Reklama

"To przecież rzecz notorycznie znana" - grzmiał jeszcze latem 1944 r. "Szaniec", pismo zaplecza politycznego Narodowych Sił Zbrojnych (NSZ) - że całe dziesiątki Żydów utrzymywanych jest za pieniądze państwowe. 

"Zapomogi udzielane im sięgają przedwojennych ministerialnych pensyj, a pochłaniają dziesiątki i setki tysięcy. Bierze je zaś nie jakaś tam nędzota żydowska, pejsaty motłoch, ale tuzy brzuchate i syte, wojenni macherzy od zakulisowej polityki. To ich przechowuje się i zachowuje w ukryciu. Na po wojnie. Nie to, że nie ma pieniędzy na wydobywanie z łap hitlerowskich podziemnych żołnierzy, że rodzinami więźniów konających w obozach i rozstrzelanych zakładników nikt się nie interesuje. Dla wszystkich przecież pieniędzy nie starczy. Trzeba ratować cenniejszych. Tych najcenniejszych! Znane to rzeczy. Pamiętamy o nich i nie zapomnimy".

Reklama

Od rozpoczęcia przez Niemców akcji "Reinhardt", polegającej na likwidacji gett i eksterminacji ich mieszkańców, minęły przeszło dwa lata - przy życiu pozostawała zaledwie garstka obywateli polskich narodowości żydowskiej. Niebotyczne sumy sugerowane w paszkwilu atakującym akcję pomocy nie miały nic wspólnego z rzeczywistością - w okupacyjnych warunkach ceny stale rosły, a pieniędzy na utrzymanie, ale także opłacenie szantażystów, niezmiennie brakowało. Podobnie jak odległa od kategorii prawdy była rzekoma tendencja do ukrywania najlepiej ustosunkowanych Żydów - istotną część podopiecznych "Żegoty" stanowiły dzieci.

Skąd zatem atak? Powołanie konspiracyjnej Rady Pomocy Żydom (RPŻ) nie było bynajmniej rezultatem podziemnego konsensusu, porozumienia ponad podziałami. Spośród czterech głównych sił politycznych Polskiego Państwa Podziemnego odpowiedzialność za nią zdecydowała wziąć się jedna - Polska Partia Socjalistyczna "Wolność Równość Niepodległość" (PPS-WRN). Endeckie Stronnictwo Narodowe (SN) po prostu odmówiło udziału w inicjatywie. Z kolei ludowcy i chadecy, mimo osobistego zaangażowania nielicznych działaczy, unikali poparcia akcji, która w ówczesnych realiach budziła niemałe kontrowersje. W podziemiu trwała bowiem rywalizacja o rząd dusz, a istotna część polskiej opinii sprawę żydowską traktowała jako zagadnienie obce.

Pod prąd. Od komitetu do rady

Idea powołania struktury, która organizowałaby i koordynowała pomoc wyniszczanej ludności żydowskiej zrodziła się w polskim podziemiu latem 1942 r., gdy Niemcy przystąpili do likwidacji warszawskiego getta. Powstała ona w wydziale Biura Informacji i Propagandy przy Komendzie Głównej Armii Krajowej (AK) dowodzonym przez kapitana Jerzego Makowieckiego "Malickiego", zarazem czołowego działacza Stronnictwa Demokratycznego (SD) - stosunkowo niedużej partii lewicującej inteligencji. Mimo zakazu obowiązującego żołnierzy AK przez wzgląd na bezpieczeństwo organizacji, "Malicki" razem z grupą akowskich współpracowników już wcześniej udzielał pomocy Żydom. Kiedy Niemcy przystąpili do jawnego, planowego mordu, a ulice i lasy zapełniły się uciekinierami z gett i transportów śmierci, stało się jednak jasne, że działania oddolne są już zupełnie niewystarczające.

W tym samym czasie apele o pomoc ludności żydowskiej zaczęły pojawiać się na łamach nielicznych tytułów podziemnej prasy: socjalistycznej, syndykalistycznej, ale także komunistycznej. Na prawicy wyjątek stanowił elitarny Front Odrodzenia Polski (FOP), grupujący wpływowe wprawdzie, ale wbrew nazwie wąskie, zaledwie kilkunastoosobowe grono katolickich intelektualistów z Krakowa i Warszawy. To z tego kręgu latem 1942 r. wyszła głośna odezwa autorstwa pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej zatytułowana "Protest". Choć niewolna od sformułowań antysemickich (po przesłaniu do Londynu rząd RP za konieczne uznał ocenzurowanie jej przed udostępnieniem mediom zachodnim), to zwracająca uwagę na tragedię  i osamotnienie Żydów, po czym nawołująca: "Wobec zbrodni nie wolno pozostawać biernym. Kto milczy w obliczu mordu - staje się wspólnikiem mordercy. Kto nie potępia - ten przyzwala". 

Z końcem września 1942 r. zawiązany został Tymczasowy Komitet Pomocy Żydom im. Konrada Żegoty. Na jego czele, ponad podziałami, stanęły właśnie Zofia Kossak-Szczucka ze wspomnianego FOP-u oraz Wanda Krahelska-Filipowiczowa - weteranka Organizacji Bojowej PPS związana z piłsudczykowską lewicą. Społeczny ­de facto komitet miał być kolejną oddolną organizacją dobroczynną, działającą przy wsparciu Polskiego Państwa Podziemnego. Zasilany skromną dotacją i zdolny objąć opieką niespełna 200 osób, głównie dzieci z samej Warszawy, bardzo szybko okazał się jednak strukturą nieadekwatną do skali wyzwań.

W rezultacie wyłoniła się i przyjęła koncepcja działającej przy delegacie rządu na kraj Rady Pomocy Żydom (RPŻ) - oficjalnej, finansowanej przez władze polskie, ale i zachodnie organizacje żydowskie, komórki podziemnego państwa, będącej zarazem platformą politycznej współpracy polsko-żydowskiej. Nowa struktura nie miała ograniczać się już jedynie do akcji charytatywno-pomocowej, ale także propagandowo występować przeciwko antysemityzmowi, głosić ideę solidarności w obliczu wspólnego wroga, przeciwdziałać pladze szmalcownictwa - szantażowania ukrywających się Żydów. "Zwalczanie tego zjawiska" - alarmowano w jednym z pierwszych pism rady do cywilnych władz podziemia z grudnia 1942 r. - "jest konieczne z uwagi na masowy jego charakter oraz z uwagi na to, że tępienie go przyczyni się do większej efektywności pomocy, wreszcie ze względu na konieczność zahamowania moralnej dezorganizacji w społeczeństwie". Novum w stosunku do pierwotnej idei społecznego komitetu była wreszcie zasada partnerstwa - w skład rady wejść mieli bowiem przedstawiciele podziemia żydowskiego, już wcześniej prowadzącego własną akcję ratunkową.

Założycielki społecznego komitetu im. Żegoty, nie rezygnując z osobistego zaangażowania w pomoc, zdystansowały się od nowej formuły akcji. Nie udało się też zbudować wokół niej konsensusu tzw. grubej czwórki - czterech czołowych stronnictw Polskiego Państwa Podziemnego, w wyniku czego pierwszym, tymczasowym przewodniczącym powołanej 4 grudnia 1942 r. RPŻ został jeden z przywódców socjalistycznego Bundu, partii żydowskich robotników - Leon Feiner "Mikołaj". Ostatecznie jednak firmować akcję w ramach struktur podziemnych, co istotnie wzmacniało jej wagę, zdecydowało się środowisko PPS-WRN, jednej z głównych sił politycznych polskiej konspiracji. Wkrótce nowym, już pełnoprawnym przewodniczącym "Żegoty" - chwytliwy kryptonim akcji został bowiem zachowany - wybrano pepeesowca z wieloletnim stażem, Juliana Grobelnego "Trojana".

Radę współtworzyły organizacje żydowskie - Żydowski Komitet Narodowy, zdominowany przez lewe skrzydło ruchu syjonistycznego i wspomniany już Bund - a także szereg mniejszych ugrupowań polskich. Rewolucyjną lewicę, na tle PPS-WRN bardziej radykalną i bezkompromisową, reprezentowała Robotnicza Partia Polskich Socjalistów (RPPS, do kwietnia 1943 r. pod nazwą Polscy Socjaliści), funkcjonująca na obrzeżach podziemnego państwa. To z jej ramienia do "Żegoty" weszła Irena Sendlerowa, która po latach stała się ikoną całej akcji. Do pracy w RPŻ włączyli się też działacze, a zwłaszcza działaczki Stronnictwa Demokratycznego (SD), grupującego liberalno-lewicową inteligencję bliską tradycji piłsudczykowskiej. W strukturach rady znaleźli się ponadto przedstawiciele Związku Syndykalistów Polskich (ZSP), a z czasem i radykalnego społecznie skrzydła Stronnictwa Ludowego (SL) - największej polskiej partii, która jednak co do zasady inicjatywę "Żegoty" przyjęła z rezerwą.

Powstającą strukturę zasilili wreszcie - choć już bez Zofii Kossak-Szczuckiej - przedstawiciele katolickiego Frontu Odrodzenia Polski, wśród nich najmłodszy członek-założyciel "Żegoty", zaledwie 21-letni Władysław Bartoszewski. To oni mieli zapewniać kontakt z Delegaturą Rządu na Kraj. Niebagatelny wkład tego środowiska stanowiły ponadto kontakty w kręgach kościelnych. Z czasem miały one zaprocentować zwłaszcza w kontekście akcji organizowania fałszywych metryk chrztu i pomocy żydowskim dzieciom, które ukrywano m.in. w sierocińcach prowadzonych przez żeńskie, katolickie zakony. Choć w akcję pomocy na własną rękę zaangażowali się także pojedynczy działacze różnych odłamów podziemia narodowego, jak np. pisarz Jan Dobraczyński "Eugeniusz", niewielki, kilkunastoosobowy FOP był jedyną organizacją podziemnej prawicy, która zdecydowała się na wsparcie "Żegoty". Warto zaznaczyć, że szeregi konspiracji narodowej, uwzględniając struktury wojskowe i cywilne, łącznie przekraczały w tym czasie liczbę 150 tys. konspiratorów.

"Obowiązek silniejszy niż śmierć". Czerwony parasol

Pomijana dziś na ogół dominacja lewicy znajdowała wyraz w liczbach. Na 18 osób tworzących krąg kierowniczy Rady Pomocy Żydom, aż 15 - ponad 80 proc. - stanowili przedstawiciele polskich i żydowskich ugrupowań socjalistycznych oraz demokratycznych.

Juliana Grobelnego "Trojana" z PPS-WRN w roli przewodniczącego zastępowali wspomniany już Leon Feiner "Mikołaj" z Bundu oraz jedyny w tym gronie ludowiec Tadeusz Rek "Różycki". Sekretarzem RPŻ był działacz lewicy syjonistycznej Adolf Berman "Borowski", a finanse organizacji nadzorował Ferdynand Arczyński "Marek" z SD. Znamienne, że gdy wiosną 1944 r. "Trojan" w wyniku denuncjacji właśnie na tle udzielania pomocy Żydom został aresztowany przez Gestapo, jego miejsce na czele "Żegoty" zajął Roman Jabłonowski "Jurkiewicz" - również związany z PPS-WRN, ale nie należący do niej, przedwojenny członek władz Komunistycznej Partii Polski (KPP). W jakiejkolwiek innej komórce Polskiego Państwa Podziemnego objęcie funkcji kierowniczej przez osobę choćby podejrzaną o sympatie komunistyczne nie wchodziło w grę.

Działaczki i działacze konspiracyjnej lewicy kierowali też poszczególnymi referatami "Żegoty". Mieszkaniowym, odpowiadającym za wyszukiwanie bezpiecznych kryjówek - Emilia Hiżowa "Barbara", początkowo należąca do SD, a następnie do powstałego w wyniku rozłamu, bardziej radykalnego Stronnictwa Polskiej Demokracji (SPD). Lekarskim - dr Ludwik Rostkowski, współpracujący z AK członek Komitetu Porozumiewawczego Lekarzy Demokratów i Socjalistów. Dziecięcym - działaczka oświatowa Aleksandra Dargielowa "Teresa", a następnie Irena Sendlerowa "Jolanta" z RPPS. Terenowym, koordynującym docieranie z akcją pomocową na prowincję - Stefan Sendłak z PPS-WRN. Biuro konspiracyjnej rady prowadziły wreszcie wywodzące się z SD i SPD: Zofia Rudnicka "Alicja", Janina Wąsowicz "Ewa" oraz Celina Tyszko "Celinka". Tak duża reprezentacja kobiet na kluczowych stanowiskach to kolejna cecha szczególna "Żegoty", wyróżniająca ją na tle innych struktur podziemia.

Zupełnie już zdominowane przez lewicę - w warszawskiej centrali istotną rolę odgrywali jednak trzej działacze katoliccy: Witold Bieńkowski "Kalski", Władysław Bartoszewski "Teofil" oraz Ignacy Barski "Józef", koordynujący m.in. kontakty z Delegaturą Rządu na Kraj - były oba ośrodki terenowe rady: lwowski i krakowski. We Lwowie akcją "Żegoty" kierowała Władysława Chomsowa "Dionizy" z SPD, a pomagali jej Józefa Pabst-Wolfowa "Wanda" i Przemysław Ogrodziński "Adolf", oboje z PPS-WRN. Krakowskiemu komitetowi przewodził z kolei Stanisław Dobrowolski "Staniewski", socjalista z tego samego ugrupowania. Wspomagali go Władysław Wójcik "Żegociński", również pepeesowiec, a także ludowiec Tadeusz Seweryn "Socha" oraz Anna Dobrowolska "Michalska", działaczka SPD.

Tu warto zwrócić uwagę na kolejną specyficzną, a z reguły pomijaną cechę "Żegoty". Choć kierownicze funkcje w radzie sprawowali głównie Polacy, wyraźna większość - ponad 75 proc. spośród ok. 12 tys. jej podopiecznych znajdowała się pod opieką siatek pomocowych konspiracji żydowskiej, zarówno spod znaku Bundu, jak i ugrupowań lewicy syjonistycznej. Analogiczne siatki zawiązane przez organizacje polskie docierały z pomocą do pozostałych blisko 25 proc. podopiecznych RPŻ. I w ich przypadku za wyraźną większość odpowiadali socjaliści oraz demokraci.

Znacząca rola socjalistów w akcji pomocowej wynikała nie tylko z tradycji politycznej - walka z antysemityzmem stanowiła ważny element tożsamości PPS już od czasów carskich - ale także postawy wobec samego zjawiska Zagłady. Na krótko przed utworzeniem "Żegoty", w reakcji na tzw. likwidację warszawskiego getta - pod tym suchym terminem krył się mord na 250 tys. bezbronnych polskich obywateli - oficjalny organ prasowy PPS-WRN wzywał: "Za pomoc Żydom, którzy w znikomej ilości zdołali wymknąć się oprawcom - Niemcy wyznaczyli karę śmierci. Każdy uczciwy człowiek z pogardą traktuje te groźby, bo wie, że pomoc w nieszczęściu, ratowanie zagrożonego śmiertelnie bliźniego, jest obowiązkiem silniejszym niż śmierć. Obowiązkiem każdego Polaka jest pomóc ofiarom niemieckiego bestialstwa".

Stanowisko socjalistów podzielały mniejsze organizacje zaangażowane w RPŻ. Ponadto własną akcję pomocową prowadzili izolowani od struktur Polski Podziemnej komuniści. Na tle głównych sił podziemia było ono jednak wyjątkiem. Ludowcy i chadecy wyraźnie unikali drażliwego zagadnienia, ograniczając się do rytualnego potępiania niemieckiego okrucieństwa. To ostatnie dostrzegali i narodowcy, jednak w czołowych pismach endeckiego SN - "Warszawskim Głosie Narodowym" i "Wielkiej Polsce" - tuż po akcji likwidacyjnej stołecznego getta ukazało się wezwanie o wymowie zgoła odmiennej od apelu socjalistów: "Od paru miesięcy pod ciosami Niemiec znika grożące nam niebezpieczeństwo żydowskie. Dziwnie dobrotliwa Nemezis opiekuje się Polską. Wrogowie jej niszczą się sami. (...) Dziś jest bardziej niż prawdopodobne, że Polskę wstającą budować będziemy bez Niemców, bez Moskali i bez żydów. A wszystko co do tego prowadzi jest dla nas korzystne. Choćby skądinąd było nawet bardzo smutne. I to jest jedyna prawda, jaką rozsądnemu Polakowi o wyniszczeniu ludności żydowskiej przez Niemców wypowiedzieć wolno".

Znamienna różnica postaw, pomimo wspólnego celu niepodległości, zaznaczała się też na polu zwalczania szmalcownictwa. Tu zasadniczą bronią miały być nie tyle nawet same wyroki konspiracyjnych sądów za szantażowanie czy wydawanie ukrywających się Żydów, ale publiczne komunikaty Kierownictwa Walki Podziemnej (KWP) o wykonaniu ich na konkretnych, wymienionych z nazwiska sprawcach. To one miały odstraszać potencjalnych następców.

Działacze "Żegoty" i zaangażowanych w nią ugrupowań niejednokrotnie naciskali w tej sprawie podziemne władze. Jeszcze w sierpniu 1943 r., trzy miesiące po upadku powstania w warszawskim getcie, organ prasowy SD, redagowany przez współinicjatora i oddanego sojusznika "Żegoty" - kapitana AK Jerzego Makowieckiego "Malickiego", alarmował: "Tak jak jest dzisiaj, musi agent-szantażysta czy donosiciel mieć specjalnego pecha, żeby zainteresowały się jego osobą władze Polski Podziemnej. (...) Gdy w całym kraju, a zwłaszcza w Warszawie szaleje plaga szantaży antyżydowskich - nie ogłoszono dotąd ani jednego wyroku w tej sprawie! I wytworzyła się taka chorobliwa sytuacja, że dziś każdy Polak, który musi się delegalizować (a przecież dotyczy to najlepszych elementów naszego społeczeństwa!) i przechodzi na »lewe« papiery, zamieszkuje w nowym miejscu jako obcy nieznajomy, często bez rzeczy, nie wiadomo skąd przybyły - drży ze strachu nie przed tym, że go Gestapo wyśledzi, ale przed tym, że go sąsiad zadenuncjuje jako żyda (...). Liczni przypłacili to dużymi sumami pieniędzy, a niejeden przypłacił głową".

Finalnie, od września 1943 do lipca 1944 r., ogłoszono wykonanie dziewięciu takich wyroków, mających odstraszać innych szantażystów i denuncjatorów. Przywoływane dziś przy okazji kolejnych rocznic informujące o nich komunikaty KWP, często przedstawiane jako wyraz postawy całego polskiego podziemia, były jednak konsekwentnie ignorowane nie tylko przez narodowców - czy to głównego nurtu endeckiego czy narodowo-radykalnego (prasa nacjonalistyczna do samego końca okupacji nie opublikowała ani jednego z nich) - ale także przez propagandę ruchu ludowego, rywalizującego z obozem narodowym o rząd dusz. Za organami państwowymi, AK i Delegatury Rządu na Kraj, niektóre ze wspomnianych komunikatów przedrukowywały, zwiększając tym samym zasięg ich oddziaływania, głównie ugrupowania lewicowe. Na prawicy, poza wspominanym tu wielokrotnie katolickim FOP-em, nagłaśniała je jeszcze prasa konspiracji sanacyjnej, związanej z przedwojennym  obozem władzy.

Sprawiedliwi na cenzurowanym. Od rady do ligi

W obiegowej narracji o "Żegocie" zwykle nie ma też miejsca na powojenne wybory jej działaczy. Dla zdecydowanej większości z nich rok 1945 oznaczał bowiem definitywne wyjście z podziemia i zaangażowanie się w odbudowę Polski mianowanej ludową. Z przymiotnikiem tym, mimo ograniczenia państwowej suwerenności i rosnącej z biegiem czasu dominacji komunistów, na ogół krytyczni wobec przedwojennej rzeczywistości ludzie "Żegoty" wiązali nadzieje na radykalne i trwałe przemiany społeczno-gospodarcze. Dotyczyło to także działaczy RPŻ wywodzących się ze środowiska otwarcie antysowieckiej PPS-WRN.

Przykładowo, sam przewodniczący RPŻ Julian Grobelny jesienią 1944 r., po osiągnięciu przez wojska sowieckie linii Wisły, objął funkcję starosty w Mińsku Mazowieckim, z miejsca przystępując do wdrażania postanowień reformy rolnej. Z kolei Przemysław Ogrodziński zasilił służbę dyplomatyczną potępianego przez legalne władze RP na uchodźstwie warszawskiego Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, a Stefan Sendłak na łamach "Robotnika" piętnował prześladowania mniejszości narodowych przez "przedwrześniowy reżim sanacyjno-faszystowski" (przed wojną za przeciwstawianie się rzeczonym prześladowaniom kilkukrotnie lądował w więzieniu). W nowej rzeczywistości odnaleźli się zresztą nie tylko lewicowcy "Żegoty". Zdeklarowany katolik-antykomunista, współtwórca FOP Witold Bieńkowski, nadzorujący kontakty RPŻ z Delegaturą Rządu na Kraj, w 1947 r. został posłem do zdominowanego przez komunistów Sejmu Ustawodawczego. Wcześniej - podobnie zresztą jak narodowiec Jan Dobraczyński, nim w 1952 r. również został posłem - współtworzył redakcję piętnowanego przez powojenne podziemie tygodnika "Dziś i jutro".

Na ponad 20 wymienionych z nazwiska współtwórców Rady Pomocy Żydom, właściwie wyjątkiem był Władysław Bartoszewski - współpracownik poakowskiej Delegatury Sił Zbrojnych, następnie członek opozycyjnego wobec komunistów Polskiego Stronnictwa Ludowego, a w końcu więzień ponuro osławionego więzienia na Rakowieckiej. Ponadto na Zachód, wobec definitywnego włączenia Lwowa do ZSRR, zdecydowała się wyjechać Władysława Chomsowa. Dominowali jednak działacze z biegiem czasu coraz wyraźniej koncesjonowanych partii, urzędnicy stopniowo podporządkowywanych komunistom instytucji, pracownicy coraz bardziej krępowanych redakcji i uczelni.

Postawa niektórych zapewne wynikała z poczucia bezalternatywności i porzucenia sprawy polskiej przez świat zachodni, ale wielu, mimo jawnych nadużyć i terroru bezpieki, po prostu uwierzyło w nową rzeczywistość z jej mitami założycielskimi: odbudową i uprzemysłowieniem kraju, trwałym zabezpieczeniem przed Niemcami, polonizacją tzw. Ziem Odzyskanych, wreszcie równouprawnieniem obywateli bez względu na pochodzenie czy wyznanie. Alternatywą był nie tyle odległy i marginalizowany także przez aliantów zachodnich legalny rząd RP na uchodźstwie - skądinąd z nestorem PPS-WRN Tomaszem Arciszewskim na czele - ale zaszczuwane, a przy tym radykalizujące się podziemie, w istotnej części bynajmniej nie wolne od tendencji antysemickich.

Częste w realiach powojennych akty antysemityzmu - Żydzi, stanowiąc w skali kraju niespełna 1 proc. społeczeństwa, stanowili zarazem blisko 9 proc. ofiar zabójstw odnotowanych przez milicję w 1945 r. - dawni członkowie konspiracyjnej RPŻ niezmiennie uznawali za palący społeczny problem. Wiosną 1946 r. część z nich włączyła się nawet w tworzenie oddolnej, ponadpartyjnej Ogólnopolskiej Ligi do Walki z Rasizmem. Liga organizowała odczyty, wydała kilka książek i odezw piętnujących przejawy antysemityzmu, a także tłumaczących ich szkodliwość, zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i międzynarodowym. Ponadto bezskutecznie zabiegała o klarowne, potępiające je stanowisko Episkopatu. Na krótko uruchomiła też swoje pismo - "Prawo człowieka".

Po pogromie kieleckim z 4 lipca 1946 r., w odezwie sygnowanej m.in. przez Irenę Sendlerową, Władysława Bartoszewskiego czy Emilię Hiżową, liga alarmowała: "Stała się w Polsce rzecz straszna, rzecz ohydna: pogrom w Kielcach! Zdziczały tłum, podjudzony oszczerczą propagandą, w obłędzie nienawiści rasowej zamęczył 40 niewinnych ludzi. Pogrom ten, nienapotykany w naszych dziejach, to hańba straszliwa dla każdego z nas, dla każdego Polaka i chrześcijanina, dla całej Polski! (...) Nikczemne, bzdurne i oszczercze kłamstwa o porywaniu dzieci chrześcijańskich szerzą teraz wrogowie Polski w naszych miastach i miasteczkach, aby pod tym pozorem mordować i rabować". Odezwę wieńczył znajomo brzmiący apel: "Pamiętajcie, że milczenie i bierność to popieranie zbrodni!".

Wkrótce Bartoszewski został aresztowany, a redagowane przez niego "Prawo człowieka" zamknięte. Liga, tak jak inne organizacje społeczne, zaczęła być coraz jawniej przejmowana przez komunistów. Z biegiem czasu byli członkowie RPŻ definitywnie wycofali się z inicjatywy.

"W laurowym wieńcu bohaterstwa Polski Podziemnej nie mniejszym blaskiem niż inne czyny opromienione będą również czyny i bohaterstwa w dziedzinie ratowania człowieka przed bestią hitlerowską" -  obiecywano w 1943 r. w ulotce "Żegoty", wzywającej do udzielania pomocy ludności żydowskiej. Dziś, po 80 z górą latach, chyba nie trzeba przekonywać, że wyjątkowa w skali okupowanej Europy akcja okazała się jedną z najjaśniejszych kart historii Polskiego Państwa Podziemnego. Warto pamiętać, że odpowiedzialność za nią wzięła na siebie podziemna lewica. Polska i żydowska.