Reklama

W czerwcu swoje wielkie święto obchodzą Wojska Pancerne i Zmechanizowane. To na pamiątkę wydarzeń sprzed stu lat, kiedy 17 VI 1919 roku 1. Pułk Czołgów Armii Polskiej gen. Józefa Hallera wrócił do kraju.

Dziś Polska może się pochwalić posiadaniem czołgów ze światowej czołówki. By je zobaczyć, wybrałam się do "Jedynej Pancernej", która obchodzi w tym roku swoje 30-lecie.

Reklama

- Najważniejsza w czołgu jest załoga - mówi mi kpt. Jacek Piotrowski, rzecznik prasowy 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, kiedy idziemy w kierunku garaży, gdzie stoją czołgi.

Jednostka jest w posiadaniu niemieckich Leopardów w wersjach 2PL i A5, a od niedawna także amerykańskich Abramsów M1A1.

Wcześniej załogi jeździły na radzieckim T-72 i jego modernizowanej wersji PT-91. - To jak przesiąść się z malucha do mercedesa - śmieje się wojskowy.

Czterej pancerni

Kiedy dochodzimy na miejsce, między czołgami uwijają się żołnierze. Jedni czyszczą gąsienice, inni sprawdzają ich stan techniczny. - Obowiązkiem załogi jest dbanie o sprzęt - wyjaśnia kpt. Piotrowski.

Załoga w Abramsach i Leopardach to cztery osoby: dowódca, działonowy, ładowniczy i kierowca.

- Największy wysiłek to zgrywanie zespołu. Jeśli team jest sprawny, to spokojnie nawet w T-72 może pokonać Leoparda albo Abramsa, w których są gorzej przeszkoleni ludzie - podkreśla kpt. Piotrowski.

W czteroosobowej załodze to dowódca wyznacza cele i wydaje rozkazy. Jest też w kontakcie z innymi dowódcami czołgów.

- Ja jestem odpowiedzialny za kierowanie systemem ognia. Eliminuję cele. Tak najprościej mówiąc - strzelam z czołgu - mówi szer. Bartosz z "Jedynej Pancernej". Żołnierz jest działonowym przeszkolonym na Abramsach.

Szer. Sebastian to z kolei kierowca amerykańskiego czołgu. - Jeśli jesteśmy w terenie, to moim zadaniem jest obserwacja, dobieranie najlepszych tras. Kierowca korzysta też z pomocy dowódcy przy wykonywaniu manewrów, zwłaszcza tych przy cofaniu. Jak jeździmy trasami leśnymi, czy chcemy gdzieś ukryć czołg, to jest to kwestia dosłownie centymetrów przy jeździe między drzewami - wyjaśnia żołnierz.

Czwartym członkiem załogi jest ładowniczy. Choć amunicja - w zależności od rodzaju - może ważyć od 20 do 30 kg, to załadowanie jej odbywa się w ekspresowym tempie.

- Żołnierz, który był z nami na zawodach w USA, jest w stanie zrobić to nawet w cztery sekundy - opowiada szer. Sebastian.

Jak zostać czołgistą?

Przygoda z czołgami zaczyna się naprawdę różnie. Dla jednych to marzenie "od zawsze", inni trafili tu przypadkiem, ale teraz nie wyobrażają sobie innej służby.

- Wojska zmechanizowane, czołgi, zawsze wydawały mi się ciekawe - ich budowa, obsługa. Dostałem przydział jako działonowy - opowiada szer. Bartosz.

Dla szer. Sebastiana służba była marzeniem z dzieciństwa. Po szkole średniej nie wstąpił jednak od razu do wojska - punktem zwrotnym był wybuch wojny za naszą wschodnią granicą. - Mam bardzo dużo znajomych z Ukrainy, razem graliśmy w klubie. Teraz chłopaki walczą tam dzielnie, broniąc swojego kraju. To był dla mnie "zapalnik", żeby iść się przeszkolić - dodaje.

Wojska zmechanizowane nie były jego pierwszym wyborem. - Początkowo chciałem iść do desantu, do jednostki blisko rodzinnej miejscowości. Nie było tam miejsc, więc zdecydowałem się na czołgi. I nie żałuję tego - mówi żołnierz.

Od pomysłu, by zostać kierowcą, do momentu, w którym usiadł za sterami amerykańskiego pojazdu podczas kursu, minęły zaledwie cztery miesiące.

Pełne przeszkolenie jednego członka załogi to cztery miesiące kursów podstawowych.

Szkolenia na amerykańskich Abramsach M1A2 SEP v2 trwają trzy miesiące. Żołnierz musi przejść po kolei przez wszystkie stanowiska i z każdego zdać egzamin.

Następnie przystępuje do kolejnego kursu - tym razem miesięcznego na czołgach w wersji M1A1. Ten również kończy się egzaminem. 

W przyszłości dojdzie jeszcze szkolenie na najnowocześniejsze Abramsy M1A2 SEP v3. 27 czerwca (dokładnie w 30. rocznicę powstania "Jedynej Pancernej") Sztab Generalny Wojska Polskiego poinformował, że czołgi już czekają na transport, a tymczasem do naszego kraju dotarła ostatnia dostawa amerykańskich pojazdów w wersji M1A1. 

Czołg, który nurkuje

Załogi z 1. Warszawskiej Brygady Pancernej ćwiczą na poligonach w całej Polsce.

Między jednostkami czołgi najczęściej przerzucane są na lawetach lub transportowane koleją, ale pojazdy są też w pełni przygotowane na długie marsze (w wojsku nie tylko żołnierze, ale i sprzęt maszeruje).

Podczas ćwiczeń Dragon 24 Abramsy przemaszerowały ponad 240 km. - Mogą one rozwinąć prędkość około 70 km/h, w warunkach bojowych - do 40 km/h - wyjaśnia kpt. Piotrowski.

Pojazd waży około 60 ton i ma 1500 KM (bez założonej blokady 4500 KM). Dla porównania - średnia moc silnika samochodu to około 140 KM.

Silnik Leoparda ma taką samą moc jak Abramsa, ale słychać wyraźnie, kiedy na plac wjeżdża amerykański pojazd. - On startuje jak odrzutowiec - mówi szer. Sebastian.

To za sprawą tego, że maszynę napędza turbina gazowa AGT1500 firmy Honeywell, a czołg może być zasilany nawet paliwem rakietowym.

Amerykański czołg dobrze radzi sobie też w wodzie, ale może zanurzyć się do wysokości wieży. W tej kwestii niezrównany jest niemiecki Leopard, który - dosłownie - potrafi nurkować.

- Jest w stanie przejechać po dnie zbiornika na głębokości 4,7 metra. Po wynurzeniu się z wody z marszu jest gotowy do walki, do oddania strzału - tłumaczy rzecznik 1. Warszawskiej Brygady Pancernej.

WIDEO: Czołg Leopard podczas przeprawy przez zbiornik wodny

 

- Który czołg jest więc lepszy? - pytam.

- Leopard jest bardziej zwrotny, mobilny. Nie ma z kolei bezpieczniejszego czołgu dla załogi niż Abrams - mówi kpt. Piotrowski.

Amerykańskie pojazdy są szczególnie zorientowane na żołnierzy. W razie trafienia, amunicja jest odseparowana od załogi. Nawet jeśli wybuchnie, to wojskowi powinni wyjść z tego cało.

Oczywiste różnice między czołgami zauważam również, wchodząc do środka obu czołgów. To prawdziwe centra dowodzenia. Szczegóły jednak, ze względów bezpieczeństwa, muszą pozostać tajemnicą.

Największy wróg

Kiedy pytam o największego wroga czołgów na polu walki, wojskowi bez wahania wskazują na ataki z powietrza.

- Byle kto nie będzie strzelał do czołgu. Na przykład drony raczej nie są w stanie go zniszczyć, ale mogą unieruchomić, jeśli trafiłyby w systemy jezdne - wyjaśnia kpt. Piotrowski.

Leopard i Abrams strzelają na tę samą odległość - mogą praktycznie prowadzić ogień na 4 km. Jeśli chodzi o infrastrukturę, to są zdolne ją niszczyć z odległości nawet 10 km. 

Załoga wyposażona jest również w kilka karabinów.

Czołgiści mogą walczyć przeciw innym pojazdom pancernym, zniszczyć pociskami infrastrukturę, czy odpierać ataki piechoty, a nawet eliminować lotnictwo.

- Jednym z zadań podczas zawodów w USA było namierzanie i strzelanie do bezzałogowych statków powietrznych - mówi szer. Sebastian.

Jeden strzał, dwa cele

Wspomniane zawody w Stanach Zjednoczonych to prestiżowy konkurs "Sullivan Cup". W maju po raz pierwszy wzięła w nim udział polska załoga.

Choć nasi czołgiści zdobyli siódme miejsce - startowało 11 załóg Abramsa i 6 Bradleya (amerykański bojowy wóz piechoty - red.) - to swoim wyczynem w jednej z konkurencji zapisali się w historii zawodów. Dowódca polskiej załogi postanowił bowiem, że spróbuje jednym pociskiem zestrzelić dwa cele.

- Dzień wcześniej specjalnie zapytaliśmy się instruktorów z USA, czy takie trafienie będzie zaliczone w zawodach, jeśli by nam się udało. Zaśmiali się tylko i powiedzieli: "tak, tak, będzie zaliczone, ale takiego przypadku jeszcze tu nie było na Abramsach" - wyjaśnia szer. Sebastian, który reprezentował nasz kraj.

Polscy żołnierze pokazali jednak, że chcieć, to móc.

- Nasz dowódca wystrzelił w idealnym momencie. Dwa cele w sam środek. Gdy się udało, wybuchła prawdziwa wrzawa. To była wielka feta. Takie coś się nie zdarza - mówi z dumą wojskowy.

WIDEO: Strzał polskiej załogi podczas zawodów "Sullivan Cup"

Zdrowa rywalizacja

Gdzie w hierarchii sił Wojska Polskiego można umieścić czołgistów?

- Jak rozmawia się z czołgistami, to powiedzą, że to oni są najważniejsi. Piloci powiedzą, że nie, bo oni, a Marynarka Wojenna wskaże siebie. To taka zdrowa rywalizacja - mówi kpt. Piotrowski.

- Możemy się tak przekomarzać między sobą, ale każdy doskonale wie, że gdyby doszło do próby, to jesteśmy jednym teamem i każdy za każdego odpowiada - podkreśla wojskowy.

WIDEO: Ćwiczenia DRAGON-24