Reklama

W lutym 1996 roku Sąd Wojewódzki w Elblągu skazał na karę śmierci 23-letniego Zbigniewa Brzoskowskiego, mordercę dwóch kobiet - matki i córki. Orzeczono ją wówczas w Polsce po raz ostatni, mimo że już od kilku lat w naszym prawie karnym obowiązywało moratorium na  wykonywanie wyroków śmierci. Ostatecznie wyeliminował ją nowy Kodeks karny z 1997 roku, nakazujący w przypadku najcięższych przestępstw wymierzanie kary dożywotniego pozbawienia wolności, zamiast wyroku śmierci.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: "Geniusz zbrodni" z IQ 58. Przyznawał się do zabójstw, by nie smucić śledczych 

Reklama

Ten po raz ostatni wykonano w Polsce 21 kwietnia 1988 roku: w krakowskim więzieniu stracono wówczas 29-letniego Stanisława Czabańskiego. Sąd wymierzył mu najwyższą karę za brutalny gwałt i zabójstwo kobiety.

Lista seryjnych morderców, a mowa tylko o pojmanych i ukaranych, jest zatrważająco długa.

"Zimny chirurg"

Kino i literatura wykreowały wizerunek seryjnego mordercy jako osobnika odznaczającego się nieprzeciętną inteligencją, wyrafinowanego w działaniu, nierzadko też otrzaskanego ze sztuką. Fascynacja takimi postaciami jak nieuchwytny Zodiak czy Hanibal Lecter z "Milczenia owiec" i John Doe z filmu "Siedem" Finchera, zmitologizowała jego wizerunek.

W rzeczywistości większość sprawców tego typu zbrodni, zdaniem sądowych psychologów, nie wykazuje wyższego poziomu inteligencji niż ten charakterystyczny dla ich środowiska. Często są osobami pozbawionymi wykształcenia, choć oczywiście bywają wyjątki.

Nie należał do nich nekrofil Edmund Kolanowski, który wykazywał niski poziom inteligencji i nie radził sobie z nauką.

Był nieszczęśliwym dzieckiem. Nie dość, że chorował na skażenie wysiękowe, a jego twarz była pokryta ranami i strupami wyśmiewanymi przez dzieci, to stracił starszego brata Andrzeja, który zmarł w wieku 2 lat. Matka nie mogła przeboleć tej straty i mnóstwo czasu spędzała na cmentarzu nad grobem dziecka. Zabierała Edmunda ze sobą. Chłopiec z czasem zaczął przejawiać niezdrową fascynację śmiercią i ciałem nieboszczyków. Pogłębiły ją liczne pobyty w szpitalach, gdzie od 13. roku życia włamywał się do prosektoriów, by podglądać sekcje zwłok.

W wieku 15 lat zaczął zaczepiać kobiety w centrum miasta nieudolnie je napastując. Sąd dla nieletnich skazał go na pobyt w zakładzie poprawczym, ale wyrok zawieszono. Po nieudanej próbie skończenia zawodówki, Edmund przyuczył się do zawodu elektryka. Próbował popełnić samobójstwo. Został odratowany, ale nigdzie nie znalazł psychiatrycznej pomocy. Stał się agresywny.

Później wziął ślub, ale na wniosek jego żony orzeczono nieważność małżeństwa. Edmund zaliczał kolejne wyroki i pobyty w więzieniach za terroryzowanie kobiet. Miał też na koncie gwałt, ale nikt nie wiedział, że także morderstwo. Sąd udowodnił mu wtedy trzy napaści i skazał na 9 lat więzienia. Wyszedł w 1979 roku, po 7 latach. Miał 32 lata.

Po wyjściu na wolność wrócił do przestępczej działalności na znacznie większą skalę. W 1982 roku niedaleko cmentarza doszło do zaginięcia 13-letniej dziewczynki. Jej ciało odnaleziono miesiąc później. Milicjanci powiązali wówczas tę zbrodnię z innymi. Nieco wcześniej z grobu na pobliskim cmentarzu zniknęły zwłoki kobiety. Wkrótce natrafiono na podobny przypadek bestialstwa.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Zabiła ciężarną i wycięła z jej brzucha dziecko. Czeka ją śmiertelny zastrzyk

Rozpoczęto poszukiwania. Rozstawione na nekropoliach patrole milicyjne w maju 1983 r. natrafiły na skrawek papieru, który doprowadził śledczych do miejsca jego pracy. Współpracownicy zeznali, że był odludkiem. "Zwyczajny facet, niski, chudy, ostatni, którego bym o podobne czyny podejrzewał" - zeznał w reportażu "Sprawa Edmunda Kolanowskiego" dawny kolega.

Edmund Kolanowski przyznał się ostatecznie do trzech zabójstw i do zbeszczeszczenia zwłok swoich ofiar. Oskarżono go również o profanacje i okaleczenie zwłok 7 kobiet. Prawdopodobnie popełnił jednak więcej zbrodni. Z dumą tytułował się "zimnym chirurgiem". Psychiatrzy uznali, że jest poczytalny. Wyrok śmierci przez powieszenie wykonano 1 sierpnia 1986 roku.

"Frankenstein"

 

Joachim Knychała, nazywany z powodu masakrowania ofiar po zbrodni Frankensteinem, w przeciwieństwie do "zimnego chirurga" odznaczał się wysokim ilorazem inteligencji, co pozwalało mu precyzyjnie planować zbrodnie.

Został wychowany przez matkę i despotyczną babkę. Dokuczali mu też rówieśnicy. Już w wieku 18 lat został skazany na karę 3 lat pozbawienia wolności za udział w gwałcie zbiorowym na młodej dziewczynie, choć twierdził, że został przez nią wrobiony. To wtedy wyniesiony z domu uraz do kobiet, urósł do rozmiarów obsesji. Po raz pierwszy próbował zabić na tle seksualnym w listopadzie 1974 roku. 21-latkę zaatakował na klatce schodowej, uderzając mocno w tył głowy. Kobieta przeżyła i udało jej się zobaczyć napastnika. Rok później kolejna ofiara nie przeżyła napadu. 

W maju 1976 r. zabił kolejną kobietę, będącą świadkiem w sprawie zabójstwa ofiary "wampira z Zagłębia". Następna ofiara zginęła w październiku. Wiek i wygląd kobiet nie miały dla niego znaczenia. Sekcje zwłok wykazały, że gwałtów dokonywał zawsze po śmierci ofiar.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Leżała w płytkim grobie niedaleko córeczek. "Widziały, co robiłem ich mamie"

W czerwcu 1978 roku zaatakował w parku dwie 14-letnie dziewczynki. Pół roku później napadł w lesie dwie 11-latki. Jedna z nich przeżyła. Nie widziała twarzy oprawcy.

Ale widziały ją i zapamiętały, kolejne atakowane kobiety, którym udało się przeżyć. Milicja w końcu znalazła coś, co łączyło wszystkie ataki -  dokonywane były w pobliżu linii tramwajowej nr 6. Powstała więc grupa operacyjna "Szóstka", która w oparciu o zeznania kobiet wykonała portret pamięciowy sprawcy, a potem rzeźbę - manekina, z wymodelowaną twarzą i odpowiednią peruką, w ubraniu jakie nosił napastnik. Milicjanci patrolowali przystanki tramwajowe. 

We wrześniu 1979 roku Joachim Knychała został zatrzymany po raz pierwszy jako podejrzany. Pomimo rozpoznania przez jedną z niedoszłych ofiar, miał niezbite alibi - w dniach, w których popełniono morderstwa, figurował na listach obecności w pracy. Został wypuszczony, mimo podobieństwa do portretu pamięciowego sprawcy. To był czas stanu wojennego i milicja była zaangażowana w sprawy walki z opozycją. Na dwa lata morderca - zapewne z obawy, że jest śledzony - zaprzestał napadów.

W maja 1982 roku znów uderzył. Podczas spaceru na odludziu zamordował 17-letnią szwagierkę. Został aresztowany na jej pogrzebie.

Początkowo do niczego się nie przyznawał. Gdy został poddany badaniom wariografem, zaskoczeniem była jego gwałtowna reakcja na pytania dotyczące innych zabójstw, czy standardowego: "Czy w przeszłości zabił pan człowieka"? Kłamał we wszystkich przypadkach. Po długich przesłuchaniach opowiedział jednak z detalami o popełnionych zbrodniach. Reszty dopełniły wizje lokalne. Jego alibi okazało się fikcją. Brał nadgodziny, za które później dostawał dzień wolny, choć w karcie pracy wpisywano mu obecność. 

W więzieniu, czekając na proces, zaczął pisać pamiętniki, dumny, że wejdzie do historii jako jednego z najokrutniejszych zabójców czasów powojennych. Dotarł do niego wtedy autor reportaży telewizyjnych, Eddy Kozak, który na podstawie rozmów z nim napisał książkę "Pamiętniki Wampira". Wyłania się z niej portret człowieka, który nienawidził kobiet i uważał je za przyczynę nieszczęść wszystkich mężczyzn. Choć był jeden wyjątek - miał żonę, którą, jak mówił, bardzo kochał i do niej odnosił się z szacunkiem.

Joachim Knychała został stracony przez powieszenie 28 października 1985 roku. 

"Normalny człowiek"

O kolejnej tragedii mówi się do dzisiaj, choć właśnie minęło od niej 40 lat.

Związek Ryszarda Soboka z jego konkubiną nie należał do szczęśliwych. Ciągle brakowało im pieniędzy, a jak się jakieś pojawiały, to Ryszard trwonił je na alkohol. 

Kobieta miała na wychowaniu córkę ze związku małżeńskiego, który się rozpadł oraz jej rocznego synka. W dodatku była w 7. miesiącu ciąży z kolejnym dzieckiem, którego ojcem był Ryszard. Podobno powiedziała mu, że chce usunąć ciążę, co było absurdem, bo zbliżała się do rozwiązania. Tragedia rozegrała się w dniach 11 i 12 lutego 1981 roku.

Gdy milicjanci weszli do mieszkania, znaleźli zwłoki kobiety, jej córki i wnuczka. Brakowało mieszkającego z nimi od dłuższego czasu Ryszarda, co natychmiast wskazywało na niego, jako sprawcę wszystkich trzech zbrodni.

Jak udało się ustalić już po pojmaniu sprawcy, po dokonanej zbrodni mężczyzna przespał się w mieszkaniu konkubiny, gdzie znajdowały się ciała jego ofiar i rankiem, 12 lutego 1981 roku, poszedł do rodzinnego domu. Tam zabił swojego ojca i dwoje dzieci swojej siostry.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Ofiary rąbali na kawałki, niemowlęta palili żywcem 

Poszukiwania Soboka trwały kilka dni. Morderca ukrywał się przez cały czas na strychu w domu rodzinnym, tam gdzie dokonał drugiej zbrodni. Schował się w pudle po telewizorze. Miał tam rozlać denaturat i wysypać pieprz, dlatego psy milicyjne nie znalazły tropu.

Jego badania psychiatryczne trwały wiele miesięcy. Lekarze uznali go za poczytalnego

Został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano 31 marca 1984 roku w areszcie śledczym we Wrocławiu.

We wstrząsającym dokumencie pt. "Normalny człowiek był", osoby, które znały zabójcę, tak właśnie opowiadają o sprawcy, który przez lata żył obok nich.