Do Chińskiej Republiki Ludowej wybrałem się, aby dopisać do swojej podróżniczej listy kolejny kraj i przy okazji - kolejny cud świata. Chciałem też na własne oczy zobaczyć coś, o czym do tej pory czytałem w książkach: połączenie komunizmu z kapitalizmem, które w takiej formie występuje jedynie w Państwie Środka.
A może - bawiąc się słowem - powinienem napisać: Państwie Półśrodka? Socjalizm o chińskiej specyfice - to oficjalna nazwa ideologii Komunistycznej Partii Chin - wydał mi się bowiem pewnym kompromisem. Umową społeczną, której meandry zrozumieją tylko Chińczycy. Siecią wzajemnych ustępstw i latami wypracowanych ustaleń, czyniących z leninizmu-marksizmu ustrój de facto kapitalistyczny.
W Chinach można bowiem - a wręcz warto - prowadzić własne firmy. Małe, średnie, duże, gigantyczne - dopóki przynoszą zysk i przyczyniają się do rozwoju kraju, dopóty partia będzie akceptować, a często nawet wspierać. Jest przy tym jeden warunek: żadne przedsiębiorstwo nie może być ważniejsze od państwa. I silić się na uniezależnienie odeń. Biznes zatem - tak, ale na warunkach KPCh.
Podobne półśrodki Chińczycy podjęli wobec Amerykanów i ich flagowych marek. Z jednej strony w ChRL działa tak zwany Wielki Mur Ogniowy - system cenzury i blokady internetu. W kraju nie skorzystamy więc - przynajmniej oficjalnie - z usług Google'a, Facebooka, Instagrama czy YouTube'a. Z drugiej zaś w miastach aż roi się od restauracji sieci McDonald's, KFC czy Burger King, a na jednej z głównych ulic Pekinu znajduje się imponujących rozmiarów licencjonowany sklep NBA - trudno o bardziej wymowne symbole amerykańskości.
Zdecydowana większość Chińczyków zdaje się doskonale rozumieć skomplikowany społeczno-polityczny system swojej ojczyzny. Obywatele bogacą się, podróżują, poznają świat, kupują produkty zachodnich marek, a jednocześnie milczą na tematy drażliwe i kontrowersyjne dla władzy. Imposybilizmem jest namówić przypadkowych Chińczyków na ulicy do dyskusji o Tajwanie, Hongkongu, sytuacji Ujgurów czy tym bardziej o masakrze na placu Tian’anmen.
Tę ostatnią w Państwie Środka nazywa się zresztą zgoła inaczej niż na Zachodzie - tam to po prostu "zawirowania polityczne roku 1989". Tymczasem, według szacunków Chińskiego Czerwonego Krzyża, liczba ofiar brutalnej pacyfikacji to około 2600 osób. Oficjalnie rząd chiński poinformował natomiast o śmierci 241 protestujących. Do dziś ten rozdźwięk nie został wyjaśniony lub sprostowany. Temat Tian’anmen jest jednym z najmocniej cenzurowanych w kraju.
- Chińczycy wiedzą, że im dalej będą od polityki, tym będzie im lepiej i bezpieczniej. Jeżeli skupią się na codziennym życiu i pracy, a nie będą zastanawiać się nad działaniami rządu, włos im z głowy nie spadnie. Partia ceni lojalność i spokój - powiedział mi Kordian, Polak, który od blisko dziewięciu lat, choć z przerwami, mieszka w Szanghaju.
Mój rozmówca od dziecka interesował się Dalekim Wschodem i zawsze chciał wyprowadzić się w ten rejon świata. Plan zrealizował, a przepustką okazała się edukacja - Kordian studiuje na jednym z szanghajskich uniwersytetów. W wolnym czasie eksploruje natomiast Chiny, a w poznawaniu mentalności, kultury i przekonań mieszkańców pomaga mu fakt, że posługuje się językiem chińskim.
Kiedy zagadnąłem go o kwestię wszechobecnych w Chinach kamer, skanerów twarzy i prześwietleń bagażu, rzucił z uśmiechem na ustach: - Witaj w państwie policyjnym! Później rozwinął jednak swoją myśl.
- Chińczycy są przewrażliwieni i - jak to się mówi po angielsku - overprotective, kiedy chodzi o bezpieczeństwo - zaczął Kordian.
- Czyli nadopiekuńczy - wtrąciłem, tłumacząc słowo na polski.
- Tak jest. W znacznym stopniu wynika to z wymagań stawianych Chińczykom przez kulturę. Nie mogą oni pokazywać słabości, zawsze muszą zachować kamienną twarz, spokój i fason. Niektórzy nie radzą sobie z tym mentalnie i dochodzi do ataków nożowników. Akt desperacji i frustracji, czasem niezrozumienia szybko zmieniającego się świata, co szczególnie mocno odczuwalne jest w rozwijających się z prędkością światła Chinach. Stąd na każdym dworcu, lotnisku, stacji metra, przy większości atrakcji turystycznych są skanery bagażu. Służby pilnują, aby nikt nie wniósł ostrego przedmiotu. To w zasadzie jedyny tego typu problem w Chinach. Generalnie jest tutaj bardzo bezpiecznie - nie ma zamachów, kradzieży czy jakichś zaczepek po zmroku - wyjaśnił Kordian.
I faktycznie - ostatnio tak bezpiecznie, jak w Chinach, czułem się chyba tylko w Arabii Saudyjskiej. Nie miałem ani jednej sytuacji, w której nerwowo oglądałbym się za siebie albo ściskał mocniej plecak. Wynika to z dwóch przyczyn - po pierwsze wspomnianej inwigilacji, a po drugie - wysokiego statusu materialnego mieszkańców wielkich chińskich miast, którym najzwyczajniej nie opłaca się kraść lub w inny sposób naruszać prawo i porządek.
W Chinach spotkałem też Dominika i Szymona - dwóch polskich podróżników, którzy postanowili zwiedzić Szanghaj i jego okolice. Spotkaliśmy się w lokalu o europejskim charakterze i takim samym menu. W karcie były bajgle, ciasteczka czekoladowe, mleczne szejki czy włoskie kawy. Obsługująca nas Chinka znała natomiast podstawy języka angielskiego, co w Państwie Środka jest umiejętnością rzadką. Warto dodać, że odwiedzone przez nas bistro mieści się w bliskim sąsiedztwie przedstawicielstw dyplomatycznych europejskich krajów, w tym Polski, co może tłumaczyć jego specyfikę.
Wybór nie był przypadkowy - postawiliśmy na ten lokal, ponieważ po lunchu planowaliśmy wspólnie udać się do Konsulatu RP i wziąć udział w wyborach prezydenckich. Zanim jednak stanęliśmy przed urną, zebrało nam się na analizę porównawczą.
Dominik postawił bowiem ciekawą tezę. Stwierdził, że inwigilacja w Chinach, choć prowadzona na wielką skalę, jest w pewnym sensie uczciwa. Rząd nie ukrywa tego, że kontroluje obywateli i zbiera informacje na ich temat. Otwartym tekstem komunikuje, że wszyscy są pod obserwacją - tak w świecie realnym, jak i wirtualnym.
- Każdy tutaj ma tego świadomość, a z moich obserwacji wynika, że jeżeli Chińczyk nie zrobił niczego wbrew państwu, to nie musi się obawiać. Jeśli więc jesteś uczciwym człowiekiem, który chce po prostu żyć i zarabiać, to poniekąd ta inwigilacja może ci nawet pomóc. Jest dzięki niej bezpiecznie, nikt nie kradnie, nie napada w ciemnych alejkach, bo i tam są przecież kamery - zaczął Dominik.
- W Europie wiele osób mówi, że nie wyobraża sobie życia w warunkach ciągłej obserwacji, ale z drugiej strony czy nie jest tak, że nasze rządy i służby też to robią, tylko w sposób bardziej zawoalowany i skryty? Afera z systemem Pegasus pokazała przecież, że jeśli tylko jest wola polityczna, można podsłuchać i podejrzeć każdego - przedstawiał swoje racje mój nowo poznany kolega.
Jego analiza została mi w głowie. Dużo myślałem na ten temat - znajdowałem argumenty zarówno pro, jak i kontra. Jedna myśl górowała jednak ponad innymi: my, Europejczycy, możemy w każdej sytuacji wyrazić swój sprzeciw. Wyjść na ulicę. Domagać się dymisji polityka, który nadużył swoich uprawnień. Ostro krytykować. A przede wszystkim - możemy sami decydować o tym, komu chcemy powierzyć władzę. Możemy głosować.
W niedzielę 1 czerwca odbyła się druga tura wyborów prezydenckich. To ulubiona elekcja Polaków - zasady są proste, a zwycięzca jasny. Inaczej niż w przypadku wyborów parlamentarnych, które same w sobie niczego nie wyjaśniają. Po ogłoszeniu wyników zaczyna się sejmowa arytmetyka, która trwa miesiącami.
Drogę z bistro do komisji wyborczej na terenie Konsulatu Generalnego RP pokonaliśmy dziarskim krokiem. Przez cały dzień w Szanghaju lał deszcz, a my nie mieliśmy na sobie odpowiedniego obuwia. Spieszyliśmy się więc, aby nie przemoknąć zbyt mocno.
Kiedy dotarliśmy przed bramę konsulatu, przywitały nas dwie sympatyczne pracownice placówki. Dały sygnał chińskiemu żołnierzowi oddelegowanemu do pilnowania dyplomatycznej instytucji, aby odczepił łańcuch i wpuścił nas na teren posiadłości. Podziękowaliśmy mężczyźnie z bronią i udaliśmy się w kierunku wskazanym nam przez rodaczki.
Teren przylegający do konsulatu robi wrażenie - jest spory i zadbany, zdobiony drzewami i kwiatami. Sam budynek także prezentuje się godnie. Po wejściu do środka zostaliśmy przywitani przez członków komisji. Wylegitymowaliśmy się naszymi paszportami i na tej podstawie otrzymaliśmy karty do głosowania.
Biorąc do ręki długopis i przymierzając się do postawienia znaku "X", miałem w głowie mnóstwo różnych wniosków. Nie mogłem uwolnić się od myśli, że oto stoję na terytorium komunistycznego państwa, w którym istnieje tylko jedna legalna partia, a obywatele nie mogą wybierać swoich przywódców, i celebruję demokrację w najpiękniejszej jej postaci. Przebywając w konsulacie, przebywałem w enklawie innego systemu wartości. To było doświadczenie z pogranicza oniryzmu i metafizyki.
W Chinach władza skupiona jest w rękach Komunistycznej Partii Chin. Opozycja właściwie nie istnieje, choć formalnie rzecz biorąc funkcjonują w kraju pomniejsze formacje polityczne. Pełnią one jednak funkcję doradczą i dekoracyjną. Są ubezwłasnowolnione.
Obywatele mogą wybierać swoich kandydatów wyłącznie do ludowych kongresów na poziomie gmin i powiatów. Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych (odpowiednik parlamentu) to już natomiast organ będący pod całkowitą kontrolą KPCh. Partia sama wskazuje też Przewodniczącego ChRL, którym od 10 lat jest Xi Jinping. W 2018 roku polityk zniósł zapis mówiący o możliwości pełnienia tej funkcji przez maksymalnie dwie kadencje. W praktyce może więc piastować stanowisko dożywotnio.
W Obwodowej Komisji Wyborczej numer 47 w Szanghaju swój głos oddało 342 obywateli polskich. Frekwencja wyniosła 78,13 proc. Zwycięzcą został Rafał Trzaskowski, który zdobył 278 głosów. Karol Nawrocki otrzymał ich natomiast 64.