Reklama

Przecież wszystko to jest takie samo! Szczerze z ręką na sercu. Nie mieliście tego uczucia zmierzając przez zimne mury kolejnego średniowiecznego zamku albo oglądając kolejną gotycką katedrę? Nic nie może się jednak równać z ruinami starożytności, w większości pozostałościami po ruchliwych Grekach i potężnych Rzymianach. Trzy rodzaje kolumn, które ci z lepszą pamięcią zapamiętali z początków liceum. Takie same fundamenty. Gdzieniegdzie rekonstrukcja. Turecki dziś Efez, Troja, tunezyjska Kartagina, jordański dziś Dżarasz, sycylijskie Agridżento, włoska Ostia, Pompeje, Herkulanum, zabytki Grecji. Nawet piramidy czy grobowce Petry są do siebie podobne, a w środku to w końcu często puste ciemne przestrzenie, po których trzeba poruszać się gęsiego. Przecież to wszystko jest podobne.

Z drugiej strony, jak tego nie zwiedzać? Przypomina się stary dowcip o milicjancie, którego żonę zapytano, czy kupić mu na imieniny książkę. "Książkę już ma" - odparła żona. Faktycznie, jakby milicjant i małżonka się wgłębili w lekturę tej choć jednej książki, tak jak filmowy "Grucha", który przeczytał dokładnie "Ojca Chrzestnego", zapragnęliby więcej. Podobnie jest z wakacyjnymi ruinami starożytności, które mogą dać ogromną przyjemność, ale pod warunkiem, że uruchomimy wyobraźnię i cofniemy się w czasie. Dzisiejszy rynek wydawniczy daje całkiem spore możliwości, ale trzeba sięgnąć nieco głębiej niż do zwykłych przewodników, które niestety dają coraz mniej niż Wikipedia (i jest ona coraz częściej głównym źródłem dla piszących je).

Starożytny Dali

Reklama

W holu Muzeum Egipskiego w Kairze stoi kamienna płyta z jakimiś słabo widocznymi wyrzeźbionymi postaciami. Większość zwiedzających po prostu ją mija, pędząc na pierwsze piętro po to, by zobaczyć zawartość słynnego grobowca Tutanchamona. W tym ostatnim wiadomo o co chodzi, bo skarby są, skrzą się złotem i to one przede wszystkim przyciągają uwagę. Toby Wilkinson, egiptolog, jednak swoją książkę "Powstanie i upadek starożytnego Egiptu" oparł nie na dziejach najzasobniejszego grobowca, należącego zresztą do niesamodzielnego faraona, który zmarł jako nastolatek, a właśnie na tej zakurzonej płycie, która jest przy wejściu. Po lekturze tej jednej z najlepszych i najważniejszych, a zarazem lekko napisanych książek popularyzujących historię cywilizacji egipskiej, na pewno nie spojrzymy już na nią obojętnie.

Po lekturze Wilkinsona zobaczymy nie kawałek rzeźbionego kamienia, a malarską paletę, ustanawiającą kanon estetyczny na tysiąclecia. Poznamy okrucieństwo władzy, której symbolem miała być możliwość zatłuczenia pałką tego, kogo władca akurat miał ochotę zatłuc. Czyż i dziś nie ma polityków, liderów, którzy w ten sposób starają się uwodzić swój elektorat? Ale zobaczymy też szerokie kontakty państwa istniejącego pięć tysięcy lat temu. Dziwnych zwierząt z długimi szyjami, przypominających trochę dinozaury, które łatwo przeoczyć, bo okalają ozdobnie wgłębienie na płycie, nie powstydziłby się Salvadore Dali. Zostały zapożyczone, już w tym czasie, z odległej o ponad dwa tysiące kilometrów starożytnej Mezopotamii.

Oczywiście to tylko wierzchołek góry lodowej, albo jeśli ktoś woli piramidy, przyjemności, którą może dać zwiedzanie Egiptu po lekturze Wilkinsona. Ci, którym to nie wystarczy, mogą sięgnąć po "Hieroglify Egipskie" Andrzeja Ćwieka, które sprawią, że kamienne ściany grobowców przemówią, a dla prawdziwych wakacyjnych ambitniaków i nerdów historycznych zostaje jeszcze "Starożytny Egipt. Anatomia cywilizacji" Barry’ego Kempa, z którą nawet patrząc na ukształtowanie terenu przeniesiemy się w starożytność. Nie dość tego, patrząc na Egipcjan będziemy myśleli o tym, ile, którzy z nich mają wspólnego z mieszkańcami tych terenów sprzed dwóch, pięciu i więcej tysięcy lat. A nawet patrząc na siebie - ile my mamy z nimi wspólnego.

Kiedyś było kolorowo

Piramidy i Sfinks to jednak samograj. A co z tymi grecko-rzymskimi kolumnadami? Parkami archeologicznymi rozsianymi od Portugalii po Bliski Wschód, i od północnej Afryki po zachodnią Europę. Wszystkimi takimi samymi. Starsze pokolenia Polaków różnice między nimi poznawały przede wszystkim z bardzo popularnych w PRL telewizyjnych pogadanek i książek profesora Aleksandra Krawczuka. Problem jednak był, po pierwsze, z wyjazdem w miejsca, o których prominentny profesor opowiadał. Po drugie, skupiał się on głownie na polityce. Po trzecie, od jego czasów, badania i nasz stan wiedzy poszedł mocno do przodu.

Szczęśliwie dziś pomaga nam w tym całkiem sporo autorów, przede wszystkim brytyjskich. Zarówno seria książek poświęconych Rzymowi autorstwa Mary Beard (lepsza), jak i pisarza Anthony’ego Everitta (nieco słabsza) pozwala nie tylko dowiedzieć się, co się w starożytnych Atenach czy Efezie działo, ale także je zobaczyć włącznie z podstawową różnicą między tym, co widzimy dziś, a co było kiedyś. Te miasta, te wszystkie kolumnady, aleje, ściany, były kolorowe, ba, często pokryte graffiti, co możemy nadal zobaczyć w Pompejach.

Jest to zresztą jeden z najczęstszych błędów popełnianych przez filmowców. W odniesieniu do nieco innego okresu, czy ktoś mógłby sobie wyobrazić tak ponure miejsce jak para-średniowiecze z "Gry o tron"? Tamtejsze zamki mają wygląd dzisiejszych ruin. Kto by chciał mieszkać w tak ponurej przestrzeni jak bohaterowie serialu? Autentyczni królowie, bez względu na miejsce, spędzali czas w kolorowych, dobrze oświetlonych świecami przestrzeniach z freskami na ścianach, otoczeni meblami, kobiercami i rozrywką, a nie siedzieli w pustych komnatach z surowego kamienia. Szczególnie, że depresja jest przede wszystkim domeną naszych czasów. Nawet prehistoryczni jaskiniowcy malowali na ścianach, także po to, by im się milej mieszkało i łupało kamień. Należy docenić za to twórców serialu "Rzym" (niestety miał tylko dwa sezony), gdzie w stolicy świata z czasów Cezara możemy zobaczyć kolorowe ulice, nieprawdopodobnie zatłoczone, momentami przypominające swoją wrzawą i barwami dzisiejsze miasta Azji. 

Mozaika zmienia ludzi

Ruiny, grobowce i starożytne miasta mają jednak i swoje drugie życie. To zmagania rabusiów, ale i przygody archeologów, których legenda w końcu doprowadziła do stworzenia postaci Indiany Jonesa. Zresztą w niektórych przypadkach ich działalność budzi nie mniejsze kontrowersje niż działalność złodziei. Tak jest choćby w przypadku odbudowy często zwiedzanego przez Polaków pałacu w Knossos na Krecie przez słynnego sir Anthony’ego Evansa. Jeden z wielkich badaczy przełomu XIX i XX wieku w opinii wielu specjalistów, nawet mu współczesnych, swoją rekonstrukcją starożytne wykopaliska zniszczył. Przygody Evansa i innych wielkich odkrywców ruin malowniczo opisuje Brian Fagan w swojej "Krótkiej historii Archeologii". Książce bardzo dalekiej od poważnych wprowadzeń do przedmiotu, ponoć zawierającej trochę błędów, za to bardzo lekko, przygodowo, napisanej.  

Cóż my - turystyczne nerdy - byśmy bez tych Brytyjczyków zrobili? Do nieco późniejszego czasu, czyli wczesnego chrześcijaństwa i Bizancjum, przeniesie nas Judith Herrin, autorka m.in. książek o Rawennie i Bizancjum. Są to opowieści zdecydowanie skupiające się na polityce, ale też historii nie tylko istambulskiej dziś świątyni (obecnie meczetu, do 2020 roku - muzeum) Hagia Sophia i raweńskich mozaik. Swoją drogą, brytyjska historyk zaczęła od zwiedzania. Jako dziecko oglądała z mamą włoskie miasto i zdziwiła się, że w mającej półtora tysiąca lat Bazylice świętego Witalisa w Rawennie przedstawiany jest wielki bizantyjski cesarz Justynian I i jego żona Teodora, pomimo, iż nigdy tam nie byli. Z tego zainteresowania zrodziły się po latach między innymi wydawane dziś po polsku książki brytyjskiej profesor. Jeszcze jedna rzecz z jej "Bizancjum" może ułatwić, bardzo wstępnie, życie zwiedzającego turysty. Podstawowe objaśnienie historii, znaczenia i symboliki ikon. Czyż i one, choć tak modne, nie są do siebie potwornie podobne jeśli trochę o nich nie poczytamy?

Egipcjanin z Finlandii

Oczywiście, są i tacy, którym same lektury wystarczą. Zresztą, jeśli nie stać nas na podróż albo nie mamy czasu lub ochoty, nie jest to takim złym rozwiązaniem. Wystarczy wspomnieć, że Mika Waltari najwybitniejszy fiński pisarz, a zarazem autor "Egipcjanina Sinuhe", najgłośniejszej i najbardziej uznanej powieści o starożytnym Egipcie, nigdy do kraju, który opisywał, nie pojechał. Jego książka była pod koniec lat 50. gigantycznym hitem, najlepiej sprzedającą się zagraniczną powieścią w USA, docenianą przez historyków za oparcie się na autentycznym starożytnym dzienniku i bogaty, wierny obraz całego starożytnego świata. Władzom państwa egipskiego, które dopiero co uzyskało niepodległość, ale oczywiście powoływało się na pięć tysięcy lat historii, zaczęło zależeć na ściągnięciu pisarza i uhonorowaniu go. Waltari jednak skromnie odmawiał. Nigdy do Egiptu nie pojechał. Nie chciał, by obraz współczesnego państwa zakłócał mu jego wyobrażenie starożytności.

Wydaje się to jednak, w przypadku większości osób, z niżej podpisanym włącznie, zdecydowanie przesadnym pryncypializmem.   

Nie tylko dla nerdów

Oto 10 lektur na wakacje, dla tych, którzy chcą zwiedzać na serio. Poleca doktor Michał Baranowski, historyk, starożytnik, popularyzator historii:

M. Beard, "Parteon"

M. Beard, "SPQR"

J. Boardman, "Sztuka grecka"

A. Ćwiek, "Hieroglify egipskie"

A. Goldsworthy, "Wojny punickie"

A.G. Hamman, "Życie codzienne w Afryce Północnej w czasach św. Augustyna"

B. Bravo, E. Wipszycka "Historia starożytnych Greków" t.1-3

C. Namirski, "Średniowieczne zamki Sardynii"

M. Sartre, "Wschód Rzymski"

P. Zanker, "August i potęga obrazów"