Reklama

Gdyby w świecie bakterii istniało sądownictwo, przed wymiarem sprawiedliwości stanąć musiałby  przecinkowiec cholery i odpowiedzieć za śmierć co najmniej 150-200 milionów osób. Żyjący w przewodzie pokarmowym mikrob wytwarza enzymy uderzające w nabłonek jelita. Produkuje on ponadto bardzo silne toksyny pozbawiające organizm człowieka wody. Bakcyl ten jest o tyle niezwykły, że w odróżnieniu od swoich kolegów ma dwa chromosomy.

Cholerą zakazić się można drogą pokarmową - najczęściej przyczyną jest spożycie wody skażonej odchodami, ewentualnie warzyw, owoców z drzew czy owoców morza. Objawami są najpierw biegunka i wymioty, później dojść może do zmarszczenia skóry, "twarzy Hipokratesa", czyli zapadnięcia się oczu i wyostrzenia rysów twarzy, zmiany tonu głosu, a nawet śpiączki.

Cholera przekleństwem XIX wieku. Nie uciekły przed nią nawet elity

Reklama

Światowa Organizacja Zdrowia informowała w zeszłym roku, że cholera nie jest problemem wygasłym i na świecie z jej epidemiami walczą 22 kraje. Jak wyliczał UNICEF, chodzi m.in. o Syrię, Haiti, Mozambik oraz Malawi. Obecnie rozprzestrzenianiu się choroby sprzyjają zmiany klimatyczne, w tym nawalne deszcze i powodzie będące ich skutkiem.

Postrachem cholera była jednak zwłaszcza w XIX wieku. Jej najgroźniejsza epidemia przypadła na lata 1831-1838 - na ziemie polskie sprowadzili ją wówczas rosyjscy żołnierze tłumiący powstanie listopadowe. Wtedy wśród ofiar tej zarazy znalazł się sam wielki książę Konstanty Romanow, naczelny wódz armii Królestwa Polskiego.

Skoro zachorować mogły tak wysoko postawione osoby, nie dziwi panika, jaka wybuchała w społeczeństwie. Ludzie zamykali się w domach, aby "morowe powietrze nie pozbawiło ich życia " - bo taką przyczynę pierwotnie wskazywano, zanim odkryto, iż pomór czai się najczęściej w miejskich studniach. Modły, by opatrzność ocaliła od zarazy, kierowano zwłaszcza do świętych Rocha i Rozalii, specjalizujących się w "ochronie" przed epidemiami.

"Pomorki" z dala od miast. Ludzie bali się złych mocy

Fale zachorowań na cholerę do tego stopnia dziesiątkowały ludność miast i wsi, że aby pochować ofiary, tworzono specjalne cmentarzyska. Trudno dziś zliczyć, ile dokładnie w Polsce ich jest. Mniej lub bardziej zapomniane są ulokowane na obrzeżach miejscowości, nierzadko zarośnięte do tego stopnia, że o ich istnieniu świadczą przerdzewiałe krzyże, niszczejące murki, ewentualnie starej daty tablice informujące, kto tu jest pochowany.

"Cholerynki" lub "pomorki" - bo tak też nazywano takie miejsca - nie bez powodu tworzono z dala od ratusza. Już wtedy obawiano się, że jeśli ofiary epidemii pochowa się razem z innymi zmarłymi, których śmierć nastąpiła bez związku z cholerą, choroba zacznie się jeszcze bardziej rozprzestrzeniać. Strach był na tyle silny, że ludzi chowano na nich nierzadko bez trumien, wcześniejszego odprawienia mszy, a nawet ceremonii pogrzebowej. Ba, bliscy bali się nawet odwiedzać mogiły krewnych, uznając, że choleryczna nekropolia opanowana jest przez nieczyste siły.

Cmentarz odcięty od Warszawy. Jeden z nielicznych

Różnie bywa, kto dziś zajmuje się cmentarzami cholerycznymi - mogą to być samorządy albo grupy miłośników historii. Jeden z najbardziej znanych leży na warszawskiej Pradze-Północ, a jego odnowieniem kilkanaście lat temu zajęły się firmy remontujące magistralę kolejową łączącą stolicę z Gdańskiem. Pochodzi z lat 70. XIX wieku, pochowanych jest na nim niespełna 500 osób, ale pomodlić się za ich dusze trudno, bo do nekropolii nie prowadzi żadna droga.

Cmentarz ten jest odcięty od reszty Warszawy torami oraz lesistymi terenami. Przynajmniej ma o tyle "szczęścia", że ogrodzono go i wyłożono kamieniami, na co w innych tego typu miejscach raczej nie można liczyć. Znicze na takich zbiorowych mogiłach palą się co jakiś czas, pod warunkiem iż ktokolwiek w okolicy pamięta o ich istnieniu.

Nie ma w Polsce instytucji, która centralnie odpowiadałaby za stan cholerycznych nekropolii. Przed napisaniem tego tekstu kontaktowałem się z wieloma specjalistami ds. archeologii, historii i zabytków. Każdy mówił mniej więcej to samo: że trudno coś szerzej o tych cmentarzach powiedzieć. Są, ale popadają w zbiorową niepamięć. Ich granice zanikają, a tereny zaczęły służyć zupełnie innym celom. Zdarza się, iż mieszkaniowym. Nekropolie bowiem mogą być likwidowane i dzieje się to najczęściej kilkadziesiąt lat po ostatnim pochówku.

Cudowne uzdrowienie. Do dziś organizują procesje

Nie do końca wiadomo na przykład, jak dokładnie wyglądał cmentarz choleryczny na Krzyżownikach w Poznaniu. Może miał kształt kwadratu, ale czy na pewno? Najpewniej powstał w 1831 roku (właśnie wtedy wybuchło wspomniane powstanie listopadowe) i służył przez następnych kilkadziesiąt lat. Gdy cholera pojawiła się w stolicy Wielkopolski, wprowadzano sanitarne obostrzenia: chociażby nie można było opuszczać Krzyżownik bez dziesięciodniowej kwarantanny.

Ekumeniczny, epidemiczny cmentarz widniał na mapach Poznania jeszcze po II wojnie światowej, ale później założono tam szkółkę leśną i ślady po nekropolii zatarły się. Dziś, spacerując duktem między drzewami, można w ogóle nie zorientować się, że kiedyś w tej lokalizacji znajdowało się cokolwiek innego poza roślinnością.

Około 130 kilometrów dalej, w Turku, też odnajdziemy choleryczny cmentarz. Jest zadbany, postawiono tam, chociażby pamiątkową tablicę ku czci ofiar epidemii, a ponadto tradycyjnie, od ponad 100 lat, odwiedzają go procesje. Zwyczaj ten ma związek z historią cudownego ozdrowienia jednej z mieszkanek miasta, która - gdy cholera zbierała największe żniwo - poszła na błagalną pielgrzymkę do pobliskiego Galewa.

Na tamten świat odchodziły całe rodziny

Turkowska nekropolia przetrwała, chociaż w trakcie II wojny światowej sprofanowali ją Niemcy, a później władza ludowa planowała przekształcić ją na wysypisko śmieci. O zarazie pamięta się również w śląskim Sławkowie, gdzie w połowie XIX wieku z powodu cholery umierały całe rodziny - ich poszczególni członkowie odchodzili z tego świata w odstępie niekiedy kilku godzin.

Oficjalny miejski portal tego miasta przytacza, jak wiele lat temu w "Dziejach Sławkowa" opisano funkcjonowanie "cmentarza cholernego": "Miejsce wyznaczono w odległości około 1,5 km od miasta, w lesie zwanym Chmielnik przy drodze prowadzącej do Ciołkowizny. Ustronie, rozległa polana oraz sprzyjający do głębokiego grzebania zmarłych piaszczysty grunt, miały skutecznie odizolować zarażone zwłoki od pozostałych przy życiu. Możliwe, że już w 1820 roku wybudowano w tym miejscu kapliczkę".

Również sławkowscy specjaliści sprzed ponad 150 lat wydali "Instrukcję o postępowaniu podczas cholery". W latach 1836-1837 opisano tę chorobę jako "dającą się poznać przez wymioty i biegunkę, nieprzyjemne uczucie w dołku serca, oziębłość członków, konwulsje i bóle, osobliwe w łydkach, jak i przez wklęsłą i prędko odmienioną twarz, słaby wnet nieczujny puls, wielką słabość i tęsknotę".

"Mogiły nie są oznaczone. Ślady zanikają"

Przed pięcioma laty, gdy rzecznikiem praw obywatelskich był jeszcze Adam Bodnar, dyskutowano w jego biurze, "jak chronić stare, zapomniane cmentarze i ocalić wielokulturowe dziedzictwo historyczne". Na debatę w tej sprawie zaproszono ekspertów, prawników i przedstawicieli organizacji pozarządowych. Efektem był specjalny raport, w którym stwierdzono m.in., że "potrzebna jest inwentaryzacja cmentarzy epidemiologicznych, cholerycznych, których było sporo w dawnej kongresówce (czyli uzależnione od Rosji państwo polskie istniejące w XIX wieku).

Jak podkreślono w dokumencie, "ludzie jeszcze pamiętają, gdzie były te cmentarze". "Pochówki były masowe i nie ma indywidualnych grobów. Te mogiły nie są oznaczone i ślady znikają. Pamięć o nich również" - zauważyło biuro RPO.

Być może również mało kto pamięta, dlaczego na cholerycznych nekropoliach stawiano krzyże z dwoma poprzecznymi ramionami, nazywane "karawakami". Ich miano wzięło się od miejscowości Caravaca leżącej w Hiszpanii, z której miały pochodzić. Nasi przodkowie wierzyli, że zatrzymują one pomór, który początkowo uznawano nie za skutek braku odpowiednich warunków sanitarnych, lecz karę boską za grzechy. Manifestowanie przywiązania do religii miało pomóc w odparciu epidemii.