Reklama

Przyglądając się bliżej zwycięskiemu filmowi Seana Bakera "Anora", który jury w Cannes z Gretą Gerwig na czele nagrodziło Złotą Palmą, chciałoby się powiedzieć: "Tu zaszła zmiana". Zwyciężyło kompletnie inne kino, niż to najchętniej nagradzane na Lazurowym Wybrzeżu: nakręcone w małym, niezależnym studiu, w dodatku prowokacyjne i przewrotne, jak to bywa u Bakera. Na pierwszy rzut oka znacznie bardziej pasujące do amerykańskiego festiwalu na Sundance niż do najsłynniejszej europejskiej imprezy filmowej, faworyzującej dzieła mistrzów.

W tym roku zwyciężył film, który od pierwszych pokazów, był (obok "Emilii Perez" Audiarda) niekwestionowanym faworytem. Podobnie jak we wcześniejszych produkcjach, Baker i tym razem penetruje świat ludzi z nizin, żyjących na granicy społecznej akceptowalności. Jak zwykle dowartościowuje ich w swojej opowieści, sprawiając, że im kibicujemy.

Reklama

Bohaterką jest pracująca jako erotyczna tancerka na Manhattanie, urodziwa Ani - zdrobnienie od Anory (w tej roli zjawiskowa Mikey Madison, uznana za objawienie festiwalu). Ani poznaje w pracy bogatego Rosjanina Iwana, który oczarowany nią, najpierw płaci za tydzień rozpusty na Brooklynie, a w końcu bierze z nią ślub w Las Vegas. Jest nie tylko bogaty, ale także młody i przystojny, Ani nie widzi więc przeszkód. Zupełnie inaczej niż rodzice Iwana, którzy wracają z Rosji do Stanów Zjednoczonych, by uświadomili im niestosowność sytuacji. Dziewczynę jednak przestraszyć trudno, choć ukochany daje drapaka. Wraz z parą zbirów udaje się w podróż na jego poszukiwanie.

Sama fabuła brzmi banalnie, kto jednak zna kino Bakera, wie doskonale, że bardziej od niej liczy się sposób, w jaki zostaje opowiedziana. A jeśli wierzyć jurorom w Cannes, Baker wzniósł się na poziom mistrzowski. "'Anora' przechodzi od swobodnego kina rozrywkowego do podróży w stylu 'Po godzinach' Scorsesego, a wreszcie zmienia się w obyczajową impresję" - pisze krytyk "Variety". I dodaje: "Genialnie skomponowana trzyaktowa kompozycja filmu daje wrażenie obcowania z czymś zupełnie nowym, świeżym i niebanalnym".

Mylili się ci, którzy przewidywali, że wyważeni członkowie jury uznają film za "niepoważny" i nie docenią jego walorów. Było odwrotnie - w gronie często sztywnych i przesadnie artystowskich produkcji kino Bakera lśniło bezpretensjonalnością i autorskim sznytem.

Jego sukces dla krytyków stał się okazją do przypomnienia w branżowych magazynach laureatów Złotej Palmy wcześniejszych 76. edycji festiwalu. Z kilku rankingów, które znajdziemy m.in. w "Variety", "IndieWire" czy w brytyjskim "The Guardian" stworzyliśmy pierwszą dziesiątkę - filmów najważniejszych i najwyżej ocenionych spośród nich.

10. "Parasite", reż. Joon-Ho Bong, 2019

Kierowca bez pracy, gospodyni bez domu, student bez kasy i dziewczyna bez perspektyw tworzą plan: jak stać się kimś i zająć miejsce bogaczy? W świecie, w którym liczy się tylko sukces, przechytrzą system i zawalczą o siebie. Nieważne, że wymaga to przekroczenia granicy między tym, co dozwolone, a tym, co zabronione. Joon-Ho Bong pokazuje, że każdy marzy o lepszym życiu, awansie i szansie na sukces. Jego bohaterowie osiągają go dzięki nieposkromionej wyobraźni i braku skrupułów.

O filmie "Parasite" napisano już wszystko. Najpierw jako pierwszy w historii koreański film zdobył Złotą Palmę, a potem cztery Oscary. Jest także pierwszym w historii filmem nieanglojęzycznym, który zdobył go w najważniejszej kategorii: za najlepszy film. "Parasite" porywa zwrotami akcji narracyjnymi, a wszystkie one, jak słusznie napisał Peter Bradshaw, są "filmowo udramatyzowaną lekcją ekonomii".

9. "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni", reż. Cristian Mungiu, 2007

Rumuński film "4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" zdobył Złotą Palmę w tym samym roku (2007), gdy do konkursu zawitał "Zodiak" Finchera i "To nie jest kraj dla starych ludzi" braci Coen. Oskarżycielskie spojrzenie Cristiana Mungiu na zakazaną w jego rodzinnym kraju aborcję miało jednak większą siłę rażenia. Przy okazji stało się także zapowiedzią rumuńskiej nowej fali.

Przenosimy się w schyłkowe lata komunizmu w Rumunii. Ponurzy ludzie, opustoszałe ulice i wszechobecna brzydota. Nic, co dawałoby choć odrobinę nadziei na lepsze życie. W takich realiach żyją i studiują dwie przyjaciółki Otilia i Găbiţă, które wbrew wszystkiemu wierzą w spełnienie marzeń. Do czasu, gdy Găbiţă dowiaduje się, że jest w ciąży. Boi się zostać samotną matką, obawia się reakcji rodziców, nie chce też rzucić studiów. Aborcja jest nielegalna, więc poddanie się zabiegowi to nie tylko dylemat moralny, ale również "droczenie się" z totalitarną władzą. Otilia pomaga swojej przyjaciółce w załatwieniu formalności, rezerwuje pokoik w tanim hotelu, umawia spotkanie z tajemniczym Panem B. Obie dziewczyny zostają skrzywdzone w tak nieludzki sposób, że w ich życiu nic już nie będzie takie samo.

Kontekst historyczny jest w tym filmie ważny i znaczący, ale stanowi tło dla pokazania zmagań dwóch młodych kobiet z własnymi emocjami i moralnością. W karkołomnym wydawałoby się połączeniu - filmu dokumentalnego i thrillera, reżyser zawarł prawdę o wstrząsającym zdarzeniu, które znał z opowieści bliskich mu osób.

"4 miesiące..." to film niezwykle mocny, chwilami porażający, choć nie ma w nim scen epatujących okrucieństwem. Dodatkowo, te budzące największe emocje, nakręcone zostały w taki sposób, jakby twórca był w oddaleniu i przyglądał im się zza niewidocznej dla nas ściany. Całość robi piorunujące wrażenie.

Wstrząsający obraz Mungiu pokazuje, jak opresyjne rządy Nicolae Ceaușescu nadal zbierały swoje żniwo dwie dekady po śmierci dyktatora. Triumf filmu w Cannes był szczególnie ważny, biorąc pod uwagę późniejsze zlekceważenie filmu przez amerykańską Akademię.

8. "Pulp Fiction", reż. Quentin Tarantino, 1994

"Oto reżyser, który został wpuszczony do sklepu z zabawkami i chce się bawić całą noc" - pisał przywoływany już Roger Ebert po światowej premierze "Pulp Fiction". Tytuł filmu nawiązywał do popularnych w połowie XX wieku magazynów i powieści kryminalnych - tzw. "pulp magazine", które charakteryzowały się przemocą i błyskotliwymi dialogami. Lepszego reżyser nie mógł wymyśleć.

Był 1994 rok gdy nieznany światu Quentin Tarantino przyjechał do Cannes z filmem, który później krytycy określili mianem "przełomowego dzieła postmodernistycznego". Obraz podzielił widzów: niekonwencjonalna struktura, a także fakt, że był pastiszem i zarazem hołdem dla innych filmów, sprawiły, że nie wiedziano jak go zakwalifikować. Świat pozbawiony normalnych ludzi i zwyczajnych historii, ale oglądany z zapartym tchem.

Podobnie jak inne arcydzieło - "Obywatel Kane" Orsona Wellesa, "Pulp Fiction" zostało skonstruowane w nielinearny sposób, a historie połączono z sobą tak chytrze, że film można oglądać kilka razy, i niekoniecznie uda się zapamiętać, co jest w kolejnej scenie. Mamy tu kilka opowieści rodem z kina lat 40., które zazębiają się w całość. Dwóch nierozgarniętych gangsterów, Jules i Vincent, dostaje zlecenie od wpływowego szefa. Mają odbić dla niego walizkę. Zadanie, które miało być proste, okazuję się arcytrudne. Tymczasem właściciel walizki obstawia walkę bokserską. Nieuczciwą, bo wcześniej zapłacił jednemu z zawodników za przegranie meczu. Kiedy on obstawia, jego żona zostaje oddana po opiekę Vincentowi. Mają ze sobą spędzić jeden miły wieczór. Ale nic nie pójdzie zgodnie z planem...

Recenzje po filmie były albo pełne zachwytu, albo... nie było ich wcale. Faworytem krytyków do Złotej Palmy były "Trzy kolory. Czerwony" Krzysztofa Kieślowskiego. I pewnie wygrałyby, gdyby nie fakt, że przewodniczącym jury był stary wyga Clint Eastwood, który poznał się na dziele Tarantino natychmiast. Wybuchła awantura, a największe pretensje mieli Polacy.

Trzydzieści lat później obchodzimy rocznice powstania dzieła kultowego, które fani kina znają na pamięć. Film wskrzesił nie tylko zapomniany się gatunek, ale także kilka aktorskich karier.

I wciąż to najlepszy film Tarantino.

7. "Miłość", reż. Michael Haneke, 2012

"Miłość" to pierwszy film Michaela Hanekego, którego bohaterowie nie mają zdeformowanej psychiki. Potrafią kochać, obdarzać się czułością, a w dodatku mają za sobą szczęśliwe życie. Po pierwszych projekcjach w Cannes, spodziewając się po tytule przewrotnego manewru reżysera, zaskoczeni recenzenci pisali: "Haneke przechodzi na jasną stronę mocy'".

Opowiadać o "Miłości" jest niezwykle trudno. Sama historia z pozoru może wydawać się bowiem (do pewnego momentu!) dość zwyczajna. Bohaterami jest para kochających się ludzi, stare małżeństwo nauczycieli muzyki - Georges i Anne. Wielbiciele Schuberta, prowadzący ustabilizowane, dostatnie życie. Ten poukładany świat burzy nagła choroba żony - Anne dostaje udaru, a prosta operacja nie udaje się. Wraca do domu na wózku, ze sparaliżowaną połową ciała. Początkowo funkcjonuje nieźle z pomocą męża, ale jej stan pogarsza się z każdym dniem. Mimo nalegań córki, Georges nie pozwala na umieszczenie jej w zakładzie opieki, składa też żonie przysięgę, że nie odda jej do szpitala.

Ciąg dalszy, to obserwacja jego zmagań z kolejnymi etapami jej niedołężności i cierpienia. Georges dobrowolnie chce w nim współuczestniczyć. Nie ma w tym nic z poświęcenia. Jest autentyczna potrzeba bliskości z kobietą swojego życia, nawet wówczas gdy ona już traci kontakt z rzeczywistością i tylko mamrocze niezrozumiale słowa.

Haneke wysnuwa swój dramat ze zwykłych gestów, z banalnych sytuacji. Każdy drobiazg pokazany na ekranie nabiera nowego sensu, każdy przywodzi na myśl jakieś skojarzenia. Miłość pokazana bez cienia sentymentalizmu, obecna jest w każdej scenie, choć nie mówi się o niej niemal w ogóle. Słowo "kocham" nie pada z ekranu, a jednak nie mamy wątpliwości, że śledzimy historię wielkiego uczucia. Jesteśmy świadkami oswajania śmierci w jedyny możliwy sposób - poprzez miłość.

Haneke wcześniej z pasją odkrywający mroczne zakamarki ludzkiej duszy, tym razem opowiedział się za tymi najjaśniejszymi. W "Miłości" pokazuje, jak czerpać z życia do ostatniej chwili jego trwania. Nawet umieranie potraktowanej jest jako ostatni etap jego dopełnienia. Niezwykła, zapadająca w nas na długo, jest scena, w której sparaliżowana częściowo Anne, oglądając album z ich wspólnymi zdjęciami, mówi: "ależ to piękne". "Co?" - dopytuje się mąż. - "Życie. Takie długie" - odpowiada.

W głównych rolach oglądamy dwie legendy kina - Jean-Louisa Trintignanta i Emmanuelle Rivę. Oboje stworzyli wstrząsające kreacje, który powinny zostać uhonorowane Oscarem. Po części Akademia zrehabilitowała się, przyznając filmowi złotą statuetkę w kategorii: Najlepszy film nieanglojęzyczny. Rozdzierające serce zakończenie filmu stawia widza twarzą w twarz z najważniejszym być może zagadnieniem ludzkiej egzystencji.

6. "Parasolki z Cherbourga", reż. Jacques Demy, 1964

Jeden z najpiękniejszych i zarazem niekonwencjonalnych musicali filmowych wszech czasów. Wyjątkowość tego filmu polega na fakcie, że reżyser zdecydował się tu w całości na "wyśpiewane" dialogi, i to - o dziwo - zadziałało.

Młodziutka, zjawiskowa Catherine Deneuve, którą ten film uczynił sławną i grający jej ukochanego włoski aktor Nino Castelnuovo tworzą niezapomniany duet, w którego miłość wierzymy bez cienia wątpliwości. Dodatkowo, ten niezwykle gorzki film wystylizowany został na pastelową błahostkę.

Jesteśmy w Cherbourgu w 1957 roku. Pani Emery i jej córka Geneviève prowadzą sklep "Parasolki z Cherbourga". Geneviève jest zakochana w Guyu, mechaniku samochodowym. Związek córki z ubogim chłopakiem nie podoba się jednak matce. Wkrótce Guy zostaje powołany do wojska i wysłany na wojnę do Algierii. Para zmuszona jest się rozstać, a dziewczyna, ku swojemu przerażeniu odkrywa, że jest w ciąży. Nie mając wiadomości od ukochanego, pod presją matki, poślubia bogatego handlarza, Rolanda, i wraz z matką opuszcza Cherbourg. Ale nie zapomną o swojej miłości.

Wyśpiewane uczucia Jacquesa Demy’ego odniosły sukces nie tylko w Cannes - otrzymały także pięć nominacji do Oscara - trzy za muzykę. Degrand i kompozytor Michel Legrand ułożył trzyczęściowy gobelin, w którym Deneuve i Castelnuovo zaśpiewali m.in. utwór "I Will Wait for You", jedną z najbardziej znanych francuskich piosenek.

Film ma także tę rzadką zaletę, że jest zarówno ucztą wizualną, jak i muzyczną.

5. "Viridiana", reż. Luis Buñuel, 1961

Kiedy film zdobywa Złotą Palmę, a jest zakazany we własnym kraju i potępiony przez Watykan, to znaczy, że nie mamy do czynienia z błahym obrazem. Tak jest w przypadku głośnego filmu mistrza surrealizmu, Luisa Buñuela z 1961 roku, które dzisiaj wydaje się równie odważne.

Nowicjuszka przed złożeniem ślubów, otrzymuje polecenie odwiedzenia wuja, jedynego żyjącego krewnego i darczyńcy. Dziewczyna tak bardzo przypomina mu zmarłą żonę, że wuj postanawia ją zmusić do ślubu. Próbuje także gwałtu, po którym Viridiana rezygnuje z klasztoru i ucieka. Odrzucone zaloty skutkują tragedią - wuj popełnia samobójstwo. Viridiana zamienia jego majątek w przytułek dla bezdomnych. Jej dobroć kończy się, gdy pewnej nocy zostaje zgwałcona przez włamywacza. Uratowana przez krewnego, w finale zgadza się na seks w trójkącie z kuzynem i jego kochanką.

Wszystko to brzmi dziwacznie, ale pokazane zostało z maestrią i surrealistycznym dowcipem, dzięki któremu Buñuel zrobił karierę. Reszta okazała się nie do zaakceptowania przez hiszpańskich cenzorów. Dlaczego? Gdy włamywacze buszują po rezydencji, postanawiają zorganizować bankiet, który przeradza się w parodię Ostatniej Wieczerzy.

Film jest tak naprawdę rubaszną satyrą na fałszywą dobroczynność, przepełniony ludyczną wyobraźnią i odniesieniami do scen biblijnych. Opowiada się o nim trudno, trzeba go zobaczyć.

4. "Czas Apokalipsy", reż. Francis Ford Coppola, 1979

Historię powstawania "Czasu Apokalipsy" Francisa Forda Coppoli i prawdziwą drogę przez mękę reżysera opisaliśmy szeroko w tekście sprzed tygodnia, z racji 45. rocznicy premiery dzieła.

Przypomnijmy więc tylko samą fabułę, która skupia się na historii kapitana Benjamina Willarda, który otrzymuje tajną misję: ma przedostać się płynąc w górę rzeki do neutralnej Kambodży i dokonać zamachu na niejakiego Waltera Kurtza, pułkownika Zielonych Beretów. Kurtz prawdopodobnie oszalał i prowadzi własną wersję wojny, koczując w kambodżańskiej świątyni. Jego oddziały składają się z małej grupy zbuntowanych żołnierzy amerykańskich i plemienia Indian Montagnard, których sam wyszkolił i uzbroił. Podróż Willarda i wydarzenia, które mu się przytrafiają, sprawiają, że gdy dotrze do celu, jest już inną osobą, niż ta, którą był u jej początku.

"Czas Apokalipsy" poszedł pod prąd, zaspokajając potrzeby widzów nie tylko miłośników kina i tworząc trwały pomnik amerykańskiej kontrkultury z której się wywodził.

3. "Lampart", reż. Luchino Visconti, 1963

"Pod bujną oprawą filmu Luchino Viscontiego bije serce najtragiczniejszego z dramatów osobistych i politycznych w historii kina" - pisał po premierze tego filmu w Cannes wielki krytyk Roger Ebert. "Lampart" to nakręcona z ogromnym wizualnym rozmachem adaptacja powieści Giuseppe Tomasi di Lampedusa pod tym tytułem - włoski epos opowiadający o schyłku sycylijskiej arystokracji, widziany oczami tytułowego lamparta, Dona Fabrizio Corbery (w tej roli Burt Lancaster w jednej z najlepszych ról).

Akcja filmu rozgrywa się w 1860 roku na Sycylii, w czasie narastających niepokojów społecznych, powstania Garibaldiego i zmierzchu arystokracji. Sycylijski książę rozumie, że musi zaakceptować zachodzące zmiany. Zgadza się na ślub bratanka z córką zamożnego mieszczanina. Wielki bal, jaki oglądamy na ekranie, jest kwintesencją nadchodzących czasów. W roli bratanka księcia wystąpił Alain Delon, w którym Visconti był śmiertelnie zakochany. Partnerowała mu młodziutka Claudia Cardinale. Oboje obdarzeni wręcz baśniową urodą, zostali uznani za najpiękniejszy filmowy duet w historii.

Film zawiera dwie zapierające dech długie sekwencje, które stanowią ukoronowanie osiągnięć Viscontiego: 25-minutowa scena bitwy oraz zapierająca dech w piersiach 45-minutowa sekwencja w sali balowej, podczas której z twarzy Don Fabrizia widz odczytuje targające nim emocje.

Visconti nakręcił być może największe w historii kina arcydzieło o przemijaniu. Całość tego monumentalnego fresku historycznego podkreśla wspaniała ścieżka dźwiękowa skomponowana przez włoskiego mistrza Nino Rotę.

2. "Słodkie życie", reż. Federico Fellini, 1960

"Słodkie życie" - arcydzieło w reżyserii Federica Felliniego - największego włoskiego filmowca w historii, stanowi jego opus magnum. W największym uproszczeniu opowiada o tygodniu z życia głównego bohatera - dziennikarza spędzonym w Rzymie i bezskutecznym poszukiwaniu przez niego szczęścia i miłości. Film uważany jest za jedno z największych osiągnięć światowego kina, i zarazem za jedną z największych kompromitacji Amerykańskiej Akademii Filmowej, która nagrodziła wyłącznie za kostiumy. Dla Felliniego oznaczał przejście od wcześniejszych obrazów neorealistycznych, do późniejszych - artystycznych.

Grany przez Marcello Mastroianniego dziennikarz prowadzi w gazecie rubrykę plotek. Współpracuje z nieodłącznym fotografem o nazwisku Paparazzo, które dało początek pejoratywnej nazwie profesji paparazzich, fotografów czyhających na prywatność znanych osób. Marcello jest lekkoduchem i playboyem, który ekscentrycznym zachowaniem doprowadza swoją dziewczynę do szaleństwa. Imponują mu celebryci - ich próżniaczy sposób życia, wolnego od trosk materialnych. Uosabia tytułowe "la dolce vita" - "słodkie życie". W miarę jednak jak odkrywa tajniki nieznanego dotąd świata, widzi, że ma on też drugie mroczne oblicze. Odurzony atmosferą nieustannej zabawy bohater, który w filmie ma wyraźny rys autobiograficzny Felliniego, nie potrafi wyrwać się z tego świata, choć irytuje go jego pustka. Zdradza swoją dziewczynę z przypadkowymi kobietami, a w końcu porzuca i oddaje się orgiastycznym przyjemnościom.

"Słodkie życie" zdobyło niesłychany rozgłos między innymi dlatego, że Fellini diagnozował w nim fatalną kondycję współczesnej kultury, obnażał pustkę i zepsucie elit. Utwór odczytano jako film z kluczem, doszukując się w poszczególnych kreacjach cech prawdziwych postaci. Ale najbardziej fascynującym bohaterem filmu jest w nim Rzym i jego mieszkańcy. Reżyser buduje niesamowity i głęboki portret psychologiczny mieszkańców wiecznego miasta.

Najbardziej znana scena filmu, w której pożądana przez bohatera Sylvia (wspaniała Anita Ekberg) kąpie się w rzymskiej fontannie, trafiła do pierwszej piątki najsłynniejszych scen kina.

1. "Taksówkarz", reż. Martin Scorsese, 1976

Obok "Ojca chrzestnego" Coppoli najgłośniejszy tytuł amerykańskiego kina lat 70. z wielką kreacją Roberta De Niro.

Fabułę "Taksówkarza" znamy wszyscy. Weteran wojny w Wietnamie zatrudnia się jako taksówkarz na nocnej zmianie. Jeżdżąc po Nowym Jorku, styka się z najbardziej podejrzanymi ludźmi, widzi otaczającą go przemoc i okrucieństwo. Próbuje nawiązać znajomość z pracownicą kampanii wyborczej, ale ta daje mu kosza. Kumulacja negatywnych emocji doprowadza Travisa do podjęcia radykalnych kroków. Dla byłego żołnierza zabijanie to droga do osiągnięcia celu, a zbrodnia jest moralnie usprawiedliwiona. Planuje wyeliminować zepsute jednostki. Pierwszym jest obłudny kandydat na prezydenta, którego spróbuje zabić. Ochrona zdoła temu zapobiec, ale erupcja wulkanu musi znaleźć ujście. Wtedy spotyka młodziutką prostytutkę, zmuszaną do seksu przez alfonsa. Postanawia wymierzyć sprawiedliwość w pojedynkę. Scorsese mówi o nim: "Nie lubisz go. Ale gdzieś, w najmroczniejszych pokładach swojej świadomości, myślisz jak on. To nie jest racjonalne, nie ma nic wspólnego z dobrem, ale to jest ludzkie".

Wybitny amerykański krytyk Roger Joseph Ebert, który pierwszy docenił wielkość dzieła Scorsesego, pisał po premierze: "'Taksówkarz' to piekło od sceny otwarcia do kulminacyjnej sceny zabijania, ale to piekło, od którego nie możesz oderwać wzroku. Chcesz w nim tkwić". Film uchodzi za arcydzieło gatunku. "Taksówkarz" to kino totalne - wszystko tu zachwyca perfekcją, intensywnością doznań. Począwszy od scenariusza Paula Schradera, poprzez zdjęcia Michaela Chapmana, po aktorstwo. Scorsese wspomina: "Ta historia, to rodzaj baśni ludowej czy miejskiej legendy. To opowieść o wilkołaku, który nocami, gdy włóczy się po mieście, przechodzi przemianę. Jego wędrówki są niebezpieczne. W tym przypadku jednak wilkołak ratuje dziewczynę zamiast ją zabić" - opowiada. Chodzi o wyrwaną ze szpon alfonsa prostytutkę Iris. Grająca ją Jodie Foster -  zaledwie 13-letnia - jako jedna z najmłodszych w historii otrzymała wtedy nominację do Oscara.

Dziś, 48 lat po premierze, "Taksówkarz" to wciąż jeden z bardziej poruszających obrazów o upadku moralności. Zasłużył na bycie numerem 1 w tym rankingu.