lub drugim piętrze w małej zadymionej klitce umieściłbym zmęczonego życiem, skacowanego policjanta. Nie dlatego, że tak jest w życiu. Po prostu w filmach zazwyczaj są zmęczeni i skacowani.

No więc ten policjant siedzi i przegląda akta nierozwiązanych spraw. Pożółkłe, rzecz jasna. Jest rok dwutysięczny, więc takich historii ma całe mnóstwo. Pali papierosy - jednego za drugim, wpatruje się w zdjęcia. Do bólu ograny motyw. Ale około południa wszystko przestaje już być takie sztampowe.

Reklama

Ktoś puka do drzwi. Zaraz potem otwiera je, nie czekając na "proszę". To aspirant z dołu. Oficer dyżurny. Zazwyczaj nie ma śmiałości zapuszczać się do Wydziału Kryminalnego. Po jego twarzy widać jednak, że tym razem nie miał już wyjścia innego, niż wejście na górę. Jest przestraszony, ale i podekscytowany.

- Panie poruczniku... Przyszła jakaś kobieta. Chce zgłosić zaginięcie córki, ale upiera się, że będzie rozmawiała tylko z policjantem z kryminalnego. Pogada z nią pan?

- Pogadam. Dawaj ją - zazwyczaj nie zgadzał się tak łatwo. Ale teraz się zgodził. Potem weszła. I tak się zaczęło.

- Moja córka zaginęła - powiedziała niepewnie.

- Słyszałem. Jak się nazywa?

- Emilia. Ma dopiero 16 lat.

- Pani się nie martwi. Jest piękna pogoda. Pewnie "gigant".

- Emilia nie uciekła. Wiem to na pewno. Coś jej się stało. I ja proszę pana wiem, kto za tym stoi.

- Kto? - wypalił szybciej, niż chciał. Coś takiego zainteresowałoby przecież każdego kryminalnego.

- Remigiusz W. Pan Mecenas. Moim zdaniem to on jej coś zrobił.

Chwila ciszy. W powietrzu pojawia się niedowierzanie wymieszane z niepewnością.

- Skąd pani to wie?

- Od jasnowidza.Tu następuje cięcie. Wszyscy siedzą z otwartymi ustami. To oczywiście moje wyobrażenie tej sytuacji, do pewnego stopnia poparte jednak aktami sprawy. Być może w rzeczywistości nie wyglądało to aż tak filmowo i spektakularnie. Nieważne. Grunt, że od tej pory będzie już tylko ciekawiej.

Kamień w wodę

Emilia zaginęła w połowie maja 2000 r. W biały dzień. Wyszła rano z domu i nie wróciła. Miała jechać z koleżanką nad Zegrze, poopalać się. W szkole trwały matury, młodsze klasy miały więc wolne. Niewybaczalnym grzechem byłoby nie skorzystać. Problem pojawił się, kiedy wieczorem nie pojawiła się w domu. Coś takiego nigdy wcześniej się nie zdarzało. Zawsze wracała o czasie. Cokolwiek by się nie działo. Chyba, że... no właśnie. Chyba, że stało się coś bardzo, ale to bardzo złego.

Już po pierwszych sprawdzeniach okazało się, że nad żadne Zegrze raczej nie pojechała. Koleżanka, z którą rzekomo miała się tam wybrać, zaprzeczyła, aby umawiała się z nią na jakikolwiek wyjazd. Z każdą godziną zaczęło robić się coraz mroczniej. Coraz bardziej niepokojąco. Czytając akta miałem wrażenie, że wszyscy czuli już wtedy pod skórą, że ta historia nie skończy się dobrze.

To była inna epoka. Prawie bez internetu. Mało kto miał komórkę. W mieście nie było kamer monitoringu. O wiele trudniej było kogoś znaleźć, niż ukryć. Aby kogoś skutecznie szukać, należało więc dokładnie prześwietlić mu całe życie.

Przyjaciel domu

Emilia pochodziła z tzw. "dobrej rodziny". Miała szczęśliwe dzieciństwo. Niestety - do czasu. Kiedy skończyła dziewięć lat, umarł jej ojciec, z którym emocjonalnie była bardzo związana. "Córeczka tatusia", której w sekundę w gruzach legł cały świat. Grunt pod nogami zaczął jej się zapadać, a niebo z całym ciężarem i mocą zawaliło jej się na głowę. Miała wprawdzie jeszcze matkę oraz młodszego brata. Teoretycznie, to wszystko powinno było jakoś utrzymać ją w pionie. I utrzymało. O tyle, o ile. Ale jest niemal pewne, że ta tragedia wywarła wpływ na całe jej dalsze życie. Kto wie? Może doprowadziła nawet do kolejnej tragedii.

Emilia mieszkała wtedy z rodziną w niewielkim domku na peryferiach Warszawy. Kilka lat wcześniej jej rodzice zaprzyjaźnili się z jednym z sąsiadów - zamożnym i szanowanym adwokatem, Remigiuszem W. Mężczyzna miał żonę i syna w wieku podobnym do brata Emilki. Rodziny często wzajemnie się odwiedzały, zapraszały na imieniny itd.

Emilka i jej brat nazywały Remigiusza wujkiem. Kiedy doszło do tragedii, wujek poczuł jednak, że w miarę możliwości musi spróbować zastąpić im ojca. Zaczął przychodzić jeszcze częściej, niż dotąd, ale teraz już sam. Najpierw po to, aby pocieszać pogrążoną w żałobie matkę. Potem jego uwagę zaczęła przyciągać również Emilia. Dowody zebrane w sprawie pozwalają przypuszczać, że jej relacja z wujkiem szybko przerodziła się w coś, do czego nigdy nie powinno dojść pomiędzy dorosłym a dzieckiem. Informacje na ten temat dotarły do policjantów już w pierwszych dniach poszukiwań. Podczas rutynowych rozpytań większość z nich nie mogła uwierzyć własnym uszom.

- Emilka zwierzyła mi się, że jest taki pan, przyjaciel rodziny, który pozbawił ją dziewictwa - zeznała jedna ze szkolnych koleżanek. - Wiem, że z mężczyzną tym nadal się spotykała. Mówiła, że dawał jej pieniądze i kupował jej ubrania oraz kosmetyki - dodała.

- Mówiła, że spotykali się w hotelach w czasie trwania zajęć szkolnych i po nich. Spotykali się również na mieście - zeznała inna. 

- W siódmej klasie opowiadała mi, że jak się spotykają z Remigiuszem, to się całują. W wakacje po siódmej klasie napisała do mnie list, że w swoje urodziny pierwszy raz z nim współżyła. Zrobili to w jego samochodzie. - stwierdziła kolejna. - W klasie ósmej mówiła mi już, że często się z nim spotyka, raz zabrał ją do Marriottu, gdzie uprawiali seks. Często robili to też w samochodzie w pobliskich lasach - dodała.

Zeznań takich, jak te w aktach jest całe mnóstwo. Koleżanki Emilii mówią, że jej związek z Remigiuszem trwał długie lata. Przypomnijmy - mówimy o adwokacie. Znanym oraz rozpoznawalnym. Człowieku, który doskonale wie, co robi i czym to grozi. Rozpytany przez policjantów kategorycznie wszystkiemu zaprzeczył. Mimo, że niektóre dziewczyny na własne oczy widziały go w jej towarzystwie. Raz miał pojawić się nawet na zebraniu w sprawie szkolnej wycieczki. Obecni na miejscu rodzice byli przekonani, że to ojciec Emilii.

- Ja traktowałem Emilię jak córkę przyjaciela. Była dla mnie tylko dzieckiem sąsiadów, znajomych - powiedział do protokołu w jednym z przesłuchań. - W mojej ocenie, Emilia była dzieckiem zamkniętym, z niewielkim kontaktem z matką, lubiła grać małą damę. Lubiła się strasznie stroić w ozdobne rzeczy, co rzucało się w oczy - dodał.

Faktycznie, lubiła się stroić. Jak każdy podlotek w jej wieku. Pytanie, skąd brała pieniądze na drogie perfumy oraz markowe ciuchy. Po śmierci ojca w jej domu delikatnie mówiąc się nie przelewało. Wydaje się, że akta sprawy wyjaśniają również tę kwestię.

- Kiedy ją poznałam, to ubierała się jak hipis. Dzwony, szerokie bluzy. Potem bluzki z dekoltem, obcisłe krótkie spódnice, mini, buty na wysokim obcasie - zeznała kolejna przyjaciółka. - Mówiła, że (Remigiusz - red.) kupował jej rzeczy po 300-400 złotych. Bardzo drogie. Takie, które podkreślały jej kobiecy seksapil. Wyzywające i bardzo eleganckie - dodała.

Inny protokół: "Raz byłam z nią u niego w kancelarii. Powiedziała mu wtedy: Wiesz po co przyszłam? A on na to: Ile chcesz? Ona: Dwieście. Tyle nie mam i dał jej 50 złotych, wyjął z portfela".

Emilia miała też własny telefon komórkowy. Dziewczynom mówiła, że dostała go właśnie od niego. Takie urządzenie to w tamtych czasach naprawdę był luksus. Gdyby historia działa się dziś, byłby również kluczowy w wyjaśnieniu jej zaginięcia. Jak udało się ustalić, na kilka godzin przed zaginięciem ktoś do Emilii zadzwonił. Świadkiem tej rozmowy była jej babcia. Emilia powiedziała jej, że to przyjaciółka właśnie umówiła się z nią na poranną wyprawę nad Zegrze. Dziś wiemy już, że kłamała. Kto w takim razie dzwonił? Policjanci sprawdzili bilingi, ale telefon był na kartę prepaid. Rozmowy przychodzące (czytaj bezpłatne) nie były wówczas przez operatorów rejestrowane.

To jeszcze nie wszystko. Wiele wskazuje na to, że w dniu zaginięcia Emilia wychodząc z domu miała ten telefon przy sobie. Policjanci natychmiast wystąpili więc do operatora sieci o udostępnienie danych z nadajników BTS, aby odtworzyć jej dalszą drogę. Dziś bez problemu otrzymaliby takie dane. Wiedzieliby w jakim kierunku Emilia podążyła i w którym miejscu kontakt się urwał. Wtedy odpisano im tylko, że takie funkcje BTS-y pełniły będą dopiero w przyszłości. Kolejna ślepa uliczka. Operator dodał też, że telefony komórkowe służą do rozmów, a nie do inwigilacji.

Mniej więcej w tym samym czasie matka Emilii jedzie do jasnowidza. Tego najsłynniejszego w Polsce, aż do Człuchowa. Ten mówi jej, że za zaginięciem stoi około 40-letni mężczyzna. Przyjaciel rodziny. Do tego opisu pasuje tylko mecenas. Od jasnowidza matka wychodzi z wizją napisaną na kartce. Wzburzona, niemal natychmiast dzwoni do Remigiusza. Mężczyzna podobno zaczyna płakać i mówić, że to nie on. Dwa dni później kobieta zauważa, że wokół jej domu jeździ jakiś ciemny polonez. Ma zgaszone światła. W środku siedzi trzech facetów. W pewnym momencie podchodzą do bramy i przyglądają się jej posesji. 25-30 lat - osiłki, krótko ostrzyżeni. Do tego ciemne kurtki i spodnie. Kobieta jest przerażona.

Zło przelane na papier

W przesłuchaniach przyjaciółek Emilii szybko wypłynął kolejny ciekawy wątek. Okazało się bowiem, że w życiu zaginionej był jeszcze jeden mężczyzna -20-letni Robert. Student pierwszego roku Wojskowej Akademii Technicznej. Przesłuchany przez policjantów powiedział im coś szokującego. Okazało się bowiem, że Emilia przez kilka ostatnich lat... prowadziła bardzo intymny pamiętnik. Po jej zaginięciu zabrał go z jej pokoju. Tłumaczył, że nie chciał, żeby wpadł w ręce jej matki. Gdyby dowiedziała się co w nim jest, byłoby jej bardzo przykro. Teraz przekazał go policjantom. Kiedy go otworzyli, na pierwszej stronie ich oczom ukazało się motto: "Władcy lubią tylko tych, którzy są im przydatni. I tylko tak długo, dopóki ich potrzebują". Sprawdziłem. To cytat z Napoleona. To, co przeczytali dalej zjeżyło im włosy na głowie.

"Człowiek jest tym, o czym cały dzień myśli. A czym ja dzisiaj byłam? (...) Wykorzystał mnie, zeszmacił (...) czuję się jak gówno najgorszej jakości (...) Muszę sobie wyobrazić, że to fikcja. Że ten związek, to tylko wymysł mojej fantazji" - tak pisze 16-letnia dziewczynka. "Prowadzę podwójne życie. Moje życie jest już zmarnowane. Są szanse, że w przyszłości będzie inaczej, może będzie normalnie, ale pewne zmiany są i zostaną nieodwracalne".

Wszystko wskazuje na to, że pamiętnik był prowadzony od pięciu lat. Emilia rozpisała go w kilku ilustrowanych zeszytach - "Kalendarzach Szalonego Małolata". Jeden miał Robert. Trzy odnaleziono u przyjaciółek. Jeden, najprawdopodobniej pozostaje zaginiony do dziś.

Z zapisków wyłania się przerażający obraz destrukcji dziecka. Dziewczynki, która najpierw naiwna zakochuje się w starszym mężczyźnie, a później dopiero dostrzega, co tak naprawdę się wydarzyło. Miota się, usiłuje walczyć. Zupełnie jak owad zaplątany w pajęczą sieć.

Pan mecenas najpierw jest jej bohaterem. Najlepszym przyjacielem, kochankiem, zastępczym ojcem. Emilia wypowiada się o nim czule, potem wszystko jednak radykalnie się zmienia. Miłość przeradza się w niechęć, a później w nienawiść. Emilia pisze o nim z coraz większym obrzydzeniem. Zaczyna nazywać go Krzakiem, z uwagi na włosy w uszach oraz krzaczaste brwi. Z drastycznymi wręcz szczegółami (pominę je) opisuje sceny zbliżeń, również tych nieudanych. Swoimi emocjami dzieli się też z przyjaciółkami.

- Od pierwszej klasy liceum jej zachowanie się zmieniło - opowiadała śledczym jedna z nich. - Mówiła że on ją zniszczył, całe jej życie i że jest uzależniona od jego pieniędzy. Że chce się od niego uwolnić, ale nie może. Mówiła, że ma do niego żal, że nie zabiera jej już na lody, a traktuje ją jak panią do towarzystwa i spotyka się z nią już tylko na seks. Pewnego razu powiedziała, że chce jej dać jakieś narkotyki, a potem uprawiać z nią seks, żeby zobaczyć, jak ona wtedy będzie się zachowywać. Jak z nią wtedy jest. Nie wiem, czy to zrobił. Potem już o tym nie mówiła - dodała.

Do zbliżeń ma dochodzić praktycznie wszędzie. W lasach, hotelach, samochodzie, nawet w kancelarii mecenasa. W trakcie śledztwa policjanci pytają go, czy Emilia bywała tam - zaprzeczył. Powiedział też, że nigdy do niej stamtąd nie dzwonił. Bilingi wykazały jednak grubo ponad sto połączeń wychodzących na jej komórkę.

Koleżanka: "Miała do niego żal, że przyjeżdża tylko uprawiać seks, a jak kończy, to od razu wraca do żony, do domu. Mówiła, że to pedofil, który lubi młode dziewczynki. I że ona czuje się, jak jakaś k... Że mu wcale nie zależy na niej. Mówiła, że będzie go szantażować za to, że zniszczył jej życie. Że jak będzie starsza, to go zniszczy za to, co zrobił i nigdy się jej nie wypłaci".

Motyw

Koleżanka: "Emilia zawsze źle wyrażała się o żonie tego Remigiusza. Wyraźnie z nią rywalizowała. Mówiła, że jest brzydka, głupia i stara. Czasem dzwoniła do niej, wysyłała jej kartki anonimowe, aby rozłączyć mecenasa z żoną. Mówiła, że to dobra metoda, aby oni się rozeszli".

Inna znajoma wspomina to tak: "Kiedyś wysłała mu kartkę na adres domowy z podpisem Twoja Misia, ale kartkę tę przechwyciła jego żona. Na początku 2000 r. powiedziała, że postawiła mu warunek - że jak skończy 18 lat, to ma jej kupi, albo wynająć mieszkanie i wybrać pomiędzy nią a rodziną". 

Zdaniem koleżanek pomiędzy mecenasem a Emilią coraz częściej dochodziło do ostrej wymiany zdań. Podczas jednej z nich, w samochodzie, miał ją nawet po raz pierwszy uderzyć. Potem podobno zdarzało się to jeszcze kilka razy. Może w dniu zaginięcia również, tylko tym razem uderzył za mocno?

Ślady

Policjanci postanowili sprawdzić tę wersję. Dokonano przeszukania domu, posesji oraz samochodów mecenasa i jego żony. W domu odnaleziono but, na którym były brunatne ślady. W aucie, na fotelu pasażera znajdowały się też długie, najprawdopodobniej damskie włosy. Badania laboratoryjne potwierdziły, że na bucie znajduje się krew. Ówczesne możliwości techniczne nie pozwoliły jednak jednoznacznie potwierdzić, że jest to krew Emilii. Włosy nie miały cebulek. Nie dało się więc zbadać ich DNA. Badania morfologiczne wskazały jednak, że włosy wyglądają identycznie jak włosy zaginionej.

Podsumowując - mamy człowieka, który posiadał motyw, by zabić. Mamy podejrzenia graniczące z pewnością, że z potencjalną ofiarą przez lata łączył go romans. Gdyby świat się o tym dowiedział, mecenas w ciągu sekundy straciłby wszystko - zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Hipoteza o zabójstwie dla śledczych nieoficjalnie staje się więc hipotezą wiodącą. Do gry wkracza prokuratura. Po lekturze akt muszę stwierdzić, że śledczy naprawdę zrobili wszystko, co w ich mocy, aby doprowadzić tę sprawę do końca. Bez odnalezienia zwłok nie dało się jednak zarzucić mecenasowi udziału w zbrodni. Nie na tych poszlakach. Kto jak kto, ale adwokat na pewno by się wybronił.

Jedyne, co udało się zrobić, to zarzucić mu składanie fałszywych zeznań. W tej sprawie toczyło się oddzielne postępowanie. Gdyby mecenas je przegrał, mógłby stracić prawo do wykonywania zawodu. Ale rzecz w tym, że je wygrał. Chociaż... tak naprawdę nie do końca wiadomo. 

"W pierwszej instancji zapadł wyrok o warunkowym umorzeniu postępowania - mówią przedstawiciele sądu. Następnie, w wyniku wniesionych apelacji, oskarżonego uniewinniono od popełnienia zarzucanego mu czynu. Głównym powodem zmiany wyroku było to, że przesłuchany w charakterze świadka oskarżony został przesłuchany w okolicznościach dających podstawę do podejrzewania go o popełnienie przestępstwa. Mogła mu więc towarzyszyć obawa przed odpowiedzialnością karną. W stosunku do oskarżonego zachodziła więc okoliczność wyłączająca bezprawność popełnionego przez niego czynu". Innymi słowy, każdy podejrzany o przestępstwo ma prawo kłamać. I takie kłamanie jest w świetle prawa całkiem legalne. Każdy adwokat żyje z wykorzystywania tego typu właśnie kodeksowych kruczków. Można więc powiedzieć, że zawodowo pan mecenas po raz kolejny już w tej sprawie pokazał klasę.

Archiwum X

Od zaginięcia Emilii minęło już prawie ćwierć wieku. Rany, jakie po nim powstały, wciąż pozostają jednak bolesne i żywe. Kiedy odwiedzam jej matkę, kobieta nie może powstrzymać łez. I gniewu, bo żal jaki ma do świata jest wręcz nie do opisania. Wciąż mieszka tuż obok człowieka, którego podejrzewa o zabicie córki. Wciąż zdarza się jej spotykać go na ulicy. Twierdzi, że przez lata zawstydzony odwracał wzrok na jej widok. Ostatnio przestał. Czyżby poczuł się już na tyle bezpieczny i pewny? A może to wszystko, to jakieś wielkie nieporozumienie? Może ten facet naprawdę niczego złego nie zrobił? Możliwe, że rozwiązanie tej zagadki wszystkich nas srogo zaskoczy. Niech i tak będzie. Byle rodzina mogła wreszcie dowiedzieć się co się stało.

Gdy dzwonię do mecenasa, w słuchawce odzywa się pogodny i energiczny głos. Wszystko zmienia się w ciągu sekundy, kiedy tylko udaje mi się powiedzieć o co mi chodzi. Ton głosu natychmiast się zmienia. Nie jestem zainteresowany, do widzenia - mówi i rozłącza się nie dając mi skończyć zdania. Podobnie dzieje się, gdy szczęścia próbują inni dziennikarze.

Kancelaria, w której odwiedzała go Emilia, już nie istnieje. Mecenas wciąż jednak pozostaje aktywny zawodowo. Niedawno w internecie bronił nawet wolnych sądów. Wygląda na to, że czuje się spełniony oraz szczęśliwy.

Coś takiego może budzić lęk w świadkach, którzy od prawie 25 lat bacznie go obserwują. Tak było już wtedy, kiedy zniknęła Emilia. Gdy padła propozycja konfrontacji, jej wszystkie przyjaciółki odmówiły, twierdząc że boją się kogoś tak potężnego jak on. Dziś może być słabszy. Może być jednak jeszcze silniejszy. Koleżanki Emilii, z którymi próbowałem rozmawiać, wciąż reagują jednak tak samo. Niektóre strachem, niektóre agresją - krzyczą, że jestem hieną, a sprawie należy wreszcie dać spokój. Matka Emilii po prawie dwugodzinnej rozmowie zakazuje mi publikowania jakiejkolwiek jej wypowiedzi. Nie zgadza się też na publikację imienia, nazwiska i wizerunku jej zaginionej córki. Bo w czym po takim czasie może to jeszcze pomóc? Robert, z którym udaje mi się skontaktować w ostatniej chwili, odwołuje spotkanie. "Przepraszam - policja chyba znów zainteresowała się sprawą. Odezwę się, jak trochę się uspokoi" - pisze.

Sprawą faktycznie od pewnego czasu interesuje się policyjne Archiwum X. To śledztwo jest dla nich jak wyrzut sumienia. Ze swoich źródeł wiem, że nie poddają się, drążą. Czas biegnie jednak nieubłaganie. Do przedawnienia pozostało niewiele ponad pięć lat. Ciekaw jestem, co pan mecenas zrobi, kiedy ten moment nadejdzie. Jaki jest jego plan na ten "szczęśliwy dzień". Na wszelki wypadek przypomnę - każdy zasługuje na to, aby móc go godnie pochować. Aby Emilia doznała tego luksusu, musimy jednak dowiedzieć się, gdzie jest jej ciało.

Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione