Poważne obrażenia głowy, rąk i pleców - tak skończyło się w listopadzie ubiegłego roku spotkanie 56-letniego mężczyzny z niedźwiedziem w okolicach opuszczonej osady Hulskie obok Zatwarnicy w Bieszczadach. Jak na ironię okazało się, że był to przyrodnik, który chciał udokumentować niedopuszczalny wyręb lasu, przez który niedźwiedź miał opuścić swoją gawrę. Nie opuścił. Całość zdarzenia nagrała fotopułapka, nie ma więc wątpliwości, jak przebiegło zdarzenie.
Zaatakowany miał szczęście, gdyż nieopodal był jego towarzysz, który zaalarmowany krzykiem przybiegł na pomoc. Jego interwencja i wezwanie służb uratowało życie zaatakowanego, przeszedł poważną operację.
Według Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowej w Krośnie był to 31. atak niedźwiedzia w Bieszczadach w ciągu ostatnich dwóch dekad. Nie ma się jednak co łudzić, do podobnych przypadków może dochodzić coraz częściej. Ale trudno winić zwierzęta.
Niedźwiedź brunatny (Ursus arctos) zamieszkuje Europę, Azję, Amerykę Północną. Dokładnej ich liczby nie da się ustalić, ale według różnych szacunków na świecie żyje ich ponad 200 tysięcy. Największa jest populacja rosyjska - pod koniec XX wieku obliczana na 125 tysięcy osobników, z czego 36 tysięcy żyło w europejskiej części Rosji. W Stanach Zjednoczonych (głównie na Alasce) żyje około 33 tysiące, w Kanadzie 25 tysięcy. Największa populacja w Europie (bez Rosji i Ukrainy) zamieszkuje Rumunię - około 8 tysięcy.
Bez wątpienia nie są obecnie zagrożone wyginięciem. Nawet w krajach, w których jest ich niewiele, jak Polska - u nas żyje ich 110 (zdecydowana większość w Bieszczadach), choć jeszcze w 1952 roku, kiedy uzyskał status gatunku ściśle chronionego, żyło ich zaledwie dziesięć.
Wysiłek się opłacił, ale nie zmienia to faktu, że ich ochrona jest coraz trudniejsza. Ludzkie siedliska zbliżają się do mateczników, a turyści wdzierają zbyt często na ich ścieżki. Na dodatek zaczynamy drażnić niedźwiedzie nawet wtedy, kiedy one śpią. Na początku stycznia na niedźwiedzia natknęła się spacerowiczka w Dolinie Zimnika w gminie Lipowa nieopodal Belska-Białej. Zdaniem nadleśniczego z Węgierskiej Górki Mariana Knapka, drapieżnika mogły wybudzić sylwestrowe petardy.
Mamy problem? "Niedźwiedź nigdy nie wchodzi w konflikt z człowiekiem, gdy nie jest do tego zmuszony lub wręcz skuszony" - wskazują przyrodnicy z WWF. Możemy więc dbać o nasze drapieżniki wykazując się rozsądkiem i rozwagą.
Dużo poważniejszy problem mają jednak nasi sąsiedzi. Na Słowacji, gdzie na obszarach górskich i leśnych żyje około 1300 osobników, temat niedźwiedzia stał się jednym z wiodących podczas zakończonej niedawno kampanii wyborczej. W ubiegłym roku doszło tam bowiem do wielu tragicznych w skutkach spotkań z ważącym nawet pół tony ssakiem.
W czerwcu 2021 roku. w Dolinie Bańskiej w Liptowskiej Łużnej, na rzadko uczęszczanym szlaku, znaleziono ciało 57-letniego mężczyzny. Od początku podejrzewano, że zginął po ataku niedźwiedzia, gdyż w pobliżu znaleziono liczne ślady. Sekcja potwierdziła, śmierć nastąpiła w wyniku ran zadanych przez dzikie zwierz. To był pierwszy od stu lat przypadek w tym kraju śmierci po ataku brunatnego drapieżnika.
Podobnych historii media publikowały wiele każdego niemal miesiąca. Tylko w lipcu ubiegłego roku odnotowano aż kilka ataków na ludzi, w tym na 20-letniego rolnika Kristiana Sedlaka z okolic Bańskiej Bystrzycy. Zwierz pojawił się w pobliżu jego gospodarstwa. Efekt: rany ramion i nogi. Napastnika przegoniła matka mężczyzny sięgając po widły. - Wyskoczył z trawy w moją stronę. Stanął na tylnych łapach i zaatakował. Zaczął gryźć i drapać pazurami - relacjonował 20-latek słowackim mediom.
Końcem grudnia na ścieżce grzbietowej prowadzącej na szczyt Prielożnica niedźwiedź zaatakował turystę. Z pogryzioną nogą i podrapanymi rękami zdołał zejść do doliny, skąd został odwieziony do szpitala.
Dwa lata wcześniej, w sierpniu, niedźwiedź zaatakował mężczyznę we wsi koło Zwolenia. Podszedł od tyłu, przewrócił i stanął nad ofiarą i ryczał tuż na głową. Szczęśliwie w pobliżu byli krewni mężczyzny, którzy odstraszyli zwierzę. Nie minął miesiąc, gdy na drapieżnika w pobliżu wsi Hradiste koło Poltaru natknęła się 58-letnia kobieta. Wraz z mężem zbierała w lesie jeżyny. Zwierzę poszarpało pazurami jej szyję, ramiona i uda. Na miejsce wezwano załogę śmigłowca ratunkowego.
Liczne doniesienia politycy postanowili wykorzystać jako temat zastępczy dla wszystkich innych problemów w kraju. Przestano debatować nad wojną w Ukrainie, niespełnionymi przez ustępujący rząd obietnicami dotyczącymi reform gospodarczych. Przed wrześniowymi wyborami zaczęto mówić tylko o tym, czy należy zacząć strzelać do niedźwiedzi.
Zwolennikiem kontrolowanego odstrzału i redukcją drapieżników był m.in. Richard Takacz, zastępca Roberta Fico, lidera partii SMER. - Prawna ochrona niedźwiedzi wymknęła się spod kontroli, a politycy powinni również zacząć kierować się zdrowym rozsądkiem i ustalać zasady - stwierdzi w jednym z nagrań przedwyborczych.
W 2010 roku na Słowacji zastrzelono za oficjalną zgodą 46 niedźwiedzi, a w 2017 roku - 22. Od 2019 roku jedynie dziesięć. Czy liczba "kontrolowanych odstrzałów" wzrośnie? Nie wiadomo. Ale trzeba zauważyć, że SMER wybory na Słowacji wygrał.
Odstrzał, można nawet rzec masowy, zaczął się natomiast w innym kraju, który od Polski dzieli jedynie Bałtyk - w Szwecji. Sezon polowań na niedźwiedzie trwał tam od połowy sierpnia do połowy października. W siedmiu regionach kraju, od Varmland po Norrland, miała zginąć rekordowa liczba 649 osobników. A do polowań po raz pierwszy myśliwi mogli użyć psów.
Władze Jamtland (w tym regionie wydano pozwolenie na odstrzał 185 zwierząt) argumentują, że licencjonowane polowania na niedźwiedzia są konieczne. Pozwalają - ich zdaniem - zredukować ewentualne ubytki w stadach reniferów oraz owiec. Dodatkowo, odstrzał niedźwiedzi ma pomóc w zapewnieniu bezpieczeństwa mieszkańcom i utrzymać społeczną akceptację dla tych zwierząt.
W niebezpieczeństwie znaleźli się jednak sami myśliwi. Tuż po rozpoczęciu polowań, niedaleko miejscowości Ljusdal 42-letni Pär Sundström i jego 14-letni syn Evert zostali zaatakowaniu podczas tropienia drapieżników. Rozjuszone zwierzę rzuciło się na łowczych.
- Miałem go na muszce, ale na drodze stanął mi pies. Liczyłem, że dostanę drugą szansę, ale zwierzę było szybsze - opowiadał dziennikowi "Aftonbladet" Sundström. Niedźwiedź dopadł mężczyznę. Wszystko na oczach 14-latka.
- Byłem przerażony. Pomyślałem jednak, że muszę coś zrobić, przecież ćwiczę karate - powiedział chłopiec. - Podbiegłem do niedźwiedzia i zadałem mu cios w głowę.
Ten moment wystarczył, aby zdezorientować zwierzę. Zaatakowany tej okazji już nie przegapił. Podniósł strzelbę i zakończył zmagania z wielkim samcem.
Nastolatek wezwał karetkę do rannego ojca. Mężczyzna doznał poważnych obrażeń. W szpitalu w Uppsali przeszedł 13-godzinną operację twarzy, musiano mu odbudować policzek.
W zamieszkanej przez 10,4 mln ludzi Szwecji żyje ok. 2900 niedźwiedzi.
Znacznie mniej sztuk odławiano dotychczas w Rumunii, choć tam żyje ich o wiele więcej. Liczba konfliktów zwierząt z ludźmi też jest nieporównywalna z innymi krajami. Bywa, że w ciągu tygodnia służby wzywane są kilkadziesiąt razy do przepędzenia niedźwiedzi, które wtargnęły na zamieszkałe tereny.
Tylko w okręgu Harghita w środkowej części kraju żandarmeria interweniowała w ubiegłym roku blisko 400 razy. Przedstawiciel lokalnych władz Borboly Csaba zaapelował do rządu o zwiększenie limitów na odstrzał.
Jeszcze przed kilkoma laty rumuńskie władze zgadzały się na odłowienie 300 sztuk rocznie. Jednak w 2016 roku, pod naciskiem aktywistów, wprowadzono zakaz polowań. Efekt był natychmiastowy, nie tylko wzrosła populacja - z ponad 6300 do około 8000 sztuk - ale także liczba niebezpiecznych sytuacji. Seria ataków musiała w końcu skutkować ofiarami śmiertelnymi. W 2019 roku doszło trzech tragedii, zginęli: 61-letni rybak, 46-latek oraz 63-letni pasterz z Transylwanii.
Rząd przyznał się do błędu i - mimo protestów organizacji prozwierzęcych - przywrócił kontrolowaną redukcję. Tamtejszy minister ochrony środowiska, po otrzymaniu wyników badań naukowych, precyzyjnie wskazujących liczbę niedźwiedzi, które należy odstrzelić, by nie zagrozić ich populacji, dał myśliwymi i leśnikom zgodę na uśmiercenie w 2023 roku 481 osobników.
Zdaniem niektórych, to za mało. Przytaczają doniesienia o różnych niebezpiecznych sytuacjach, wchodzeniu niedźwiedzi na teren ogrodów, szkół i innych obiektów, a nawet biegających po ulicach miast - do czego doszło w lutym w ponad 150-tysięcznym Sybinie, przez kilkanaście godzin urzędnicy wzywali mieszkańców do pozostania w domach; zwierzęcia nie złapano.
W połowie ubiegłego roku drapieżnik wybił szybę w drzwiach balkonowych i wtargnął do jednego z domów w Predeal koło Braszowa. Zwierzę, szukając pożywienia, zdemolowało kuchnię.
We wrześniu głośno było o przypadku z Miercurea-Ciuc, niedźwiedź pojawił się na dziedzińcu miejskiej szkoły. Przestraszony wdrapał się na drzewo, a kiedy zaczął być agresywny zdecydowano się na jego odstrzał.
Ale Rumunia nie jest jedynym miejscem na świecie, gdzie można spotkać niedźwiedzie biegające po ulicach miast. Takie widoki stają się czymś zwyczajnym są w Japonii. W ostatnich miesiącach na tamtejszych wyspach notuje się bezprecedensową skalę ataków na ludzi. Tylko w listopadzie odnotowano 30 przypadków - informowała w grudniu japońska telewizja NHK. 2023 rok był też pierwszym w historii, w którym takich ataków było ponad 200 i niemal tyle samo osób zostało rannych. Niestety były też ofiary śmiertelne. W maju nad jeziorem znaleziono głowę rybaka. Według doniesień zauważono niedźwiedzia z ludzkimi szczątkami zwisającymi z pyska. W październiku niedźwiedzie zabiły sześć osób.
Również w październiku drapieżnik zaatakował jednego dnia sześć osób w mieście Kita-Akita na wyspie Honsiu. Wśród nich była 83-letnia kobieta i uczennica czekające na przystanku na autobus. Zwierzę w końcu odnalazł w swoim garażu 66-letni mężczyzna. Został ciężko ranny. - Stał ze mną twarzą w twarz, nasze oczy się spotkały. Myślałem, że nie mam szans, by przeżyć - wspominał Keiji Minatoya.
Japońskie ministerstwo środowiska podało, że do większości ataków doszło w północnej części Honsiu - największej wyspie kraju. Szybki wzrost liczby ataków określiło jako "nadzwyczajny". Eksperci uważają, że incydenty wynikają z poważnych trudności ze znalezieniem przez zwierzęta pokarmu w naturalnym środowisku.
Szukając jedzenia niedźwiedzie coraz częściej zapuszczają się w głąb miast. Ponad połowa ataków zgłoszonych w ubiegłym roku miała miejsce w pobliżu ludzkich zabudowań.
Minister środowiska wezwał obywateli do przestrzegania zasad mogących zmniejszyć ryzyko aktów przez niedźwiedzie. Apelował, aby odpowiednio utylizować domowe odpady oraz o zamykanie drzwi do domów, piwnic i garażów. Przypomniał, że w sytuacji spotkania niedźwiedzia należy zachować spokój i nie patrzeć zwierzęciu w oczy.
Akcja ochrony przed drapieżnikami przybrała szeroki zakres, a ostrzeżenia zaczęły pojawiać się w telewizji. NHK wyemitował program zawierający porady dotyczące postępowania w przypadku spotkania niedźwiedzia.
Ale to niedźwiedzie mają gorzej jeśli chodzi o liczbę ofiar. W Japonii można mówić o ich prawdziwej rzezi. Według danych Ministerstwa Środowiska w ciągu ostatnich pięciu lat każdego roku zabijano średnio 4895 zwierząt.
2023 rok był szczególny. Według stanu na 30 listopada zastrzelono 6287 niedźwiedzi, z czego około dwa tysiące w samym listopadzie. - Oczekuje się, że w całym roku zginie nawet 8 tysięcy - powiedział 50-letni Junpei Tanaka, ekspert ds. dzikiej przyrody z organizacji non-profit Picchio Wildlife Research Center.
Dane te obejmują oba gatunki żyjące w Kraju Kwitnącej Wiśni - niedźwiedzie himalajskie (Ursus thibetanus), blisko spokrewnione z baribalem, zazwyczaj trzymają się gęstwin leśnych, oraz niedźwiedzie brunatne (Ursus arctos).
Nie wszyscy są jednak zwolennikami odstrzału. Junpei Tanaka twierdzi, że projekt realizowany przez jego organizację w Karuizawie, miasteczku otoczonym lasami w cieniu wulkanu, oddalonym o 90 minut pociągiem pociskowym od Tokio, pokazuje, co można zrobić bez uciekania się do zabijania.
W środku nocy, kiedy niedźwiedzie są najbardziej aktywne, Tanaka zademonstrował reporterowi AFP metody stosowane przez Picchio Wildlife Research Center, które, jego zdaniem, zapewniają bezpieczeństwo zarówno ludziom, jak i niedźwiedziom.
Wraz z zespołem zakłada pułapki z beczek z miodem w środku, aby wyłapać niedźwiedzie, które przestają czuć strach przed ludźmi. Zwierzętom zakładane są obroże z nadajnikiem i wypuszczane w odległych miejscach.
Miasto zainstalowało także odpowiednio zabezpieczone śmietniki - szczelina w klamce jest za mała dla łap drapieżników.
Jednak kluczowym elementem tych nieśmiercionośnych wysiłków są specjalnie wyszkolone karelskie psy na niedźwiedzie, mocnej i nieustraszonej rasy pochodzącej z Finlandii.
- To niezawodni członkowie zespołu. To nasi przyjaciele - mówi Tanaka wyruszając małą furgonetką we mgle przed świtem. Najpierw macha specjalną anteną, aby ustalić lokalizację pobliskich niedźwiedzi wyposażonych w obrożę. Później wydaje polecenie psu: - Czujesz niedźwiedzia? OK, chodźmy!
Kiedy pies wabiący się Rela znajduje za wzgórzem niedźwiedzia, odstrasza go szczekaniem. - Ta metoda "pasania niedźwiedzi" jest unikalna w Japonii, chociaż zaczynają nią interesować się w innych miejscach - przyznał urzędnik miejski Masashi Tsuchiya.
- Niedźwiedzie to niebezpieczne zwierzęta, więc prawdą jest, że od mieszkańców słyszymy, że trzeba je zabijać - powiedział AFP Tsuchiya. - Ale dzięki programowi Picchio wiemy, że możemy je kontrolować i monitorować wzorce zachowań, identyfikując każde zwierzę dzięki obrożom. A później przepędzać z dala od miasta.
Nikt do końca nie wie, jak liczna jest japońska populacja obu gatunków. Niektóre szacunki mówią, że niedźwiedzi himalajskich żyje tam 44 tys. (jeszcze w 2012 roku było ich jedynie 15 tys.), a brunatnych 12 tys. Te ostatnie mają szczególnie "pod górkę", nie tylko są narażone na kule myśliwych, ale giną też z braku pożywienia.
Jak donosi brytyjski dziennik "The Guardian", na półwyspie Shiretoko w północno-wschodniej części wyspy Hokkaido zginęło aż 8 na 10 młodych urodzonych w ubiegłym roku. Do lokalnych służb ochrony środowiska docierają sygnały o małych niedźwiadkach, które cierpią z głodu. Brakuje przede wszystkim gorbuszy (ryb z rodziny łososiowatych) i żołędzi, które do niedawna stanowiły lwią część ich menu.
Ryby od sierpnia do października powinny wpływać z mórz do rzek na tarło. Tam zazwyczaj wyczekują na nie niedźwiedzie. Tak się jednak nie dzieje. Temperatura wody w morzu w okolicach Hokkaido jest aż o 5 stopni wyższa niż zwykle, co zaburza naturalne instynkty ryb. - Sytuacja jest bardzo poważna - mówi Masami Yamanaka, badacz z Shiretoko Nature Foundation.
Wracając do Polski. Dbamy o naszą populację, ale niszczenie ich siedlisk, brak pożywienia i niepokojenie przez turystów sprawia, że ich ochrona wcale nie jest idealna.
"Mogłoby się wydawać, że status gatunku chronionego, którym cieszą się niedźwiedzie, zapewnia im właściwą opiekę. Jest zupełnie inaczej. Każdy gatunek potrzebuje odpowiedniego siedliska, w którym odnajdzie dobre warunki bytowania, spokój, pożywienie, miejsce do rozrodu i odchowania młodych. W przypadku bieszczadzkich niedźwiedzi sytuacja wygląda niepokojąco. W rejonach gawrowania niedźwiedzi prowadzi się wycinkę drzew, w których te duże drapieżniki mogłyby znaleźć odpowiednie schronienie. Niedźwiedzie często korzystają ze starych jodeł, w których pniach moszczą sobie gawrę. Bez zimowego odpoczynku niedźwiedziom będzie coraz trudniej przetrwać. To czego potrzebują, to przede wszystkim spokój" - czytamy w raporcie "Niedźwiedź 2030", który dla Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze przygotowali badacze tych ssaków z Bieszczad i Tatr dr Bartosz Pirga oraz dr inż. Tomasz Zwijacz-Kozica.
"Drugą ważną ostoją niedźwiedzia są Tatry. Tatrzańskie niedźwiedzie z jednej strony mają więcej szczęścia, bo żyją w granicach parku narodowego. Z drugiej strony jednak granice parku nie zatrzymują tych drapieżników, co prowadzi do ich wizyt w podtatrzańskich miejscowościach gdzie ogromnym wyzwaniem jest presja ze strony masowej turystyki i nieodpowiedzialne zachowanie ludzi na szlakach" - podkreślają autorzy.