Piotr Witwicki: Kiedy ostatni raz pan oglądał Dekalog?
Zbigniew Preisner: - Nie pamiętam. Wydaje mi się, że pięć lat temu leciał w telewizji i obejrzałem kilka odcinków.
Czy któryś szczególnie ważny jest dla pana?
- Wszystkie były ważne, choć każdy ma inne przesłanie.
Zastanawiam się na ile to, co robił pan z Kieślowskim, z Piesiewiczem, jest dziś aktualne?
- To już jest sprawa krytyki ludzi, widzów, tych, którzy chcą to oglądać i którzy wyrabiają sobie o tym opinię. Ale z tego co widzę, grając koncerty mojej muzyki filmowej na świecie oraz prowadząc masterclass, o Dekalog zawsze jestem wypytywany. Profesor Annette Insdorf z Columbia University przesyła mi linki do warsztatów, które prowadzi ze studentami. Jest tam omawiany każdy aspekt Dekalogu i to bardzo szczegółowo.
Ta muzyka do pana wraca...
- "Choć się zmienił cały świat, jesteśmy". Dlatego mam pomysł, żeby wydać to już w zupełnie inny sposób, jako film music symphony, Dekalog będzie pierwszy. W tym roku mam siedemdziesiąte urodziny, a w przyszłym roku będzie 30. rocznica przedwczesnej śmierci Kieślowskiego. Dlatego wracam do Dekalogu, wracam do początków, korzeni. W czasach, gdy pisałem muzykę do tych filmów, wszystko powstało w zupełnie innej technologii. Pisałem ręcznie, muzykę nagrywało się na dwudziestu czterech śladach. Jak się orkiestra pomyliła, to nie można było wejść w takt na przykład trzydziesty szósty, tylko trzeba było zagrać odcinek jeszcze raz. Dzisiaj jak się nagrywa w cyfrowy sposób, to może pan każdą nutę poprawić. W tamtych czasach przechodziłem od filmu do filmu. Nie było czasu, by się zatrzymać. Proszę pamiętać, że my zrobiliśmy z Kieślowskim siedemnaście filmów w dziewięć lat.
Nowe technologie dają nowe możliwości pracy z muzyką, ale niosą też ze sobą zagrożenia. Zwłaszcza sztuczna inteligencja, która na przykład pozwoliła wydać The Beatles jeszcze jeden utwór dzięki wyizolowaniu głosu Johna Lennona...
- Moim zdaniem to jest nieprawda.
Tak oni twierdzą.
- Słuchałem tego i to nie ma żadnej emocji. Gdyby to śpiewał Lennon, to ona by tam była. Myślę, że wzięli zsamplowany głos. Moim zdaniem, to w ogóle śpiewa sztuczna inteligencja.
Sztuczna inteligencja może też zmienić muzykę filmową. Po co zamawiać ją u kompozytora skoro możną ją szybko wygenerować.
- Dałem sztucznej inteligencji zadanie napisania piosenki o moim kocie Wiktorze, podpowiadając, że jest szczęśliwy, że się bawi i że jest kochany i ludzie go kochają. W 15 sekund stworzyła piosenkę, tekst, muzykę, wykonanie w takim stylu, powiedziałbym dzisiejszym. Jeżeli nie zapanujemy nad sztuczną inteligencją, za chwilę takie zawody jak kompozytor przestaną istnieć.
Trzeba przekonać ludzi, że nie zawsze AI jest dobrym rozwiązaniem.
- Wie pan, to jest pytanie, czy ktoś lubi fast foody, czy woli zdrowe jedzenie. Jeśli wolisz McDonald’s, to używasz sztucznej inteligencji. Pytanie o sztuczną inteligencję jest jednak zupełnie inne: mogę sobie wyobrazić, że ładuje tam całą moją muzykę, moje nagrania, do których mam prawo do mastera. I mówię do niej: "Słuchaj, spróbuj na podstawie mojej muzyki, którą masz u siebie, złożyć symfoniczny utwór, który będzie trwał godzinę".
Czyli mniej więcej, to nad czym pan teraz pracuje?
- Jestem w stanie uwierzyć, że to może być świetnie zrobione. Problem pojawi się, gdy sztuczna inteligencja zacznie kraść z rynku muzykę.
Potrzebne jest silne państwo...
- Przypominam panu, że sztuczną inteligencję stworzył człowiek, sama się nie stworzyła. Dlatego uważam, że sztuczna inteligencja powinna być absolutnie pod kontrolą państw.
Samo państwo jest za słabe, by rywalizować z ogromnymi międzynarodowymi instytucjami.
- Państwa są w defensywie. Po raz pierwszy w historii ludzkości technologia wyprzedziła umysły filozofów, poetów, pisarzy. Żyjemy w czasach nieopisanych przez etyków i naprawdę prawo nie nadąża za tym wszystkim. Czas przyspieszył niesamowicie. Jak byłem młodszy, to żeby się dodzwonić na przykład do Wiednia, zamawiało się błyskawiczne połączenie na poczcie i czekało się dwa dni. Dzisiaj pan się łączy w każdej sekundzie. Kiedyś jak robiłem muzykę do filmów, musiałem latać po całym świecie. Dziś w większości przypadków z reżyserami konsultujemy się online, chociaż wolę rozmowę w cztery oczy.
Można powiedzieć, że świat jest dużo łatwiejszy w obsłudze.
- Szybszy. Za dawnych czasów pisałem partyturę, to się wysyłało do kogoś, kto robił tak zwane MIDI, co trwało tydzień. Potem leciało się z tym do reżysera: niezależnie czy to był Nowy Jork, czy Paryż, czy gdziekolwiek indziej. Konsultowało się muzykę, a jak się chciało coś zmieniać, to się wracało do domu, znów się pisało nuty. To wszystko mogło trwać miesiącami. Dzisiaj jest taki program do pisania nut, który ma wgrane wszystkie orkiestry świata. I niech mi pan wierzy, że czasami, gdyby to przepuścić przez dobrą konsoletę i pogłos, byłoby nie do rozpoznania, czy to gra orkiestra, czy to są sample.
To też na każdym kroku prawodawca się gubi.
- Musiałoby być jakieś globalne porozumienie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że państwa autorytarne nigdy się na to nie zgodzą, bo sztuczna inteligencja może być pomocna w wielu zawodach, ale też może być potężną bronią.
Ale chciałem zapytać o zupełnie inny wątek. Prawo prawem, ale interesuje mnie tu perspektywa autora.
- Trudno się ścigać ze sztuczną inteligencją, która myśli 20 milionów razy szybciej niż nasz umysł, choć sama niczego nie wymyśli. To człowiek musi ja poprowadzić.
Chodzi mi o sam akt twórczy i jego transcendentność. Sztuczna inteligencja potrafi go imitować?
- Ona pozbiera wszystkie elementy, które już istnieją w świecie, ale czy stworzy jakąś wartość dodaną, w to wątpię. Moim zdaniem zawsze będzie wtórna, sama z siebie nic nie stworzy, bo nie ma żadnych uczuć.
To jest pytanie, czy da się zrobić dobrą muzykę do filmu Kieślowskiego bez rozmowy z Kieślowskim. Może się da?
- Może w przyszłości reżyserzy będą rozmawiać z komputerami. Wiemy, że możliwe jest imitowanie głosu. Może analiza zastąpi rozmowę, ale szczerze mówiąc, ja w to nie wierzę. Niesie to jednak ze sobą potworne niebezpieczeństwo. Powiedzmy, że jakiś wariat napisze odezwę do narodu i powie tak: Dzisiaj o godzinie 4:15 w okręgu kaliningradzkim wojska rosyjskie przekroczyły granicę polską. Wzywamy wszystkich obywateli do mobilizacji i ukrycia się. I będzie to opublikowane w jakimś dużym portalu internetowym poważnym głosem Donalda Tuska. Zanim się ktoś zorientuje, że to jest fake, to może dojść do katastrofy.
Algorytmy zaczynają też decydować o tym, czego słuchamy.
- Spotify sprzedaje towar. Muzyka tam jest traktowana na podobnej zasadzie, jak cukier na półce.
W ostatnim czasie pojawiła się książka "Mood machine" Liz Pelly między innymi o tym, jak Spotify skupia się na budowaniu nastroju, a nie promowaniu dobrej czy nowej muzyki.
- Powiem szczerze, nie miałbym nic przeciwko temu, ale niech zaczną płacić. Nie może być tak, że Spotify za milion odtworzeń płaci mnie, jako właścicielowi nagrania, 1300 euro. Jestem starym kompozytorem, na szczęście zarobiłem pieniądze, mam tantiemy, dobrą emeryturę i dam sobie radę. Natomiast młodzi, którzy przychodzą do zawodu, nie mają szans. Żeby nagrać na przykład swoją klasyczną kompozycję, trzeba zaangażować artystów, studio, włożyć w to mnóstwo pracy. To wymaga dużych pieniędzy. To jest w ogóle głębszy problem. Cała sztuka od początku dziejów świata była sponsorowana albo przez dwory królewskie, kościół czy możnych i otwartych ludzi. Dzisiejsi miliarderzy w ogóle nie myślą w ten sposób. Po większości z nich zostanie tylko ślad węglowy. Sztuka sama się nie obroni, a na pewno sama się nie wyżywi. Do tego trzeba po prostu dołożyć. Z czego ci artyści mają żyć?
Z koncertów, może z winyli, których sprzedaż rośnie, a fabryki nie nadążają z ich tłoczeniem.
- Nie czarujmy się, naprawdę. Jest moda na winyle, ale to nie jest towar, który ludzie kupują masowo. Ile pan zarobi, jak pan sprzeda 1000 winyli?
Nie mam pojęcia, ale nie widzę też za bardzo alternatywy.
- Ludzie zwrócili się ku płytom winylowym i też trochę, dzięki temu, innemu obcowaniu ze sztuką, więc może to jest jakaś nadzieja, nie wiem. Winyle to jest bardzo piękna zabawa. Uwielbiam związane z nimi rytuały, ale one nie zarobią na artystów. To jest bardzo niszowe.
Spotify nie zarobi, winyl nie zarobi, to co zostaje?
- Obowiązkiem państwa i Ministerstwa Kultury i Sztuki w Polsce oraz polskiej prezydencji w Unii Europejskiej powinno być spowodowanie dyskusji na temat podstawowych, ekonomicznych i zawodowych zasad współpracy z takimi podmiotami jak, chociażby Spotify. Czytałem, że Urugwaj przyjął ustawę wprowadzającą minimalną stawkę dla artystów.
Może artyści powinni stworzyć lobby, które będzie w stanie wymusić coś na serwisach streamingowych.
- To jest rola państwa. Mam ponad 70 milionów odtworzeń na Spotify i gdyby oni płacili 1 centa, to mógłbym inwestować dalej w siebie, w sztukę, w koncerty i w nagrywanie.
Mieliśmy na rynku potężne wytwórnie płytowe. Pytanie, jak to możliwe, że one dały się tak ograć.
- Zacznijmy od tego, że wytwórnie płytowe załatwiły się same. Swego czasu poznałem ich struktury i zobaczyłem przerażającą liczbę osób, które nie bardzo wiedziały, co mają robić. Szczerze, nie dziwię się, że to zbankrutowało. Wie pan, ile osób pracuje ze mną na stałe przy produkcji muzyki, jej nagrywaniu i organizowaniu koncertów na całym świecie, publishingu, udzielaniu licencji?
Nie mam pojęcia.
- Jedna osoba, mój adwokat. Po prostu wszystko działa u mnie logicznie, mam stałych współpracowników, z niektórymi współpracuję ponad 30 lat. Tymczasem wytwórnie płytowe miały po 150-200 osób tylko nie wiadomo po co i co tam robili.
Czyli nie ma partnerów do zbudowania takiego lobby?
- Powtarzam, uregulowanie stosunków, między artystami a platformami streamingowymi jest tematem, którym się powinny zająć państwa Unii Europejskiej. Ktoś nas musi chronić przed wyzyskiem.
Jakoś się do tego nie kwapią.
- To jest mordowanie artystów. Państwo nie zdaje sobie sprawy z tego, że jeżeli kultura upadnie, to zostanie już tylko budowanie fabryk broni. Dbanie o artystów jest racją stanu. To nie kosztuje zresztą tych państw ani grosza. Po prostu trzeba wymusić na Spotify, żeby dzieli się w proporcjonalny sposób z właścicielami praw, twórcami.
Obawiam się, że takie hasło wyborcze: inwestowanie w kulturę jest polską racją stanu słabo by się sprzedało w kampanii wyborczej - tu jest pies pogrzebany.
- Profesor Marian Turski w swoim ostatnim przemówieniu w Oświęcimiu powiedział, że musimy mieć wizję tego jak chcemy żyć dzisiaj, jutro i w przyszłości. Też mówię o tym od lat. Jak nie będziemy chcieli walczyć o siebie, to przestaniemy istnieć. To idźmy dalej: po co nam jest potrzebne w takim razie Ministerstwo Kultury i Sztuki? Wiemy, że w Austrii go nie ma i wszystko hula. I są wystawy, koncerty, wernisaże, są konkursy kompozytorskie.
Do zmian potrzebny jest nacisk społeczny. Ludzie płacą abonamenty w serwisach streamingowych i wydaje się im, że wszystko jest w porządku. Nie wiedzą, ile dostają artyści.
- A ja nie wiem ile zarabia górnik, ale wiem ile kosztuje węgiel. Z tą różnicą, że jego warunki pracy są regulowane przez państwo, a z nami wolna amerykanka.
Górnicy mają silne lobby, potężne związki zawodowe, które w razie potrzeby są w stanie podpalić nie tylko opony, ale i Warszawę.
- Nie bardzo wiem, do czego pan zmierza.
Do tego, że łatwiej siedzieć w ciszy niż zimnie i jeśli sami się nie zorganizujecie, to trudno liczyć na to, że samo państwo coś zrobi.
- A ja uważam, że to jest jego obowiązek. Tak samo, jak Unii Europejskiej, bo na razie zajmują się tym, jak zakrętka jest przymocowana do butelki. Dlaczego my się zgadzamy na to, że jak się kupuje nowy samochód, to nie ma odtwarzacza kompaktowego? Widzi pan tu za sobą tysiące płyt, których nie mogę słuchać w aucie. Największym moim szczęściem było to, że jak jechałem na narty, to brałem sobie płyty i miałem czas ich posłuchać. Teraz nie mogę. Dlaczego? To jest ograniczenie moich praw. Nie można dziś zamówić auta, które miałoby odtwarzacz CD. Dlaczego tym się państwa nie mogą zająć?
Bo generalnie Spotify jest najwygodniejsze do słuchania w aucie. Cieszę się, że nie muszę już wozić ze sobą tylu płyt.
- A ja chciałbym mieć możliwość ich słuchania i uważam, że ministerstwo powinno się też tym zajmować. Na takich stanowiskach powinni być kompetentni ludzie. Tymczasem ja nawet nie wiem, jak się nazywa obecny minister kultury i sztuki, naprawdę nie wiem. Nie wiem, skąd wytrzasnęli tę mało empatyczną kobietę, która skłóciła wszystko, co możliwe, PISF, teatry i generalnie artystów. Rolą ministra jest łączyć artystów i im pomagać, a nie ich dzielić.
Donald Tusk mówił, że jak ktoś "ma wizje, to powinien iść do lekarza".
- Nie słyszałem czegoś takiego. Najważniejsza jest wizja. Nieszczęściem Europy i świata jest to, że już nie ma przywódców, którzy właśnie mają wizję. Nie ma kogoś takiego jak Churchill, de Gaulle, Adenauer czy choćby w Polsce w latach 80-tych Lech Wałęsa.
Ludowa mądrość mówi, że takich ludzi tworzą podobno trudne czasy. Może mieliśmy za dobrze.
- Nasi liderzy nie mają wizji. Ja tylko powiem, co bym ja zrobił, gdyby był premierem tego kraju. Po pierwsze zlikwidowałbym powiaty i odbudował władzę gminy. Zmieniłbym system podatkowy, połowę podatków zostawiłbym w gminie, 30 procent w województwie, a 20 do państwa, które ma również wpływy z VATu. Zmieniłbym absolutnie ordynację wyborczą w każdej gminie, jak i mieście. Tylu radnych, ile dzielnic w miastach albo wsi. Jest też wiele drobnych zmian do zrobienia. Wie pan o tym, że jak się mieszka w Szwajcarii, to można mieć dwa samochody na jednej tablicy rejestracyjnej? Ponieważ tablica rejestracyjna przynależy tam do obywatela, a nie do samochodu. Tam się ubezpiecza droższy samochód i tylko się przekłada tablicę rejestracyjną. Proste i logiczne. Trzeba ułatwiać ludziom życie.
Mieliśmy jedną formację, która rzuciła się na takie reformy i skończyło się to dla niej tragicznie. To była lekcja dla Tuska i Kaczyńskiego, którzy teraz nie dotykają takich rzeczy.
- Dobrze, to ja proponuję temu panu, który jest niezależnym kandydatem z PiSu.
Obywatelskim.
- Niezależnym kandydatem pisowskim. Niech on się zwróci do prezydenta Trumpa i do Elona Muska, zaproponuje im, żeby kupili Polskę za 447 bilionów dolarów. Polska zostanie kolejnym stanem USA. Pytanie tylko, czy oni chcieliby kupić, bo obawiam się, że Polacy by za tym zagłosowali.
Ludzie powinni wymusić na politykach reformy. To jest trudne, ale to jedyny możliwy kierunek.
- Wie pan, jak się nie postawi kierunkowskazu na drodze, to ludzie się gubią. Tak jest we wszystkim. To reżyser mówi: "Idziemy w tym kierunku". Jeżeli ja robię nagranie, przychodzi orkiestra, to ja im mówię: "Panowie, gramy tak, tak i tak". A nie zostawiam ich z komunikatem: "zagrajcie, jak uważacie". My jesteśmy od kształtowania gustów, a nie publiczność od kształtowania naszych gustów, bo jeżeli pójdziemy za gustami publiczności, to się źle skończy.
Trudno też jednak ignorować publiczność.
- Pan reprezentuje portal, który dokładnie takie rzeczy puszcza. Wyprzedajecie ten świat. Otwiera się strona, kto się z kim przespał, kto się rozwiódł, kto kogo opluł, kto kogo zabił, kto komu ukradł i tak dalej. Pozytywne i wartościowe zdarzenia są marginalizowane.
Jesteśmy portalem horyzontalnym, który walczy o miliony użytkowników. Każdy powinien tu znaleźć coś dla siebie. Ktoś plotki, a ktoś inny wywiadem z panem.
- Tylko też jesteście od tego, żeby próbować kształtować gust i pokazywać ludziom: "Posłuchajcie tego" , "Zobaczcie ten film", "Przeczytajcie tę książkę", itp.
Robimy to. Tyle że żyjemy w świecie, w którym ludzie nie do końca chcą słuchać.
- Jeśli będziemy się cały czas kierowali kliknięciami, to do niczego nie dojdziemy. Chyba, że do wojny. Świat wydaje się być na nią gotowy. Jeżeli przywódca Stanów Zjednoczonych mówi, że wyśle wojska na Grenlandię, do Kanału Panamskiego, bo to są strategiczne miejsca, to za chwilę Chińczycy wyślą armię na Tajwan, Izrael uderzy w Syrię, Węgry będą chciały zająć Zakarpacie od Ukrainy. To jest koniec świata. A my co powiemy? To my jedziemy do Lwowa? My bierzemy Wilno? Przecież tak nie może być. Po to jesteśmy ludźmi myślącymi, żeby móc kreować rzeczywistość, żeby poprowadzić tych ludzi, pokazać im jak można żyć inaczej. Wie pan dlaczego kocham Grecję?
Zawsze - może przez "Trzy kolory"- myślałem, że kocha pan Francję.
- Też kocham, ale najlepiej mi się żyje w Grecji. 15 sierpnia, jak było Święto Maryjne na dużym placu w Asklipio, gdzie powstała przysięga Hipokratesa, tańczyło z tysiąc osób non stop do 4:00 rano, bez jednej przerwy. Śpiewali, grali, tańczyli. Było jedzenie z miejscowych tawern, lało się wino. Nie było ani jednego policjanta. Nie było ani jednej rozróby. Nikt się nie pobił, nikt nie rozbił butelki. Gdy wracałem z kolegą, zapytałem go "czemu jesteś taki smutny?" Powiedział: "wiesz co, bo teraz dopiero zrozumiałem, jaka jest różnica między Polską a Grecją. Jaka? 3000 lat kultury."
To musimy jeszcze sporo poczekać.
- Mamy ten nieszczęsny dar wolności, o czym pisze Tischner. Nieudane powstania, proszę bardzo. Ale udane powstania, to już nie. Święto, kiedy wygraliśmy pierwsze wybory w 89 roku, powinno być świętem narodowym.
Absolutnie się zgadzam. Brakuje takiej daty. Inna sprawa, że nie mieliśmy muru, który można zburzyć.
- Ale my wolimy pieścić się w boleściach.
To pana pokolenie tego nie załatwiło, gdy był czas.
- Ja nigdy nie byłem politykiem, zajmowałem się swoją muzykę, swoją rodziną i moją współpracą z ludźmi. Owszem, zabieram głos czasami, bo uważam, że powinienem. Jak mówi profesor M. Turski, nigdy nie bądź obojętny. Dlatego zabieram głos. Prowadzimy fatalną politykę informacyjną. Przecież mur berliński upadł dlatego, że myśmy zaczęli rewolucję. Gdyby nie odwaga Wałęsy i stoczniowców w Gdańsku, to ten mur pewnie by stał do dzisiaj.
Cały świat, gdy mówi o upadku komunizmu ma przed oczami upadek muru berlińskiego.
- Powtarzam, że mamy fatalną politykę informacyjną, wstydzimy się sukcesów, ale celebrujemy nasze klęski, jak na przykład Powstanie Warszawskie. Ktoś, kto dzisiaj mówi, że to był zryw niepodległościowy Polski, by pokonać armię radziecką, jest po prostu idiotą.
Może nie mógł już tak dalej żyć i to był zryw godnościowy.
- Jakby ktoś logicznie myślał i wiedział, że Rosjanie stoją na Wiśle, zbliża się zima, a Amerykanie są jeszcze daleko od Berlina, to raczej by przycupnął i poczekał. Zginął kwiat inteligencji, a miasto zostało kompletnie zrujnowane. W Paryżu też mieli robić powstanie i nie zrobili i Paryż ocalał. Budapeszt też ocalał.
Ja nie wiem, czy akurat te dwa miasta, to mają się czym chwalić z czasów II wojny światowej.
- A my się mamy czym chwalić?
W odróżnieniu od Francji partyzantką.
- Robiłem muzykę do filmu "Effroyables jardin" Jeana Beckera, który opowiadał o ogromnym podziemiu we Francji. Proszę obejrzeć też film "Najdłuższy dzień", tam jest duży wątek francuskiego państwa podziemnego.
Tylko ono nie było ogromne, ale Francja ma tak dobrą politykę historyczną, że świat zaczął tak uważać.
- Szkoda, że my takiej nie mamy. Mamy za to mnóstwo w Polsce nieruszonych tematów. Film o Schindlerze zrobił Spielberg, o Sendlerowej też Amerykanie, Pianistę zrobił Roman Polański. Widziałem ostatnio "Dywizjon 303", sztandarową produkcję ministra Glińskiego. Koszmar.
Chce pan dalej robić muzykę do filmów?
- Regularnie piszę muzykę do filmów za granicą. Nic się w moim życiu nie zmieniło. Ostatnio napisałem muzykę do filmu "Central Europe" w reżyserii Gianluci Minucciego, opowiada o tragicznych czasach lat 40-tych. Ten film jest bardzo profetyczny. Myślę, że będę pisał muzykę tak długo, jak będzie potrzebna, ale to jest pisanie do obrazu. Ostatnio zrobiłem płytę "Melancholy", bo chciałem przekazać moją refleksję po przepłynięciu Wielkiego Kanionu Kolorado, ale czy ja zrobię coś następnego? Nie wiem. Może zrobię, a może nie zrobię. Na razie zajmuję się porządkowaniem swoich partytur i tworzeniem symfonicznej wersji mojej muzyki.
I nie wie pan, czy powstanie autorska płyta jeszcze?
- Nie wiem. Może być tak, że przyjdzie taki dzień, przeżyje coś takiego, że po prostu poczuję, że muszę to opisać. Póki co jedyne co przychodzi mi do głowy, to album pod tytułem "Pustka", bo żyjemy w pustych czasach. Mamy telefony, komputery, maile, dzwonimy i coraz mniej się spotykamy. Za moich czasów w Krakowie spotykaliśmy się o 13 w kawiarni Vis a Vis z Markiem Grechutą, Piotrem Skrzyneckim, Anną Szałapak, Zygmuntem Koniecznym, Jerzym Turowiczem i wieloma innymi artystami- piło się wódeczkę, piło się kawę, rozmawialiśmy i często z takich rozmów powstawały fajne projekty. Ironicznie najlepszy okres dla sztuki i twórczości w Polsce był za komuny. Wtedy powstało wiele fantastycznych filmów, że wspomnę choćby "Popiół i diament", "Ziemię obiecaną", "Wesele", "Pasażerkę", "Człowieka z marmuru", 'Kolumbów". Powstawały wielkie spektakle w Starym Teatrze, jak choćby "Dziady" i "Wyzwolenie" w reżyserii Konrada Swinarskiego czy niesamowite "Noc listopadowa" i "Biesy" Andrzeja Wajdy, działał teatr Tadeusza Kantora, trzeba też wspomnieć o wielkich polskich malarzach jak Jerzy Nowosielski, Edward Dwurnik. Polska scena muzyczny była niesamowita, Skaldowie, Breakout, Czesław Niemen, SBB, śpiewała Ewa Demarczyk, Magda Umar czy Wanda Warska. To były czasy fantastycznych artystów i wielkie czasy dla poezji, np. Zbigniew Herbert i jego Pan Cogito. A gdy napisałem muzykę do wiersza Czesława Miłosza "Do polityka", to Piotr Skrzynecki zapowiadał: posłuchajcie wyklętego jeszcze w Polsce poety. Wtedy też napisałem "Miejcie nadzieję". Powstały filmy Krzysztofa Kieślowskiego, wspaniałe dokumenty, a potem fabuły. To były złote czasy polskiej kultury w tej ciemnej komunistycznej otoczce.
Wybitne filmy Kieślowskiego powstawały też w latach 90.
- Tak, ale "Podwójne życie Weroniki" i "Trzy Kolory" powstały we Francji, za francuskie pieniądze. Na Kieślowskim zresztą skończyło się nasze kino.
Powstały tak wybitne filmy, jak "Bogowie", "Dług". Paweł Pawlikowski dostał Oscara.
- Ale robił ten film w koprodukcji i chwała mu za to. Co się wydarzyło takiego od ‘94 roku w polskiej sztuce, co by rzuciło pana na kolana?
Z pana okolic muzycznych na pewno kilka rzeczy Leszka Możdżera.
- Zgadzam się, przypominam tylko, że Leszek Możdżer debiutował u mnie podczas nagrania muzyki do filmu Louis Malla "Damage". 34 lata temu. Jest bardzo zdolny i kontynuuje karierę do dzisiaj. Tylko kto jeszcze?
Na pewno płyta "Miłość w czasach popkultury" Myslovitz była czymś naprawdę dużym. Dla mnie "63 minuty dookoła świata" Kalibra 44. Ostatnio polska scena jazzowa z Eabs czy Mazolewskim.
- To są rodzynki w tym całym czerstwym cieście, rodzyneczki. A z lat 60, to pan może sypać, jak z kapelusza: Skaldowie, Breakout, Niemen, Grechuta, Demarczyk...
Rozumiem, że każdemu bardziej się będzie podobać muzyka z czasów, kiedy to on dorastał.
- Staram się panu opowiedzieć tylko o tym, co mnie uwiera, gdy patrzę na to, co się dzieje ze sztuką w Polsce. Oglądam, jak jakieś stowarzyszenia dają sobie te Orły za filmy, których dialogów nie rozumiem i muszę włączać napisy. I ciągle tylko ta przeszłość. Wie pan, to przyszłość jest zadana i my o tej zadanej przyszłości musimy mówić, a nie cały czas wracać do przeszłości, tej nadanej przeszłości nie zmienimy. Rolą artysty nie jest opisywanie świata, który widzi, tylko świata, który jest w nim, który jest w jego wyobraźni. Lepszego świata, w którym on chciałby żyć, bo to jest jakaś jasność, nadzieja. Ona może coś dać. Martwi mnie to, że współcześnie rządzący zapominają, jak ważną rolę odgrywa sztuka w życiu każdego narodu. Jak się kasuje kopalnie, to się górnikom daje odszkodowania i nowe miejsca pracy. Jak się likwiduje rynek CD, to nic się nie daje i wszyscy uważają, jest okej. Sztuka musi dać z siebie ciepło, ale jej trzeba pomóc, ona się sama nie utrzyma. A to jest obowiązek państwa. To dzięki literaturze, sztuce przetrwaliśmy rozbiory, wojny i komunizm. To sztuka nas uratowała. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Miejmy nadzieję.