Kolorowe pudełka, które obiecują emocje, strategiczne zmagania i, co najważniejsze, mnóstwo radości. Zaczyna się od niegroźnego wieczoru z rodziną albo przyjaciółmi, potem pomiędzy obowiązki wplata się sesje w wynajętych salach, bo każda nowa gra to kolejna kostka do rzucenia w kierunku ekscytującego nowego świata... który samemu można sobie stworzyć.
Niektórzy takie spotkania nazywają dziecinną zabawą, a nawet szaleństwem. I pytanie, czy w tym szaleństwie można znaleźć granice? Czy gry planszowe mogą stać się nałogiem, z którym trudno sobie poradzić?
Co sprawia, że gry planszowe przyciągają? Może to magia wspólnego spędzania czasu, może rywalizacja, a może po prostu chęć ucieczki od szarej codzienności. Zresztą, kto nie chciałby zaszyć się w świecie fantazji, gdzie rzucanie kostką decyduje o losach królestw?
Wojtek Sosnowski z AngryBoardgamer.pl i wiceprezes stowarzyszenia Kaszubski Klub Fantastyki "Gryf", wszedł w świat planszówek dość nietypowo, dziś nie ukrywa, że to jego wielka pasja. W kilka lat zdobył także wiedzę i doświadczenie, która pozwala innym traktować go jako eksperta od tego rodzaju rozrywki.
- W 2010 r. zawodowo brałem udział w kampanii promocyjnej jednej z pierwszych polskich nowoczesnych planszówek, nie mając o nich żadnego pojęcia - jak wiele osób 15 lat temu byłem przekonany, że to dziecięca zabawa na poziomie Monopoly czy Chińczyka. Promowana gra nie była zbyt dobra, ale zaciekawiło mnie, czy takich rzeczy jest więcej na świecie. Wpisałem do wyszukiwarki: najlepsza gra planszowa na świecie, otrzymałem odpowiedź: Agricola. Kupiłem egzemplarz i okazało się, że kompletnie nie rozumiem instrukcji! Do dziś jest to jedna z trudniejszych gier w mojej kolekcji, ale też ona wzbudziła mój pierwszy zachwyt - wspomina Wojtek i dodaje, że ważnym czynnikiem jego fascynacji planszówkami była rodzina.
- Gdy moje dzieci były młodsze, spędzaliśmy przy planszówkach mnóstwo czasu. Gry można dostosować do wieku, są już takie, w które z równą przyjemnością zagra dorosły, jak i kilkulatek. Dobra planszówka jest jedną z najlepszych propozycji dla wzmocnienia rodzinnych relacji. Moje dzieci zawdzięczają im bardzo wiele umiejętności: od zwykłej nauki liczenia, przez optymalizację działań, myślenie abstrakcyjne, po rzecz moim zdaniem bezcenną w życiu dorosłym: umiejętność przegrywania, przyjmowania porażek. Być może wielu to zszokuje, ale w naszych grach rodzinnych nigdy nie było taryfy ulgowej zależnej od wieku. Więc wyobraźcie sobie dumę i radość siedmio- czy dziesięciolatka, który w równej walce pokonuje ogranego rodzica.
W pewnym momencie jednak dzieci zaczęły dorastać, wchodzić w wiek izolacji, spędzenie czasu z rówieśnikami stało się dla nich ważniejsze. Przyszła pora na szukanie współgraczy poza domem.
Tak trafiłem na podobnych mi fascynatów zrzeszających się w klubach, spotykających w różnych lokalach, świetlicach czy domach kultury. Wyprowadziłem się z moim hobby poza dom, zacząłem realizować misję społeczną, zarażać planszówkami innych - opowiada Wojtek.
Wiele osób, gdy myśli o spotkaniach graczy, widzi facetów w koszulach w kratę, bez życia poza rozgrywką na planszach.
- Ten stereotyp jest już mocno nieaktualny - podkreśla Wojtek Sosnowski. - Owszem, za narodzinami i pierwszymi akcjami promocji planszówek stali młodzi, pryszczaci mężczyźni, często z kucykami, żądni wolnego rynku. Dziś zapaleni gracze są we wszystkich grupach wiekowych i zawodowych, bo hobby powoli wychodzi z niszy i staje się coraz bardziej masowe. Tak, jest nadreprezentacja mężczyzn, raczej z technicznym czy ścisłym wykształceniem, ale nie da się wskazać grupy społecznej, która planszówki szczególnie hołubi. W ekipie grającej ze mną najczęściej są tak samo pracownicy dyskontów jak i wysoko wyspecjalizowani inżynierowie, studenci i osoby coraz bliższe przejścia na emeryturę.
A co z kobietami? Czy tylko potrafią się denerwować na swoich partnerów, którzy znikają za tajemniczymi drzwiami i przepadają w świecie wydawałoby się dla nich niedostępnym?
- Kobiety? Grają, a jakże! Owszem, jest ich nieco mniej, bo też z natury nie kręci ich rywalizacja, ale wielokrotnie mierzyłem się z kobietami przy planszy i widziałem ich zwycięstwa nad mężczyznami. Myślę, że jest to jedna z najbardziej "unisex" rozrywek, jakie znam, płeć gracza nie ma dla gry żadnego znaczenia: ani dla przyswajania zasad, ani w trakcie samej rozgrywki.
Od początku świata ludzie szukają szczęścia i miłości. A skoro miłość to i emocje, a te podczas rozgrywki potrafią rozgrzać zgromadzone dookoła stołu osoby. Czy regularne granie jest dobrym pomysłem na czas spędzany z drugą połówką?
- Są i takie gry, które inicjują co najmniej flirt, jeśli nie coś więcej - zdradza sekrety Wojtek Sosnowski. - Znam wiele par, które nie dość, że spotkały się przy planszy, to wciąż tę swoją fascynację razem realizują. Znam też i takie, które planszówki poróżniły, czy to poprzez porażkę w pojedynku między małżonkami, czy zbytnie zaangażowanie się w to jednej ze stron, kosztem drugiej. Ale to dość częsta sytuacja w związkach, gdzie pojawia się angażujące hobby - zwykle staje się katalizatorem problemów w innych obszarach relacji.
Wojtek zwraca uwagę na pewien fakt społeczny: coraz bardziej się indywidualizujemy, coraz mniej czasu spędzamy z innymi ludźmi. Granie w gry planszowe jest czynnością socjalizującą - Tindera może nie zastąpi, ale bywa dobrym pretekstem do zadzierzgnięcia nowych przyjaźni.
Na zainteresowanie planszówkami ogromny wpływ miała pandemia. - Izolacja wygenerowała trend, któremu jestem z gruntu wrogi: tryb solo. W większość współcześnie wydawanych gier można grać samemu, co w mojej opinii jest fundamentalnym nieporozumieniem. Przyrównując granie w planszówki do seksu: można go uprawiać samotnie, ale jednak w większych składach jest przyjemniej, tak został stworzony - odważnie porównuje Wojtek.
Choć dział gier planszowych znajduje się w większości sklepów z zabawkami, nie sposób zignorować ogromnego rynku pozycji dla dorosłych (nierzadko tylko dla dorosłych). Poza egzemplarzami wymieszanymi na półkach z tymi dla najmłodszych, istnieje rozwinięta sieć dystrybutorów - od stacjonarnych sklepów specjalistycznych, po te internetowe, którzy nie stwierdziliby, że zajmują się rynkiem zabawek.
- Wyczuwam w pytaniu podtekst: planszóweczki są niepoważne - śmieje się Wojtek, ale dodaje, że się z tym zgadza, bo to przede wszystkim rozrywka, sposób na spędzanie wolnego czasu. - Na nartach też można szusować tylko na oślej łączce, ale jednak celem nauki powinno być korzystanie z trudniejszych tras. Z poznawaniem świata gier planszowych jest podobnie: zwykle zaczynamy od czegoś prostego, krótkiego, z małą liczbą zasad, po jakimś czasie wchodzimy w bardzo złożone tytuły, z instrukcją-książką, pudłem wielkości kredensu i mnóstwem komponentów.
Powaga dotyczyć może również tematów. W roku 2015 pojawiła się gra Pandemic: Legacy, która z miejsca uznana została przez społeczność graczy za znakomitą, zdobyła masę nagród, zasłużenie zresztą, sprzedawała się jak świeże bułki. Wcielamy się w grupę naukowców, której zadaniem jest obrona ludzkości przed powoli rozprzestrzeniającą się po świecie śmiertelną chorobą. Brzmi znajomo, prawda? Planszówkowicze walkę z pandemią mieli przećwiczoną pięć lat przed jej prawdziwym wybuchem.
Tematy, które gry podejmują, potrafią być bardzo złożone: uważana przez społeczność graczy za najlepszą planszówkę Brass: Birmingham opowiada o brutalnych początkach rewolucji przemysłowej w Anglii pod koniec XVIII w. Tytuł innego hitu, Zimna wojna 1945-89, chyba mówi wszystko: dwóch graczy, jeden po stronie USA, drugi ZSRR, próbują zdominować świat. Przykłady pełnej powagi w doborze tematów mógłbym mnożyć bez końca.
Dlaczego więc planszówki, a nie gry komputerowe? Online mamy o wiele łatwiejszy dostęp do innych graczy, nie musimy wynajmować sal, wychodzić na spotkania... znikać na dwie godziny dwa razy w tygodniu.
- Lubię ludzi, relacje, spotkania. I lubię też rywalizację, dopaminę, którą daje mi granie i oczywiście wygrywanie. Planszówki mają swoją fizyczność: ostatnimi laty wydawcy przykładają mnóstwo uwagi do strony graficznej i wykonawczej, obcowanie z figurkami czy miplami sprawia mnóstwo sensorycznej przyjemności, czego nie zapewnią mi gry komputerowe - podkreśla Wojtek.
- Przeciętna planszówka to rozgrywka na około dwie godziny, każdy z e-graczy wie, że wejście w świat komputerowy pochłania o wiele więcej czasu. Poza tym w pracy spędzam wiele godzin przed ekranem komputera, siłą rzeczy nie bardzo się relaksuję przy e-grach. Grywam, ale stanowią dla mnie rozrywkę marginalną.
"Namacalność" okazuje się niezwykle ważna dla pasjonatów. Zabawa zaczyna się nie w momencie postawienia pionków na planszy, ale dużo wcześniej, gdy tylko pudełko z zawartością trafia do rąk.
- Nowa gra planszowa to cały rytuał, wręcz liturgia - tłumaczy Wojtek. - Zdjęcie folii, wyciskanie konfekcji z wyprasek, pierwsze rozstawienia, studiowanie instrukcji, zrozumienie zasad rozgrywki. Jedną z moich największych przyjemności jest poznawanie kolejnych tytułów: z kilku elementów, plansz, kart czy pionków tworzy się działający mechanizm, zapewniający ogrom rozrywki, rozkmin i emocji. Stawanie się tego świata, zaklętego w instrukcji, jest niesamowitym uczuciem, przypominającym nieco euforię odkrycia nowego lądu.
- Jestem typem gracza rywalizacyjnego, lubię negatywną interakcję, walki na planszy, grę nad stołem, czyli negocjacje, licytacje, wszelkiej maści podstępy i knowania. Ale też nie wzdrygam się przed tak zwanymi eurogrami, czyli bardziej matematycznymi czy mechanicznymi planszówkami. Stosunkowo najmniej grywam w gry stylu amerykańskiego (złośliwie zwanymi ameritrashami), które są mocno losowe i bliższe RPG-om, a także w gry kooperacyjne, w których wszyscy gracze wspólnie walczą z przeciwnościami generowanymi przez mechanizmy gry.
Tylko rozrywka i... pozorna niewinność. Zaczynasz od jednego pudełka, które kupujesz, bo "wszyscy mówią, że to świetna zabawa". Potem przychodzi kolejna gra, bo "chciałbym spróbować czegoś nowego". A za chwilę stajesz w sklepie z planszówkami, zastanawiając się, czy nie kupić jeszcze jednego tytułu, który podobno "zmienia życie".
- Kiedyś grałem więcej, zdarzało się, że niemal codziennie, teraz jest to kilka godzin w tygodniu, średnio dwa popołudnia. Do tego trzeba dodać przygotowanie nowej gry, tworzenie tekstów na bloga i inne oboczności. Ale znam takich, którzy poświęcają każdą wolną chwilę na granie.
Może być, i znam też takich planszówkowiczów, których fascynacja zaprowadziła za daleko. Wiecie, jeśli ktoś ma kolekcję gier liczoną tysiącami pudeł i każdą wolną chwilę spędza na graniu, studiowaniu zasad albo myszkowaniu po internecie w poszukiwaniu nowych tytułów, a zawala pracę, życie osobiste czy społeczne, wydaje większość zarobionych pieniędzy na hobby, powinien mocno się nad sobą zastanowić. Myślę, że większość zaangażowanych graczy ma co najmniej lekkie problemy z uzależnieniem behawioralnym (w tym i zapewne ja). Gry planszowe dają łatwą kompensację osobom z deficytami, są znakomitym sposobem na eskapizm, ucieczkę od problemów. Brzmi prawie jak alkohol czy narkotyki? Co do zasady, z pewnością.
- Gry planszowe są moim hobby, więc dają możliwość oderwania się od codzienności, przyjemnie spędzony czas, nowe znajomości i przyjaźnie - mówi Wojtek. - Ale to nie wszystko, rozwijają mnóstwo kompetencji miękkich, uczą podejmowania decyzji i brania za nie odpowiedzialności, rozwijają abstrakcyjne myślenie, wiele z nich opiera swe mechaniki o optymalizację, szukanie w gąszczu zmiennych najefektywniejszej ścieżki do zwycięstwa. Granie mocno rozwinęło mnie jako menadżera, przydało mi się w życiu zawodowym. Popchnęło do działalności społecznej, swego rodzaju misji ewangelizowania, pokazywania, jaka to jest wartościowa zabawa.
A czy coś odebrało? - Być może czas poświęcony hobby odbił się niekorzystnie na pewnych aspektach mojego życia rodzinnego. No i gry jednak swoje kosztują, więc nie jeżdżę wypasionym samochodem - dodaje.