Reklama

Swój pierwszy film nakręcił jako siedmiolatek kamerą ośmiomilimetrową, którą dostał od ojca. Rok później stworzył animację poklatkową zatytułowaną "Space Wars" (w hołdzie dla "Gwiezdnych wojen", których był wielkim fanem). W głównej roli obsadził młodszego brata Jonathana a filmową "scenografię" zbudował z gliny, mąki, pudełek po jajkach i rolek papieru toaletowego. Wujek, który pracował w NASA, przy budowie systemów naprowadzania dla statku kosmicznego Apollo, przesłał mu kilka materiałów filmowych ze startu. "Nakręciłem je ponownie z ekranu i umieściłem w swoim filmie przekonany, że nikt nie zauważy" - śmieje się, wspominając dziecięce dokonania. Jako 11-latek oznajmił rodzicom, że zostanie reżyserem.

Dziś Christopher Nolan jest bezsprzecznie jednym z największych wizjonerów XXI-wiecznego kina. Trudno uwierzyć, że nigdy nie uczył się fachu reżysera, bo świadomie wybrał literaturę angielską. Do momentu nakręcenia "Oppenheimera" jego filmy zdobyły 11 Oscarów i zgarnęły 36 nominacji. Zrealizowana w 2018 roku "Dunkierka" przyniosła mu nominację w kategorii Najlepszy film oraz Najlepsza reżyseria. W głównej kategorii nominowano wcześniej również głośną "Incepcja". Wszystko to jednak wypada blado w zestawieniu z 13 nominacjami do Oscara, jakie przypadły mu w styczniu tego roku za "Oppenheimera" - opowieść o genialnym fizyku Robercie Oppenheimerze, nazywanym ojcem bomby atomowej.

Reklama

W całej historii istnienia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej więcej, bo 14 nominacji, otrzymały tylko dwa filmy: "Wszystko o Ewie" Josepha L. Mankiewicza i "Titanic" Jamesa Camerona. Ten ostatni ostatecznie zdobył 11 statuetek, tyle samo mają na koncie "Ben Hur" Williama Wyllera oraz "Władca Pierścieni: Powrót króla" Petera Jacksona.

"Oppenheimer" stoi więc przed szansą pobicia tego rekordu, choć będzie to bardzo trudne.

Z Oppenheimerem "na radarze" od dekad

W wywiadzie z dziennikarzem naukowym Johnem Mecklinem na pytanie: jak doszło do tego, że Nolan - twórca głośnej trylogii o Batmanie, na bohatera filmu wybrał właśnie Roberta Oppenheimera - postać historyczną, kontrowersyjną i niezwykle złożoną, opowiada z pasją:

Nolan przyznaje, że w miarę upływu lat wciąż szukał nowych informacji o słynnym fizyku, który go zafascynował. "Przełom w moim myśleniu o nim nastąpił, gdy przeczytałem, że naukowcy z Los Alamos pracujący pod wodzą Oppenheimera obawiali się, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo statystyczne, że test Trinity (pierwszy test broni atomowej przeprowadzony przez USA 16 lipca 1945 - red.) podpali atmosferę i zniszczy życie na Ziemi. Nie mogli całkowicie wyeliminować tej możliwości. Mimo to, Oppenheimer zdecydował, że nacisnęli guzik. To wydało mi się najbardziej dramatyczną sytuacją w historii świata" - tłumaczy Nolan.

Odpowiedzialność, z jaką nikt inny w historii świata nie miał do czynienia, ciężar decyzji podjętej przez wielkiego fizyka, stały się dla Nolana pretekstem do nakręcenia filmu o nim. Dlatego nie sam wybuch bomby czyni reżyser centralnym punktem filmu, skomplikowana mechanika atomowa, którą twórca zresztą z sukcesem tłumaczy laikom w filmowej opowieści, ustępuje moralnemu konfliktowi jaki przeżywa główny bohater. Dylematy etyczne przed jakimi nie stawał nikt przed nim, Nolan - reżyser i scenarzysta w jednej osobie, umieszcza na pierwszym planie.

W dziesiątkach wywiadów udzielonych amerykańskim mediom reżyser zaskakuje nie tylko swoją gigantyczną wiedzą z dziedziny fizyki (o czym wiemy już z poprzednich jego filmów), ale także dogłębną znajomością swojego bohatera, włącznie z wiedzą o jego psychice. Choć głównym materiałem źródłowym dla reżysera była nagrodzona Pulitzerem biografia Kaia Birda i Martina J. Sherwina "Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej", Nolan dotarł również do uczniów naukowca, których wspomnienia pomogły mu w konstruowaniu tej pełnej sprzeczności, skomplikowanej postaci.

Od pierwszych scen widać, że Nolan jest zafascynowany swoim bohaterem, że skupia się na konsekwencjach dla świata dokonań Oppenheimera, ale nie traci dystansu do niego. Film opowiadany jest z perspektywy głównego bohatera, bo jak tłumaczył reżyser, to sprawia, że widz "staje po jego stronie".

O samym filmie "Oppenheimer i wybitnych kreacjach aktorskich - przede wszystkim Cilliana Murphy’ego w roli tytułowej, ale również Roberta Downeya Jr. grającego jego głównego oponenta, niezwykle obszernie pisaliśmy w momencie premiery - w lipcu ubiegłego roku. Już wtedy było oczywiste, że będzie jednym z ważnych oscarowych graczy.

Dziś, tydzień przed oscarową galą, wiemy już, że najważniejszym.

Świeże spojrzenie na kino

W cytowanym wywiadzie Christopher Nolan wyznaje, że cała jego wcześniejsza twórczość filmowa wiodła go do filmu o Robercie Oppenheimerze.

Ciekawostką jest to, że świadomie zrezygnował z tradycyjnej edukacji filmowej za radą ojca, który zasugerował mu, by wybrał kierunek "niepowiązany z kinem", bo to zapewni mu inne, świeże spojrzenie na zawód reżysera. Dlatego zamiast reżyserii wybrał literaturę angielską, co sprawiło, że często to w niej szuka inspiracji.

Urodzony w 1970 roku, w Londynie reżyser jest synem Brytyjczyka, specjalisty ds. reklamy i Amerykanki, która pracowała jako stewardesa i nauczycielka języka angielskiego. Dzięki temu posiada zarówno brytyjskie, jak i amerykańskie obywatelstwo, co bardzo ułatwiło mu karierę za oceanem. Jego dzieciństwo było podzielone między Londyn i Evanston w Illinois. Ma starszego brata i młodszego Jonathana, z którym napisał wspólnie wiele scenariuszy.

Jeszcze podczas studiów z sukcesem kręcił filmy krótkometrażowe. Po ich ukończeniu pracował jako doradca scenariuszowy i operator kamery. Próby zaistnienia jako reżyser w Wielkiej Brytanii wspomina niechętnie. "W Wielkiej Brytanii jest bardzo ograniczona pula środków finansowych. Szczerze mówiąc, to bardzo snobistyczne miejsce. Nigdy nie miałem żadnego wsparcia tamtejszej branży filmowej" - podkreśla. Mówi, że lata 90. spędzone w Londynie kojarzą mu się "ze stosem odrzuconych projektów". Jedyne filmy, jakie udało mu się wtedy kręcić to...produkcje korporacyjne.

W 1998 roku Nolan za własne pieniądze wyreżyserował swój pierwszy film fabularny - thriller noir "Following". Nakręcił go za niespełna 6 tysięcy dolarów z rodziną i przyjaciółmi, m.in. z Emmą Thomas, już wówczas żoną, która potem została producentką jego wszystkich filmów. Inspiracją były doświadczenia Nolana z życia w Londynie i włamanie do jego mieszkania. Bohaterem jest początkujący pisarz, który śledzi nieznanych sobie ludzi. Jeden z nich, włamywacz, zorientowawszy się, że jest śledzony, nawiązuje z nim kontakt, wciągając go w kryminalną intrygę. Nolan sam nie tylko napisał scenariusz i film wyreżyserował, ale także był jego operatorem i montażystą.

Film wygrał kilka nagród na festiwalach i został dobrze przyjęty przez krytyków. "The New Yorker" ocenił nawet, że "słychać w nim echa hitchcockowskiej klasyki".

Dzięki życzliwemu przyjęciu udało mu się zdobyć pieniądze na znany doskonale na świecie, znakomity obraz "Memento", nakręcony już za oceanem. Na pomysł scenariusza, wpadł Jonathan, napisali go jednak wspólnie. "Memento" to opowieść o człowieku z postępującą amnezją, który używa notatek i tatuaży, jakie sam robi na własnym ciele, dla odnalezienia mordercy żony. Najbardziej fascynującym zabiegiem, który potem stał się autorskim stemplem kina Nolana rozmiłowanego w nielinearnej narracji, okazał się sposób opowiadania historii: od tyłu do jej początku. Film z udziałem Guya Pearce'a i Carrie-Anne Moss miał premierę w 2000 roku na festiwalu w Wenecji, zdobywając uznanie krytyków. W recenzjach pisano, że  "to być może najbardziej innowacyjny scenariusz, jaki kiedykolwiek powstał".

Nolan mówi o nim, że chodziło o przekaz, że świadome wspomnienia stanowią naszą prawdziwą tożsamość. Obraz okazał się sukcesem kasowym i zdobył szereg wyróżnień, m.in. nominacje do Oscara za scenariusz i montaż, a krytycy amerykańscy uznali go za jeden z najlepszych filmów 2000 roku. Pod wielkim wrażeniem obrazu był Steven Soderbergh, który zatrudnił Nolana jako reżysera thrillera psychologicznego "Bezsenność" z Alem Pacino i Robinem Williamsem.

Tak zaczęła się jedna z największych reżyserskich karier XXI wieku. Jeśli nie największa.

W drodze do trylogii o Batmanie

Z budżetem dziesięciokrotnie większym niż ten, jaki dostał na "Memento" (50 milionów dolarów), Nolan rozpoczął pracę remakiem norweskiego filmu "Bezsenność". W przeciwieństwie do większości filmowców za oceanem, którzy zwykle kręcą "nowe wersje" słabsze od oryginału, on dokonał ponownej analizy psychologicznej historii. Opowieść o dwóch detektywach z Los Angeles wysłanych na Alaskę dla zbadania zabójstwa nastolatka, gdzie historia kryminalna stopniowo ustępuje miejsca psychologicznym grom i walce z demonami bohaterów, w połączeniu ze świetnym aktorstwem, porwała nawet Erika Skjoldbjærga, reżysera oryginału.

Film odniósł sukces, a po nim Nolan napisał scenariusz biograficznego projektu o Howardzie Hughsie. Mówi, że najlepszy, jaki wyszedł spod jego pióra. Wówczas jednak okazało się, że Martin Scorsese kręci "Aviatara" i niechętnie odłożył go do szuflady.

Ma niezawodny instynkt, który sprawił, że odrzucił propozycję wyreżyserowania historycznej epopei "Troja" i trafnie wywróżył projektowi, który przejął Wolfgang Peterson, klęskę artystyczną. Jeszcze przed wielkim sukcesem trylogii o Batmanie dorobił się terminu "kino nolanowskie". I teraz będzie o tym, co on dokładnie znaczy.

Nolanowskie znaczy doskonałe

Wszyscy wiedzą, że Nolan lubi współpracować ze stałą obsadą aktorską. Cillian Murphy zagrał aż w sześciu jego filmach, tyle że poza rolą w "Batmanie" były to epizody. "Zawsze mówiłem Chrisowi publicznie, że jeśli jestem dostępny, jestem gotów. Nie dbam o rozmiar roli. Ale w głębi duszy desperacko chciałem zagrać u niego główną rolę" - wyznał aktor już po premierze "Oppenheimera", który z całą pewnością przyniesie mu za tydzień zasłużonego Oscara. Christian Bale prócz trylogii "Batmana" zagrał również w "Prestiżu", a Michael Caine dodatkowo jeszcze w "Incepcji".

Ciekawostką jest to, że Nolan wcale nie korzysta z pomocy drugiego reżysera i zapewne gdyby mógł, chętnie montowałby sam swoje filmy. Ale Hollywood tego nie lubi. Wiadomo także, że zupełnie nie korzysta z technologii 3D, gdyż twierdzi, że póki nie będzie ona przynosiła ona takich efektów, na jakie liczy, mija się to z celem. Wystarczy mu w zupełności 2D oraz kamery IMAX, których używa z przyjemnością. Sam nazywa się reżyserem analogowym i jako jeden z niewielu filmowców kręci na tradycyjnej taśmie filmowej, odrzucając technologią cyfrową. Podobnie jest z efektami specjalnymi, które buduje droga eksperymentów, nie korzystając z efektów komputerowych. Opowieść o tym, jakimi metodami nakręcił scenę atomowego wybuchu w "Oppenheimerze", warta jest osobnej książki, która na pewno powstanie.

Jeszcze przed kontynuacją "Batmana" wyreżyserował thriller kryminalny "Prestiż", gdzie Christian Bale i Hugh Jackman grają iluzjonistów, których chorobliwa rywalizacja prowadzi do tragedii i morderstwa.

Ale jeszcze przedtem na horyzoncie pojawił się "Batman".

Batman, czyli Bruce Wayne jakiego nie znacie

"Kiedy zastanawiałem się, co robić dalej, usłyszałem, że Warner Bros rozważa wznowienie Batmana. Nie mieli konkretnych koncepcji, szukali kogoś, kto przyjdzie i powie im, co mają robić" - wspomina w rozmowie ze stacją BBC i tłumaczy: "Pomyślałem, że historia pochodzenia Bruce’a to coś, co nigdy nie zostało opowiedziane. Chciałem zrobić to w bardziej realistyczny sposób, niż ktokolwiek wcześniej próbował w przypadku filmu o superbohaterach".

I taki właśnie jest "Batman. Początek", gdzie reżyser funduje nam studium ran psychicznych bohatera - przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku fikcyjnego mściciela władającego gadżetami. Nolan nie boi się filozofować na temat losu komiksowej postaci. Ma własną, ciekawą teorię. "Superbohaterowie wypełniają pewną lukę w popkulturze, pełnią podobną rolę podobnie jak mitologia grecka w literaturze" - wyjaśnia. Batman z Christianem Bale’em w głównej roli przypomina więc klasyczny dramat, a nie komiksowe fantasy. Film wraz z plejadą gwiazd - Michaelem Caine’em, Garym Oldmanem, Morganem Freemanem i Cillianem Murphym w roli Stracha na wróble zapowiadał trend w stronę mrocznych produkcji. To historia Bruce’a Wayne’a, który po stracie rodziców staje się Batmanem i walczy ze spiskiem Ra’s al Ghula, pragnącego zniszczyć Gotham City.

Film chwalony był za głębię psychologiczną i aktualność. "Ściera uśmiech z twarzy filmowego superbohatera" - pisano po premierze. Zachwycił krytyków i widzów, został też nominowany do Oscara za zdjęcia.

Kontynuacja Batmana czyli "Mroczny Rycerz" miała jeszcze "podkręcić" klimat noir z pierwszego filmu. "Pogrążony w przepaści między sztuką a przemysłem, poezją i rozrywką, jest ciemniejszy i głębszy niż jakikolwiek hollywoodzki film komiksowy"- pisał nieżyjący już, wielki Roger Ebert, charakteryzując go jako "nawiedzony film, który przeskakuje poza swoje początki i staje się wciągającą tragedią". To był gigantyczny sukces na wszystkich frontach. "Mroczny Rycerz" ustanowił kilka rekordów, zarabiając ponad 1 miliard dolarów. Był nominowany do ośmiu Oscarów, zdobywając dwa: za montaż i pośmiertnie dla Heath Ledgera w roli Jokera. Batman, z pomocą porucznika Gordona oraz prokuratora Harveya Denta, występuje przeciwko tu przerażającemu Jokerowi, który chce pogrążyć Gotham City w chaosie. Film do dziś wymieniany jest jako jeden z najlepszych filmów supebohaterskich, jakie kiedykolwiek powstały.

W 2012 roku Nolan wyreżyserował swój trzeci i ostatni film o Batmanieː  "Mroczny Rycerz powstaje". Po ośmiu latach nieobecności Batman wrócił, by uratować Gotham City przed zamaskowanym terrorystą Bane'em. Także ten film był gigantycznym sukcesem kasowym i artystycznym.  "To prawdopodobnie największy, najciemniejszy, najbardziej emocjonujący i niepokojący spektakl, jaki kiedykolwiek został stworzony dla kina"- donosił magazyn "Variety".

Film zarobił ponad miliard dolarów. Ale Nolan potrzebował odmiany.

Silny zestaw na Oscara

W 2010 roku Nolan zachwycił (i chyba zaskoczył widzów) thrillerem science-fiction "Incepcja" na podstawie własnego scenariusza. Ten dający do myślenia dramat z Leonardo DiCaprio w głównej roli stał się światowym hitem i był jednym z najczęściej dyskutowanych filmów roku. Wśród wielu wyróżnień "Incepcja" otrzymała cztery Oscary i osiem nominacji, w tym dla najlepszego filmu i najlepszego scenariusza. 

Potem powstał "Interstellar". Film oparty na teorii naukowej opracowanej przez nagrodzonego Noblem fizyka Kipa Thorne'a, który był głównym konsultantem filmu. To także on był jednym z uczniów Oppenheimera, który doradzał przy powstawaniu filmu.

Jeśli jednak ktoś myślał, że Nolan utknie na dłużej w kinie science-fiction, był w błędzie. W 2018 roku powstała "Dunkierka", znowu - kino wojenne jakiego nie widzieliśmy. O starciu militarnym w północnej Francji, mającym na celu osłonięcie ewakuujących się do Wielkiej Brytanii wojsk brytyjskich i innych oddziałów alianckich przed oddziałami Wehrmachtu. Obraz ma status jednego z najlepszych filmów wojennych, jaki kiedykolwiek powstał, wyróżnia się wszystkim - podejściem do gatunku zwanego kinem wojennym podejściem i tym, jak wpływa na widzów. Nie widzimy tu atakujących z ziemi i powietrza Niemców - są tylko żołnierze, którym mocno kibicujemy.

To był film na Oscara co najmniej za reżyserię. Przegrał z nieszczęsnym "Kształtem wody", o którym nikt już dzisiaj nie pamięta.

Na szczęście tegoroczny sezon nagród pokazuje, że "Oppenheimerowi" nie grozi podobny los. Wszystko wskazuje na to, że Nolan zgarnie zarówno statuetkę za najlepszy film jak i za reżyserię.

Zwłaszcza, że dziś ten film okazuje się nie tylko wybitny, ale również w przejmujący sposób aktualny. W czasach gdy u naszych najbliższych sąsiadów toczy się wojna, a Putin wciąż trzyma palec przy atomowym guziku, ogląda się go z sercem w gardle.