Reklama

Tulia Topa: - Do Świadków przyłączyły się w latach 70. moje babcie, już jako mężatki. Dziadkowie nie zostali Świadkami Jehowy, ale zgodzili się, by dzieci były wychowywane w nowej religii. W związku z tym od wczesnego dzieciństwa rodzice powtarzali mi i siostrze, że mamy wielkie szczęście, bo urodziłyśmy się wśród ludzi, którzy znają prawdę, nie musimy szukać jej same. Mówili, że jesteśmy wybrane, a ja w to wierzyłam.

Rozmawiałaś kiedyś z którąś z babć o powodach, które skłoniły ją do zmiany religii?

Reklama

- Nie, ale wiem, że te 40-50 lat temu głoszenie nauk wyglądało zupełnie inaczej niż w latach 90. Zza granicy przyjeżdżali do nas misjonarze, którzy nie poruszali w ogóle tematu wykluczania i odstępców. Pierwsze spotkania zaczynali od rozmów o codzienności, pracy, dzieciach. Przyciągali ludzi miłą, ciepłą, rodzinną atmosferą, która nie była udawana, bo to jest fakt, że członkowie zborów często są ze sobą blisko. Prócz wspólnego studiowania Biblii, oczywiście w przekładzie Strażnicy, oferowali także pomoc, opiekę i wsparcie. Wiem, że to ma siłę przyciągania ludzi rozczarowanych dotychczasowymi wspólnotami, bo sama byłam misjonarką w Indonezji i widziałam, że w wielu przypadkach ludzie sami do nas lgnęli. A wracając do babć - widać Świadkowie zaoferowali coś, czego im brakowało lub za czym tęskniły.

Pamiętasz, kiedy zorientowałaś się, że religia, którą wyznaje twoja rodzina, i ograniczenia z nią związane, wyróżniają cię na tle rówieśników?

- Moje pierwsze wspomnienia związane są, z tym że jeździłam na zebrania na Salach Królestwa. Ja chciałam zostać na podwórku, bawić się z koleżankami, ale zamiast tego musiałam siedzieć w ławce i przez dwie godziny słuchać o sprawach, których nie rozumiałam. Dzieciom nie wolno było rozmawiać, kręcić się, odwracać, bo mogła spotkać je kara. Przemoc fizyczna jest przez ŚJ stosowana do dzisiaj, mimo że jest zakazana, a gdy byłam dzieckiem, wręcz do niej zachęcano. Bicie dzieci w czasie zebrania - wychodzenie z nimi przed salę lub do łazienki i lanie, było zupełnie normalne i pochwalane. Dlatego zdarzało się, że jeśli jakieś dziecko za bardzo dokazywało, rodzice wychodzili z nim na zewnątrz, karcili i wracali z powrotem, prowadząc zapłakanego potomka. Dlatego ta sytuacja była dla mnie tak trudna - zamiast bawić się z rówieśnikami, musiałam tkwić na zebraniach, a na dodatek ciągle się pilnować, żeby mnie nikt nie zlał.

- Natomiast takie pełne zrozumienie tego, że jestem inna, pojawiło się wraz z początkiem podstawówki. Poszłam do szkoły i zaczęło się obchodzenie tych wszystkich dni matki, babci, mikołajek, urodzin. Wtedy sobie uświadomiłam, jak bardzo się różnię, bo jako jedyna w klasie nie mogłam robić tego, co robili wszyscy.  Oczywiście mama wcześniej poszła do nauczycieli i wyjaśniła naszą sytuację. Nie robili mi żadnych trudności, ale mnie ta sytuacja bardzo obciążała. To poczucie osamotnienia znikało, kiedy spotykaliśmy się z członkami zboru, a rodzice bardzo dbali o regularne kontakty z innymi Świadkami. Czasem nawet "ciocie" opiekowały się mną, kiedy rodzice pracowali.

Dlaczego Świadkowie nie obchodzą Dnia Matki czy urodzin?

- Ponieważ większość takich świąt wpisuje się w jedną z dwóch kategorii - albo są to święta religijne, które nie zostały opisane w Piśmie Świętym i mają pogańskie korzenie, albo uroczystości związane z czczeniem jakiegoś człowieka lub narodu. A cześć można oddawać wyłącznie Bogu. Jeśli więc podczas Święta Niepodległości śpiewa się hymn, mamy do czynienia z bałwochwalstwem. Tak samo podczas urodzin, bo to gloryfikowanie własnego "ja" i zwracanie uwagi na siebie, zamiast na Jehowę.

Rozumiem, że Świadkowie nie obchodzą Świąt Bożego Narodzenia, bo rzeczywiście nie zostało opisane w Piśmie Świętym. A co z Wielkanocą?

- Ponieważ podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus powiedział "to czyńcie na moją pamiątkę", w okresie wielkanocnym Świadkowie obchodzą Pamiątkę Śmierci Jezusa, jednak pozbawioną wszelkich tradycji, których korzenie mogą wywoływać skojarzenia z pogaństwem. Całe obchody sprowadzają się do 30-minutowego wykładu na Sali Królestwa. Zazwyczaj też właśnie w tym okresie Świadkowie intensyfikują swoje działania "w terenie", żeby na spotkanie zaprosić jak najwięcej nowych osób. Po wykładzie wraca się do domu, nie ma żadnych dodatkowych tradycji, jak uroczysty obiad, pieczenie ciast, strojenie domu. Zaleca się, by dzień przeznaczyć na lekturę Pisma Świętego lub publikacji Strażnicy, modlitwę, rozmyślania o sensie śmierci Jezusa.

Wróćmy do twojej historii, a konkretniej okresu dorastania. Ten czas miał jakiś wpływ na twoje postrzeganie życia wśród Świadków?

- O tak, wydarzyły się wtedy dwie sytuacje, które bardzo mnie zabolały i o których nigdy nie udało mi się zapomnieć. Pierwszą było zerwanie kontaktów z moją najlepszą przyjaciółką z dzieciństwa. Rodzice tolerowali naszą znajomość do momentu, w którym zdecydowałam się na chrzest, bo zanim nie zostałam Świadkiem oficjalnie, Komitet Sądowniczy nie mógł mnie sądzić. Jednak po chrzcie to się zmieniło, a ja dostałam polecenie, że mam szybko "uregulować swoje sprawy", bo ochrzczeni nie powinni przyjaźnić się z ludźmi spoza organizacji. "Uregulowałam" je więc, czyli z dnia na dzień zakończyłam ważną dla mnie relację.

- Druga sytuacja miała miejsce nieco później. Poznałam chłopaka, który stał mi się bliski. Otworzył mi oczy na to, że w życiu można wybrać jedną z wielu dróg i że nie wszystko, co jest związane "ze światem", jest złe. Wmawiano mi, że mam szczęście, bo urodziłam się w rodzinie Świadków, a inni muszą się w życiu nacierpieć, żeby poznać Jehowę. Tyle że już wtedy miałam wątpliwości, czy to, co od dziecka słyszę, jest prawdą. Ten chłopak rozmawiał ze mną o wszystkim, także o religii, ateizmie, agnostycyzmie; te informacje były dla mnie bardzo cenne, bo sama nie mogłam ich zdobywać na własną rękę. Świadkowie mogą korzystać tylko ze źródeł zaaprobowanych przez przywódców, czyli Ciało Kierownicze korzystanie z innych jest grzechem. Spotykaliśmy się przez jakiś czas w tajemnicy, jednak w końcu ktoś zobaczył nas razem i doniósł moim rodzicom.

Jak zareagowali?

- Spodziewałam się awantury, ale byli bardzo spokojni. Mało tego, zaprosili go do nas do domu, mówiąc, że chcieliby go poznać. Ucieszyłam się i im zaufałam. Kiedy mój chłopak przyszedł, zamknęli się z nim w pokoju i przez dwie godziny tłumaczyli mu, że nie może się ze mną spotykać, bo oni wychowują mnie na Świadka Jehowy. Tłumaczyli, że ja mam dopiero 16 lat, a on dwa lata więcej, więc powinien był rozsądniejszy i ze mną zerwać. Strasznie mnie to zabolało - pozornie miła propozycja rodziców, którzy od początku mnie okłamywali i wiedzieli, że mają zamiar urządzić przesłuchanie; to, że potraktowali tak kogoś, na kim mi zależało, kto był dla mnie ważny i się o mnie troszczył; że tak bardzo nie liczyli się z tym, co myślę i czuję. Od tamtej pory nasze relacje mocno się popsuły, nie potrafiłam im wybaczyć i zaufać.

- Ta sytuacja sprawiła również, że moje wątpliwości zaczęły się pogłębiać. Bo na spotkaniach słyszymy, że Jehowa widzi wszystko i każe za grzechy. Teoretycznie więc powinien widzieć i moje, interweniować. A tymczasem ja otrzymywałam coraz więcej przywilejów, o których, jak wierzą Świadkowie, decyduje właśnie Duch Boży.. Przyznawał mi je, mimo że miałam sporo na sumieniu, więc przecież na nie nie zasługiwałam. Czułam, że coś tu się nie zgadza.

Czym były te przywileje? "Nagrodzonym" można więcej?

- Tak, więcej głosić (śmiech). Kobietom generalnie przysługuje mniej przywilejów, mogą na przykład zostać pionierkami - pomocniczymi lub stałymi. Pomocnicze głoszą np. przez miesiąc lub dwa, w tym czasie mogą uczestniczyć w zamkniętych spotkaniach tylko dla pionierów. Stałe zobowiązują się, że przez określony czas, zazwyczaj rok, będą przeznaczały konkretną liczbę godzin na głoszenie - dawniej było to 70 godzin. A dla tych, którzy wytrwają, jest specjalny Kurs Pionierski, który trwa pięć dni. Ja pojechałam, kiedy miałam 21 lat. Jest jeszcze inny przywilej, mianowicie możliwość nieodpłatnej pracy w Biurze Oddziału Świadków Jehowy w Nadarzynie pod Warszawą. Można się zgłosić do służby i w zamian za jedzenie i nocleg kobiety pracują przy sprzątaniu lub innych podstawowych pracach, ale nigdy na żadnym ważnym lub decyzyjnym stanowisku. Na tym koniec przywilejów dla niezamężnych kobiet. Bo można też "przejąć" przywileje męża, czyli jeśli jest nadzorcą czy starszym i jeździ na kursy, żony też mogą uczestniczyć.

Ty także wyszłaś za mąż?

- Tak, kiedy miałam 18 lat, spotkałam mojego przyszłego męża, który był Świadkiem Jehowy". Spotykaliśmy się dwa lata, to był związek na odległość, mieszkaliśmy dość daleko od siebie. A że u Świadków nie ma mowy o budowaniu żadnej bliższej relacji przed ślubem, łącznie ze wspólnym mieszkaniem, dość szybko się na niego zdecydowaliśmy. Kiedy się pobieraliśmy, miałam 20 lat, co w organizacji nie budzi zdziwienia; ludzie pobierają się młodo, bo funkcjonuje przekonanie, że jeśli ludzie się zakochają, ślub jest kolejnym, obowiązkowym krokiem. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że nie znałam dobrze ani męża, ani siebie, ale nikt nie wymagał od nas tego rodzaju refleksji.

Przeszło mi do głowy, że w pewnym sensie ślub pozwolił ci się "uwolnić" czy raczej "uniezależnić" od rodziców.

- Dokładnie tak. Wcześniej nie powiedziałam ci, że nasza rodzina była na swój sposób szczególna, bo mój tata pełnił funkcję zboru, a więc sprawował nad nim nadzór, prowadził spotkania, nauczał.  Mama z kolei przez wiele lat była pionierką. Z tego powodu byliśmy trochę "na świeczniku", mieliśmy stanowić swoim nienagannym życiem przykład dla innych. Ta presja na bycie "idealną" była dla mnie z roku na rok coraz trudniejsza, więc ślub traktowałam także jako furtkę, która pozwoli mi wyprowadzić się z domu i żyć bardziej "po swojemu". Pobraliśmy się więc mąż najpierw był pionierem pomocniczym, potem stałym;  ja od razu stałym. Tak przeżyliśmy pierwsze pięć lat małżeństwa.

Z czego się utrzymywaliście, skoro głoszenie zajmowało wam tak wiele czasu?

- Mąż pracował na cały etat na stacji benzynowej, a ja robiłam to, czym zajmuje się wiele młodych pionierek - mianowicie pracowałam dorywczo w firmie sprzątającej. Myłam okna, klatki schodowej, sprzątałam jakieś wielkie hale produkcyjne. To była bardzo ciężka praca, fizycznie wykańczająca, bo zmiany trwały czasami po 12 godzin. Jednak zarobki pozwalały się utrzymać na podstawowym poziomie, a praca nie przeszkadzała mi w głoszeniu. To jest zresztą najważniejsze - młodych Świadków zniechęca się do podejmowania studiów, szukania bardziej ambitnych, dobrze płatnych prac. Praca ma być jedynie dodatkiem, zapewniającym dochód na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Najważniejsze są sprawy Zboru - głoszenie, spotkania, studiowanie Biblii. Pewnie dlatego bardzo wielu Świadków albo prowadzi firmy sprzątające, albo się w nich zatrudnia.

Czy w ciągu tych pierwszych lat małżeństwa kiedykolwiek zwierzyłaś się mężowi z tego, że miałaś czy nadal miewasz wątpliwości?

- Absolutnie nie, wtedy nie przyszłoby mi to do głowy.

Dlaczego?

- Ponieważ organizacja stworzyła system, który wbija klin w bliskie relacje - między męża i żonę, rodziców i dzieci, przyjaciół. To znaczy zachęca, żeby jedni donosili na drugich, oczywiście "z troski". Jeśli więc żona powie mężowi, że ma wątpliwości, coś ją niepokoi, on powinien bezzwłocznie powiedzieć o tym starszemu, który potem spotyka się z "wątpiącą" i przeprowadza z nią rozmowę. Ludzie boją się tych donosów, ja też się bałam. Poza tym to był czas, kiedy jeszcze próbowałam je zagłuszać. W organizacji osiągnęłam już wszystko, co było do osiągnięcia, a ja czułam, że chciałabym robić więcej. Akurat wtedy w "Strażnicy" ukazywał się cykl artykułów o misjonarzach, którzy zostawili wszystko i wyjechali do ubogich krajów, żeby tam nawracać. Pomyślałam, że też bym tak chciała i powiedziałam o tym mężowi. A że akurat dostał pracę zdalną, co przed pandemią było dużym przywilejem i nie zdarzało się często, namówiłam go, żebyśmy wyjechali głosić "w teren", czyli do Indonezji. Kiedy wyjeżdżałam, miałam 23 lata, na miejscu służyliśmy przez dwa.

Mówisz o szlachetnych motywach, ja oczywiście ich nie podważam, ale pomyślałam, że to kolejny raz, kiedy mogłaś "wyrwać" się ze swojego otoczenia i poczuć odrobinę więcej swobody.

- Ależ oczywiście, że tak było; tam po raz pierwszy poczułam się wolna. Oczywiście byliśmy otoczeni przez Świadków Jehowy, ale pierwsze pół roku spędziliśmy na nauce języka, poza tym mieliśmy sporo załatwiania związanego z kwestiami pobytu, co zajmowało nam dużo czasu. A więc tego głoszenia na początku było niewiele. A kiedy już podszkoliliśmy język i zdobyliśmy wizę, która pozwala na samodzielne głoszenie, czyli bez obecności obywatela Indonezji, zaczął się dla nas czas, o którym myślę jak o wakacjach. Bo tereny, na których mogliśmy głosić, były naprawdę olbrzymie; nie jedna ulica jak w Polsce. Wybieraliśmy jakieś ciekawe miejsce, które nam się podobało, i tam jechaliśmy. Wiedzieliśmy, że wszędzie uda nam się kogoś poznać, bo Indonezyjczycy chętnie zagadują do Europejczyków, biorą gazetki, ulotki. Powiedziałabym, że to była służba bez ścisłej kontroli organizacji, za to z bardzo intensywnym zwiedzaniem. Zakochałam się w Indonezji, od początku czułam się tam jak w domu; z miesiąca na miesiąc coraz bardziej swobodnie. Aż w końcu wydarzyło się coś, co w Polsce nie mogło się wydarzyć, bo nie byłam wtedy jeszcze taka odważna.

Powiedziałaś o wątpliwościach mężowi?

- Nie, zaczęłam sięgać po tzw. odstępcze treści w internecie. Przypadkiem natknęłam się na bloga "Światusów", prowadzonego przez eks-Świadków, Sarę i Edwina. Wcześniej zaraz bym je wyłączyła jako wpisy odstępcze, ale wtedy zaczęłam je w ukryciu przed mężem czytać na moim smartfonie. Potem zaczęłam oglądać wywiady z osobami, które opuściły organizację i budować swój własny obraz Świadków, znacznie różniący się o tego, który przez lata przedstawiali mi rodzice. Nadal pamiętam to uczucie, jakby dosłownie otworzyła mi się głowa, opadły klapki z oczu. Podejrzewam, że ktoś, kto nie przeszedł tak silnej indoktrynacji, może nie zrozumie tego, jak silne emocje mi wtedy towarzyszyły. To był trudny okres, bo czułam, ze fundamenty, na których zbudowałam całe moje życie, obracają się w gruzy. Zaczęłam zastanawiać się, czy cokolwiek z tego, co przez lata słyszałam w domu i na Sali Królestwa, jest prawdą.

Jak długo służyliście w Indonezji?

- Dwa lata, choć oboje chcieliśmy zostać dłużej. Jednak straciliśmy pracę i choć próbowaliśmy szukaliśmy pracy zdalnej, nie udało się. Zaczęły kończyć się nam pieniądze, więc w końcu wróciliśmy do kraju.

Świadkowie nie wspierają finansowo misjonarzy?

- Raczej nie, organizacja woli misjonarzy, którzy utrzymują się samodzielnie - albo oszczędzają na ten cel pieniądze, albo pracują na miejscu. Między innymi dlatego popularne jest głoszenie w biedniejszych krajach - bo tam koszty życia są niższe. Na przykład my zapłaciliśmy 4 tys. złotych czynszu za rok wynajmowania domku z dwiema sypialniami, wielką kuchnią i łazienką.

- Świadkowie Jehowy mają grupę misjonarzy, pionierów specjalnych, których utrzymują - opłacają im mieszkanie, koszty zżycia i dają im bardzo skromne kieszonkowe, ale nie da się za to szaleć. Mają natomiast większy limit godzin do wypracowania w głoszeniu po domach. Zdecydowana większość pionierów jednak utrzymuje się sama i ma mniejszy wymiar godzin do głoszenia w miesiącu, są to “pionierzy stali w terenie" i takimi my byliśmy.

A więc wróciliście z mężem do Polski, ty pełna wątpliwości, rozdarta między przeszłością a przyszłością. Jak odnalazłaś się w zborze po powrocie?

- Jeszcze w Indonezji powiedziałam mężowi, że po powrocie musimy szybko znaleźć pracę, żeby trochę się odkuć i odłożyć trochę pieniędzy, więc dobrze byłoby na jakiś czas zrezygnować z bycia pionierami. Zgodził się ze mną. Kiedy wróciliśmy, w zborze rodziców, do którego wtedy należeliśmy, była akurat wizyta nadzorcy obwodu, który, jak co pół roku, sprawdzał, jak radzi sobie zbór. Zapisuje, ilu jest pionierów i starszych, czy ich przybyło, czy ubyło. Wiedział więc, od mojego taty, że razem z mężem zrezygnowaliśmy. A jednak na zebraniu ogłosił, że nasz zbór ma się świetnie, bo podwoiła się liczba pionierów. Zdenerwowałam się i podeszłam do niego z pytaniem, dlaczego tak powiedział, skoro to była nieprawda. A on popatrzył na mnie z uśmieszkiem i lekceważącym tonem stwierdził, że przecież nikogo nie pokazał palcem. Wtedy zrozumiałam, że chciał mnie złamać, swoim kłamstwem przekonać do pozostania w służbie. Przez to, że powiedział to na głos, podczas zebrania, od razu po zebraniu podchodzili do mnie bracia i siostry ze zboru mi gratulować. On wiedział, że tak będzie i wykorzystał to, żebym zmieniła zdanie. Manipulował mną i chciał wymusić, pozostanie w służbie pionierskiej. Wtedy poczułam, że czara goryczy się przelała; że nie dam sobą manipulować ani dnia dłużej. Ten człowiek nie zapytał mnie o służbę w Indonezji, trudny powrót, dalsze plany. Liczyły się tylko statystyki i to, żeby mógł się pochwalić, jak to sprytnie udało mu się powstrzymać moją decyzję o rezygnacji ze służby pionierskiej. Decyzji nie zmieniłam, a niedługo potem znaleźliśmy pracę w Warszawie i się wyprowadziliśmy.

Wtedy mimo wątpliwości, formalnie byłaś nadal Świadkiem Jehowy, bliscy nadal nie wiedzieli o zmianie, która w tobie zachodzi. W Warszawie dołączyłaś jeszcze do zboru?

- Tak, ale w zborach warszawskich jest o wiele mniejsza kontrola, są tam przyzwyczajeni, że niektórzy przez pewien czas przychodzą, a potem przestają i więcej się nie pojawiają. Kilka miesięcy później zaczęła się pandemia, więc zebrania przeniosły się do sieci. Na początku się łączyłam, ale nie byłam w stanie już znieść tego infantylnego języka, powtarzania w kółko tych samych rzeczy. W końcu przestałam bywać nawet na tych spotkaniach na zoomie. Starsi to zauważyli i próbowali się ze mną kontaktować, pisały do mnie także osoby ze zboru, którym nie dałam swojego numeru. W końcu powiedziałam, że wycofuję zgodę RODO i w związku z tym nie mogą dłużej wykorzystywać moich danych kontaktowych. Wtedy wreszcie dali mi spokój.

- Wtedy poczułam też, że jestem gotowa, żeby powiedzieć o mojej decyzji mężowi. Powiedział, że przeczuwał, że coś się ze mną dzieje, jednak myślał, że kryzys, który przechodzę, minie. Nie spodziewał się, że chcę wystąpić z organizacji.

A jak dowiedzieli się rodzice?

- Niedługo po tym, jak przestałam się łączyć, zadzwoniła do mnie mama z informacją, że moja siostra oznajmiła rodzicom, że nie chce już być Świadkiem Jehowy. Kiedy się rozłączyłyśmy, od razu zadzwoniłam do siostry i powiedziałam jej, że mam takie same przemyślenia. Zaczęłyśmy się spotykać i odbudowywać naszą więź, bo od wielu lat nie miałyśmy ze sobą prawie żadnych relacji. W dzieciństwie byłyśmy nastawianie przeciwko sobie, uczone, by na siebie donosić - ta, która naskarżyła, dostawała nagrodę, druga była "tą gorszą". Czułyśmy, że nie możemy na sobie polegać i z tą niechęcią weszłyśmy potem w dorosłe życie. Oddalenie od Świadków pozwoliło nam się do siebie zbliżyć i właśnie to zauważyli rodzice - że siostra odchodzi z organizacji, a my dogadujemy się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęli więc podejrzewać, że i ja nie chcę dłużej być Świadkiem. Powiedziałam im pół roku później i od razu zastrzegłam, że nie chcę rozmawiać o swojej decyzji. To było ważne, bo Świadkowie roszczą sobie prawo do tego, by poznać powody oddalenia się od organizacji i namawiać do pozostania. Wiem, że było im wtedy trudno, jeden z rodziców pisał do mnie długie wiadomości o tym, że popełniam błąd, zginę w Armagedonie i mam wrócić. Takie klasyczne zastraszanie, z którym spotyka się chyba każdy, kto odchodzi. Zdecydowanie rodzice "walczyli" o mnie najdłużej, ale z czasem przestali się starać  na siłę wciągnąć mnie z powrotem.

Czy w związku z odejściem straciliście kontakt?

- Ja nigdy formalnie nie wystąpiłam z organizacji, bo chciałam odejść na swoich zasadach, więc mój status jest dla Świadków niejasny. Jestem odstępczynią, ale nadal figuruję w statystykach, więc rodzice utrzymują ze mną sporadyczny kontakt, na przykład kiedy jedno z nich było w szpitalu, zostałam o tym poinformowana, napisałam, jak się czuje, czy czegoś potrzebuje. To był nasz pierwszy kontakt od 9 miesięcy.

Z tego, co zrozumiałam, bliscy powinni zerwać z odstępcą kontakty. Jak w takim razie rozwiązaliście te kwestie z mężem?

- Nasze małżeństwo niestety nie przetrwało, ale rozstaliśmy się z szacunkiem, dojrzale i w bardzo dobrej atmosferze. Moje odejście od Świadków Jehowy na pewno miało na to wpływ, ale nie było jedynym powodem. Wczesne małżeństwa, zanim człowiek zna siebie i swoje potrzeby, często nie kończą się zbyt dobrze. Uważam, że organizacja Świadków Jehowy miała bardzo duży i niestety negatywny wpływ na nasz związek.

Istotne było to, że "porady małżeńskie", które słyszeliśmy na zebraniach, nijak miały się do naszej rzeczywistości. Według nich kobieta powinna być uległa i podporządkowana mężowi, a ja chciałam działać; mężczyzna ma być liderem, który przewodzi domowi i działa w zborze, a mój były mąż jest raczej skrytym człowiekiem, który lubi spokój. Ja byłam blokowana, on krytykowany, a próby wpisania się w oczekiwania innych przysporzyły nam wiele bólu i cierpienia. Oboje wiele od tego czasu zrozumieliśmy, oboje uzyskaliśmy pomoc specjalistów i... )Przepracowaliśmy swoje rany, nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać i sobie wybaczyliśmy. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie damy rady naprawić małżeństwa, ale możemy rozstać się z szacunkiem, bez skakania sobie do gardeł. Wiem, że gdyby stało mi się coś złego, mogłabym na niego liczyć. Nadal mamy kontakt.

Jak na twoją zmianę zareagowali przyjaciele z organizacji?

- Najbliższa przyjaciółka, która była moją świadkową na ślubie, zerwała ze mną bez słowa kontakt po tym, jak na Instagramie opublikowałam zdjęcie z jakichś urodzin. Inni poblokowali mnie, kiedy zaczęłam publicznie mówić o tym, jak wygląda życie w organizacji. Nikt nie zadzwonił, nie zapytał, jak się mam, jak sobie radzę. Mniej więcej w czasie, kiedy oni się dowiadywali, ja przechodziłam bardzo silny epizod depresyjny, jednak oni nie mieli o tym pojęcia, bo ze mną nie rozmawiali. W końcu byłam grzesznicą i odstępczynią.

Dużo pytam cię o ludzi, ale może po odejściu straciłaś coś jeszcze?

- To były najboleśniejsze straty, ale więcej odebrało mi samo bycie w organizacji. Wychodząc z niej, nie miałam zaufania do ludzi, nie wiedziałam, że można przyjaźnić się mimo różnic. W mojej pierwszej pracy miałam dwóch kolegów, którzy mieli zupełnie inne poglądy polityczne, ale mimo to bardzo się przyjaźnili, spotykali także po pracy. Dla mnie to było niepojęte - jak to, czyli nie trzeba od razu zrywać kontaktów z tymi, którzy się od nas różnią? Po prostu skupiać się na tym, co łączy, a nie, co dzieli? U Świadków każda zmiana myślenia jest karana - np. koleżanka zmienia zdanie w kwestii przetaczania krwi i już, musisz zerwać kontakty. Była przyjaźń, nie ma przyjaźni.

- Sądzę też, że z tym brakiem zaufania i wiecznym straszeniem śmiercią w Armagedonie wiążą się moje stany lękowe. Bo nadal mam tendencję do myślenia, że niepowodzenia są moją winą, że ludzie są ze mnie niezadowoleni, że zawalam. Nie chcę żyć z przekonaniem, że moja wartość zależy od tego, ile robię dla innych, ale ciągle muszę z tym walczyć. Bo u Świadków robienie czegoś dla siebie, branie pod uwagę swojego dobra jest uważane za egoizm i zwalczane.

- Jeszcze jedną sprawą, którą trudno mi przeboleć, jest to, że nie poszłam na studia. Zawodowo radzę sobie dobrze, udało mi się wypracować pozycję eksperta, nauczyłam się zarządzać ludźmi. Jednak wiem, że gdybym miała lepsze wykształcenie, mogłabym aplikować na bardziej interesujące stanowiska. Pewnie w końcu zdecyduję się na studia zaoczne, ale uważam, że byłoby mi w życiu znacznie łatwiej, gdybym studiowała wtedy, kiedy inni - bez obciążenia pracą i obowiązkami dorosłego życia.

Za tobą długa, choć niełatwa droga. Słyszę, że masz jeszcze sporo do przepracowania, ale zakładam, że to, co przeszłaś, może też dodawać siły tym, którzy dopiero szykują się do odejścia. Dużo osób szuka u ciebie wsparcia?

- Tak, sporo. Piszą do mnie na Instagramie, jednak bardzo uważają, żeby nikt się o naszej znajomości nie dowiedział - nie lajkują, nie komentują, nie obserwują mojego profilu.  Myślę, że organizacja nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele osób nosi się  zamiarem odejścia. W naszym odstępczym języku nazywamy je PIMO (ang. Physically In, Mentally Out  - fizycznie w środku, psychicznie poza). Te osoby nadal chodzą na zebrania, czasem nawet służą. Boją się odejść, żeby nie stracić rodziny lub kontaktów biznesowych, dzięki którym zarabiają. Nie są gotowi, by zacząć życie od nowa, ale te myśli powoli w nich dojrzewają. Jednym zajmuje to rok, innym 10 lat. Ale wielu w końcu zbiera się na odwagę i stawia na siebie.

Robert Rient, autor książki "Świadek", w której pisze o swoim odejściu ze Świadków Jehowy, powiedział mi w wywiadzie, że jego pierwsza w życiu impreza urodzinowa, zorganizowana z okazji 23 urodzin, trwała trzy dni.  Jak wyjaśnił - "po odejściu ze zboru świadków Jehowy miałem poczucie, że muszę coś odzyskać. Chciałem spróbować wszystkich rzeczy, które wcześniej były zakazane i przekonać się, które są dobre, a które złe. Na początku trochę obsesyjnie gromadziłem różne doświadczenia, dlatego pierwsze urodziny były bardzo huczne". Czy i u ciebie było coś, co stało się symbolem nowego życia?

- Tak, kupienie własnego mieszkania. Świadkowie Jehowy z reguły tego nie robią, bo przecież w każdej chwili może nadejść Armagedon, więc po co przywiązywać się do rzeczy. Poza tym kredyt oznacza konieczność spłacania rat, a wiadomo, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na zbór. Przeważnie mieszkania wynajmują, a jeśli już mają własne, przeważnie dostali je w spadku. Dlatego kiedy podjęłam decyzję, że kupuję, poczułam jakiś spokój, stabilność. Wreszcie koniec z przeprowadzkami, których za mną już 6 czy 7. Wreszcie mam swój kąt.

A Armagedon?

- Już o nim nie myślę.