Reklama

Towar z Hollywood potrafi jeszcze wywołać wcale nie tanie wzruszenie. Kulminacyjną sceną, świetnego "Jej zdaniem" ("She Said") - choć nie ostatnią w filmie - jest ta, w której dziennikarka "The New York Times" Jodie Kantor (w tej roli znakomita Zoe Kazan) odbiera połączenie od Ashley Judd. Aktorka przekazuje jej swoją decyzję - zgadza się wystąpić pod nazwiskiem w przygotowywanym pieczołowicie przez Kantor i Megan Twohey (Carey Mulligan) artykule oskarżającym potentata filmowego Harveya Weinsteina o wieloletnie molestowanie, wykorzystywanie seksualne aktorek, współpracowniczek i podwładnych oraz w następstwie zamykanie im ust, by siedziały cicho. Kantor wybucha płaczem, nagromadzonym przez tygodnie pełnego napięcia i zwątpień dziennikarskiego dochodzenia.

Żeby autentycznie odczuć emocjonalną gorączkę tej sceny - pomijając przekonujące aktorstwo Kazan - trzeba być może nieco świadomości o dziennikarskiej kuchni. Większości moich studentów sztuki pisania na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach film wydał się banalny i zrobiony mocno poniewczasie, gdy ruch "#MeToo" wrył się w powszechną świadomość, rozpanoszył nawet z iście młodzieńczą impertynencją, a ostatnio jakby wszedł w etap znużenia samym sobą. Więc cóż w tym wszystkim odkrywczego, ciekawego, niebanalnego?

Kantor i Twohey przebijały szklany sufit

Reklama

Jasne, szef stacji Fox News Roger Ailes oraz komik Bill Cosby jako seksualni drapieżcy zostali zdekonspirowani kilka lat wcześniej, ale nie zapominajmy, że prawdopodobnie ruch "#MeToo" nie przybrałby tak wielkiej skali, gdyby nie artykuł Kantor i Twohey w "New York Timesie" z 5 października 2017, zatytułowany "Harvey Weinstein przez dziesięciolecia opłacał oskarżających go o molestowanie seksualne". Bo oprócz przerwania zmowy milczenia ukazywał jeszcze cały proceder "współpracy" ludzi Weinsteina w usidlaniu kobiet, a następnie zamykaniu im ust.

"Jej zdaniem" zaś nie jest w swej istocie obrazem o wykorzystywaniu kobiet przez wpływowych mężczyzn, ukazuje raczej jego społeczne i psychiczne skutki - tak jak oscarowy "Spotlight" (2015) nie był stricte analizą zjawiska pedofilii w katolickim kościele w Bostonie - i w tej warstwie rzeczywiście nie odkrywa Ameryki. "She Said" to natomiast obraz metodycznej, cierpliwej, tytanicznej wręcz, najeżonej wieloma fortelami i milczeniem ofiar drogi obu zdeterminowanych reporterek, by swój tekst uwiarygodnić. Reporterek, a więc kobiet zmagających się także z osobistymi problemami, rozterkami, a nawet demonami, co osładzają narysowane prostą kreską postacie ich niemalże idealnych partnerów.

By zaś ich robotę docenić, trzeba zdać sobie sprawę, co jest istotą dziennikarstwa śledczego - że artykuł przeciwko trzęsącemu całym Hollywood wszechpotężnemu producentowi wymaga nie tylko cywilnej odwagi, ale też musi wspierać się na rzetelnym warsztacie - potwierdzonych faktach, nieanonimowych relacjach, niezbitych dowodach, dokumentach. Tymczasem wiele ze skrzywdzonych przez seksualnego drapieżnika, jakim był Weinstein, kobiet milczeć musiało, bo zobowiązywała je do tego umowa o poufności, którą podpisywały wraz z wypłaconym "odszkodowaniem".

Kantor i Twohey musiały więc przełamać mur milczenia, co często oznaczało niewdzięczne "wygrzebywanie" zaszytych gdzieś na drugiej półkuli upokorzonych ofiar, dla których odkurzanie wypartych traum z przeszłości było niechcianym prezentem. Dziennikarki musiały przebić szklany sufit, choć ogólna wiedza o "podbojach" Weinsteina była już wówczas tajemnicą poliszynela, a swoje dziennikarskie dochodzenie w tej samej sprawie niemal równolegle prowadził i pięć dni później na łamach "New Yorkera" opublikował Ronan Farrow (syn Woody Allena i Mii Farrow) - rok później Kantor i Twohey podzieliły z nim Pulitzera. Ale rzucić coś żartem lub w plotce to nie to samo, co postawić pod pręgierzem opinii publicznej dzięki precyzyjnemu dziennikarskiemu językowi wpisanemu w standardy najbardziej poczytnej gazety w USA.

"Ktoś w końcu chciał posłuchać i coś z tym zrobić"

Judd odegrała w tej przełomowej publikacji rolę oskarżyciela głównego, a w filmie odtworzyła samą siebie. Jak sama przyznała, to jej najbardziej osobisty film, czemu oczywiście trudno się dziwić. "She Said" jest adaptacją książki non-fiction Kantor i Twohey z 2019 roku o tym samym tytule, która przedstawia proces lokalizowania oskarżycielek Weinsteina i przeprowadzania z nimi wywiadów - takimi jak Ashley Judd.

54-letnia aktorka i aktywistka społeczna była jedną z niewielu kobiet, które zgłosiły się do "Timesa" w 2017 roku, aby oskarżyć współwłaściciela Weinstein Company. Judd nie została przez producenta zgwałcona, ale jej życie to właściwie permanentna trauma i być może agresywne zachowanie potężnego producenta okazało się dla niej katalizatorem do powiedzenia "stop!".

Po premierze "Jej zdaniem" moment, gdy skontaktował się z nią "NYT", Judd opisała jako swego rodzaju "uwolnienie". - Bardzo łatwo było mi opowiedzieć tę historię... To było bardzo ważne, gdy ktoś w końcu chciał posłuchać i coś z tym zrobić. A film był kolejnym krokiem w tym kierunku. To była dla mnie naprawdę prosta rzecz do zrobienia i byłam bardzo wdzięczna za tę szansę - cytował aktorkę "USA Today".

Wiosną 2018 Judd złożyła cywilny pozew przeciwko Weinsteinowi, twierdząc m.in., że producent zaszkodził jej karierze. Miała zagrać m.in. w słynnej trylogii Petera Jacksona "Władca pierścieni". Nie zagrała - jak przekonuje aktorka, z powodu Weinsteina.

Trzy gwałty, trzynaście szkół w trzynaście lat

Pod koniec lat 90. ubiegłego wieku obdarzona nieprzeciętną urodą i promiennym uśmiechem Ashley Judd była wschodzącą gwiazdą Hollywood, zauważoną za role w cenionych filmach, zarówno tych zapomnianych - jak "Ruby In Paradise" czy "Norma Jean & Marylin", jak i tych głośnych - jak "Gorączka" czy "Czas zabijania". Jej milcząca scena z "Gorączki", gdy krótkim gestem ostrzega swojego męża - złodzieja (Val Kilmer), by nie wracał do domu, w którym rozgościła się policja, jest zapewne jedną z najbardziej przejmujących w kinie końca XX wieku.

Ale młodość aktorki była jak rejs po burzliwym oceanie, a gdy się czyta wydane w 2011 roku jej wspomnienia "Życie gorzko-słodkie" (Świat Książki, 2014), włos nie tylko świadomego rodzica może zjeżyć się na głowie, bo są tu i niezrozumiałe opuszczenie przez dorosłych-opiekunów, w związku z tym przerażająca samotność, a także desperackie myśli samobójcze okraszone "zabawami" z nabitą bronią, do tego molestowanie, kazirodztwo oraz gwałt...

Urodzona w Los Angeles w 1968 roku, a więc w samym epicentrum epoki "dzieci kwiatów", Ashley jest córką potomka włoskich emigrantów Michaela Ciminelli oraz Diany "Naomi" Judd, późniejszej gwiazdy muzyki country. Rodzice szybko się rozwiedli. Popadający w uzależnienie od narkotyków ojciec to pojawiał się, to znikał na długie miesiące, a nawet lata, a mająca duszę niespokojnej Cyganki matka co chwilę zmieniała miejsca pobytu, zajęcia i kochanków.

"Najgorsze dla mnie było to, że gdy tatko (drugi mąż matki - przyp. red.) się zjawiał, musiałam słuchać naprawdę głośnych odgłosów seksu, rozchodzących się po naszym domu z cienkimi ścianami. Wysoki, drewniany wezgłówek łóżka mamy i tatka walił w drzwi łączące nasze pokoje. Po kilku nocach miałam tego serdecznie dość. (Z terapii wiem, że coś takiego nazywa się "utajonym wykorzystywaniem seksualnym")" - napisała Ashley we wspomnieniach.

Zajęta robieniem kariery i kolejnymi romansami, niezrównoważona psychicznie Diana "Naomi" nie interesowała się specjalnie życiem młodszej córki, skupiając niemal całą uwagę na starszej z nich, Christinie. Diana ukrywała jednak przed byłym mężem i córkami, że przyrodnia siostra Ashley nie jest wcale owocem małżeńskiej miłości - sama zainteresowana poznała swój rodowód w wieku mocno dojrzałym, podczas rodzinnej terapii. Relację Diany z Christiną dziś określilibyśmy jako toksyczną (szczypta miłości, garść nienawiści plus rodzinne sekrety), ale przy tym wszystkim matka z córką wspólnie wybiły się na uwielbiany w USA i nagradzany statuetkami "Grammy" duet "The Judds".

Koszty tego ponosiła także młodsza latorośl. Między piątym a osiemnastym rokiem życia Ashley zaliczyła trzynaście szkół (!), wędrując po Kalifornii i Kentucky. Jej codziennością były godziny spędzane w samotności, stany otępienia określane dziś jako depresyjne oraz rodzina z wyboru, czyli "kolorowa zbieranina zastępczych dziadków, cioć, wujków, przyjaciół, którzy potrafili tchnąć we mnie poczucie przynależności, akceptacji i bycia kochaną".

Żyła życiem podwójnym - na zewnątrz potrafiła świetnie maskować poczucie samotności i depresję. Była powszechnie lubiana wśród rówieśników, działała w samorządzie uczniowskim, została cheerleaderką szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego, a na bal kończący rok szkolny chodziła z powszechnie lubianym zawodnikiem.

Jednocześnie w domu "bawiła się" pistoletem matki - wkładała kule do bębenka, odbezpieczała broń i przystawiała sobie lufę do skroni. "I tak dobijało mnie to, jak żyła moja rodzina. Umierałam w tym domu. Strzał w głowę wydawał się najlepszym rozwiązaniem, jedyną dostępną formą ucieczki. (...) Chwile, gdy w samobójstwie upatrywałam jedynego wytchnienia od dojmującego bólu emocjonalnego, powtarzały się, nawet gdy osiągnęłam dorosłość. Nie wiem, jak uszłam z życiem, chyba tylko dzięki Bożej łasce i temu, że Bóg nieustannie stawiał na mojej drodze anioły, które się mną interesowały. To one dodawały mi sił".

W 2019 roku wyznała, że została trzykrotnie zgwałcona - pierwszy raz, gdy miała 15 lat, wykorzystał ją w Japonii "ohydny Francuz", gdy pracowała jako nastoletnia modelka. W wyniku ostatniego z gwałtów, już jako uznana aktorka w 1999 roku, zaszła w ciążę. Usunęła ją, gdy zdała sobie sprawę, że prawo sąsiadujących ze sobą stanów Kentucky i Tennessee sprawiało, że musiałaby dzielić wychowywanie tak poczętego dziecka z jego ojcem. Niedawno opowiedziała też, że odnalazła gwałciciela i spotkała się z nim. - Ale niczego od niego nie chciałam. Jego skrucha i wyrzuty sumienia były tylko dodatkiem. Aby wyleczyć się z traumy, musiałam sama wykonać ogromną pracę - podkreśliła w podcaście "Healing With David Kessler".

Dopiero po wielu latach Ashley "przepracowała" rodzinne traumy i wybaczyła rodzicom. W kwietniu ubiegłego roku spadł na nią jednak kolejny cios - 76-letnia Diana Judd zastrzeliła się w swoim domu w Tennessee, ciało odkryła mieszkająca w pobliżu Ashley. Matka przez lata też cierpiała na depresję, a wcześniej na niezdiagnozowaną chorobę psychiczną.

Ćwierć wieku wcześniej na planie "Kolekcjonera" ("Kiss the Girls") doszło do zdarzenia, które prawdopodobnie wstrzymało rozpędzającą się karierę aktorską Ashley Judd. Tę historię - już nieanonimowo - opisały właśnie dopiero Kantor i Twohey.

"Kolekcjoner" Harvey Weinstein

Był gorący czerwiec 1996 w Kalifornii. Po całonocnym uciążliwym kręceniu scen do filmu producent Harvey Weinstein zaprosił aktorkę do hotelu Peninsula w Beverly Hills na - jak myślała 28-letnia wówczas Judd - śniadanie biznesowe. Spotkanie wydawało się zbyt ważne, by je przegapić. Po przybyciu do hotelowego lobby zaskoczona Judd dowiedziała się jednak, że będą rozmawiać w jego apartamencie. Cóż, zamówiła do pokoju kukurydziane płatki, prosząc hotelową obsługę o pośpiech.

Weinstein pojawił się w szlafroku i zapytał aktorkę, czy może zrobić jej masaż. Kiedy odmówiła, padły kolejne propozycje. Najpierw - pocieranie ramienia. Następnie - podejście do szafy, by pomogła mu wybrać ubranie na cały dzień. I coraz śmielej - do łazienki. Zapamiętała aż nadto dobrze: czy patrzyłaby, jak bierze prysznic? - Powiedziałam "nie", na wiele sposobów, wiele razy, a on zawsze wracał do mnie z jakimś nowym pytaniem. To było jak przeciąganie liny, przymusowe targi - opowiadała Judd w "NYT".

Aby wyjść z pokoju, zażartowała, że gdyby Weinstein chciał ją dotknąć, musiałaby najpierw zdobyć Oscara w jednym z jego filmów. Obrońcy Weinsteina od razu wykorzystali to w sądzie, twierdząc, że była to deklaracja na zasadzie wiążącej umowy. Prawnicy aktorki przekonywali, że to blef, mający na celu umożliwienie Judd ucieczki z pokoju.

Wspominała, że czuła się "spanikowana, uwięziona". Bo "stawką jest wiele, prestiż, który zawdzięczam Miramax (studio braci Harveya i Boba Weinsteinów - przyp. red.).". Udało jej się wymknąć. Inne kobiety nie miały tyle determinacji, a może po prostu zwykłego szczęścia.

- Zeszłam do hotelowego lobby, gdzie czekał mój tata. Do dziś mówi, że z wyrazu mojej twarzy mógł przeczytać, że stało się coś druzgocącego... Powiedziałam o tym wszystkim, ale nikt nie był w stanie ani nie chciał słuchać - wspominała po wielu latach aktorka.

Dopiero w 2015 roku relacją z wydarzeń w pokoju hotelowym Peninsula Beverly Hills Ashley podzieliła się publicznie z branżowym "Variety", nie wymieniając jednak nazwiska mężczyzny. Ani aktorka, ani świat nie byli jeszcze gotowi.

Po 1996 roku Judd zagrała jeszcze w dwóch filmach produkowanych przez Weinsteinów, m.in. w słynnej "Fridzie" - tym razem obeszło się bez żadnych incydentów. Odmowa wpływowemu producentowi prawdopodobnie miała jednak swoją cenę.

"Aktorka-koszmar. Unikać za wszelką cenę!"

Już po artykule Kantor i Twohey, w kwietniu 2018, Judd pozwała Harveya Weinsteina, twierdząc, że zaszkodził jej karierze. Aktorka zarzuciła producentowi, że jej kariera podupadła, ponieważ rozpowszechniał kłamstwa na jej temat w Hollywood. Miała to być zemsta za odrzucenie jego seksualnych awansów.

Weinstein wypierał się rozpowszechniania oszczerstw, etykietowania aktorki jako rzekomo "trudnej we współpracy" i wykolejenia jej kariery.

Ale Judd ma za sobą świadectwo człowieka z hollywoodzkiego topu: Petera Jacksona, autora trylogii "Władca pierścieni". Nowozelandzki reżyser chciał obsadzić Judd w ważnej roli w całej serii, a studio Miramax braci Weinsteinów miało początkowo produkować "Lord of The Rings" (projekt ostatecznie przejęła New Line Cinema). W grudniu 2017 dla nowozelandzkiego magazynu "Stuff" Jackson wspominał, że Weinstein powiedział mu, aby nie zatrudniał Judd lub Miry Sorvino (ta druga również oskarżyła producenta o nękanie, próbował ją masować i "gonił" po pokoju hotelowym w 1995 roku na festiwalu filmowym w Toronto).

- Pamiętam, jak Miramax powiedział nam, że praca z nimi była koszmarem i powinniśmy ich unikać za wszelką cenę. To było prawdopodobnie w 1998 roku - stwierdził Jackson dla "Stuff". - W tamtym czasie nie mieliśmy powodu, aby kwestionować tego, co ci faceci nam mówili, ale z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że była to prawdopodobnie kampania oszczerstw Miramax w pełnym rozkwicie. Teraz podejrzewam, że karmiono nas fałszywymi informacjami o obu tych utalentowanych kobietach - i w bezpośrednim rezultacie ich nazwiska zostały usunięte z naszej listy castingowej - przyznał Jackson, dodając, że Weinstein i jego brat "zachowywali się jak drugorzędne łobuzy mafii". - Nie byli typem facetów, z którymi chciałem pracować - więc tego nie zrobiłem - powiedział reżyser.

Do tego czasu Judd nie wiedziała, że "coś niewidzialnego powstrzymuje ją przed uzyskaniem pracy, której pragnęła".

W skardze aktorki napisano: "Bezprawne i skandaliczne zachowanie Weinsteina nie tylko pozbawiło panią Judd konkretnej możliwości odegrania znaczącej roli w trylogii filmowej; miało długotrwały wpływ na całą jej karierę. Żadna osoba - w jakiejkolwiek pracy, w jakiejkolwiek branży - nie powinna tracić aspiracji zawodowych i prawa do zarabiania na życie dla obraźliwych kaprysów możnych".

Sprawa nie została jak dotąd rozstrzygnięta, trafiła do sądu apelacyjnego.

Jeszcze gorszy los miał spotkać inną wschodzącą gwiazdę kina lat 90., Annabellę Sciorrę. Podczas procesu producenta już w 2020 roku zeznała ona, że Weinstein zgwałcił ją na przełomie 1993 i 1994 roku. "Uważa, że nie pracowała od 1992 do 1995 roku, ponieważ »maszyna Harveya« rozpowszechniała bezpodstawną plotkę, że była »trudna«" - napisano w skardze aktorki znanej z "Rodziny Soprano".

"Rusz kamień, a wywołasz lawinę"

Artykuł Kantor i Twohey oraz publikacja Farrowa uruchomiły lawinę. Doprowadziły do rezygnacji czterech członków całkowicie męskiego zarządu studia Weinstein Company i do zwolnienia Harveya Weinsteina. Firma ostatecznie zbankrutowała.

Harvey Weinstein w lutym 2020 roku został skazany w Nowym Jorku na 23 lata więzienia za jeden gwałt i napaść na tle seksualnym. W październiku 2022 w Los Angeles ruszył kolejny proces, w którym 70-letni dziś były producent musi zmierzyć się z 11 zarzutami gwałtu i napaści na tle seksualnym w latach 1991-2015. Grozi mu do 140 lat więzienia.

Dzięki "#MeToo" w Hollywood zaszły zmiany. Na planach telewizyjnych i filmowych pojawili się tak zwani koordynatorzy intymności, działają także gorące linie dotyczące molestowania seksualnego, na które członkowie obsady i ekipy mogą zgłaszać nadużycia.

Kariera filmowa Ashley Judd - "sycylijskiej prostaczki i siejącej zamęt aktorki-aktywistki w jednym" - jak ironicznie opisała samą siebie - zeszła na dalszy plan. Już w 2009 roku zawiesiła ją po raz pierwszy i odbyła intensywne roczne studia z administracji publicznej na Harvardzie. W 2016 podjęła studia doktoranckie na Uniwersytecie Berkeley, ale po dwóch miesiącach zawiesiła je z powodów zdrowotnych.

Od dwóch dekad regularnie podróżuje do biednych rejonów Azji i Afryki, angażując się w działalność humanitarną - na rzecz równouprawnienia i poszanowania praw kobiet oraz dzieci, przeciwko biedzie, wyzyskowi i prostytucji. W 2008 roku przemawiała przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych, a w 2016 została mianowana Ambasadorem Dobrej Woli UNFPA, agencji ONZ. Wśród licznych przygód jedna była niezwykle dramatyczna - dwa lata temu w Demokratycznej Republice Konga Judd złamała nogę, uraz groził nawet amputacją, ale po 55 godzinach podróży aktorka dotarła na udaną operację w szpitalu w Kapsztadzie.

Jest zaangażowana politycznie po stronie Demokratów. W 2008 roku wspierała kampanię prezydencką Baracka Obamy, a trzy lata temu w ubieganiu się o prezydenturę poparła demokratyczną senatorkę Elizabeth Warren (wycofała się z wyścigu o nominację, przegrywając po stronie Demokratów z Bernie Sandersem i Joe Bidenem). W 2013 roku sama Judd nosiła się z zamiarem kandydowania do Senatu ze stanu Kentucky, ale ostatecznie wycofała się z pomysłu.

Znana z ról twardych kobiet w thrillerach i kryminałach - jak "Kolekcjoner", "Podwójne zagrożenie", "Bez przedawnienia", "Amnezja" czy serial "Missing" - od 2019 roku Ashley Judd nie wzięła udziału w żadnym filmowym lub serialowym projekcie. "Jej zdaniem" jest jej powrotem do hollywoodzkiego mainstreamu po wielu latach. Filmem osobistym, w którym sama została jedną z bohaterek dziennikarskiego dreszczowca.

 

Przy tworzeniu tekstu korzystałem z publikacji The New York Times, New Yorker, The Stuff, USA Today, news.com.au oraz autobiografii Ashley Judd "Życie gorzko-słodkie" (All That Is Bitter & Sweet, Świat Książki 2014).