Reklama

"Muzyka jest koniecznością. Zaraz po jedzeniu, powietrzu, wodzie i cieple, muzyka jest kolejną życiową koniecznością" - stwierdził niegdyś Keith Richards z The Rolling Stones. W tej krótkiej sentencji zawarł to, co czują fani muzyki, gdy zaraz po zaparzeniu porannej kawy muszą wybrać tę piosenkę na dziś. Niejeden dzień nie byłby tak kolorowy, niejeden tak nostalgiczny i szary, gdyby nie muzyka z ulubionej playlisty. Ostatnie dziesięciolecie przyzwyczaiło odbiorców do przeszukiwania opasłych kolekcji muzyki dostępnych na platformach streamingowych, odchodząc jednocześnie od zbierania fizycznych płyt. Stało się tak również z filmami na DVD, które w wielu domach wyręcza Netflix czy HBO Max, oraz muzyką - aktualnie gości ona u większości za sprawą Spotify i innych.

"I’ll be back" - stwierdził winyl

Ostatnie lata zdają się jednocześnie wskazywać na nagłe powstanie z popiołów jednego nośnika, którego spisano na straty już lata temu. Płyta gramofonowa, początkowo wykonywana z ebonitu i szelaku, pojawiła się pod koniec XIX-wieku. Ich twórcy przeszli bardzo długą drogę, by usprawnić swój wynalazek - mowa oczywiście o Emile’u Berlinerze i Thomasie Edisonie, którzy odpowiedzialni byli za stworzenie fonografu oraz prototypu pierwszego gramofonu.

Reklama

Płyty z żywicy szelakowej dziś możemy raczej podziwiać w muzeach - naturalnie przestały być podstawą tworzenia płyt analogowych podczas II wojny światowej, gdy szelak był potrzebny do produkcji wojskowej. Jego deficyt spowodował zaangażowanie do produkcji płyt polichlorku winylu - dzieje się tak do dziś.

Wedle danych zaprezentowanych przez BPI (Brytyjski Przemysł Fonograficzny), w 2023 roku po raz szesnasty z rzędu liczby wskazują rosnącą sprzedaż albumów wydanych na płycie winylowej. Do tego wyniku szczególnie przyłożyły się wyczekiwane premiery: płyt Taylor Swift, nowego krążka The Rolling Stones, a także Lany Del Rey. Tak wielu płyt winylowych (aż 5,9 mln sztuk) nie sprzedano w Wielkiej Brytanii od 1990 roku - czyli symbolicznego momentu wejścia w nowe dziesięciolecie, gdy odbiorcy zafascynowali się kasetami i płytami CD.

Ale to nie tylko chwilowa moda na Wyspach, bo podobna sytuacja ma miejsce w Stanach Zjednoczonych. Tegoroczne podsumowanie przedstawione przez "Luminate" [od 1991 roku śledzą sprzedaż płyt w USA - przyp.] wskazuje, że rok 2023 jest trzecim z rzędu z największą sprzedażą płyt winylowych. W ubiegłym roku było to 2,055 miliona egzemplarzy, podczas gdy w analogicznym okresie (koniec grudnia 2022) było to 2,232 mln, a w 2021 roku 2,115 mln. Polacy także coraz chętniej sięgają po płyty winylowe - w danych z pierwszego półrocza 2023 roku możemy odczytać, że najczęściej wybierali rockowe brzmienia. W zestawieniu znalazły się m.in. pierwsza część Kultu "XLI", później album "Memento Mori" Depeche Mode, a podium zamyka "72 Seasons" Metalliki. Kolejno uplasowały się album rodzimego Riverside, "ID.Entity", a także reedycja debiutanckiego krążka Dawida Podsiadło - "Comfort and Happiness".

Choć zmieniał się sposób słuchania - od winyla, przez kasetę, płytę CD aż po streaming, to wciąż centralnym elementem jest potrzeba człowieka, by mieć kontakt z brzmieniem instrumentów czy przyjemnego głosu. - Na początku ludzie słuchali płyt szlakowych z akustycznych "patefonów" z tubą, ktoś porównał jakość tych pierwszych nagrań do głosu papugi z owrzodzonym gardłem. Ludzie i tak kupowali płyty, jarali się tym i nikt nie zastanawiał się, czy to jest dobre brzmienie? Tak było, po prostu nie mieli nic lepszego. (...) To było wyzwanie, a ludzie cierpieli takie niewygody, bo chcieli słuchać muzyki - mówi Tomasz "Pan Winyl" Olszewski, założyciel portalu panwinyl.pl, Prezes Polvinyl Sp. z o.o., autor "Książki o winylach", winylowy felietonista Radio 357, a zarazem entuzjasta płyt winylowych i NFT, który jest współtwórcą Digital Vinyla.

Zapomnijcie o Madonnie i Jacksonie. Teraz królową jest blondynka z Pensylwanii!

Gdyby spojrzeć na którekolwiek z podsumowań sprzedaży w ubiegłym roku - z pewnością znajdzie się tam wspominana już Taylor Swift. Popularność fenomenu, jakim bez wątpienia jest amerykańska wokalistka, doprowadziła do tego, że aż 5 z jej krążków znalazło się w Top 10 najpopularniejszych nagrań 2023 roku w USA. Jej album "1989 (Taylor's Version) jest pierwszą płytą od 32 lat, która sprzedała się w aż milionie sztuk w trakcie kalendarzowego roku. Sama sprzedaż płyt winylowych wzrosła o 12,6%. Można stwierdzić, że sprzedaż winyli nakręca dziś gwiazda urodzona w 1989 roku, czyli w czasie schyłku nośnika.

Wokalistka jest aktualnie największą gwiazdą na świecie i wyprzedaje swoją "The Eras Tour" do ostatniego miejsca. Dowodem mogą być aż trzy koncerty, które zagra w przyszłym roku w naszym kraju (1,2 i 3 sierpnia 2024 roku w Warszawie). Każdą kolejną datę dodawała po wyprzedaniu wcześniejszego koncertu. Zrobiła tak nie tylko w Polsce, ale też Francji, Szwecji, Szkocji, Anglii, Niemczech czy Austrii. Jednym słowem - chcą ją oglądać dziesiątki tysięcy osób, w jednym kraju i to kilka razy z rzędu. Swift w ostatnich miesiącach na nowo nagrywała swoje wydane przed laty płyty, do których straciła majątkowe prawa autorskie, a fani tłumnie w ramach wsparcia kupują jej nagrania. Przy okazji wychowani w erze streamingu odkrywają, czym tak naprawdę są analogowe źródła dźwięku.

"Pan Winyl" przypomina, że wysokie miejsca czołowych artystów w rankingach wcale nie mówią o poziomie artystycznym ich dokonań, a bardziej o tym, że ludzie wolą wybierać to, co aktualnie jest modne. - Taylor Swift jest najpotężniejszą firmą muzyczną na Ziemi i ona się tam znajduje całkowicie zasłużenie. Tylko to nie obrazuje do końca wyborów ludzi, bo jak przeanalizujesz wyniki badań bandcampa [platforma przeznaczona do promocji artystów niezależnych - przyp.] to jest to kompletnie inny rynek, kompletnie inny świat płyt winylowych i zespołów, który ma ogromną sprzedaż - 5 milionów transakcji w tamtym roku. Więc co oni kupili, bo tam nie ma Taylor Swift ani Rolling Stonesów, ani nikogo takiego? Ten top, to jest top tego, co mamy na pierwszych stronach gazet, co jest na półkach czołowych, sieciowych sklepów muzycznych i tego nie da się uniknąć, bo ludzie kupują te płyty odruchowo. Jest też drugi rynek muzyki alternatywnej, niezależnej, wydawanej w mniejszych nakładach. Taki, że gdy rzeczywiście nie kupisz jakiegoś tytułu w pre-orderze (zakup nagrania jeszcze przed jego wydaniem, przedpremierowy - przyp.), to go już w ogóle nie kupisz, a potem wychodzi po kilkaset euro na Discogs (platforma odsprzedaży płyt - przyp) - tłumaczy.

Obok nowych wydawnictw nie brakuje również tych klasycznych płyt, wydanych jeszcze w latach 60., 70. czy 80., które stanowią esencję gatunku. Jego zdaniem, na listach najlepiej sprzedających się płyt rokrocznie pojawiają się tytuły Beatlesów, Pink Floyd czy Fleetwood Mac za sprawą ich marketingowych zdolności. - Ten stary katalog ma się tak, bo nowa muzyka nie zarabia i to, że ludzie wolą stare niż nowe pokazują wszystkie badania rynku muzycznego. Oczywiście lubią też nowości, ale nie kupują płyt (śmiech). Największe wytwórnie zrobią wszystko, żeby ten stan się utrzymał, bo łatwiej im zarabiać na jednym Sierżancie Pepperze i “Dark Side of the Moon", bo ich legenda robi cały marketing - uważa.

- Ja bym spojrzał oczko niżej, do wytwórni trochę mniejszych, żeby zobaczyć co się tam dzieje, bo ten top jest takim topem wymuszonym. Tak samo - od 12 lat wśród 10 najpopularniejszych piosenek na Spotify są te same piosenki, bo one po prostu najwięcej zarabiają. To topowe produkty i zawsze będą cisnąć na ich sprzedaż, na kolejną edycję z jakiejś innej okazji. Ten ostatnio odkryty, nowy kawałek Beatlesów ma być niby ostatni. Ale czy na pewno? Czy tam nie ma w archiwach czegoś jeszcze? Tym można grać jeszcze z 50 czy 100 lat. Po co więc inwestować w nowego artystę, ładować w niego pieniądze, żeby go wypromować, jak mamy w katalogu takie hity jak “Dark Side" Pink Floyd, “Pepper" Beatlesów i “Rumours" Fleetwood Mac. Rodriguez czy Swift wchodzą do tej topki, bo są największe dla ich epoki, jak Podsiadło i sanah w Polsce - tłumaczy popularność poszczególnych tytułów.

Trawa była bardziej zielona, a winyl brzmiał... jakoś tak lepiej

Zdarza się, że wiele osób współcześnie narzeka na jakość tłoczonych płyt, sądząc, że nie są już robione jak dawniej. Pojawiają się komentarze o niedbałej produkcji, która coraz mniej ma wspólnego z ręcznym wytłaczaniem, jak miało to miejsce w przeszłości. Niektórzy narzekają na szumy, cienkie i szybko rysujące się, lekkie nośniki. Mój rozmówca nie zgadza się z tą tezą. - Płyty są robione tak samo, jak w latach siedemdziesiątych - ta technologia się nie zmieniła od 1948 roku. Materiały są lepsze. Technologia nacinania jest ta sama - maszyny tylko trochę udoskonalone przez nowoczesne sterowniki, ale konstrukcja z lat 70-tych. Ale pogorszyła się jakość stali, więc maszyny nie są już tak precyzyjne, jak kiedyś. Tutaj to może mieć wpływ, że czasami wychodzi gorzej. Czynników jest bardzo dużo i nie można powiedzieć, że dziś płyty są tłoczone gorzej czy wytwarzane gorzej, bo dzisiejsi inżynierowie dźwięku są uczniami tych, którzy robili to w latach siedemdziesiątych - wyjaśnia tłumacząc, że wciąż w winylowym fachu najwięcej zależy od osoby, która daną płytę tłoczy. - Ludzi, którzy trudnią się nacinaniem matryc jest coraz mniej i rzeczywiście tutaj może być kiepsko, ale ogólnie nikt nie robi tego po to, żeby celowo coś popsuć. To jest taka manufakturka z początku dwudziestego wieku i niewiele się zmieniło - ktoś ręcznie coś podaje i tak dalej - mówi ekspert.

Przyznaje jednak, że popularność niektórych tytułów przekłada się na większy nakład, do tego dochodzi ograniczony czas tłoczenia, co może odbijać się na jakości. - Kiedy robi się takie tłoczenie, jakie robi np. Taylor Swift, na pół miliona nakładu, to produkują je potwornie wielkie firmy, które walą po 100 tys. płyt dziennie. I wiadomo - jak jest tak wielka ilość, to jakość też może być różna, bo jej kontrola przy takich ilościach jest trudna i nie spodziewałbym się turbojakości - zresztą one też nie są robione dla jakości. (...) To nie jest kwestia tego, czy dziś tłoczy się gorzej niż kiedyś, tylko tego, jak bardzo się do tego przyłożą. Bardzo często wydawcy chcą zaoszczędzić, a to też źle się kończy. Często chcą bardzo szybko zarobić, więc robią tam coś z płyty CD, bo nie mają oryginalnych nagrań. Jak się za to zabierze dobry masteringowiec, to jest w stanie zrobić dobrze brzmiącą płytę winylową. Chodzi tylko o to, czy się do tego przyłoży, czy zrobi to na odwal - uważa "Pan Winyl", a jako przykład wyjątkowej jakości podaje kilka ostatnio wydanych tytułów, które zachwyciły go brzmieniem.

- Ostatnio wydaliśmy płytę Dagadany "Meridian 68", gdzie matryce nacinał sam Gunter Pauler z Pauler Acoustics, odpowiedzialny za audiofilski label Stockfish Records. Ostatni Lech Janerka wydany przez Mystic z masteringiem "Bemola"... to po prostu klękajcie narody - jak tego słuchasz, to kapcie spadają - mówi.

Winyle zastawiały wejścia do śmietników. Teraz są warte krocie

Wróćmy jeszcze na chwilę do początku lat 90. Kiedy przestawało się produkować płyty winylowe, ich miejsce zajęły nośniki, które miały zrewolucjonizować sposób słuchania muzyki. Kasety i płyty CD - małe, poręczne, do zabrania w każde miejsce. Umieszczone w walkmanie/discmanie miały być towarzyszem podróży. Nie do zdarcia. W schowku samochodu zmieściłyby się ich dziesiątki, w sam raz na różne nastroje. W Polsce wtedy kwitł rynek albumów pirackich, bo oba nośniki było bardzo łatwo skopiować i nielegalnie rozpowszechniać. Dostępność muzyki mocno się zwiększyła, choć artyści mogli jedynie pomstować na to, jak ich praca dosłownie przelewa się przez palce. Skoro pojawił się nowy, modny nośnik, to co zrobić z winylami? Przecież nikomu nie będzie to już potrzebne, więc najlepiej po prostu wyrzucić. Tak pomyślały pewnie miliony polskich rodzin.

- W tamtych czasach, kiedy - przynajmniej w Polsce - bum na płyty CD się rozpoczął, to ludzie wystawiali swoje kolekcje płyt winylowych na śmietnik. Kto wtedy miał trochę oleju w głowie, ten latał po śmietnikach i zbierał (śmiech). Wielu moich znajomych chodziło wtedy po śmietnikach, zbierało te płyty i dzisiaj mają naprawdę potężne, imponujące kolekcje. Nikt wtedy nie myślał, że ten nośnik rzeczywiście będzie kiedyś dużo warty. I faktycznie dzisiaj ktoś, kto wywalił Kazika “Spalam się" czy pierwsze Kulty, Maanamy, Budki Suflera czy Dżemy, to pluje sobie w brodę, bo te płyty kosztują po kilkaset lub kilka tysięcy złotych - zauważa Tomasz Olszewski.

Dlaczego płyty winylowe drożeją? "Rynek jak każdy inny"

Rzeczywiście, polskie tytuły w ostatnich latach także zaczęły mocno zyskiwać na wartości, więc może warto sprawdzić, czy w rodzinnym domu nie kryją się jakieś winylowe skarby. Jeśli chodzi o, to kiedy mówimy o rzadkiej płycie, warto zwrócić uwagę na kraj pochodzenia - płyty oraz zespołu, a także rok wydania i przede wszystkim jej stan. To często kluczowe elementy, choć teraz czasem coraz trudniej jest ocenić, co zyskuje na wartości - na rynku płyt winylowych niemal wszystko. 

- Jak wydawałem album Rebeki "Hellada" w 2014 roku, to sprzedawaliśmy go chyba za 90 złotych: dwa białe winyle w pojedynczej kopercie, a dzisiaj już trzeba za tę płytę zapłacić 70-100 €.  Tak też stało się z Cool Kids of Death, płyta z 2016 roku chodzi dzisiaj po 1 tys. zł, a sprzedawaliśmy go za 140 złotych. I te ceny nie będą maleć. To są po prostu unikatowe wydania, które stały się unikatami, bo było ich mało. Zespół osiągnął sławę, cieszy się, a fani mają sentyment i bardzo lubią, wspominają, bo kojarzy im się z dobrymi czasami, dlatego są w stanie za to zapłacić - wyjaśnia popularność pierwszych wydań "Pan Winyl". - To jest rynek jak każdy inny - to jest to dalszy popyt i tutaj między tym się kształtuje cena. Są ludzie, którzy zapłacą takie pieniądze i są ludzie, których nie stać na to, żeby kupić taką płytę. To jest prosta sytuacja - dodaje.

Pomimo że wydano setki wyśmienitych albumów, to pod względem rzadkości chyba żadna polska płyta nie może równać się z pierwszym wydaniem debiutu Beatlesów, które ponad 60 lat po premierze uznawane jest za Święty Grall i tylko nieliczni mogą pochwalić się posiadaniem go w swojej kolekcji. - Na niektóre płyty mnie stać, a na inne nie, jak na przykład pierwsze tłoczenie The Beatles "Please Please Me" z 1963 roku, bo kosztuje około 20 tysięcy złotych. Nie stać mnie, ale bardzo bym chciał. To jest też takie piękno kolekcjonowania, że można dążyć do jakiegoś celu kolekcjonerskiego, żeby w tej kolekcji coś się znalazło - mówi autor "Książki o winylach".

Świat kolekcjonerów płyt winylowych rzeczywiście w ostatnim czasie zamienił się w poligon. Ceny nowych wydań wzrosły - ceny starych jeszcze bardziej. Jak więc kolekcjonować w tak trudnych czasach i czy komuś w ogóle jeszcze opłaca się zbierać płyty? Jak mówi Olszewski, niektórzy decydują się na tzw. kolekcjonerstwo inwestycyjne, dzięki któremu za sprzedaż jednej, bądź kilku bardzo rzadkich płyt, można pozwolić sobie na zakup jednej - wymarzonej i wręcz niedostępnej, jak debiutu The Beatles. - (...) Ostatnio była wielka afera z pudełkami Kultu na 41-lecie, że ktoś tam sobie teraz żąda 4 tys. czy 5 tys. złotych. Ludzie wiedzieli, że takie będą ceny, kupili na zapas i teraz trzymają, aż ceny wzrosną, żeby sobie to sprzedać no i okej. Jakbym sprzedał sobie ileś płyt z kolekcji, to może bym nazbierał na ten debiut The Beatles, no ale nie chcę aż tylu płyt sprzedawać. Musiałbym oddać 1/3 kolekcji, żeby mieć te 20 tysięcy..., ale to jest już przygoda, czyż nie? - zastanawia się kolekcjoner, dla którego płyty winylowe to coś więcej niż muzyka.

Płyta winylowa jak dzieło sztuki

Pomimo że szaleje inflacja i wielu osobom trudniej jest zaspokajać podstawowe potrzeby, to rynek płyt winylowych ma się coraz lepiej. Nowe pokolenie odkryło tradycyjny nośnik, który zachwycił ich... tylko czym? Jak wskazuje badanie przeprowadzone przez "Luminate" z kwietnia 2023 roku, aż 50 procent nabywców płyt winylowych w USA... w ogóle nie ma w domu gramofonu! Mimo to ludzie chcą mieć na swojej półce ogromną okładkę z wizerunkiem idola. Dlaczego?

- Badania Spotify z tamtego roku pokazywały, że dla fana najlepszym gadżetem ulubionego artysty jest winyl. On po prostu stał się gadżetem. Jest fajny - nie trzeba mieć gramofonu, bo na co dzień słucha się ze streamingu, ale płyta jest piękna - mówi "Pan Winyl", który poniekąd rozumie tok myślenia nabywców płyt zachwycających się jedynie ich fizycznością. - Sam widziałeś, jakie płyty ostatnio wydaje np. Waxwork Records, Mondo - wytwórnie przechodzą same siebie. Niedawno kupiłem soundtrack do "Oppenheimera" w pre-orderze za 70$, a jak doszedł do mnie już wyprodukowany, to jego cena wynosiła 180$. Przepięknie wydany tri-fold, piękne kolory winyli, dodatki - to jest trochę tak, jak się kupuje pięknie wydane książki - dodaje.

Przy okazji uświadamia mi, skąd spora popularność płyt winylowych u osób, które wcale muzyki nie słuchają. - Kulturowe dobro luksusowe. Ludzie lubią mieć różne rzeczy, więc posiadanie czegoś takiego - czy kolekcji płyt winylowych, czy ludzików Lego czy kolekcji Pokemonów - świadczy o jakimś statusie. Posiadanie wyznacza jakiś status osoby w środowisku i tak dalej. Myślę, że muzyka liczy się jedynie dla tych drugich 50%, którzy kupują je po to, żeby słuchać ich brzmienia - dla rytuału; bo obwoluta, bo teksty, bo creditsy; kto produkował, kto masterował. To jest ten bardziej zaangażowany kulturalnie element kolekcjonerów - mówi ekspert, zauważając jednocześnie, że płyty, mimo ogólnej dostępności niemal wszystkiego, stają się w Polsce mniej dostępne niż wcześniej.

- Rynek płyt winylowych jest w tej chwili rynkiem dóbr luksusowych - dodaje.

W kręgu winylowych wyjadaczy istnieje kilka rodzajów kolekcjonerów. Tych, którzy zbierają swoje ulubione tytuły dla zabawy; takich, którym zależy na idealnym stanie nagrań (najlepiej, by wciąż były w fabrycznej folii), ale też takich, którzy posłuchają czegokolwiek - byle z czarnego krążka.

Utarło się, że są pewne albumy, jak "Abbey Road" The Beatles, wspomniane już "Dark Side of The Moon" Floydów, czy "Are You Experienced?" Hendrixa i każdy "szanujący się" kolekcjoner musi je mieć na swojej półce. Innego zdania jest Tomasz Olszewski, który sądzi, że ważne, by winyl sprawiał frajdę słuchaczowi. - Wiesz, kiedyś byłem bardziej konserwatywny, a teraz myślę, że niech każdy słucha, czego chce. Tego, co sprawia mu przyjemność. (...) Każdy wiek rządzi się swoimi prawami i tak powinno być. Dzisiaj młodzież słucha trapu - ja nie mogę tego słuchać, jak słyszę auto-tune, to po prostu wyłączam. Rozumiem już moją mamę, która jak miała 40 parę lat, a ja miałem 16-17 i mówiła, że nie może słuchać punka. To prostu było nie do zniesienia dla jej uszu, jej wrażliwości, więc niech każdy słucha tego, co mu teraz sprawia przyjemność. No i niech tylko ma wzgląd na to na tych też starszych, że oni niekoniecznie muszą też lubić to, co młodzież - dodaje.

Kosmiczne wizje czy przyziemna rzeczywistość, czyli przyszłość płyt winylowych

Strumieniowanie dźwięku wyparło cyfrowe nośniki, a czy wkrótce oba formaty będą mogły żyć w zgodzie? Nie wiemy przecież, czy już za kilka lat nie okaże się, że chwilowy efekt świeżości związany z powrotem płyt winylowych zacznie przemijać. "Pan Winyl" uważa, że przyszłość płyt winylowych jest nieodłącznie związana z nowymi technologiami. Zdaniem eksperta, format fizyczny połączy się z NFT (phygital - przyp.), co da sporo nowych możliwości odbiorcom muzyki, jednocześnie zabezpieczając twórców, którzy będą mogli zarabiać na wtórnej sprzedaży nagrań.

- Chodzi o to, że gdy kupuję NFT, to winyla dostaję do niego gratis. Daje ci to dostęp do treści, które udostępnia artysta, ale możesz nim też handlować na rynku wtórnym łącznie z winylem. Wtedy handlujesz sobie np. NFT-kiem, który przychodzi z portfela do portfela, wysyła się go jak maila, ale oczywiście musisz dopełnić umowy i wysłać komuś też fizycznego winyla. Tyle, że przy każdej transakcji na rynku wtórnym zarabia nie tylko sprzedający, ale też artysta. Czegoś takiego do tej pory nie było. To jest niesamowite, bo są bardzo drogie płyty, jak wspomniane już Cool Kids of Death, które w odsprzedaży kosztuje 1000 zł, ale dla artysty oprócz prestiżu to nic nie znaczy, nic z tego nie ma. Dzięki obracaniu NFT-kami, jako aktami własności do danej płyty, artysta, wypuszczając takiego NFT-ka koduje w nim swój portfel, więc wszystkie operacje kończą się tym, że na jego koncie ląduje na przykład 10% z każdej kolejnej transakcji. Dotąd zyskiwali na tym tylko handlarze, a teraz się to zmieni - opowiada Olszewski o technologii nie tak odległej przyszłości. A nawet technologii teraźniejszości, bo sprzedaż formatu phygitalowego już się dzieje.

Tomasz Olszewski uważa, że dużą rolę w przyszłości płyt winylowych odegra także sztuczna inteligencja i metaverse. - Ten kolekcjonerski, muzyczny świat po prostu wybuchnie! - ekscytuje się przyszłością nośnika. Wśród koncepcji jest m.in. "tworzenie kolekcji płyt winylowych niskonakładowych, których każda okładka jest inna, robiona przez artystów w połączeniu z AI". A jedna z wizji wydaje się być szczególnie interesująca i kusząca, czyli wirtualny pokój, gdzie - jak mówi - "możesz skanować swoją płytę i wkładać ją na wirtualną półkę i mieć swój wirtualny pokój do odsłuchu z gramofonem, który wygląda np. jak na przykład kwiat słonecznika". - To już jest kompletny odpał - dodaje. - I to nie tak, że to stanie się wkrótce - to już się dzieje, jak koncert Travisa Scotta w “Fortnite", albo metaversowy koncert Madison Beer, która nagrała cały koncert na green screenie, a ty możesz wejść do wirtualnej sali, przemieszczać się po niej i oglądać go z każdego miejsca.

Czy ludziom spodoba się taki mariaż? Twórcy NFT z założenia chcą pozwolić nabywcom współtworzyć ich społeczność. Według "Pana Winyla" dzięki rozwojowi tych projektów ludzie będą mogli być tak blisko swoich idoli, jak nigdy wcześniej. - Dzięki temu wraca coś takiego jak znany niegdyś format fanklubu, który organizował sobie imprezy. Dzisiaj nie potrzebujemy, żeby artysta nam mówił, jak mamy organizować sobie życie fana, bo dzięki udziałom w NFT i posiadając odpowiednią rolę w społeczności, fani sami mogą organizować w swoim mieście np. koncert ulubionego artysty - wyjaśnia.

Wszystkim nieprzekonanym do łączenia nowych technologii z wieloletnimi tradycjami winyla przypomnę - wciąż najważniejsza jest muzyka. Czy z analogowego krążka, czy ze streamingu - bez niej życie nie smakuje tak samo.