Reklama

Wspomniany gepard grzywiasty (Acinonyx jubatus), jedyny żyjący współcześnie przedstawiciel rodzaju Acinonyx, nie tylko porusza się najszybciej po ziemi, ale też potrafi nieprawdopodobnie przyspieszyć. Ruszając do ataku osiąga 80 km/h już po paru metrach, by po kilku kolejnych mieć "na liczniku" zawrotne 110 km/h (25m/s). Jednak jego osiągi bledną, kiedy oderwiemy wzrok od podłoża. Bo to w powietrzu dzieją się prawdziwe cuda.

Ptaki biją wszelkie rekordy prędkości. Dość powiedzieć, że zwykły gołąb miejski (Columba livia forma urbana) rozpędza się do zawrotnych 140 km/h. Ale nawet mniejszy od niego jerzyk (Apus apus) przebija to osiągnięcie i zalicza wynik 170 km/h. Król może być jednak tylko jeden, a wśród ptaków jest nim sokół wędrowny (Falco peregrinus). Koronę zawdzięcza nieprawdopodobnemu wyczynowi, jakim jest zbliżenie się do granicy 400 km/h.

Reklama

Jeśli ktoś powątpiewa w takie możliwości sokoła, to od razu warto podkreślić, że wyczyn został udokumentowany i znalazł się Księdze Rekordów Guinnessa.

Pomiarów dokonał amerykański lotnik i sokolnik Ken Franklin. Należący do niego drapieżny ptak został wypuszczony z Cessny 172 na wysokości 17 000 stóp (5182 m) nad poziomem morza. Ważący niespełna kilogram sześcioletni ptak w locie nurkowym rozwinął prędkość 389,46 km/h.

Prędkość sokola zmierzono dzięki współpracy Franklina z matematykami i inżynierami - zastosowano innowacyjną technikę, mocując 113-gramowy chip do piór ogona. Razem z ptakiem wyskoczył Franklin z kamerzystą, którzy również wyposażeni byli w wysokościomierze. Wcześniej wypuszczono przynętę, aby symulować ofiarę, którą drapieżnik miał ścigać. Po nurkowaniach porównano dane ze wszystkich urządzeń.

Doświadczeń już nie powtarzano, ale Franklin uważa, że prędkość mogłaby być jeszcze większa. Według badań sprawdzających fizykę lotu "idealnego" sokoła wykazano, że teoretyczne ograniczenie jego prędkości wynosi 400 km/h w przypadku lotu na małej wysokości i niewyobrażalne 625 km/h w przypadku lotu na dużej wysokości.

10 tysięcy drzemek na dobę

Pozostając przy ptakach, ale takich, które w powietrze w ogóle wzbić się nie potrafią, one również są posiadaczami wielu rekordów, ale jakże odmiennych. Jeden z nich należy do pingwina maskowego (Pygoscelis antarcticus). Nielot podczas wysiadywania jaj zasypia zaledwie na średnio 3,91 sekundy, co powtarza 600 razy na godzinę, a w ciągu doby ponad 10 tysięcy razy.

Te dane również pochodzą z dokładnych pomiarów. Przeprowadzili je naukowcy z Centrum Badań Neurologicznych w Lyonie, Koreańskiego Instytutu Badań Polarnych oraz niemieckiego Instytutu Inteligencji Biologicznej im. Maxa Plancka, rejestrując aktywność mózgów dziko żyjących pingwinów na Wyspie Króla Jerzego.

Zespół kierowany przez Paula-Antoine’a Libourela wykorzystał do badań elektrody wszczepione 14 ptakom. Za ich pomocą rejestrowano aktywność elektryczną w mózgu i mięśniach szyi, a dodatkowych danych o ruchu ciał i lokalizacji dostarczyły akcelerometry i nadajniki GPS.

- Każdy, kto prowadził samochód późno w nocy, prawdopodobnie rozpozna mikrosny, czyli kilkusekundowe napady, które pojawiają się w naszej skądinąd przebudzonej świadomości. W niektórych sytuacjach takie przerwy w czuwaniu są niebezpieczne, ale jeśli zapewniają skumulowane korzyści w zakresie snu, mogą być przydatne u zwierząt, które w przeciwnym razie musiałyby zachować ciągłą czujność - wyjaśniała na łamach czasopisma "Science" dr zoologii Sacha Vignieri.

Aktywność ptaków i ich mózgów rejestrowano przez 11 dni, zarówno na lądzie, jak i w wodzie, gdzie zwierzęta zanurzały się na głębokość do 200 metrów.   

Badacze zauważyli, że wolne fale mózgowe, które u ptaków są dominującym sygnałem w czasie snu, mogą pojawiać się albo w obu półkulach jednocześnie, albo tylko w jednej z nich. Wszystkie jednak takie sygnały świadczące o śnie były niezwykle krótkie, trwały zaledwie kilka sekund. Nawet po uwzględnieniu różnych rodzajów snu okazało się, że zdecydowana większość epizodów snu u pingwinów trwa poniżej 4 sekund.

Mogłoby się wydawać, że nieprawdopodobnie krótkie epizody snu, to nic innego, jak jakieś pojedyncze problemy, jakaś przypadłość, która dotyka często ludzi cierpiących na bezsenność. Ale nic bardziej mylnego, okazało się, że to po prostu adaptacja do warunków, w jakich pingwiny wysiadują jaja. Skrajnie niekorzystnych, bo na młode pisklęta czyhają wydrzyki brunatne (Stercorarius antarcticus), a na dodatek nieloty muszą nieustannie strzec gniazda przed możliwymi napaściami swych pobratymców, co nie należy do rzadkich przypadków.

W trakcie badań ujawniono, że w trakcie snu pingwiny równie często przymykają jedno oko. Zawsze jest to oko po przeciwnej stronie głowy niż zasypiająca z półkul. Tak ekstremalnie poszatkowany sen powinien w zasadzie stanowić poważny problem dla organizmu, ale w tym przypadku każda z półkul mózgu pingwina śpi do 11 godzin na dobę.

Jakby tego było mało, to wykazano również, że pingwiny potrafią równie często - i na krótko - zasypiać, unosząc się na morskich falach. Tym razem podczas drzemek zaangażowane są obie ich półkule mózgu.

U ludzi stany zakłócające sen, takie jak bezdech senny, mają wpływ na funkcje poznawcze i mogą nawet przyspieszyć choroby neurodegeneracyjne, takie jak choćby choroba Alzheimera.

- Zatem to, co jest nienormalne u ludzi, może być całkowicie normalne u ptaków i innych zwierząt, przynajmniej pod pewnymi warunkami - stwierdził profesor fizjologii snu na Uniwersytecie Oksfordzkim Vladyslav Vyazovskiy.

Seks raz na 12,5 roku i 7 lat bezruchu

Krótkie, ale za to niezwykle częste drzemki, to jednak nic w zestawieniu z innym wyczynem.

Podziemne wody w jaskiniach krasowych Gór Dynarskich na Bałkanach zamieszkuje przedziwne stworzenie. Jest to endemiczny gatunek salamandry - odmieniec jaskiniowy (Proteus anguinus). Osiągające do 35 cm długości zwierzę jest ślepe, długowieczne i na dodatek mało ruchliwe. Kiedy przed kilkoma laty naukowcy z Węgier zeszli pod wodę jaskiń wschodniej Hercegowiny, by zbadać ten gatunek, okazało się, że jeden okaz trwał w bezruchu przez... siedem lat.

Salamandra, żyjąc w środowisku niemal całkowicie pozbawionym światła, nie wykształciła zmysłu wzroku - tu ciekawostka, młode rodzą się z oczami, które z czasem zarastają. Stworzenie nadrabia innymi cechami: ma doskonały węch i słuch oraz wyczuwa najmniejszy ruch wody. Pod wodą spędza bowiem całe swoje życie, co jest ewenementem w przypadku płazów.  

Naukowcy złapali w 2010 roku siedem okazów, które oznaczyli, a później wypuścili z powrotem. W kolejnych latach powtarzali próby i oznaczali kolejne salamandry. Łącznie przeanalizowali życie dziewiętnastu odmieńców jaskiniowych. Kontrolowali przez osiem lat ich zwyczaje, sprawdzając jak i gdzie przemieszczały się płazy.

- Większość schwytanych osobników poruszała się w ciągu kilku lat na odległość mniejszą niż 10 metrów. Wałęsają się wokół siebie i prawie nic nie robią - zauważył zoolog Gergely Balázs z Uniwersytetu Eötvös Loránd.

Jeden osobnik wprawił wszystkich w osłupienie. Powiedzieć, że obca mu była chęć poczucia jakiejś adrenaliny, to nic nie powiedzieć. Podczas kontroli po 2569 dniach, czyli po ponad siedmiu latach, został odnaleziony dokładnie w tym samym miejscu. Jest to najprawdopodobniej rekord bezruchu w świecie zwierząt.

Płazy rozmnażają się niezwykle rzadko, bo do kopulacji dochodzi średnio raz na 12,5 roku, ale wówczas składają do 70 jaj. Ponadto zwierzęta są długowieczne. Średnia długość ich życia to 68,5 roku, ale wiele osobników śmiało może przekroczyć magiczne 100 lat.

Proteus anguinus potrafi również wytrzymać rekordowo długo beż pożywienia, jeśli trzeba, to nawet kilka lat. Jak ma okazję, to pałaszuje małe kraby i ślimaki. Oszczędnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niegdyś salamandrę wodną uznawano za żywy dowód na istnienie smoków.

Siedmiometrowe monstrum

O najdłuższych wężach wiemy sporo, nic dziwnego, żyją na ziemi i trudno je przeoczyć, jeśli mierzą po kilka metrów. Wśród nich wyróżnia się z pewnością pyton siatkowy (Python reticulatus). Najdłuższy okaz znaleziono w 1912 roku na wyspie Celebes (na Oceanie Spokojnym). Został zastrzelony, przez co pomiary były bardzo dokładne - 9,76 metrów długości i 160 kilogramów wagi.

Takie rozmiary nie są wśród pytonów rzadkością. W 2018 roku na placu budowy Penang w Malezji schwytano okaz mierzący 8 metrów.

Wszyscy cierpiący na ofidiofobię (strach przed wężami) ucieszą się zapewne, że do naszych czasów nie dożył Titanoboa cerrejonensis. To największy wąż, jaki kiedykolwiek pojawił się na Ziemi. Żył w okresie paleocenu (ok. 66-56 mln lat temu) na terenach obecnej Ameryki Południowej. Gad osiągał 15 metrów długości i masę ok. 1,2 tony.  

A teraz wyobraźmy sobie, że podobne monstra żyją sobie spokojnie tuż pod naszymi stopami. I są to... poczciwe dżdżownice. 

Powszechnie uważana za jednego z największych skąposzczetów na świecie dżdżownica australijska (Megascolides australis), którą odkryto w 1878 roku w stanie Wiktoria w Australii, osiąga zazwyczaj metr długości. Ale nawet okazy o trzymetrowej długości nie są w tym kraju czymś niezwykłym. Australijskie giganty żyją w norach ok. 1,5 m pod ziemią i wydają donośne, bulgoczące dźwięki, dające się słyszeć, stojąc na powierzchni. - Często przerażają niewtajemniczonych - przyznaje biolog Beverley D. Van Praagh.

Jednak rekordzistka mieszka gdzie indziej. W 1967 roku na drodze między Alice a King William's Town w Republice Południowej Afryki natrafiono na dżdżownicę Microchaetus rappi. Mierzyła 6,7 metrów długości, ważyła ponad 1,5 kilograma. Był to wyjątkowy okaz, gdyż gatunek zazwyczaj nie przekracza dwóch metrów długości. Oczywiście trafił do Księgi Rekordów Guinnessa.

W Polsce takie odkrycia raczej nam nie grożą. Wśród występujących u nas 32 gatunków, tych pospolitych i często spotykanych jest zaledwie około 10. A największą jest dżdżownica ziemna (Lumbricus terrestris), pospolicie nazywana rosówką.

Ciało rosówki złożone jest ze 110 - 180 metamerów (pierścieni), osiąga długość od 90 do 300 mm przy średnicy ok. 7 mm. W jednym metrze sześciennym gleby naliczyć można przeciętnie 800 osobników w różnych stadiach rozwojowych. 

Warto o nie dbać, gdyż także nasze dżdżownice przyczyniają się do innego "rekordu". Pomagają one rozkładać martwy materiał roślinny, uwalniając składniki odżywcze potrzebne roślinom do wzrostu, a ich tunelowanie wspomaga między innymi wzrost korzeni.

Dowody wskazują, że pomagają również roślinom chronić się przed powszechnymi patogenami poprzez stymulowanie ich mechanizmów obronnych.

Naukowcy oceniają, że dzięki "pracy" wykonanej przez dżdżownice przyczyniają się do około 10 proc. całkowitej produkcji zbóż w Afryce Subsaharyjskiej i około 8 proc. w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach. Daje to "produkcję" 140 mln ton zboża rocznie.  

Więcej o pożytecznych dżdżownicach i ich zwyczajach, którym Karol Darwin poświęcił swoją ostatnią pracę naukową "The Formation of Vegetable Mould through the Action of Worms", można przeczytać w tekście "Produkują tyle zboża, co cała Rosja. Największa miała 7 metrów".

To zwierzę ma czym uciekać

Gdyby w jakimś teleturnieju padło pytanie o liczbę nóg u stonogi, to pierwsza nasuwająca się odpowiedź oznaczałaby totalną porażkę. Ten rodzaj lądowych skorupiaków z rzędu równonogów nie ma wcale - wbrew nazwie - stu nóg. Różne gatunki mogą pochwalić się zaledwie kilkunastoma parami odnóży (najczęściej 10-12).

Nie znaczy to jednak, że nasza planeta jest wolna od stworów mogących się poszczycić setkami odnóży. Ale jest jeden szczególny - krocionóg Eumillipes persephone.

Przed niespełna trzema laty w australijskim regionie Eastern Goldfields - na głębokości 60 metrów w otworze wiertniczym - odkryto wija z gromady dwuparców zbudowanego z 330 segmentów i posiadającego 1306 odnóży! A wszystko to przy ciele o całkowitej długości niespełna 10 cm. 

Przed wydobyciem na światło dzienne stawonoga z Australii, zwierz, który mógł się poszczycić największą liczbą odnóży, miał ich "zaledwie" 750. To żyjąca kilkanaście centymetrów pod powierzchnią wilgotnej ziemi, wyłącznie w lasach w okolicach Oakland (w amerykańskim stanie Karolina Północna), stonoga Illacame plenipes. Gatunek po raz pierwszy opisano w 1928 roku, ale aż do 2006 roku nikomu nie udało się na nią ponownie natknąć.

Jej odnalezienie za punkt honoru wzięli sobie - z sukcesem - i tu ciekawostka: naukowcy australijscy. Nie wiedzieli jeszcze, że prawdziwego championa mają u siebie.

Nazwa australijskiej stonogi Eumillipes persephone pochodzi od greckiego słowa eu- (prawda), łacińskich słów mille (tysiąc) i pes (stopa) i nawiązuje do greckiej bogini podziemi, Persefony.

- Nadajemy nazwy stonogom od wieków, ale to odkrycie jest szczególnie ekscytujące, ponieważ jest to stonoga w dosłownym znaczeniu tego słowa - powiedział dr Juanita Rodriguez z australijskiej agencji naukowej - Commonwealth Scientific and Industrial Research Organisation (CSIRO) - była jednym z siedmiu naukowców zaangażowanych w poszukiwania zwierzęcia z największą liczbą nóg na planecie. Można rzec najnożniejszego. 

Nowy gatunek wija, w sumie natrafiono na cztery okazy, jest bezoki, ma krótkie odnóża i stożkowatą głowę z czułkami i czymś w rodzaju dzioba.

Trwa analiza danych z genomu, by określić, z jakimi innymi gatunkami jest spokrewniona Eumillipes persephone.

- Badamy substancje chemiczne wytwarzane przez krocionogi, aby znaleźć interesujące cząsteczki, które można zastosować jako potencjalne środki przeciwdrobnoustrojowe przeciwko wysoce zjadliwym i opornym na antybiotyki patogenom - wyjaśniała dr Rodriguez.

- To ważne, ponieważ wiele z tych patogenów jest opornych na obecne leki i potrzebujemy czegoś nowego do leczenia infekcji, takich jak gronkowiec złocisty i zapalenie płuc.