Reklama

Część dzieciństwa i młodości spędził w Afryce. Yves Saint Laurent urodził się w 1936 roku w Algierii, dokąd jego zamożna rodzina, należąca do algierskiej socjety, przybyła z Alzacji. W tym czasie kraj wciąż był okupowany przez Francję. Nastroje nacjonalistyczne i sprzeciw wobec kolonialistów znacznie  się nasiliły  po drugiej wojnie światowej.

Młody Yves opuścił swój kraj i udał się do Paryża. Splot szczęśliwych przypadków oraz determinacja sprawiły, iż świat mody stanął przed nim otworem. Zdolny i kreatywny młodzieniec podbił paryskie salony. W 1957 roku, po śmieci Christiana Diora, stanął na czele jego sławnego domu mody, nad którym roztaczało się widmo bankructwa.

Reklama

Tę spektakularną karierę przerwała wojna. Laurent został przymusowo wcielony do wojska podczas konfliktu francusko-algierskiego i toczącej się w tym czasie walki o niepodległość skolonizowanej Algierii. Projektant, młody wrażliwy człowiek, nie mógł się odnaleźć w twardym środowisku heteroseksualnych żołnierzy. Dręczony i upokarzany, przeszedł poważne załamanie nerwowe i trafił do szpitala wojskowego - to właśnie tam zastała go wiadomość o zerwaniu kontraktu, zawartego z domem mody Dior.

Totalnie zdruzgotany kumulacją zdarzeń, trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie poza leczeniem złamanej duszy, usiłowano zastosować terapię konwersyjną (pseudonaukowa metoda polegająca na próbach zmiany orientacji seksualnej - przyp. red.), aplikując leki i elektrowstrząsy. Te wydarzania odbiły się na jego późniejszym życiu, choć, paradoksalnie, stały się też motorem do dalszych działań.

Artysta, który dał kobietom wolność

Po zakończeniu leczenia, w 1961 roku, wspierany przez Pierre’a Bergé’a, partnera i wspólnika, Laurent założył własny dom mody. Choć początki nie były łatwe, a jego odważne pomysły budziły kontrowersje, projektant zdobył serca kobiet na całym świecie. Chciał dać im swobodę, bez rezygnacji z klasy i elegancji. Kiedy zaczął tworzyć kolekcje prêt-à-porter, spotkał się z krytyką środowiska, ale klientki pokochały go za odwagę i autentyczność.

Yves Saint Laurent odegrał kluczową rolę w redefinicji kobiecej mody, oferując kobietom nie tylko nowy styl, ale przede wszystkim nowe możliwości wyrażania siebie. W 1966 roku stworzył damski smoking - Le Smoking - przełomowy projekt, który symbolizował niezależność, siłę i emancypację. To właśnie wtedy garnitur przestał być wyłącznie domeną mężczyzn i stał się narzędziem kobiecego wyrazu. Saint Laurent kontynuował tę ideę, projektując inspirowane męską modą safari jacket, kombinezony, peleryny czy garnitury  - skrojone tak, by pasowały do kobiecego ciała i potrzeb codziennego życia.

Nieprzypadkowo jego projekty pokochały artystki, intelektualistki, ikony popkultury i kobiety, które manifestowały swą niezależność. Jego kontrowersyjna kolekcja "Libération" z 1971 roku, stylizowana na modę z czasów okupowanej Francji, została skrytykowana jako obraźliwa, choć w istocie była aktem pamięci i odwagi; przypomnieniem, że moda by była prawdziwa, powinna także, jako sztuka, podejmować tematy niewygodne.

Równie istotnym krokiem było wprowadzenie w 1966 roku linii prêt-à-porter i otwarcie butiku Rive Gauche (nazwa pochodzi od lewego brzegu paryskiej Sekwany - przyp. red.).   Był to pierwszy przypadek w historii, gdy projektant haute couture zdecydował się udostępnić swoje projekty szerszemu gronu odbiorczyń, poza elitarnymi kręgami. Dzięki temu kobiety mogły bez ograniczeń kupować i nosić ubrania od projektanta, który zapoczątkował proces demokratyzacji mody. Klientami byli także młodzi studenci, paryscy rewolucjoniści i intelektualiści. Gotowa do noszenia, wygodna odzież była swego rodzaju manifestem, wskazującym, że moda może być także komentarzem społecznym wymierzonym przeciwko elitom. Sam Saint Laurent postrzegał modę jako narzędzie wolności - pozwalające kobietom wyjść poza schematy, przejąć kontrolę nad swoim wizerunkiem i wyrażać tożsamość na własnych zasadach.

Marakesz - miasto koloru i francuskiej bohemy

W lutym 1966 roku Yves Saint Laurent, uważany już wówczas za wizjonera i skandalistę, po raz pierwszy odwiedził Maroko. To właśnie w Marrakeszu doznał olśnienia. "Pewnego ranka obudziliśmy się, a nad naszymi głowami pojawiło się słońce. Marokańskie słońce, które zagląda w każdy zakamarek i kąt. Śpiewały ptaki, ośnieżone szczyty Atlasu zamykały horyzont, a do pokoju wdzierał się zapach jaśminu. Nigdy nie zapomnimy tego poranka — w pewien sposób zadecydował o naszym przeznaczeniu" — wspominał jego partner, Pierre Bergé.

Zauroczeni atmosferą, kolorami i ludźmi tego północnoafrykańskiego kraju, niemal natychmiast kupili tam dom. Nosił nazwę "Dom Węża" (arab. Dar el-Hanch), a charakterystyczny motyw, wijącego się gada zdobił ścianę jadalni. Później pojawiał się także na szkicach Laurenta, a nawet na pocztówkach i listach do przyjaciół. Dom w Maroku szybko stał się dla projektanta azylem — przestrzenią swobody, w której mógł bez skrępowania oddać się twórczości. To właśnie tam powstały słynne, inspirowane lokalnym folklorem i nasycone kolorem kaftany, suknie i peleryny. "Tutaj stałem się wrażliwy na światło, szczególnie na to, jak wydobywa ono kolor. W Marrakeszu na każdym rogu mijasz barwne grupy kobiet i mężczyzn — ich kaftany tworzą razem niesamowitą mieszankę różu, błękitu, zieleni i fioletu" — podkreślał Laurent.

Choć nigdy nie zdecydował się zamieszkać w Maroku na stałe, regularnie, między kolejnymi pokazami, wracał do ukochanego Marrakeszu. Tu mógł swobodnie żyć wśród francuskiej bohemy, która nie stroniła od używek i nocnego życia. Nie było tajemnicą, że Laurent często balansował na krawędzi. Jego wrażliwość, nieśmiałość oraz presja sukcesu popychały go ku nałogom. Nadużywanie narkotyków, epizody depresyjne i przygodny seks prowadziły do kolejnych załamań. W chwilach największego napięcia, ukojenie znajdował przede wszystkim w naturze.

Jednym z ulubionych miejsc Yves’a i Pierre’a był ogród, założony w 1931 roku przez malarza Jacquesa Majorelle. Zachwycony Marrakeszem artysta stworzył niezwykły ogród botaniczny i pracownię w stylu Art Deco, pomalowaną na charakterystyczny odcień Majorelle Blue. Po śmierci Majorelle’a ogród popadał w ruinę. W 1980 roku Bergé i Laurent postanowili go ocalić, wykupując teren i przeprowadzając renowację. Zamieszkali tuż obok, w willi Oasis. To właśnie tam Laurent projektował swoje kolekcje - w zaciszu przestrzeni, którą urządził według własnego pomysłu. W ogrodzie znajdują się dziś prochy Laurenta i Bergé’a, rozsypane pod bananowcami -  tak symboliczne pożegnali się z miejscem, które kochali najbardziej.

Dziś Jardin Majorelle to, znajdująca się, a jakże, przy ulicy nazwanej imieniem projektanta, niezwykła enklawa zieleni o powierzchni 1 ha, ukryta za wysokim murem wśród marakeskich uliczek. Ten bajeczny ogród pełen kaktusów, sukulentów, palm, oczek wodnych i niemal 600 gatunków roślin sprowadzonych z całego świata, jest żywym pomnikiem, który zostawili po sobie Laurent i Bergé. Gdy o poranku chodzę po wąskich alejkach ogrodu, którego nie opanowali jeszcze turyści, marokańskie słońce maluje przestrzeń ostrymi pociągnięciami światła i miękkimi smugami cienia, które przekształcają charakterystyczny kolor budynków w nieustanną grę pozorów.

W dawnej pracowni Majorelle’a działa dziś muzeum kultury berberyjskiej. Na miejscu znajdują się też kawiarnia, sklep z pamiątkami i butik. Ogród jest otwarty codziennie, a bilety kosztują od 40 do 70  zł (dzieci do 10 lat - bezpłatnie). Wstęp do muzeum Berberów jest dodatkowo płatny.

Historia XX wieku zaklęta w ubraniach

Wychodząc z ogrodów, wystarczy przejść nieco ponad sto kroków, by trafić do mieszczącego się w budynku o powierzchni 400 metrów kwadratowych, muzeum Yves Saint Laurenta. Zbudowane z teraktoty, betonu i marmuru nawiązuje do architektury marokańskich riadów. Fasada z klinkierowej cegły układa się w geometryczne wzory, inspirowane splotem tkanin haute couture. Surowość materiału zderza się z jego rytmiczną lekkością, co, jak tłumaczy oprowadzający mnie po muzeum  Khalid Ait Boukioud, ma subtelnie nawiązywać do kontrastów obecnych w twórczości projektanta.

Za projekt, pod którym podpisali się Olivier Marty i Karl Fournier, odpowiadało paryskie studio twórców KO. To nie pierwszy raz, gdy mam okazję przekroczyć progi tego muzeum, jednak uzbrojona w wiedzę z poprzednich wizyt, za każdym razem odkrywam je na nowo. Wnętrze przypomina wybieg, a energetyczna muzyka dopełnia całości. W muzeum mieści się stała przestrzeń ekspozycyjna, zaprojektowana z teatralnym rozmachem przez Christophe’a Martina,  scenografa muzealnego. To właśnie tam można podziwiać starannie wyselekcjonowane z kolekcji Laurenta kreacje.

Ubrania są prezentowane w ciemnym pomieszczeniu, oświetlone punktowo, na tle szkiców, fotografii, z dźwiękowymi elementami audiowizualnymi. W zamyśle mają tworzyć oryginalny koncept dialogu pomiędzy ubiorem, procesem projektowym i wizją artysty. Jak czytam na jednej z tablic: "używając męskich kodów, Saint Laurent dał kobietom poczucie bezpieczeństwa i odwagi, zachowując jednocześnie ich kobiecość. Jego ubrania ucieleśniają historię XX wieku".

50 kreacji pojawia się w różnych konfiguracjach.  Mimo zakazu fotografowania Khalid umożliwia mi zrobienie kilku zdjęć. - Zmieniamy tę wystawę co roku, bo eksponaty wymagają konserwacji w specjalnych pomieszczeniach. Ale jest i drugi powód - chcemy,  by powracający do nas odwiedzający za każdym razem mogli zobaczyć coś innego - mówi, podkreślając równocześnie, że wystawy czasowe zmieniane są co 6 miesięcy. W przestrzeniach tymczasowych regularnie pojawiają się wystawy poświęcone modzie, sztuce współczesnej, projektowaniu, a także antropologii i botanicznym fascynacjom — wszystko to splecione w wielowymiarową opowieść o pięknie, tożsamości i naturze.

To prawdziwe sanktuarium miłośników mody i sztuki. Umieszczone w pozostałych pomieszczeniach, w gablotach i na ścianach szkice, odręczne notatki i próbki tkanin, to namacalny dowód pracy i procesu twórczego, który miał niebagatelny wpływ na historię mody.

Przysiadam na chwilę w audytorium mieszczącym 150 osób, choć dziś jest ich tu może 20. Oglądam zapętlony kilkunastominutowy film - zmontowany jak pocztówka z przeszłości, z urywkami pokazów, wypowiedziami projektanta i jego bliskich daje poczucie obecności, a równocześnie jakiegoś bardzo odległego, nieodwracalnie minionego czasu innej epoki.  

W księgarni pełnej pamiątek spoglądam na książki, pocztówki i biżuterię, a w tarasowej kawiarni, zaprojektowanej przez imiennika projektanta - architekta Yves’a Taralona, wypijam herbatę. Gdy zmierzam do wyjścia,  przysiadam jeszcze na chwilę na rozgrzanym marmurowym murku, przez przypadek ramieniem dotykam posadzonych tu gęsto kaktusów. Setki małych kolców natychmiast wbijają się w skórę, a próba ich strzepnięcia kończy się katastrofą - momentalnie pokrywają moje palce i dłoń. Ochroniarz patrzy na mnie z uśmiechem i radzi: - Użyj gumy do żucia, zadziała jak rzep, wyciągnie wszystkie. Robiliśmy tak, gdy byłem dzieckiem.

Stojąc pod świątynią mody niewiele myśląc wyciągam z ust gumę i przykładam do skóry, patent działa bez zarzutu. Czego się nie robi, by uniknąć bólu. Przechodzę przez wąską bramę, odwracam się i jeszcze raz patrzę na bryłę muzeum, słońce świeci mi w oczy.

Egzotyczny urok Maroka od zawsze inspirował artystów, ale to Yves Saint Laurent uczynił z Marakeszu miejsce ikoniczne dla świata mody i designu, i pokochał je z wzajemnością. Miasto odwdzięczyło się mu wspaniałym pomnikiem - żywym, tętniącym kolorami i sztuką ogrodem i muzeum, które każdego roku przyciągają tysiące odwiedzających z całego świata. "Przed Marrakeszem wszystko było czarne. To miasto nauczyło mnie koloru, a ja przyjąłem jego światło, jego bezczelne mieszanki i żarliwe wynalazki. Dopiero gdy odkryłem Maroko, zdałem sobie sprawę, że mój własny chromatyzm to chromatyzm marokańskich kaftanów, zeligów i dżelab" - pisał projektant. Klimat i kolor mimo upływu lat są nadal obecne i choć zmienia się wszystko, tutaj nie zmienia się nic.