Po co w ogóle kręcić to znowu? W miarę znanych ekranizacji przygód Hrabiego Monte Christo, względnie wiernie odtwarzających literackie losy Edmunda Dantèsa jest kilkanaście. Pierwsza z nich - już wtedy bardzo głośna - powstała 13 lat po tym, jak bracia Lumière zaprezentowali swoje urządzenie i w czasie kiedy powstawały pierwsze przymiarki do kina pełnometrażowego - w 1908 roku. Największe uznanie zyskał jednak nakręcony 100 lat później miniserial w koprodukcji kilku krajów europejskich, z Gérardem Depardieu w roli głównej, po którym wydawało się, że w sprawie skrzywdzonego i mściwego fałszywego hrabiego więcej powiedzieć się nic nie da. W 2002 roku powstaje kolejny film z pięknym polskim akcentem, a nawet główną rolą kobiecą - czyli Dagmarą Domińczyk w roli Mercedes. Na kolejną głośną adaptację trzeba więc było poczekać 22 lata. Do teraz. Ale, jak zobaczymy dalej, te wszystkie ekranizacje to tylko wierzchołek góry lodowej.
Czemu akurat więc tę powieść tak często się kręci? Chyba wytłumaczenie jest jedno. Ludzie bez względu na czasy i geografię uwielbiają cieszyć się cierpieniem, które ponoszą za karę rozmaici krzywdziciele czy oprawcy. Dlatego kiedyś dostarczano im satysfakcji publicznymi egzekucjami prawdziwych lub rzekomych złoczyńców, a dziś ważną częścią nowoczesnej propagandy politycznej jest wsadzanie przeciwników do więzień. Do tego dochodzą dwa inne lubiane wątki. Ucieczka z więzienia i skarb.
Najnowszy "Hrabia Monte Christo" jest trochę, zgodnie z modą, przydługi, bardzo ładny, dopracowany pod kątem scenografii i plenerów. Nie zawiera politycznie poprawnych ahistorycznych odlotów, co trzeba docenić. Jest do książki w miarę podobny, dobrze oddając jej klimat. Zmienia nieco knutą przez Edmunda Dantèsa intrygę poszerzając obszar jego rozterek moralnych zamykających się w odwiecznym pytaniu: mścić się, czy nie mścić. Bohater przekonuje, że tylko wymierza sprawiedliwość, ale - podobnie jak w przypadku książki - nikt mu nie wierzy. Twórcy filmu (Alexandre de La Patellière i Matthieu Delaporte) zdecydowali się na uproszczenie liczącej ponad tysiąc stron książki, za co należy im się nawet nasza wdzięczność.
Trudno jednak wybaczyć złagodzenie charakteru jednej z najbardziej barwnych postaci - żony złego prokuratora de Villeforta, która w oryginale była trucielką. Dumas zaczerpnął jej postać (jak zresztą wiele innych detali i cech postaci) z prasowych kronik kryminalnych, a ona, choć będąca postacią drugoplanową, sama w sobie stała się wzorem dla licznych przyszłych książkowych trucielek. Tak to już z "Hrabią..." jest, że przetwarzając różne wcześniejsze historie, inspirował przyszłe. Trudno o bardziej kulturotwórcze dzieło.
Nie oznacza to jednak, że powieść Dumasa nie inspirowała całej masy filmów i dzieł przez cały czas. Już 20 lat po nim szkocki pisarz Stevenson zapewnił sobie miejsce blisko Dumasa, choć nie przed nim, w ogólnym rankingu literackim.
Zresztą żaden z nich wszystkiego nie wymyślił. Pisarski geniusz polegał na odwołaniu się do pobudzających wyobraźnię legend. W przypadku Stevensona były to karaibskie opowieści o piratach, takich jak Kapitan Kidd czy Czarnobrody. W przypadku Dumasa byli to Templariusze.
Natomiast motyw zemsty jest dużo starszy i co za tym idzie potężniejszy. Jest starszy nawet niż homerycka opowieść o Achillesie mordującym Trojan, a w końcu nieszczęsnego Hektora w odwecie za śmierć kolegi - Patroklosa. Już w sięgającym swoją historią o dwa tysiące lat wcześniej, sumeryjskim Eposie o Gilgameszu mściwa bogini Isztar z powodu odrzuconych wdzięków zsyła na głównego bohatera byka niebiańskiego, z którym ten ma same kłopoty. Iluż to młodych amantów w historii literatury i realnym życiu będzie musiało mierzyć się z podobnym problemem! Zemsta za odrzuconą miłość śmiało może konkurować o status najważniejszych motywów literackich, a dla wielu i życiowych.
Genialny francuski pisarz, a zarazem mistrz autopromocji, marketingu i odczytywania nastrojów społecznych dołożył do tego więzienie. Oczywiście, znowu motyw zupełnie nie nowy - z więzień uciekali Prometeusz (uwolniony przez Herkulesa), Dedal z Ikarem (tylko temu pierwszemu się udało) i Odyseusz (znowu zbyt namiętna, wpływowa i władcza dama). Pobyt w celi śmierci chwalił sobie filozof Boecjusz ("O pocieszeniu, które daje filozofia"), a wedle bardzo popularnej w średniowieczu legendy święty Patryk zanim został patronem piwoszy uciekł z pirackiej niewoli.
Ale na Dumasa wpływ miały opowieści dużo świeższe. Ćwierć wieku przed nim wielki poeta i pisarz romantyczny George Byron napisał poemat "Więzień Chyllonu", poświęcony szwajcarskiemu patriocie więzionemu w lochach tamtejszego zamku. Opowieść zrobiła wielką furorę, a wielki francuski malarz - gwiazdor Eugene Delacroix, dał jej mocy turbodoładowanie malując obraz na jej podstawie, który można do dziś oglądać w Luwrze. Niesłuszne uwięzienie, lochy, poruszały nieco wcześniejszych od Dumasa romantyków. On sam swoją historię oparł na fabularyzowanych "Wspomnieniach wydobytych z archiwów paryskiej policji", francuskiego kryminologa Peucheta, który w przyszłości będzie ważnym źródłem i inspiracją także dla prac Karola Marksa. Niezbadane są widać przyszłe losy ludzkiego dorobku.
Ale to wielki Dumas wprowadzi prawdziwy boom na ucieczki... i zemstę. Mieszankę, która do dziś się świetnie sprzedaje. Szczególnie w kinie.
Bowiem ekranizacje przygód dzielnego, choć nieco straumatyzowanego hrabiego to nie wszystko. Książka odniosła nieprawdopodobny wręcz, nawet jak na tego pisarza, sukces. Większy nawet niż pisani niemal równo z nią "Trzej muszkieterowie". W "Hrabim..." zdecydowanie bardziej zakochali się przede wszystkim Amerykanie. Trudno się dziwić. Przygody czterech zuchów ze szpadami upstrzone są detalami dotyczącymi francuskiej historii z czasów kardynała Richelieu i Ludwika XIV i politycznymi zawijasami. "Monte Christo" jest prosty i uniwersalny. Zawiera napoleoński wątek polityczny, ale w sumie jego akcja mogłaby dziać się i na obcej planecie. Facet niewinnie siedzi, a jak wychodzi to bierze sam sprawy w swoje ręce. Przecież to brzmi jak "story made in USA".
Ameryka pokochała tę historię w najprzeróżniejszych wersjach. A dla kina stała się wręcz krwiobiegiem. Wystarczy wspomnieć filmy gangsterskie, gdzie główny bohater, po latach odsiadki, mści się na tych, którzy go wsypali. Oczywiście nie zawsze siedzi niewinnie z naszej perspektywy, to nie Dantès w końcu, ale z jego perspektywy zawsze niewinnie. W przypadku "Oceans Eleven", bardziej remake’u z 2001 roku niż starego filmu z Frankiem Sinatrą z lat 60, Danny Ocean wymyśla równie skomplikowaną jak Dantès intrygę.
Zupełnie niewinny jest bohater jednego z największych hitów w historii kina "Skazani na Shawshank", filmu na podstawie książki Stevena Kinga, w której roi się od dumasowskich motywów z bardzo ważną ewolucją bohatera w więzieniu. Tu kłania się wspomniany, samodoskonalący się w celi śmierci filozof Boecjusz. Samouwolnienie, ucieczka nie może odbyć się tylko fizycznie, poza więzienne mury. Trzeba też wyrwać się z twierdzy własnych nawyków, gnuśności, lenistwa, rezygnacji. Dantes, Andy Defrusne ze "Skazani na Showshank", ale też Batman w "Mroczny Rycerz powstaje" muszą, zanim się uwolnią, wykonać kawał roboty nad sobą.
Inspirowany "Hrabią Monte Christo" motyw zemsty do perfekcji zostaje doprowadzony w koreańskim filmie "Oldboy" opartym na serii komiksowej o tym samym tytule. "Oldboya" w 2013 roku do Ameryki przeniósł, w swoim stylu, Spike Lee. W jego remake’u przemianę bohatera symbolizuje butelka wódki podawana codziennie do celi przez oprawcę. Moment, kiedy alkohol ląduje w zlewie, rozpoczyna przemianę. Ta przemiana jest potrzebna po pierwsze, by się uwolnić, po drugie, by dokonać zemsty. Ale też złamanego więźnia zamienia w niepokonanego superbohatera. W "Oldboyu" symbolizuje to zdolność do pokonywania całych korytarzy przeciwników w walce na pięści, młotki, deski i kastety.
Ciekawa jest jednak różnica między "Oldboyem", a "Monte Christo" pomimo przecież oczywistych nawiązań. Koreański film to polemika z francuskim pisarzem. Edmund Dantès bierze sprawy w swoje ręce i jest panem losu własnego i innych. Jest jak prawdziwy Amerykanin albo jak zagorzały bonapartysta i król pisarzy Aleksander Dumas. Los azjatyckiego bohatera "Oldboya" (uwaga spojler) okazuje się w końcu całkowicie zdeterminowany, zaplanowany przez kogoś innego. Każdy, nawet największy cwaniak, ma jak widać nad sobą jakiegoś demiurga niczym w piętrowym "Truman show". Koreański reżyser tłumaczył, że choć jego film przypomina nieco powieść Dumasa i zawiera odniesienia do niej to tak naprawdę bliżej mu do greckiego Edypa, który kompletnie nie ma wpływu na swój straszny los.
Francuski pisarz by się z tym nie zgodził, a dowodem jego sukces trwający trzeci wiek. Z "Hrabiego Monte Christo" chętnie korzystają nawet autorzy poradników psychologicznych by wesprzeć swoje złote recepty na walkę ze złymi nawykami. Nasuwa się więc pytanie, czy książkowi złoczyńcy, którzy zapewnili hrabiemu i jego wielu alter ego taki uniwersytet, motywację do samorozwoju i sukces, zasłużyli na karę? Uwzględniając nie tylko popularność, ale i dochód, jaki Aleksandrowi Dumas przyniosła mściwość Edmunda Dantèsa, a także to, że pisarz ten był bardzo zapobiegliwy w sprawach finansowych, nie miałby on raczej co do tego wątpliwości. Zemsta to często recepta na sukces.