Jego utwory zostały przetłumaczone na ponad 120 języków, częściej tłumaczona była jedynie Biblia i dzieła Williama Szekspira. W dzień jego urodzin - 2 kwietnia, nie bez powodu obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Książek dla Dzieci. Hans Christian Andersen to bez wątpienia najpopularniejszy i najbardziej ceniony autor w dziejach literatury dziecięcej, sam zwykł jednak mawiać, że jego teksty to pudełka: dzieci oglądają opakowanie, ale to dorośli powinni zajrzeć do wnętrza. Bo pisał z myślą o jednych i drugich.
Przed kilkoma dniami Duńczycy obchodzili 219 rocznicę jego urodzin, a już za dekadę miną dwa pełne stulecia od momentu ukazania się pierwszego zbioru jego baśni. Dziś trudno uwierzyć, że w ojczyźnie przez pierwsze lata po publikacji były krytykowane, a wręcz wyśmiewane. Tymczasem za Oceanem amerykański pisarz i wydawca Horacy Scudder wydał krótko potem kilka baśni "smutnego Duńczyka" uznając je za objawienie.
W prowadzonych przez niemal 50 lat dzień po dniu "Dziennikach" (liczących ponad cztery i pół tysiąca stron!) pisarz zanotował: "Większość tego, co napisałem, opowiada o mnie samym", sugerując badaczom i czytelnikom, że właściwa byłaby biograficzna lektura jego dzieł. Bo oprócz baśni literackich, dzienników i dodatkowo autobiografii, Andersen był także płodnym autorem sztuk teatralnych, książek podróżniczych, powieści i wierszy. Cała reszta (prócz wydanych też w Polsce obszernych fragmentów "Dzienników") popadła jednak w zapomnienie w obliczu fenomenu i popularności baśni.
Gdy Andersen był dzieckiem, szczyt popularności przeżywały baśnie dwóch niemieckich autorów, Wilhelma Karla Grimma i Jacoba Ludwiga Grimma - potocznie nazywane "Baśniami braci Grimm". Obaj byli członkami Akademii Nauk w Berlinie i wybitnymi językoznawcami, a swoje baśni opracowali na podstawie badań mitów i opowieści ludowych. Z czasem, gdy popularność Andersena znacznie przebiła ich dzieło, autor "Słowika" zwykł nazywać ich "zwykłymi opowiadaczami", podkreślając, że oni tylko rozsławili dobrze znane ludowe opowieści, on zaś swoje baśnie od początku do końca wymyślił sam.
Hans Christian Anderse urodził się 2 kwietnia 1805 roku w biednych slumsach w duńskim mieście Odense. Jego ojciec, również Hans, uważał się za spokrewnionego ze szlachtą (matka opowiadała mu, że ich rodzina należała do wyższej klasy społecznej, ale badacze obalili te historie). Ojciec był szewcem, a matka pracowała jako praczka, dopóki nie popadła w alkoholizm. Choć była niepiśmienna, otworzyła przed synem świat folkloru. Z kolei ojciec kochał literaturę i czytał mu wieczorami ulubione książki. Umożliwił mu też oglądanie przedstawień lokalnej grupy teatralnej, a nawet zrobił dla niego teatr lalkowy. Bo ulubionym zajęciem chłopca była właśnie zabawa lalkami, co wyśmiewali szkolni koledzy.
Najważniejszą rolę w jego życiu odgrywała jednak babcia, uwieczniona potem w wielu baśniach m.in. w "Dziewczynce z zapałkami", jako osoba mądra i dobra, czy w "Bzowej babuleńce". Babcia pracowała w ogrodzie przy szpitalu i przytułku dla starców. Dziadek cierpiał na ciężką chorobę psychiczną - a Andersen przez całe życie bał się, że ją po nim odziedziczy. Zwłaszcza, że od dziecka zmagał się ze stanami lękowymi i z niezdiagnozowaną wówczas depresją. Jedną z jej przyczyn była fizyczna brzydota. Hans Christian miał bowiem długi, spiczasty nos i zbyt blisko osadzone małe oczy, był też bardzo wysoki i niezwykle chudy, w dodatku obdarzony ogromnymi stopami. To wszystko czyniło go obiektem kpin ze strony dziewcząt, których się wstydził.
"Brzydkie kaczątko" - jedna z jego najbardziej znanych później baśni także opowiadała o nim samym, choć nigdy nie zmienił się w pięknego łabędzia. Popychane, wyśmiewane przez otoczenie kaczątko, do złudzenia przypominało jego w dzieciństwie. Kojarzona z baśnią popularna myśl: "Nieważne, że urodziłeś się w kaczym gnieździe, skoro wylęgłeś się z łabędziego jaja", w jego przypadku symbolizuje fakt, że przymioty ducha i talent wzięły górę nad miejscem urodzenia i niskim statusem społecznym. Bo z powodu tego ostatniego Andersen nigdy nie pozbył się kompleksów.
Bawił się zawsze sam, nie miał żadnych przyjaciół. Mnóstwo czytał, a najbardziej upodobał sobie Szekspira. Marzył o wielkiej sławie związanej z teatrem, dla którego chciał pisać sztuki i grać w nich główne role. "Chciałem ruszyć w świat, szukać szczęścia i wrócić do swego miasta sławnym człowiekiem. Niech się później wstydzą, że mi tak strasznie dokuczali" - pisał w autobiografii "Baśń mojego życia".
Jego marzenia jak wiemy, miały się spełnić.
W 1816 roku zmarł jego ojciec i 11-letni Andersen został zmuszony do pracy. Przez krótki czas uczył się u tkacza i krawca. W wieku 14 lat przeprowadził się do Kopenhagi - chciał zostać aktorem lub śpiewakiem - miał piękny głos, śpiewał sopranem.
W Kopenhadze dopisało mu szczęście - poznał kilku wpływowych przyjaciół (w szczególności dyrektora Teatru Królewskiego i urzędnika państwowego Jonasa Collina), którzy pomogli mu zdobyć lepsze wykształcenie - równoważne czterem latom szkoły średniej, a następnie dwóm semestrom studiów na Uniwersytecie w Kopenhadze. Udało mu się związać z Teatrem Królewskim, jednak musiał go opuścić, gdy po mutacji jego głos zaczął się zmieniać. Kiedy jednak przeczytał znajomym kilka swoich wierszy i nazwano go poetą, zmieniło to jego życiowe plany. "To przeszło przeze mnie, ciało i duszę, a łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałem, że od tej chwili mój umysł był otwarty na pisanie i poezję" - notował w "dziennikach".
Swoje pierwsze opowiadanie "Duch na grobie Palnatoke" Andersen opublikował w 1822 roku w kopenhaskim czasopiśmie, zyskując pochwalne recenzje. Pierwszy wiersz "Umierające dziecko" ukazał się nieco później, a Teatr Królewski wystawił w 1829 roku jego dramat muzyczny "Miłość na wieży kościoła św. Mikołaja". Cały zbiorek wierszy narodził się, gdy Andersen zakochał się w córce aptekarza Riborg Voigt, która potajemnie była zaręczona z synem chemika, Poulem Bövingiem. "Ma śliczną, pobożną twarz, zupełnie dziecięcą, ale jej oczy wyglądają na mądre i zamyślone, są brązowe i bardzo żywe" - wspomina Andersen w autobiografii. Riborg poślubiła w 1831 roku Poula, ale Andersen miał ją pamiętać do końca życia. Gdy zmarł, na szyi pisarza znaleziono skórzaną sakiewkę zawierającą list od niej.
Życie uczuciowe pisarza od początku było obiektem wielu plotek, przeinaczeń i domysłów. Najwyraźniej Andersen był biseksualny, a obiektami jego płomiennych uczuć okazywali się zarówno mężczyźni, jak kobiety. Niestety w obu przypadkach były to uczucia nieodwzajemnione, choć prawdopodobnie pisarza łączyły przemilczane w dziennikach i autobiografii związki z mężczyznami. O ile o kobietach Andersen pisał otwarcie i ze szczegółami, to z oczywistych względów relacje z mężczyznami badacze tropili w oparciu o zdawkowe zapiski czy sugestie otoczenia. Wiadomo, że wielką, niespełnioną miłością Andersena był syn Jonasa Collina, Edward, (któremu poświęcił "Małą syrenkę"), zaś w latach 40. XIX wieku Henrik Stempe - znany duński szlachcic i właściciel ziemski.
Dobrze znana jest także historia jego nieodwzajemnionego uczucia do wielkiej szwedzkiej śpiewaczki Jenny Lind, którą poznał w 1843 roku. Tego dnia zanotował w dziennikach jedno słowo: "Kocham". Zakochał się, ale był zbyt nieśmiały, by to wyznać. Kobieta opuściła Danię, niczego się nie domyślając, a zdesperowany Andersen wysłał do niej list z wyznaniem. Gdy spotkali się ponownie, zachowywała się, jakby listu nie było, a trzy lata później wyszła za mąż za pianistę Otto Goldschmidta. Andersen zerwał wówczas z nią kontakty, a wkrótce uwiecznił ją jako tytułową "Królową śniegu" z sercem z lodu. Później także z myślą o niej napisał "Słowika".
By zapomnieć o niepowodzeniach uczuciowych, Andersen poświęcił się podróżom. Mógł sobie na nie pozwolić dzięki specjalnemu stypendium otrzymanemu od króla. Od 1831 roku podróżował głównie po Europie i do końca życia pozostał zapalonym podróżnikiem. Napisał pasjonujące szkice o Szwecji, Hiszpanii, Włoszech, Portugalii, a także Bliskim Wschodzie. Podczas swoich podróży poznał wiele wybitnych postaci, w tym pisarzy. W Paryżu m.in. Victora Hugo, Heinricha Heinego, Honoré de Balzaca i Aleksandra Dumasa. Utwór "Marzenia na dzień poety" Andersen poświęcił Karolowi Dickensowi, którego poznał w Londynie w 1847 roku i pozostawał z nim w przyjaźni.
Jako powieściopisarz Andersen odniósł sukces utworem "Improwizator", w którym wykorzystał Włochy jako scenerię. Autobiograficzna opowieść przedstawiała integrację biednego chłopca ze społeczeństwem. Motyw samopoznania brzydkiego kaczątka, do którego Andersen powrócił potem w kilku swoich utworach, okazał się leitmotivem jego twórczości. Książka odniosła międzynarodowy sukces i za jego życia pozostała najczęściej czytaną ze wszystkich jego dzieł - oprócz baśni. Ale już kolejna "Tylko skrzypek" została zaatakowana przez wybitnego duńskiego filozofa Sérena Kierkegaarda, który pisał: "Bezradosna walka, jaką Andersen prowadzi w prawdziwym życiu, powtarza się teraz w jego twórczości".
Kierkegaard pozostał już do końca bezlitosnym krytykiem twórczości Andersena, wyśmiewając jego baśnie, czasem nawet w podpisywanych pseudonimami recenzjach. Zupełnie jakby wstydził się tych ataków.
Tymczasem w 1835 roku Hans Christian Andersen opublikował kilka swoich pierwszych baśni, które - jak donosił - "napisał od niechcenia". Nie podejrzewał wówczas z pewnością, że to właśnie one przyniosą mu sławę o jakiej marzył od dziecka.
Najwcześniejsza baśń Andersena "Świeca łojowa" została odkryta w duńskim archiwum w... październiku 2012 roku. Powstała w latach 20. XIX wieku i opowiada o świecy, która nie jest doceniana przez otoczenie. Została napisana, gdy Andersen chodził jeszcze do szkoły i zadedykował ją jednemu ze swoich dobroczyńców. Historia pozostawała w posiadaniu tej rodziny do czasu, gdy została odnaleziona w miejscowym archiwum.
Pierwsza wydana kolekcja baśni to zbiór dziewięciu utworów opublikowanych w trzech odcinków przez wydawnictwo CA Reitzel w Kopenhadze między majem 1835 a kwietniem 1837. Pierwszą częścią był tomik 60 stron, zawierający między innymi "Krzesiwo", "Księżniczkę na ziarnku grochu " oraz "Kwiatki Małej Idy". Książeczkę wyceniono na 24 szylingi.
Druga ukazała się 16 grudnia 1835 roku i zawierała "Calineczkę", która została zainspirowaną "Tomcio Paluchem" i innymi opowieściami o miniaturowych ludzikach. "Towarzysz podróży" to opowieść o duchach, z którą Andersen eksperymentował w roku 1830.
Trzecia książeczka zawierała "Małą Syrenkę" i "Nowe szaty cesarza " i została opublikowana w kwietniu 1837 r. Wpływ na "Małą Syrenkę" miała "Ondine" Friedricha de la Motte Fouqué. Ta opowieść ugruntowała międzynarodową reputację Andersena. Z kolei "Nowe szaty cesarza" oparte były na średniowiecznej historii o korzeniach arabskich. W przeddzień jej publikacji trzeciej części Andersen zrewidował zakończenie (w którym cesarz po prostu idzie w procesji), do słynnego obecnie finału, w którym dziecko woła: "Cesarz nie ma na sobie żadnego ubrania!". Nie sposób dziś wyobrazić sobie inne zakończenie jak ów okrzyk dziecka, bo jest absolutnie genialne. Weszło do naszego życia jako symbol pełnego pychy osobnika, którego rzekome przymioty po prostu nie istnieją.
Duńskie recenzje pierwszych dwóch książek nie były entuzjastyczne. Teksty, wśród nich także sławna "Księżniczka na ziarnku grochu", spotkały się z nieprzychylnym odbiorem wielu krytyków, którzy zarzucali im "brak wartości wychowawczych i zbyt swobodny styl, zbliżony do potocznej mowy". Na ironię zakrawa fakt, że to ostatnie z czasem stało się największym atutem prozy Andersena. W dodatku ten swobodny styl maskował dość wyrafinowane przesłania moralne zawarte w jego opowieściach.
Nieznany autor (niewykluczone, że był nim wspomniany Kierkegaard) pisał o Andersenie: "Beztalencie, pyszałek, próżność go rozsadza, chytry na zaszczyty, zły patriota. Dzieci podobno zgoła nienawidzi, a taki skąpy, że nawet żenić się nie chce. A poza tym nienormalny, dziwadło po prostu. Cała postawa, wyraz twarzy i choćby te potworne nogi zdradzają wyraźnie, że to prostak". Jak widać, recenzja nie miała nic wspólnego z oceną walorów artystycznymi utworów pisarza, uderza za to niechęć do niego samego.
Na szczęście niezrażony chłodnym przyjęciem Andersen pisał kolejne baśnie. Nowa książka, z nowymi baśniami na niemal każde Boże Narodzenie przez kolejne trzy dekady, była prezentem gwiazdowym dla dzieci. W sumie napisał ich 156. Do najbardziej znanych i kochanych należą wymienione już wcześniej: "Księżniczka na ziarnku grochu", "Królowa śniegu", "Dziewczynka z zapałkami", "Nowe szaty cesarza", "Brzydkie kaczątko", "Słowik", "Calineczka".
Andersen tworzył baśnie pomiędzy 1835 a 1872 rokiem. Czyli dokładnie przez połowę swojego życia. Duńczycy docenili ich wielkość dekadę później niż reszta świata, w myśl przysłowia: "Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju". Jego rodzinne miasto, Odense, nadało mu honorowe obywatelstwo dopiero, gdy był już stary i schorowany.
Nie ulega wątpliwości, że dziś w nieustającej popularności dzieł Andersena, swój wielki udział ma kino. Epoka kultury obrazkowej połknęła większość baśni Duńczyka, niestety, niektóre przekręciła przez wyżymaczkę uproszczeń i słabość do happy endów. Te ostatnie, jak wiemy, rzadko pojawiały się w utworach "smutnego Duńczyka", jak nazwali go Amerykanie, zakochani w jego baśniach.
Za najchętniej adaptowaną baśń Andersona uchodzi "Mała syrenka" - doczekała się ich niezliczonej ilości, najczęściej w wersji animowanej, choć nie tylko. Przypomnijmy więc, że w oryginale Andersena tytułowa bohaterka jest postacią tragiczną, która poświęca wszystko dla miłości. Nie ma szansy na wyznanie swoich uczuć i w wyniku tego traci szansę na wspólne życie z księciem, którego pokochała. Syrenka odrzuca także szansę na powrót do rodzinnego królestwa, bo wymaga ona zabicia ukochanego. Ostatecznie skacze do morza, gdzie zamienia się w morską pianę.
Jest kilka interpretacji tego utworu. Ta najbardziej oczywista mówi, że nie można udawać kogoś, kim naprawdę się nie jest. Nie należy też ukrywać przed bliskimi własnych marzeń. Ale ta bardziej zawiła i chyba prawdziwa, dotyczy bardzo osobistych wątków z życia Andersena. To queerowa alegoria i rodzaj listu miłosnego napisanym przez Andersena do wspomnianego już przyjaciela, Edwarda Collina, syna jego dobroczyńcy, w którym był beznadziejnie zakochany. To nie przypadek, że "Mała syrenka" powstała, gdy Collin ogłosił swoje zaręczyny z kobietą. Syrenka jest zatem alter ego samego Andersena, podczas gdy książę - Edwarda Collina. Stanowi pragnienie pisarza, by być "normalnym mężczyzną", który chciałby zakochać się w kobiecie. Poświęcenie się syreny dla księcia, można odczytywać jako analogię do uczuć Andersena, który pozostał blisko Collina i jego żony przez resztę życia, mimo uczuć, jakimi go darzył.
Najsłynniejsza filmowa wersja "Małej syrenki" pochodzi z 1989 roku i została wyreżyserowana przez Johna Muskera i Rona Clementsa. Oczywiście, jak to u Disneya bywa, dorobiono jej szczęśliwe zakończenie. Film opowiada historię nastoletniej księżniczki-syreny o imieniu Ariel, która zakochuje się w ludzkim księciu o imieniu Eric, co prowadzi ją do zawarcia magicznego paktu z morską wiedźmą Urszulą. Mimo szczęśliwego zakończenia, które zmienia wymowę utworu, mamy do czynienia z adaptacją spełnioną, która mogłaby spodobać się pisarzowi. Film zdobył dwie nagrody Akademii za najlepszą muzykę oryginalną i za piosenkę i zarobił 240 mln dolarów. Stał się wręcz punktem zwrotnym w reanimacji legendarnego działu animacji Disneya. Po latach trafił do Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych jako dzieło "ważne kulturowo, historycznie lub estetycznie"
W 2023 r. Rob Marshall nakręcił jego aktorski remake z Halle Bailey w roli głównej. To politycznie poprawna, mocno zróżnicowana rasowo i obyczajowo wersja, którą wciąż możemy oglądać na platformie Disneya, niestety okazała się pomyłką. W głównej roli wystąpiła Afroamerykanka Halle Bailey, a film jest pełną szlachetnych intencji karykaturalną wersją pięknej baśni, mimo bardzo dobrej Bailey. W filmie zabrakło ponadczasowej magii oryginału animowanego, choć występują w nim świetni aktorzy: m.in. Awkwafina, Javier Bardem jako Król Tryton i Melissa McCarthy jako drag queen - Morska Wiedźma Ursula. W dodatku obsadzenie Afroamerykanki sprowokowało rasistowski hashtag #NotMyAriel, który szalał w sieci jeszcze przed premierą.
Kolejną baśnią, która upodobali sobie filmowcy jest "Dziewczynka z zapałkami", chyba najsmutniejsza, najbardziej tragiczna spośród wszystkich 152, jakie powstały. Popularność tej historii znacznie przekroczyła pierwotny zamysł Andersena, który polegał na zwróceniu natychmiastowej uwagi na trudną sytuację cierpiących dzieci w Europie, w połowie XIX wieku.
Prawdopodobnie najbardziej znana, (i najlepsza), jest jej ostatnia, nakręcona w 2006 roku krótkometrażowa wersja w reżyserii Rogera Allersa. Różnice pomiędzy wersją Disneya a oryginalnym tekstem Andersena są niewielkie. Akcja została przeniesiona do Rosji, a Sankt Petersburg pozwalał na piękne krajobrazy i kojarzył się ze śniegiem i surowymi zimami. W opowieści pominięto okrutnego ojca dziewczynki oraz śmierć jej babci. Szefowie Disneya sprzeciwiali się długo smutnemu zakończeniu, więc próbowano szczęśliwszych, ale ostatecznie je odrzucono. Film naprawdę chwyta za serce i wzrusza. Zasłużona nominacja do Oscara I chyba czas na taką właśnie wersję fabularną z aktorami. Zamiast - na przykład - kolejnego superbohatera od Marvela.
Ale przede wszystkim czas na biograficzną opowieść o samym Hansie Christianie Andersenie, w których ostatnimi laty tak rozmiłowało się Hollywood. (Co prawda dwie już powstały, jedna ponad 70 lat temu, ale obie najlepiej pominąć milczeniem). Autor "Królowej śniegu", którego życiorys to materiał na pełne emocji, przejmujące kino, zasłużył na nią jak mało kto.