Może tylko autorka, a może wcale nie, z wyjątkową nostalgią, wspomina podlewanie kwiatków u sąsiadki. Jednak zupełnie wyjątkową wyprawą było wyjście z mamą, by podlewać roślinki podczas nieobecności właściciela. Poczucie odpowiedzialności za coś, co żyje i zaufania, że się tego nie zaniedba, zamieniały zwyczajną czynność rozlewania wody do naczynek w rytuał ważny i budujący charakter młodego człowieka.
To, że wspomnienia z zielonym tłem zostają w pamięci i wpływają na postrzeganie świata w życiu dorosłym, potwierdza Krystian Sierszyński, ogrodnik, roślinny esteta i miłośnik kwiatów. Wychowywał się w domu z dużym ogrodem, w czasach kiedy nikt nie zabijał czasu przed ekranem komputera (niewiele osób miało do niego dostęp).
- W dzieciństwie całe dnie spędzałem na podwórzu w swoim rodzinnym ogrodzie oraz ogrodach kolegów z osiedla. Każdy był magiczny na swój sposób, a ja oczywiście najbardziej lubiłem te dzikie i pełne zróżnicowanych roślin. Miałem ogromnego farta przyjaźnić się z pewnym Bartkiem, którego dziadkowie i rodzice zajmowali się uprawą róż i mieli przepiękne ogrody! Odkąd pamiętam, dużo czasu spędzałem ot tak - bez przymusu - z mamą, sadząc, odchwaszczając i podlewając rośliny. Nie była ogrodnikiem, ale lubiła to i jakoś przejąłem to po niej. Dorastając, odkryłem w tym sposób na relaks i odcięcie od problemów. Tak mi już zostało.
Pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków+ na pewno pamięta rośliny ze swoich rodzinnych domów. W latach osiemdziesiątych w sklepach dostępny był jeden model szafek, stołów, krzeseł, czy foteli. Trudno było nadać wnętrzom indywidualny charakter. Tym, czym można je było wyróżnić, były rośliny. To dlatego, że nie ma dwóch takich samych, każda pnie się inaczej. Tak powstawały PRL-owskie dżungle, czasem większe, czasem mniejsze, z paprotkami, jukami i begoniami. Wieszano je, stawiano na meblościankach (które niektórzy starali się zasłonić zielenią).
A potem, cisza... rośliny zawsze były obecne, ale nikt się nimi aż tak nie przejmował jak dziś. Nie chwalił, nie robił im zdjęć... nie kochał.
Hasło #plantlover jest często używane przy dodawaniu zdjęć na media społecznościowe, zwłaszcza wtedy, gdy chwalimy się naszymi roślinami.
- Ten trend zyskał na sile w pandemii, gdy więcej czasu spędzaliśmy w domach - wyjaśnia Katarzyna Skoczek, znana na Instagramie jako @kejt_plantlover. - Z zawodu jestem socjologiem i głęboko analizowałam te zmiany, także prowadząc badania w tym zakresie. Co prawda zielone wnętrza to trend-bumerang, wracający co kilkanaście lat, więc tak naprawdę to nic nowego. Wystarczy obejrzeć seriale czy filmy z lat 90. - tam zawsze w domach, biurach, a nawet sklepach czy przychodniach było pełno roślin! Oczywiście to ewoluowało, a wzrost popularności trendu sprawił, że teraz nawet w osiedlowym supermarkecie czy dyskoncie zawsze znajdziemy kilka doniczek z zielonymi roślinami.
Obecnie nowe możliwości daje nam internet. Możemy zamawiać gatunki z innych krajów, brać udział w roślinnych wymianach na grupach społecznościowych itp. To sprawia, że osób interesujących się domową dżunglą jest coraz więcej. A także, że mamy coraz szerszy dostęp do roślin kolekcjonerskich i rzadkich. Lubię tę różnorodność!
To, że trend jest popularny, widać w mediach społecznościowych. Rośliny mocno zakorzeniły się zwłaszcza na Instagramie.
- Pomysł wziął się trochę z szacunku do moich znajomych (śmiech). Stwierdziłam, że roślinny spam na moim prywatnym profilu niekoniecznie był dla nich interesujący. Z drugiej strony, w przestrzeni Instagrama, czekała spora grupa osób, które tak jak ja, kochają rośliny i które z przyjemnością oglądają ich zdjęcia. Postanowiłam więc założyć osobny profil, trochę dla zabawy, trochę inspiracyjnie. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, a liczba followersów przeszła moje najśmielsze oczekiwania - na @kejt_plantlover jest nas już ponad 21 tysięcy! Co ciekawe, część moich znajomych częściej udziela się na moim roślinnym profilu, niż na tym prywatnym - śmieje się Katarzyna i zdradza, że dostaje dużo zdjęć w prywatnych wiadomościach. Czego? Oczywiście łodyg i liści.
- Dziennie potrafi być ich nawet kilkanaście! Staram się odpowiadać na wszystkie, choć zdarza się, że z poślizgiem czasowym - łączenie pracy, życia prywatnego, pasji i roślinnego "dyżuru" naprawdę pozostawia niewiele wolnych chwil. Niemniej, nic mnie w tym aspekcie tak nie cieszy, jak informacja zwrotna, że się udało, że rady podziałały, a roślina odżyła, pojawiły się nowe liście.
- Lubię to, że na Instagramie panuje raczej przyjazna atmosfera, ludzie są życzliwi, więc pomaganie sprawia naprawdę frajdę. Choć nie jestem w zakresie ekspertem, nie mam wykształcenia w tym kierunku. Podpowiadam takie rozwiązania, jakie sama stosuję, z mojego doświadczenia, które zdobyłam na zasadzie prób i błędów. Jestem też raczej zwolenniczką naturalnych sposobów odżywiania roślin, radzenia sobie z chorobami czy szkodnikami, nie rekomenduję więc chemii, czy drastycznych metod ratunkowych. U mnie natura rządzi się swoimi prawami, a ja tylko ją wspieram.
Porady znajdziemy także na TikToku, gdzie na krótkich filmach użytkownicy zwykle pokazują, jak przesadzać, jak ratować, ukorzeniać się. Ale są też typowe dla tego medium żarty. Głównie z siebie i swojego uzależnienia od roślin, o czym za chwilę.
Skoro jest zapotrzebowanie, musi być odpowiedź rynku. A odpowiedź okazuje się być niezwykle piękna, bo trudno nie zachwycać się dziesiątkami różnorodnych liści zebranych w jednym miejscu. Choć na hasło rzucone w mediach społecznościowych "w tym budowlanym tanie monstery" jest sporo reakcji "już jadę", prawdziwą przyjemność daje odwiedzenie wyspecjalizowanego roślinnego butiku (bo już nie zwyczajnej kwiaciarni). Nie znajdziemy tam połamanych, przebranych, pogniecionych kwiatów. Każda doniczka jest dokładnie opisana, zawiera instrukcje pielęgnacji. W takich miejscach da się poczuć, że to, po co sięgamy, jest czymś więcej, niż tylko ozdobą. Chce się nam o "to" dbać. I chcemy tam wracać.
Katarzyna potwierdza, że można się uzależnić, ale nie tyle od samych roślin, co od ich kupowania. - To jak z każdym zakupoholizmem - wpadamy w spiralę zaspakajania wymyślonych potrzeb, a sam moment zakupu daje nam adrenalinowego kopa. To, czy potem dane gatunki u nas przeżyją, czy umiemy się nimi zajmować, czy mamy dla nich miejsce, przestaje być ważne. Ważne, by mieć. Sama miałam kilka chwil takiego ciągłego kupowania, zamawiania, wyszukiwania. Aż do momentu, gdy zaczynałam zaniedbywać niektóre rośliny, bo przy ponad 80 okazach, po prostu brakowało mi na nie wszystkie czasu. Pojawiły się szkodniki, bo nie sprawdzałam odpowiednio często wszystkich liści, czasami przesuszałam podłoże. Dziś, a więc kilka lat później, moja kolekcja jest o połowę mniejsza, a ja ze spokojem poświęcam roślinom tyle uwagi, ile potrzeba. Grunt to nie ulegać modzie, tylko naprawdę posłuchać siebie i zdecydować, czy robię to dla przyjemności i satysfakcji, bo mnie to interesuje, czy raczej by zaimponować wirtualnemu światkowi albo po prostu by mieć coś "nowego".
- Mam ponad 150 doniczek z roślinami, niekiedy w jednej doniczce żyje kilka gatunków roślin. Przynajmniej nie muszę daleko jechać, by poczuć się jak na wakacjach - śmieje się Krystian. Jednak wbrew pozorom pielęgnacja ich nie zajmuje mi dużo czasu. Może to kwestia organizacji, doświadczenia lub dobrego doboru roślin oraz środowiska dla nich.
Krystian specjalizuje się w roślinnych aranżacjach wnętrz. Tak jak w przypadku projektowania ogrodów, potrzebna jest wiedza, jak stworzona kompozycja będzie się zmieniać, w końcu to wszystko rośnie. Z jego usług korzystają firmy, ale i osoby prywatne. Taka pomoc jest nieoceniona, zwłaszcza jeśli nie mamy doświadczenia w uprawie.
- Usługi aranżacji wnętrz roślinami są świetną opcją dla osób totalnie zielonych w temacie roślin, ale które nie tyle, ile z mody, ale niekiedy z czystej potrzeby kontaktu z naturą, pragną mieć ją w domu. Firma dobierze rośliny do warunków w mieszkaniu, zaproponuje gatunki tak, by cieszyły oko klienta i wytrzymały. Przedstawi także plan na pielęgnację lub zaoferuje usługę pielęgnacyjną.
Dziś, gdy życie toczy się szybciej, mieszkania zmieniamy częściej, w większych miastach nie zawsze zdążymy zaprzyjaźnić się z sąsiadami na tyle, by powierzyć im klucze (albo obciążać dodatkowymi zadaniami). Młodym, dumnym mieszczuchom trudniej też prosić o pomoc, a o kwiatki w czasie wyjazdu zadbać trzeba, bo uschną niekoniecznie z tęsknoty.
Oczywiście na rynku dostępne są różne urządzenia nawadniające, także takie, które można zaprogramować albo sterować nawadnianiem z poziomu aplikacji. Kłopot w tym, że przy kilkunastu doniczkach rozwiązanie zaczyna być bardzo drogie.
W Warszawie w ostatnich latach działał Pensjonat Roślinka, do którego można na letni obóz wysłać zielonych domowników. Właściciele zapewniają wspaniały wypoczynek i spa dla liści. Mała szklarnia została wpisana w bryłę Pokoju na Lato, niezwykłego pawilonu kulturalno-rekreacyjnego, działającego przez najcieplejszą porę roku. Ta oaza zieleni wśród szklanych wieżowców przyciąga spragnionych (dosłownie też) warszawiaków koncertami i inicjatywami. Jedną z nich jest właśnie oferta opieki wykwalifikowanego ogrodnika nad przyniesionymi tu roślinami. Co ciekawe i wyjątkowe inicjatywa ta zawsze była darmowa.
Takich miejsc jest w Polsce więcej, choć zwykle za usługę trzeba zapłacić, a cena określana jest indywidualnie, zależna od czasu, wielkości i liczby zostawianych roślin i tego, czy właściciel dowiezie doniczki sam, czy potrzebuje pomocy. Kwiaty przeróżnych gatunków i rozmiarów przechodzą kwarantannę, by ostatecznie trafić do szklarni z odpowiadającymi im warunkami. Tego typu oferty nie dotyczą jedynie opieki podczas wyjazdów wakacyjnych. Znajdziemy hotele, które mogą nam rośliny przezimować.
- Najtrudniejsze w hodowli są zdecydowanie te rośliny, które potrzebują zimowania. Dla przykładu, rośliny z klimatu śródziemnomorskiego w zimie potrzebują spadku temperatury do między 3-10 stopni Celsjusza - wyjaśnia Krystian Sierszyński. - Przykład z życia, kolega chwali się - o kupiłem kamelię japońską. Fajnie, moje pytanie brzmiało - a gdzie będziesz ją zimować? Zimować? Właśnie! Ha! Kamelia japońska obdarzona ogromnym urokiem zrzuci każdy pąk kwiatowy, gdy temperatura przekroczy 15 stopni powyżej zera. Będzie gubić liście itp. Niestety, w naszych mieszkaniach nie zawsze panują idealne warunki.
Rośliny można traktować jak inwestycję - zadbane, zdrowe łodygi, błyszczące liście, kolosalne rozmiary - to wszystko można spieniężyć. Za rozrośniętą monsterę dostaniemy ponad tysiąc złotych. Ale nie kwoty są ich największą wartością. Oczyszczanie powietrza i ukojenie jakie daje nam domowa zieleń, satysfakcja z tego, że roślina z nami przetrwała też się liczą.
- U mnie to przede wszystkim uspokojenie, moment zatrzymania się w codziennym biegu, złapania oddechu - wyjaśnia Katarzyna. - To taki mój sposób na balans i harmonię, na odklejenie wzroku od ekranu telefonu czy laptopa. Opieka nad roślinami to mój czas "zen". Drugi aspekt, o którym już kiedyś wspominałam, to nauka cierpliwości i akceptacji niedoskonałości. Żywe rośliny nigdy nie będą wyglądały jak z katalogu, musimy więc nauczyć się doceniać ich inność, imperfekcję, naturalne piękno. To wbrew pozorom wcale nie jest oczywista umiejętność. Poza tym, domowe dżungle pomagają nam poczuć się ze sobą dobrze, czasami nawet dumnie. Każdy, kto widzi nowy liść, ma w sobie na pewno trochę satysfakcji i ciepłych emocji względem siebie samego - udało mi się, jestem dobrym roślinnym opiekunem, odniosłem swój mały zielony sukces! W dzisiejszych czasach takie pozytywne momenty są bardzo istotne. I choć wydają się być błahe, to tak naprawdę potrafią zrobić nam dzień.
A co, jeśli do tego dodamy wspomnienia kolejnego pokolenia, któremu pozwolimy dbać i uczyć się natury? Może za kilkanaście lat, przysypując korzenie ziemią w jakiejś domowej doniczce nasze dzieci wspomną miłe chwile, kiedy z mamą czy tatą podlewały kwiatki na parapecie. Bo przy opiece nad roślinami trudno o przekazanie emocji i skojarzeń innych niż te dobre. A takimi najlepiej wypełniać skrzyneczkę wspomnień z dzieciństwa.